Wpisy archiwalne Marzec, 2013, strona 1 | Księgowy
Wpisy archiwalne w miesiącu

Marzec, 2013

Dystans całkowity:1261.25 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:b.d.
Średnia prędkość:b.d.
Liczba aktywności:40
Średnio na aktywność:31.53 km
Więcej statystyk

Na rowerze 79 - Idzie ku lepszemu || 18.72km

Niedziela, 31 marca 2013 · Komcie(2)
Kategoria Pojeżdżawki
Wszyscy w te święta pedałują a ja jakoś mniej. Poczułem się niedoceniony i dziś wybraliśmy się na dłuższy rower. W planie było nie więcej niż 6 km, ale udało mi sie przekonać Agnieszkę, na dłuższy przejazd.

Dobra, ale po kolei!

Najperw po pobudce, ogarnęliśmy co dla nas dziś szykuje pogoda. Standarwoa nieomal procedura jak jedziemy gdzieś na rower. Pierwsze wrażenie po tym co zobaczyłem na meteo.pl

było:
- Nie no pewnie im się coś pomyliło.
Za oknem było pochmurno, ale nie zanosiło się przecież na śnieg. Rano na termometrze Agnieszka odczytywała też sporo na plusie, więc to co zobaczyliśmy wcale nie zgadzało się z tym co było realnie.

Pojechaliśmy więć, po pysznym śniadaniu, odwiedzić Babcie i Ciocię. Ucieszyły sie przeogromnie, że ktoś pojawił się u nich na śniadaniu świątecznym. Był pyszny barszczyk i arcysmaczne ziemniaczki z kotlecikiem. BAJKA.
Posiedzieliśmy, obejrzeliśmy Familiadę i wybraliśmy się dalej. Za oknem już delikatnie prószyło.

Na ulicy pustki, jakich próżno szukać w normalnie dni. Ulice w całości dla nas a na chodnikach ani jednej osoby. Z każdą chwilą jednak zdawaliśmy sobie sprawę, że wiemy czemu tak mało osób wybrało się na "świąteczny spacerek".
Szybki kurs do Jabłonny i małe przepakowanko. Troszkę tego do sakwy, torszkę tamtego i jeszcze odrobinka tego!

Wszystko zapakowali, zarolowali niebieskie crosso i pojechali! Kto? No my!
Namówiłem Agnieszkę abyśmy pojechali do Chotomowa. Planowaliśmy także, jechać dalej na Skrzeszew, ale już na odcinku nr 1, zdecydowałem, że to zadanie troszkę trudne. Padało tak mocno, że już po kilku kilometrach nie widziałem nic przez okulary. Sypało mi do oczu, gdy tylko opuszczałem okulary, a w nich jechało się jeszcze gorzej bo oblepione śniegiem parowały niemiłosiernie.

Skręciliśmy więc na rondku w stronę miasta i pojechaliśmy krótszą drogą.
Było zacnie, choć dość trudny to był wyjazd...

10p


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Na rowerze 78 - Wielkanocny apartheid || 6.01km

Sobota, 30 marca 2013 · Komcie(5)
Mając na względzie czas ten podniosły i całą masę oznaków świąt dookoła powinienem pisać dziś o tym, jak to ludzie krzątają się w domach przed świetami, jak ubierają choinki, jak szykują wigilię... jednak o tym na przekór oczekiwaniom i podejrzeniom ludzi - nie napiszę.

Dziś porozmyślam sobie o was - rowerzystach... I napiszę np o ludziach stalowej łydy, czyli o tych co jazdę na rowerze traktują dużo bardziej serio niż ja. Wczytuje się czasem, lub raczej próbuje się wczytać ,w te wpisy na BS dotyczące waszych wyjazdów. Wiele z nich nafaszerowane jest całą gamą informacji, ale nijak nie mogę przebrnąć przez ten slang. Wielu z was poza wpisaniem suchej informacji nt. tętna, rodzaju treningu, ilości interwałów i informacji o testach "jakichś tam" na szosie, czy w terenie, nie pisze nic. Jednak są wyjątki i za to jestem wdzięczny. W moich znajomych, znalazł się bowiem kolega zawzięcie trenujący kolarstwo "na serio". Skrupulatnie, choć czasem z opóźnieniem, zapisuje swoje wyjazdy rowrweowe. Jednak jego wpisy, poza informacjami dla Brainiaków trenowania kolarstwa, wypełnia też często krótka informacja o warunkach jakie panowały na drogach, czy zwykłe wtręty dotyczące samopoczucia. Notatka krótka treściwa, ale zjadliwa.

