Wpisy archiwalne Czerwiec, 2011, strona 2 | Księgowy
Wpisy archiwalne w miesiącu

Czerwiec, 2011

Dystans całkowity:933.72 km (w terenie 77.00 km; 8.25%)
Czas w ruchu:46:49
Średnia prędkość:18.13 km/h
Maksymalna prędkość:42.00 km/h
Liczba aktywności:25
Średnio na aktywność:37.35 km i 2h 07m
Więcej statystyk

Z Agnieszką do pracy || 11.97km

Środa, 15 czerwca 2011 · Komcie(0)
dla odmiany, dziś zaczynam nazywać inaczej poranne odprowadzania Agnieszki, żeby nie było, że mam 2/3 wpisów takich samych:D

Rano odprowadzam Agę DO pracy więc po południu jadę Po Agnieszkę Z pracy:D. Teraz to już będzie jasne;D


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

na uczelnie - ze świdrem na plecach:D || 50.07km

Poniedziałek, 13 czerwca 2011 · Komcie(0)
Kategoria Na uczelnie
wyjazd na uczelnie odbył się w celu odzyskania dowodu osobistego z archiwum prac magisterskich. Pojechałem na ochotę nową trasą i jestem nią zachwycony, tudzież podchwycony.
Droga od mostu Grota przy Wiśle, przyjemny szuterek z żółtego żwiru wijący sie dosłownie tuż obok rzeki przeszedł moje najśmielsze oczekiwania. O ile po Żerańskiej stronie, czyli na początku trasy, jest troszkę nadto piasku o tyle dalej droga jest MALINA!! Miód i MALINA! kręci jak pijany wąż i zwyczajnie wyłącza z ruchu wśród pojazdów. gdyby tylko nie te muszki co jakiś czas, atakujące mnie chmarami, było by wręcz idealnie. Dalej przez Świętokrzyski most i koło Metra Politechnika dotarłem już sobie na uczelnie trasą standardową.

Na miejscu, czyli na moim wydziale, wykluła się z nicości niczym jakaś stwora, nieplanowana droga powrotna z bagażem. Ha i to jakim bagażem!! Oddałem pożyczoną magisterkę a załadowałem prawie 6kg świder żeliwny;D Nie miałem w planie pobierania sprzętu z magazynu już teraz, jednak nadarzyła się okazja. Rower był i zdecydowałem się podjąć to ryzyko:D

Jazda przez warszawę z takim "ogonem" nie była lekka. Nie dość, że rower zachodził przy skręcie to jeszcze ważył sporo. Strach pomyśleć jak będzie wyglądała moja druga połowa wakacji, kiedy to będę buszował z tym po lasach starając się nawiercić około 130 otworów;)
Plusem takiej kompozycji roweru i świdra, było to, że śrubunek łączący oba przeguby tarabanił na naszych polskich drogach. Nie musiałem co chwila "przepraszać" i "sapać" na łażące jak święte krowy ludki, zwyczajnie obracali się i uskakiwali z drogi widząc taki pojazd.
Żałowałem po powrocie do domu, że końcówki wiertła nie umieściłem z przodu, byłoby to o wiele bardziej przekonujące narzędzie perswazji :D

podsumowanie:

prawie 30km brzdękania i ostrej żeliwnej "łupanki" na dołach...
spojrzenia ludzi i respekt kierowców BECENNE...
chyba jeszcze będe z tym śmigał:) przynajmniej będą porządnie wyprzedzali!!!


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Rowerowe przemyślenia niepoukładane… czyli Pieprzona bioróżnorodność!! || 54.04km

Sobota, 11 czerwca 2011 · Komcie(2)
Kategoria Pojeżdżawki
Kiedy tak siadam sobie i zaglądam na portale opisujące życie rowerzystów lub nawiązujące do ich cyklicznego życia, dochodzę do wniosku, że wielka różnorodność jest w nas. Jako te muchy, gzy i inne robactwo różnimy się między sobą rojąc się, bzycząc przeraźliwie w każdej społecznej dziedzinie życia. My, stworzenia zwane, przez ogół społeczeństwa - rowerzystami.
Poczuwam się do bycia owym stworzeniem, niejako wyobcowanym z kategorii zwykłych ludzi. Czuje się na swój sposób inny oryginalny i zrowerowany.

