Wyprawa, strona 1 | Księgowy
Wpisy archiwalne w kategorii

Wyprawa

Dystans całkowity:7632.90 km (w terenie 86.00 km; 1.13%)
Czas w ruchu:136:16
Średnia prędkość:16.82 km/h
Maksymalna prędkość:69.78 km/h
Suma podjazdów:15007 m
Liczba aktywności:81
Średnio na aktywność:94.23 km i 6h 11m
Więcej statystyk

Urlopowy ja część druga i trzecia i jakaś tam. || 60.00km

Poniedziałek, 18 czerwca 2018 · Komcie(2)
Kategoria Wyprawa, Z synem
Jutro kończy się laba i wracamy już na niziny Mazowieckie. Dzisiaj jednak postanowiliśmy po raz kolejny skorzystać z okazji i wybraliśmy się na rower samochodem. Z młodym w foteliku nie da się robić wielkich tras, a więc po wyczerpaniu zasobów wolnych i nieznanych tras okolicy,  wsadzilismy siebie i rowery do auta i ruszyliśmy na Grabarke. 

Tu zostawiliśmy auto i pomķnęlismy na runde  dookoła. Sporo wyzwań nas czekało na trasie, bo poziomki były na poboczach na kazdym kroku. A prawa przyciągania i grawitacji nie da się oszukać. 

Syn miał cała buzię czerwoną od tych leśnych owoców,  a my chwilę spokoju od jego kaprysow. Podróżowanie z dzieckiem to inna bajka. Jemu w foteliku się nudzi. Co jakiś czas trzeba go wystawić na trasie aby polatał i spalił nieco energii. 

Wpis dodaje że zbiorczą ilością kilometrów z kilku dni.


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Wigry Wigry Wigry || 90.00km

Poniedziałek, 14 września 2015 · Komcie(2)
Kategoria Wyprawa
Wstałem lekko zmęczony. Poprzedni dzień i walka z wiatrem kosztowało mnie sporo sił. W pokoju mieliśmy aneks kuchenny, więc śniadanie było królewskie. Do tego pyszna kawa i doza porannych wiadomości z sieci TV:] Żyć nie umierać. Swoją drogą - chyba staje się burżujem. Kiedyś namioty, na dziko, kuchenki turystyczne i gotowanie po przystankach autobusowych, a teraz?

Ruszamy wreszcie dobrze przygotowani do jazdy i atakujemy Wigry. Mazurskie drogi poza głównymi, dają wiele do życzenia. Dobrze, że mamy rowery, które się nadają i na szosę i na asfalt i w teren. Oponki 32c to strzał w dziesiątkę, jeśli chodzi o jazdę wielozadaniową. Sprawdza się zarówno a terenie, piasku i szutrze. Nie chciałbym tu opowiadać bajek, więc sprostuje, że jazda w terenie i piasku jest wymagająca i nie po każdym odinku piaszczystym da się przejechać, ale w "całości" ten rozmiar wydaje się być najbardziej optymalny. 

Wróćmy do samej wycieczki. Przez Ateny jedziemy sobie do Bryzgiel`a i robimy pętlę w Lewo zgodnie ze wskazówkami zegara. 









Cała pętla przebiegała w tak emeryckim tempie, że nawet wstyd sie przyznawać. W sumie doszedłem do wniosku, że to właśnie mnie odróżnia od szoszonów. Ja jadę i delektuje się jazdą, obserwuje okolicę, tu przystanę tu się obejrzę. Tu zjadę na szuterek "bo fajny", tam znów dopadnę jakiś szlak pieszy. I znów na asfalt i znów jakimś singielkiem. I tak ani ze mnie MTB-owiec, ani szoszon. Turysta długodystansowy.  OT CO!




Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Dzień drugi - Stańczyki || 140.00km

Niedziela, 13 września 2015 · Komcie(8)
Kategoria Wyprawa
Dzień "główny". To chyba dobre określenie. Na tym kilkudniowym wypadzie czekałem właśnie na tą trasę. Może niekoniecznie tak wietrzna pogoda mi sie marzyła, ale zdecydowanie najbardziej ciekawy byłem właśnie okolic Suwałk i odwiedzenia mostów w Stańczykach. 