Ostatnio z moją znajomą dyskutowaliśmy mailowo nad pewnym zjawiskiem dotyczącym znanego forumrowerowego z czerwoną szatą graficzną. Nie chcę wymieniać ani nicków osób. Nie o to w tym biega. Wielokrotne próbując się pojawić na tym forum odniosłem wrażenie, że (przynajmniej jeśli chodzi o region mazowiecki), że panuje tam swoista zamknięta atmosfera. Jesteś nowy, trzeba cię przeciągnąć docinkami w temacie codziennych ustawek a potem sponiewierać na wycieczce po lasach a nie daj boże jak przyjedziesz z bagażnikiem czy błotnikami. Sakwa? Boże uchowaj - jesteś spalony na starcie. Nie istniejesz jako "kolega" tylko dziwak co to nie ma normlanego roweru.

Nie lubię generalizować, ale powiedzcie mi, bo mnie to intryguje. Czy jeżdżenie z bagażnikiem czy sakwą, powoduje, że mój rower i mój styl jazdy jest w jakiś sposób gorszy od tego terenowego, czy "bezbagażnikowego"? Czy na ulicy bardziej pro, wygladam jadąc na rowerze bez tych dodatków? Tak z ciekawości pytam, bo pro nigdy nie byłem, ale pisze w kontekście tych zachowań z forum.

Odnoszę bowiem wrażenie, że mimo jedności rowerzystów bardzo dzielimy się nawzajem pomiędzy sobą. To jednak w sumie nie jest takie złe, ale wrogość jaką sobe okazujemy czasem w kontaktach międzyludzkich po prostu wydaje mi się nie fair. Do tego strefa internetowa wyzwala w niektórych istny szał i jadą jak buldożer po każdym. To taki apartheid rowerowy? Wcześniej było - czarni won a teraz, jeśli nie jeździsz na rowerze po lesie i nie ścigasz się w maratonach jesteś nieakceptowalny?


Sam niejednokrotnie wypowiadam się w sposób, lekko ironiczny o innych stylach jazdy. Czy już i ja przesiąkłem do cna tym złym nawykiem apartheidu? Czy im dalej w las tym więcej drzew? Kiedyś myślałem o społeczności rowerowej jak o jednej wielkiej rodzinie a teraz? Teraz uważam, że bardzo się różnimy... Czy to, źle że dostrzegam te różnice? Czy jednak samo ich dostrzeganie i utożsamianie się z jakąś grupą musi skutkować brakiem szacunku i nienawiścią do innej?

Świat nas psuje? Czy psujemy się sami, my i nasze sumienia?

7p


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Na rowerze 77 - "Zanim spadł śnieg". Nowy bestseller już w sieci! || 9.47km

Piątek, 29 marca 2013 · Komcie(1)
Zanim jeszcze na niebie zawirowały pierwsze płatki marznącego śniegu Adam wybrał się z Agnieszką do miasta. Oboje mieli kilka spraw do załatwienia, jednak nic tego dnia nie chciało być takie jak zaplanowali.
Jadąc lasem zastanawiali się, jak to jest tam? Po drugiej stronie zielonej granicy. Gdy wreszcie ich koła nieśmiało potoczyły sie po ulicach Legionowa, byli przerażeni. Wiatr szumiał złowrogo przesypując ziarenka piasku, z chodników na drogę. Dookoła panowała cisza, jakiej dawno to miasto nie znało.

- hej a może nas zaatakowali Rosjanie w nocy i jest stan wojenny? - Agnieszka niepewnie rozejrzała się dookoła. Nagle tuż obok nich na światłach zatrzymał się samochód. Był to, ku ich przerażeniu, tylko jeden pojazd. Kierowca, w skupieniu wpatrywał się przed siebie. Grymas na jego twarzy sprawiał, że wyglądał na jeszcze brzydszego niż był w rzeczywistości. W jego spojrzeniu widać było skupenie, tak silne, że nawet nie zamrugał.
- Hej, dobrze się pan czuje? Proszę pana słyszy mnie pan? - Adam nachylił się aby zobaczyć czy wszystko w porządku, pojazd jednak ruszył bez pisku opon i bez słowa odjechał ze świateł. Być może związane to było ze zmianą koloru na zielony, na sygnalizacji, jednak zachowanie to jeszcze bardziej wzbudziło podejrzenia naszych bohaterów.

Koła wolno toczyły się po ścieżce rowerowej. Miasto, z każym kolejny metrem wyglądało coraz barzdziej mrocznie. Puste parkingi i nieliczni ludzie na chodnikach przemieszczali się nadwyraz spokojnie. To upiorne zachowanie było tak zaskakujące, że Adam w końcu przerwał milczenie i zwrócił sie do Agnieszki:
- Hej, coś musiało się stać poważnego. Gdzie się wszyscy podziali?
- Nie mam pojęcia - Agnieszka pomagała przypiąć mu rower do ogrodzenia - nie mamy telewizora, pamiętasz? Skąd możemy wiedzieć co dzieje się na świecie, może stało się coś strasznego a my o tym nie wiemy?