Zaskakujące jest, że nawet tak mała komórka społeczna jaką są rowerzyści, ma w sobie podziałów równie wiele, co tablica Mendelejewa. Czyż my nie jesteśmy jako te cząstki rowerowe swobodnie krażące?

Kilka lat temu gdy zaczynałem swoja przygodę z jednośladem czułem się totalnie inaczej. Byłem przekonany o jednorodności pośród cyklistów czułem się ogniwem silnej i jednorodnej masy.Czy się myliłem? Nie wiem, to chyba podobna sytuacja jak z owym układem okresowym, to że nie odkryto jakiegoś pierwiastka nie oznacza, że on nie istnieje. Podziały istniały, tylko widać nie zakiełkowały w mej głowie. Z każdym rokiem zdawałem sobie sprawę jak wielka różnorodność w nas drzemie. I nagle owy pan kowalski z koszyczkiem na ścieżce przede mną telepiący się 12km/h nie jest tożsamy z kumplem/ziomalem/koleszką cyklistą a staje się "inna jednostką cykliczną". Jak w atomie są neurony neutrony i mają różna masę tak i u nas w świecie rowerowym wirujemy każdy po swojemu. Z biologicznego i genetycznego punktu widzenia jest to dobre jednak w społecznym ujęciu czuje się niejednokrotnie całkiem pogubiony.
Jak więc trwać w tej rowerowej różnorodności i zarazem pozostać jednością ogółu cyklistów? Wszak mówią o nas w telewizji rowerzyści. To cholernie odpowiedzialnie brzmi i tak strasznie dumnie, aż chce się wypiąć pierś i pokazać wielkie[center] R[/center] !! Nikt nie różni nas na "koszyczki" "dziunie" "lansy" i "bujako-skrzypaki" albo "ludzi bez smaru"
Czy to, że taki podział istnieje to samo zło? Wewnętrzne zepsucie jednostki cyklicznej, ogółu? Czy może naturalna selekcja dążąca do podziału i ewolucji? Swoją droga az strach pomyśleć co by było gdyby co poniektóre odłamy naszej "skołowanej rasy" obrały własny rozwojowy kierunek:D

Jadąc rowerem czuje się więc jak organizm, stworzenie niczym „jednostka cykliczna”. Trybie w wielkim roju, jednak poprzez swoje upodobanie, nie jestem jedną z wielu standardowych pszczółek i moja interakcja z innymi nierowerowymi zdaje się być niejednokrotnie utrudniona. Znacie to na pewno z autopsji.

Pomijając wszelkie prawa i zasady ruchu drogowego, jako owy organizm jesteśmy poddani prawu dżungli jakie panuje wokół. Ktoś kiedyś napisał „Miasto to betonowa dżungla” i w zupełności zgadzam się z owym myślicielem.
Próbujemy zasiać w owej dżungli swoje kwiatki. Piekielnie zdecydowani chcemy posadzić srebrne „zębatki” czy malusieńkie „szpryszki superlajty”. Inni usilnie sadzą nam na drodze "łańcuchy zardzewki" czy "piskliwe heble" z rodzaju "uważaj jak jedziesz" a jeszcze inni obsiewają pola "koszyczkami" i "ostrymi kołami". Wszystkie te uprawy jednak w gąszczu masywnych pni Opli, Fordów, Mocherów, Matek z dziećmi i Strażników miejskich czy Wysokich jak Sekwoja krawężników. Każdy walczy o przetrwanie i wygrywa ten kto wykaże najlepsze przystosowanie do zmiennych warunków środowiskowych.

Czuje się osaczony do tego stopnia, że gdy jest okazja biorę swój „nawóz” i ruszam za miasto. Tak nawóz to przewrotne słowo, ale i odpowiednie. Nawozić jadę swoje interesy i potrzeby w oddali betonowej dżungli. W miejsca gdzie wiatr lepiej pachnie a słońce prześwieca mnie na wskroś. gdzie nie wyskoczy mi nikt z rabatką "piszczących przełożeń" i nie będe musial uważać na "zebry" pod kołami... I wioząc ze sobą masę cyklicznej energii rozkwitam na nowo inny choć wciąż ten sam.