Pożegnali się, niepewni o swój los i każde z nich ruszyło w swoją stronę. Na końcu wielkiego trzypiętrowego bloku znajdował się pasaż handlowy. U góry mieściła sie klinika Mediq a na parterze, znajdowały się sklepy i kilka oddziałów banków. Adam skierował sowje kroki do oddziału, kiedy nagle z przerażeniem odkrył, że na drzwiach wisi kartka...

"bank nie czynny z powodu awarii prądu"

Ciarki przebiegły mu po plecach. Lekko drżąc odsunął się powoli od wejścia. W głębi lokalu zobaczył osobę. W ciemnościach siedziała młoda kobieta. Miała na sobie ciemne spodnie i białą bluzkę a jej komputer zdawał sie być wyłączony. Wyglądała na przerażoną a w jej oczach malowało się na przemian cierpienie i smutek. Nie czekał ani chwili dłużej, rzucił się biegiem do roweru i zniknął za rogiem.

Pędząc przez miasto, czuł jak narasta w nim panika.
- Co u licha mogło się stać. - zadawał sobie pytanie w duchu - te wszystkie lokale były bez prądu! Jak można tak traktować ludzi, to straszne! gdzie są ludzie? Gdzie samochody...

Na ulicy Piłsudskiego w okolicach rynku spostrzegł sklep mięsny. Tuż obok zaparkowane były auta. Od razu postanowił tam jechać. Miał bowiem kupić mięso dla Agnieszki. Już przed sklepem zobaczył wchodzącego mężczyznę. Miał w ręku kluczyki i portwel. Wyglądał dość zwyczajnie. Adam przypiął rower i wszedł za nim starając się nie budzić podejrzeń.

Stojąc w kolejce w mięsnym, uspokoił się nieco. Przed nim stało już pięć osób a kolejne ustawiały sie w ogonku.
- Jest dobrze - tu są ludzie, żyją... - pomyślał i uśmiechnął się do wiszącej tuż obok niego kiełbasy czosnkowej. Kiełbasa, niestety nie odwzajemniła uśmiechu.

Gdy wychodził ze sklepu w środku stało już około dwudziestu osób. W pełni spokojny wsiadł na rower i uśmiechając się pod nosem powiedział:
- idą święta. Na śmierć zapomniałem!



[...] był to fragment książki "Zanim spadł śnieg" w aranżacjii Księgowego. Czytał Księgowy. Wszelkie prawa autorskie należą do wydawnictwa kołem przez polemedia rodzina.


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Na rowerze 76 - Franca || 36.36km

Czwartek, 28 marca 2013 · Komcie(3)
Zbiór tego dnia wycieczek wielu. W sumie kursy po mieście, ale jakie!

Pierwszy poranny na bazarek po zakupy. Ludzie już masowo zachorowali na głupawkę świąteczną i pchali się jak nie wiem do każdego stoiska, mało nie pofrunęli. Jedna iskra i bazar zamieniłby sie w rzeźnie. Wyobrażam sobie, że niektórzy byli mocno sfrustrowani tym tłokiem.

Drugi wyjazd to trasa do rodziców na piaski. Pogadać i nadrobić zaległości synowskie wobec nich. Mało ostatnio czasu miałem i chyba chęci, aby przyjechać do nich i jak to się mówi, po-raj-du-pić o wszystkim i o niczym. A więc pojechałem i uczyniłem ich wolę rzeczywistością!

Trzeci wyjazd to znów runda na piaski, ale tym razem na kolację z Agnieszką. Synowej także nie widują za często, toteż trzeba było ja pokazać, że żyje. Pyszne gołąbki i serniczek i wyszło fajnie.

Wiosny nie ma, ale za to wiosenne jełopy są - dwukrotnie próbowali mnie rozjechać. Raz facet na czerwonym przejechał mi 2m przed nosem (inni już stali na światłach) a drugi raz na zielonej strzałce ciemne BMW postanowiło przepuścić pieszych a kiedy ja dojeżdzałem do polowy pasów, ruszyć o 30cm od mojego przedniego koła.

Dobrej nocy, życzy Księgowy!

PS. Fajnego kuraka mam na górze?


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Na rowerze 75 - regeneracja nóg || 18.00km

Środa, 27 marca 2013 · Komcie(0)
Nadrabiam wpis z wczoraj. Przepraszam z tego miejsca wszystkie szalone nastoletnie fanki swojej twórczości, że kazałem wam czekać - he he.

Rowerowałem ja dziś po mieście w celach służbowo - regeneracyjnych. Wiadomo jakieś zakupy coś zawieźć dla Agnieszki i Asi itd. Były to w sumie dwa 9 km kursy. Rano - bo i wtedy popełniłem pierwszy, jechało mi się średnio. Wiatr bowiem wiał jak głupi. Łeb urywało a nogi zesztywniałe po ostatnich 200km troszkę, jakby nie chciały mnie słuchać w kwestii "przyspiesz". Zwalnianie za to tego dnia wychodziło mi wyborowo!

Drugi kurs był już późnym popołudniem, kiedy słońce jakby zelżało a wiatr troszkę się uspokoił. Przejazd był o wiele lepszy. Zjedzona wcześniej pomidorówka sprawiła, że siły witalne powróciły! Liczyłem na choćby mały plusik po zachodzie słońca, ale wiosna nadal jeszcze postanawia zaczekać na swoją kolej. Mam nadzieje, że jak już wyjdzie z ukrycia to zrekompensuje nam swoją nieobecność w dwójnasób.

Z życzeniami dobrego i miłego dnia, żegnam się z wami!


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Na rowerze 74 - Do Konina || 248.00km

Wtorek, 26 marca 2013 · Komcie(7)
Etap I. Godzina 18:30
Na francy - obeznanie z pogodą wieczorną. Po Agnieszkę do pracy. Sprawdzam konfiguracje roweru, nasmarowanie łańcucha i eksperymentuje w sprawie ubioru.

* Drogi suche
* Wiatr wieje
* Koła się kręcą
* Biegi zmieniają!

Towarzysz Księgowy - Gotów!

Etap II - No to fru!

Nasza determinacja jest w stanie pokonać wiele barier, które na pierwszy rzut oka są nie do pokonania. Nie znamy przecież do końca naszych możliwości. Trzeba próbować, a nie od początku myśleć, że nie da się, bo jest za trudne. Nagle świat się otwiera. A my patrzymy wstecz i przebyta droga wydaje się taka krótka. Przed nami wielka niewiadoma, która czasem może przerażać. Jednak niewiadoma staje się wiadomą, a my potem znowu spojrzymy wstecz i okaże się, że wszystko było takie łatwe. Może nie tyle, że łatwe, tylko my spodziewaliśmy się, że będzie trudniejsze.

P Morawski.


Zima ciągnie się w nieskończoność a człowieka wewnętrznie ciągnie na jakiś wyjazd. Do tego jeszcze mnie kusiło aby pokonać trasę, której nie zdołaliśmy zrealizować z Przemkiem poprzednio. Decyzja jak w takich przypadkach zapadła dzień wcześniej. Pogoda ma być dobra. Słońce i wiatr w plecy. Zapadła więc decyzja – Zdobędę Konin!

Rozpoczęło się pakowanie. Tu niestety, pogoda zmusiła mnie do zabrania dużej ilości „zmiennych”. Wiedziałem, że noca może być chłodno a za dnia pewnie pogoda się poprawi. Nie zabrałem więc puchowej kurtki tylko softshella i dwie wiatrówki. Do tego 6 bananów, napój marchewkowy w kartonie i napój kofeinowy z biedronki Power BE.

Sakwa na kierownice wyposażona w 4 banany, telefon do robienia zdjęć, telefon do komunikacji i lampkę oraz zapasowe baterie do GPS i MP3

Niestety nie mogłem spać - znowu. Zawsze jak się nastawiam psychicznie na taki wyjazd tak się dzieje. Wiem, że muszę się wyspać, to spać nie mogę. Coś tam drzemałem, ale w sumie byłem ciągle jakiś taki czujny. Nie wiem czy znacie to uczucie, kiedy człowiek niby sie odpręża a jednak zmrużyć oka nie może.

Wstaje po 2:15 – W zasadzie nieomal zrywam się z łóżka na dźwięk budzika. Robię dwie kanapki, wciskam na siłę do żołądka jedną kromkę z serem i wędliną i dokańczam pakowanie.
3:05 – ruszam. Pierwszy odcinek ulicą Modlińską do mostu północnego idzie mi słabo. Stwierdzam, że rower jest za ciężki. Z każdym obrotem korby obawiam się o powodzenie misji, bo jedzie mi się źle. 21km/h to nie to czego oczekiwałem. Przeskakuje na drugą stronę Wisły mostem północnym, ale tym razem ulicą. Mam w pamięci w jakim stanie była ostatnio, jak z Przemkiem jechaliśmy, ścieżka rowerowa.