Cudne to uczucie znamy doskonale, kiedy wszystko mamy nie w dupie a w pedale...

Dobrze, że nawozu mamy jeszcze pod dostatkiem i że są miejsca, gdzie można spokojnie uprawiać swoją rolę…

pozdrawiam Felietonowo-Rowerowo


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

o tym jak wiatr zrobił mnie w trąbe!!!! || 175.17km

Poniedziałek, 6 czerwca 2011 · Komcie(2)
No i wybrałem się na rower. Dzień jak co dzień z ta różnicą że wiatr był o wiele silniejszy. Plan zakładał przejechanie się ot tak, bez większych nastawień na coś dłuższego. Niby Radek podpowiadał mi aby jechać dalej jednak nie chciało mi się za bardzo gnać nie wiadomo gdzie.
Wstaliśmy więc jak Bóg nakazał zjedliśmy liche śniadanie, bo upal i duchota nie pozwalały na nic konkretnego. I po 9.30 ruszyliśmy w trasę. Moja trasa wiodła do Agi pracy, tam ją zostawiłem a sam pojechałem „się przejechać” Było ciepło, miło i wiało w plecy.

DO Nasielska jechałem ze średnią 26km/h. Szybko podjąłem decyzje , że tego dnia odwiedzę także Nowe Miasto.

Cóż i ono mnie podkusiło. Znak 19km Płońsk znów podszeptywał mi zło…

Pojechałem więc na Płońsk. DO miasta nie wstępowałem, ale z powodu silnego wiatru zdecydowałem, że 33km do Ciechanowa to szybko pójdzie, i że jak człowiek kulturalnie PKP wrócę wszak rower za darmo teraz.

No i ruszyłem na Ciechanów.

Tam klęska za klęską, najpierw, tuż przed miastem odkrywam mechaniczne uszkodzenie opony tylnej(pójdzie niebawem do śmietnika bo na ściance się pruje) to jeszcze dwa bankomaty odmówiły posłuszeństwa. W portfelu znalazłem 3,5zł a dowód osobisty został pod zastaw wypożyczonej z UW Pracy magisterskiej. W PKO, którego chwilę szukałem, okazało się, że moja karta straciła ważność. Zrezygnowany usiadłem na schodach w chłodnym banku i biadoliłem nad swym losem, jednocześnie obmyślając najbardziej niecny plan czyli „jak tu k-wa do domu dojechać i nie paść na pysk”

Ochrona oczywiście od razu zainteresowała się moimi bólami i kazała mi opuścić Bank. Ha trzeba było wam wiedzieć, że w przedsionku banku stał i mój rower. Może to to było powodem ich zainteresowania. Dobrze, że mieli „Dar Natury” to napełniłem Bidon i pół butelki po Coli. Wypiłem 3 kubki zimnej wody „na zapas” i rad nie rad ruszyłem do domu pod mega wiatr.

Za drzewami bywało znośnie, 17km/h ale na otwartej przestrzeni bywało ze mną krucho. 15km/h to był mój max. I tak turlałem się turlałem aż do Nasielska. Tam zaczęły się kłopoty, moje siły spadły do minimum. Jechałem 11km/h a na niebie zaczęło się zbierać na burzę. I tak za Nasielskiem nadeszła właśnie owa deszczowa dyskoteka!! Udało mi się na przystanku schronić i walnęło z nieba. Wiało padało dmuchało waliło i błyskało!!!

Po pierwszej przyszła kolejna burza, znów czekałem potem zaczęła iść następna ale już o wiele dalej. Postanowiłem nie czekać i pojechałem. Niestety na Dębe znów zaczęło padać i błyskać, chwila przerwy na przeczekanie, okazała się bezpotrzebny, bo burza błysnęła ze 2 razy i tylko rzęsiście padało. Cóż zdecydowałem się jechać w deszczu, trochę mnie mroziło na zjeździe z górki jednak prędkość znamionowa wzrosła do 23km/h.

W Legionowie wyszło Słońce a w Jabłonnie byłem nieomal suchy…

I tak po: 175km i Średniej 20km/h jestem żyje i…. musze kupić oponę:D


kilka ciekawych zdjęć;D




droga prawie asfaltowa:


granice powiatów:


feministycznie:







Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,