Za plecami widać świt, a przed kołami nadal ciemna noc. Ciekawe wrażenie.

Przez Młociny i Radiowo skręcam na Babice a potem prześlizguje się do Broniszy. Noc jest chłodna. Na początku w Warszawie jeszcze utrzymuje się -8, ale przy wylotówce na trasę Poznańską temperatura spada poniżej -10. Wieje chłodem z pól a para leci z ust. Do Warszawy ruch jest już duży, mimo ,że jest ledwie przed piątą rano. Mijają mnie z przeciwka całe masy aut. Nie wszyscy jada grzecznie. Jest wyprzedzanie, jest jazda na trzeciego – przecież trzeba zdarzyć przed porannymi korkami w stolicy!

Leniwie, pojawia się słońce. Minie jeszcze prawie godzina zanim zacznie ogrzewać. temperatura bowiem nadal -10. Choć mam wrażenie, że jest chłodniej. Mniej nie może pokazać mój termometr.

Do Sochaczewa przemieszczam się w miarę ciągiem. Nie bardzo mam ochotę się zatrzymywać. Jest mi zimno w nogi a w zasadzie – nie wiem czemu – w lewą nogę. Po minięciu obwodnicy Sochaczewa wychodzi słońce. Już wcześniej było widno, ale teraz na ulicę w pełni padają promienie i z nadzieją patrzę na termometr, aby zrobiło się cieplej.



Mój rumak na trasie

Trasa na Łowicz jest piękna. Bezchmurne niebo i mały ruch. W zasadzie tylko problem mrozu mnie dobija. Na liczniku termometr wciąż uparcie pokazuje -10 a picie w bidonie kompletnie mi zamarzło.


Nie wytrzymuje bólu stopy i staje na przystanku. Jest z pleksy. Zdejmuje buta i rozcieram piekącą stopę. Dłuo ja trę, zanim czuje ulgę. Wyciągam skarpetkę i zakładam na nogę, w nadziei, że to jakoś pomoże kończynie. Dodatkowo na postoju mam okazje aby coś zjeść. Zjadam kanapkę i popijam herbata z termo-kubka. To jedyny ciepły napój jaki miałem, więc jego wykorzystanie powinno mnie rozgrzać i poprawić stan mojej nogi.


Przepiękna pogoda - to tylko dzięki niej w trudnych chwilach miałem siłę aby jechać dalej!

Gdy ruszam na trasę po około 10 minutach postoju, jest już -8. Radość w mym sercu nie ma granic. W nogę cieplej, ale to jeszcze nie to. Włączam więc blokadę umysłu i skupiam się na audiobooku w słuchawkach a pasy pod kołami mijają mi same. Z czasem robi się -7…-5 i wreszcie komfort jazdy wzrasta na tyle, że mogę nie zwracać uwagi na dyskomfort stóp.



W Zdunach robię fotkę przepięknego kościoła, który góruje nad okolicą niskich podmiejskich zabudowań. W tych warunkach wygląda o wiele lepiej niż mglistym porankiem jakim go widzieliśmy ostatnio z Przemkiem.


Takie krajobrazy mimo mrozu naprawdę mnie motyowowały.
Droga do Kutna jest monotonna i płaska. Na tym odcinku walczę z pierwszym poważniejszym kryzysem. Prędkość spada a każdy jeden km/h więcej kosztuje bardzo dużo. Jedzie mi się coraz gorzej. Z każdym kilometrem mam wrażenie, że rower nie chce się toczyć. Dopada mnie syndrom „kapcia”.

Każdy z was pewnie niejednokrotnie mając gorsze chwile na rowerze oglądał podczas jazdy ogumienie, czy aby powietrze nie schodzi. Niestety – opony i ciśnienie na właściwym poziomie. Bluzgam więc na wszystko dookoła. Jestem nieomal sam na drodze, więc nie odpuszczam nikomu i niczemu. Klnę na słupki przy drogach, i na inżynierów, że je postawili tak daleko od siebie – bo to oczywiste, że gdyby były bliżej kilometry by szybciej wpadały. Wyzywam śnieg i zimę – tej to się oberwało najbardziej. Wrzeszczę na Kafki co to siedzą na polach i na psy z za siatki jednego z gospodarstw bo niemiłosiernie szczekają na mnie.


Niestety nie pomaga nic. Utrzymanie 21km/h staje się coraz cięższe. Kryzys się wzmaga. Wiem, że jestem najedzony a mimo to jechać się nie chce. Obawiam się o powodzenie wyjazdu.
Walczę z kryzysem
Musisz dać radę – mówię sobie w duchu. - Nie poddasz się w Kutnie. Pokaż, że sobie poradzisz. To nie w twoim stylu! Zobacz jest wcześnie, słońce ładne…
Rower zwalnia i… staje na poboczu. Na jednym ze zjazdów na pola kawałek wyasfaltowanego miejsca ogrzało i wysuszyło słonce. Podkładam sobie rękawiczki pod tyłek i siadam na nich. Wystawiam dziób do słońca i podkurczam nogi pod brodę. Zamieram. Chłonę ciepło słońca i reguluje oddech.

Wdech i wydech – oczami wyobraźni widzę łąkę wiosenną – wdech i wydech – widzę ciepły dzień i szutrówke przez pola. – Wdech i wydech…

Medytuje tak z pięć minut, a potem robię krótki aerobik. Najpierw rozciąganie nóg. Potem skłony ze dwa i wygięcia ciała do tyłu. Plecy są obolałe, ale ogólne samopoczucie poprawia się gdy wsiadam na rower ponownie. Odcinek do Kutna jednak nie należy do przyjemnych mimo przerwy.


Przede mną BP za plecami MC donald i zapachy pyszności i jak tu wytrzymać takie kuszenie szatana? Nie dałem się! Nie wróciłem!
Kutno to szybka kanapka popijana sokiem marchwiowym. Kusi mc Donald obok i bar na stacji benzynowej, jednak wiem, że nie chce spędzać za dużo czasu na posiłkach. Ciężko byłoby mi później wrócić na trasę z ciepłego baru. Morale i tak mam podcięte ostatnim kryzysem. Dawanie sobie kolejnych okazji do przemyśleń w stylu „może wrócę z Kutna” nie byłoby dobrym pomysłem. Szybko więc oddalam się od miasta jak od jakiegoś objętego zarazą obszaru.

No i trzecie województwo podczas tego wyjazdu!

Na jednym z szybkich postojów zdejmuję kurtkę i zostaje w samym softshellu. Temeratura na słońcu jest już powyżej zera. Na termometrze pojawia się 4 stopnie. Od tego momentu jadę jak zaczarowany. Z każdym kilometrem czuje się lepiej. Prędkość wzrasta a ja czuje się jak nowo narodzony. Na obwodnicy Krośniewic przeistaczam się w demona prędkości. Najpierw 27 a potem 35km/h. Od Krośniewic do Kłodawy prędkość nie spada poniżej 28km/h. Nie poznaje siebie. Jadę jak nigdy wcześniej.

Koło zdobywam w okolicy godziny czternastej. Przepiękna droga! Jedzie się najpierw w kierunku do miasta zwykłą drogą i wydaje się, że jest płasko. Kiedy jednak za Chojnami trasa skręca w Lewo moim oczom ukazuje się piękna panorama doliny Warty. Długi zjazd w dół a w oddali widać drogę wiodącą lekkim łukiem. Naprawdę żałuje, że nie zrobiłem tu zdjęcia. Było przepięknie.

Za Kołem trafiam już na całkiem inny krajobraz, zaczynają się górki. Droga do samego Konina to bardzo pofalowany obszar. W nogach już 200km a do Konina jeszcze 27km. Jadę, powoli. Wiem, że na wcześniejszy pociąg nie zdążę, poza tym znów mam kłopot z kryzysem. Zaskoczyło mnie to w pewnym sensie.

Myślę sobie: Kurcze przecież dopiero co borykałem się z kłopotami przed Kutnem, potem przecież jadłem dwa banany za Włodawą. Jak to możliwe, że znów mnie męczy…
Jadę wolno i analizuje co mogłem zrobić nie tak. Wreszcie dochodzę do wniosku, że poprzedni kryzys miałem gdzieś na 130 kilometrze a obecnie jest już dawno po 200. Z każdą kolejną pojawiającą się górką, morale mi spada a nogi pedałują wolniej. 17km/h potem 15km/h…


W miejscowości Paprotnia zdobywam wzniesienie i jestem już w bardo złym stanie...psychycznym:D
Zobacz – dojedź jeszcze do tego kamyczka.
Jeszcze tylko do tego słupka o tam!
Świetnie! To teraz tylko ten znak… no dalej.


Czuje, że kręci mi się w głowie. Rower w pewnej chwili troszkę wymyka mi się z rąk i niebezpiecznie odbijam na lewo. Nie przekraczam jednak szerokiego pobocza. Poddaje się i zsiadam. Czuje dosłownie jak nogi się pode mną ugięły. Schodzę na jakąś boczną leśną drogę, kładę rower bezładnie i siadam jak najszybciej na ziemi. Mam wrażenie że gdybym tego nie zrobił i tak bym upadł. Kawałek ściółki leśnej wyłania się z pod śniegu. Opieram się o drzewo zamykam oczy i głęboko oddycham. Jest mi niedobrze. Chce mi się wymiotować a zawroty głowy targają mną. Zamknięte oczy powodują że jeszcze bardziej kręci mi się w głowie.

Trzęsą mi się ręce i sięgam po sok z marchwi i banany. Przełykam ostrożnie, bo w dalszym ciągu jest mi niedobrze. Zapijam sokiem, aby zabić smak bananów. Pomaga!
Odzyskuje najpierw stabilność – zawroty mijają a później w przeciągu około 10 minut wraca mi koordynacja rąk i nóg. Siedzę i oddycham wolno. Tak mi błogo, patrzę na samochody jadące pod górę i delektuje się chwilą. Postój w sumie trwa dobre 20 minut.

Konin zdobywam chyba jeszcze przed szesnastą. Prawie równo o czwartej po południu jestem bowiem już przy dworcu PKP. Kupuje bilet i zamawiam hamburgera w kolejowym barze. Wzbudzam zainteresowanie okolicznych taksówkarzy. Jeden z nich wyraźnie znudzony czekaniem na klientów zagaja mnie co chwila. Najpierw o rower, potem o dystans a potem, widocznie nie czując się mocny w temacie pedałowania, zaczyna nawijać o piłce nożnej. Podtrzymuje rozmowę, ale nie mam pojęcia za bardzo o piłce. Słucham więc opinii zapalonego kibica-taksówkarza na temat ostatnich poczynań polskiej kadry:
„nasi grali jak ostatnie ofermy”
„tylko nogi podnosili, żeby faulować”
„fircyki niemieckie, w innych klubach grają dobrze a u nas nie potrafią”

Wreszcie po dwóch godzinach czekania wsiadam do pociągu i zamykam swoją przygodę.


Usiadłem teraz w ciepłym mieszkaniu i dochodzę do siebie. Odespałem swoje. Nogi nie bolą, one są raczej takie zesztywniałe.
Udało mi się! Jestem szczęśliwy! Ostatnio doszedłem do pewnych wniosków. To nie dystans się liczy, to satysfakcja z pokonywania samego siebie i swoich wewnętrznych barier - to to sprawia, że uwielbiam takie trasy.
Ktoś powie - nie zrobiłeś nic takiego. Taka trasa z wiatrem to przecież "jest do zrobienia". Być może i są ludzie jeżdżący o wiele więcej kilometrów. Inni w tym roku dawno pokonali już barierę 300km, jednak inni to nie ja!.

Postawiłem sobie podczas tej trasy wiele poprzeczek. Wielokrotnie miałem kryzysy i przeżywałem trudne chwile. Satysfakcja z ich pokonania jest bezcenna.

Dane wyjazdu:
Dystans w 24h - 248km


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Na rowerze 73 - Pomagaj wiośnie, jedz śnieg! || 9.30km

Poniedziałek, 25 marca 2013 · Komcie(4)
Czy ja i moje poczucie humoru naprawdę są dla was takie trudne w odbiorze? Tylko szczerze ludzie. Po ostatnim poście aż dziw mnie bierze.

Swoją drogą, abstrahując od konkretnych wypowiedzi czy osób. Czy i wy nie macie wrażenia jak bardzo zniekształca nas internet? Piszę sobie na ten przykład o życiu, roześmiany, dzióbek robię jak ta lala a przekaz odebrany jest jako czepliwy, czy złośliwy. Trzeba uważać w sieci, bo byc może zbyt szybko uprzedzamy sie do wpisów/osób czy treści jakie czytamy. Nie zawsze da się przekazać 100% empatii w kilku akapitach tekstu.

Jaki ładny głaz... naprawdę ładny głaz.

Wycieczkę odbyłem dziś na pół wiosenną. Wiozłem w dużej sakwie Crosso ficusa, takiego około "70cm". Biedulek musiał przeżyć szok, że go na spacer zabrałem u progu kwietnia a tu jeszcze nie ćwierka i nie bzyczy nic wokół.
No, ale ów jegomość opatulony woreczkami, dotarł do nowego miejsca zamieszkania a mianowicie do lokalu usługowego na Piłsudskiego. Teraz będzie koił ludzkie nerwy przy wyborze ubezpieczeń i asistansów;)

Jestem z niego dumny, awansował z kwiatka stojącego na klatce na taki - publiczny kwiatek na stanowisku!



Dziś temperaturowo o wiele zacniej niż ostatnio, choć z za szyby wyglada tak samo. Słoneczko i śnieg. Nie trzepie jednak po -8 jak poprzednio to i wyjazd był o wiele lepszy w doznaniach.

No dobra ludziska, koniec ! Od jutra robię wam rewolucje wiosenną.

Bo sami sobie z wiosną dać rady nie możecie, choć południe całkiem przymilutko nas rozpala a po Warszawie biegają rozpaleni maratończycy - to bez mojej pomocy wiosna nie przyjdzie! o!


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Na rowerze 72 - Jestem rowerem! || 15.21km

Niedziela, 24 marca 2013 · Komcie(20)
Jesteś rowerem? Wow, że ci się chce!
- Nie rowerem. Jestem człowiekiem!

Czyli słów kilka o tym jak zostać rowerem.
Ile to razy każdy z nas słyszał takie pytanie? Setki? To jedno z moich ulubionych zaraz po:

Tyłek cie nie boli?
- a powinien?

Kategorie pytań "dziwnych" to nauka nie do końca przeze mnie zgłębiona. Studiuje ją wiele lat i ciągle nie czuje, że osiągam w tej dziedzinie jakieś postępy. Bo na ten przykład, żaden support mi z kostek nie wyrasta, ani łańcuch się nie objawił w ciele... No za nic - nie umiem zostać rowerem:(
Zastanawiam się, też czasami, czy czasem rzeczywiście ze mną wszystko w porządku. Bo jak mówi staropolskie przysłowie
"czego oczy nie widzą, tego być może nie ma!"
Są dni kiedy wracam rowerem do domu, siadam z lękiem na krześle i sprawdzam czy jeszcze mam tyłek. Bo naprawdę nie odczuwam nic. Czy to więc znaczy że go nie ma? W przeważającej większości ludzie uważają, że powinien mnie boleć.

Swoją drogą przejeżdżanie tylu tysięcy kilometrów może w pełni oduczyło moje 4 litery odczuwania jakiegoś bólu od siodełka. Rzekłbym śpiewnie rodacy - DUPA STAL!


No więc, nie mam tyłka, nie jestem rowerem to kim jestem?

Who Am I?

Jestem chyba człowiekiem, choć pewność nie mam do końca. Bo przez te kilka lat zanikły we mnie odruchy "człowiecze". Na ten przykład podam kilka wątpliwośći ludzi dotyczącej mojego człowieczeństwa:

Nie mam telewizora w domu
Ale co nie stać was? teraz tanie są [...]


Mam 26 lat i nie mam własnego samochodu
To jak poruszasz się na co dzień Nie wszędzie da się dojechać autobusami?



Ba popełniam grzech śmiertelny bo - Mam prawo jazdy I nie mam własnego samochodu!

Jeżdżę zimą na rowerze.
Jak chcesz, mogę podwozić cię na przystanek/do dworca/do metra...

Jeździłem na rowerze zimą więc, wiem co to drift - dziwko

Posiadam dwa rowery po jednym na lato i na zimę.
Nie szkoda ci na te dwa rowery kasy? Pewnie ich naprawa sporo kosztuje?

I tak w świecie dziwactw przemierzam kolejne zimowo/wiosenne kilometry. Pozdrawiam wszystkich, którzy tak jak dziś ja, są rowerem.


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Na rowerze 71 - Zamarzłem.... || 55.05km

Sobota, 23 marca 2013 · Komcie(4)
Kategoria Na Zaborze
Zapraszam do obejrzenia galerii z dzisiejszej wycieczki. Było słonecznie, było mroźno, było fajnie!


Początek przy torach kolejowych do Janówka.




BIEDRONKA!






Walka z zimą...





Las w Okolicach Goławc nieopodal Pomiechówka.


Lodowisko!!!


Zabawa Fujifilmem i jego możliwości makro;)


Wchodzi kogut do łazienki i co widzi?
Zakręcone Kurki:)



Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Na rowerze 70 - Jazda testowa na sextecie... || 9.00km

Piątek, 22 marca 2013 · Komcie(1)
Jeden bieg to singiel
dwa biegi to dual?

Trzy biegi to - tripl? Trajk?

Sześć biegów to? - Sextans, Sextet? hmmm? - jakieś pomysły?

Jeździ się w porządku. Boli, jedynie mała dokładnośc zmieniaczki. Biegi zmieniają się, ale nie wchodza na zawołanie. Ciężko z tym walczyć, bo przerzutka jak już mówiłem trochę zamuliła. Najważniejsze, że teraz przy normlanej kadencji pedałuje a nie wybijam zębów kolanami.

Rower jest z założenia "zimowo-dojazdowy" toteż takim pozostanie. Budżetowym jednośladem sextetem...


Żarcik na dobrą noc;)


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,