Nie było lekko, tego dnia do pokonania było prawie 140 km. Wstaliśmy więc rano i ruszyliśmy na trasę. Szczęśliwie pierwsze 70 kilometrów było głownie z wiatrem. Im dalej od Augustowa, tym więcej pagórków. Suwalszczyzna miło mnie zaskoczyła. Faliście, czasem dość stromo, ale bez tragedii. Pewnie inaczej potrzegałbym tą krainę, gdybym miał ze sobą pełny bagaż, jednak tego dnia było naprawdę spoko.

W Suwałkach trafiamy na jakiś regionalny festyn. Zatrzymujemy się na posiłek. Kartacze sa ogromne. W sumie trzeba powiedzieć "kartacz". Wielka okrągła kluska ziemniaczana, rozmiarów dorodnej pomarańczy, lub greifruta,  a w środku mięsko z ziołami. Wszystko polane wywarem z mięsa i skwareczkami. Jeden taki pampuch i byłem syty. Agnieszka nie zjadła całego i jeszcze po niej musiałem dojeść. 


Mosty w stańczykach są pozostałością po przeprawie kolejowej w tamtym regionie. Robią mega wrażenie, bo są OGROMNE!!! Im bliżej się jest, tym wydaja się wyższe.

Zarówno z góry jak i z dołu powalają swoim majestatem. 

Droga powrotna to wielka walka z wiatrem. Przez bite 70 kilometrów, dmuchało nam w dziub. Do tego suwalskie fale asfaltowego dunaju i mamy ostrą jazdę aż do zmroku. 





Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Na sam koniec - rowerowy Goniec || 175.00km

Poniedziałek, 13 lipca 2015 · Komcie(3)
Kategoria Wyprawa
Wyspani wstajemy rano z celem nieomal karkołomnym. Chcemy dojechać jak najdalej na poludnie, oglądając jak najwięcej z Carskiej drogi przez Biebrzańskie Torfowiska. Zrywamy sie więc wcześnie. O ósmej już w trasie. Gnamy tranzytem na południowy zachód. I szybko wkraczamy na przepiękny teren "Łosiostrady". Droga przez park, ograniczenie prędkości bo łosie latają, a do tego asflat jak z obrazka. Biutiful!

Droga idelana na tranzyt. Mało aut, fajnie się jedzie, ale zbaczamy kilka razy z kursu pooglądać jakieś tam krzaczki - zwane fachowo tofowiskiem niskim.


Na jednym z nich, jest dlugi drewniany wąski i pieruńsko sliski pomost. prowadzi do daleko wysunietego miejsca widokowego. Obszar tych torfowisk to miejsce gniazdowania ptaków.

Pewnie jakbyśmy mieli lornetkę i czas, to byśmy sobie ptaszki zgłebili dosadniej, ale bylismy rowerami, więc nie było co udawać, że coś tam wypatrujemy. Walnelim se fotkę grupowa i polecielismy dalej - co w sumie w plan tranzytu sie idealnie wpisywało. 



Łosiostrada na odcinku torfowisk i bagien. Jak okiem sięgnąć asfalt po horyzont. No i się samo jakoś tak leciało te 25km/h, co poradzić.


Tego dnia poza początkowym "biebrzasko - łosiowo - bagnistym" szałem, nie działo się wiele. Od samego rana w udziale był rower w wersji "zapierdzielaj do domu juuuuż czas"

Mimo, że Podlasie to zwane czasem Polską "B" rejony, trzeba przyznać, że natrafiane tam ścieżki rowerowe, mogą być przykładem dla włodarzy naszego centralnego "A-rejonu". Taka infrastrukture spotykaliśmy kilkukrotnie. Drogi z asfaltu, mostki porobione, szeroko. No Miód malina. A zdarzyło nam sie spotkać też kilka rozkopanych inwestycji tego rodzaju. Czyli się buduje moi mili, a ścieżek przybywa! Na PODLASIU!!!

Finał tranzytu jest w Ostrołęce. Ostatni odcinek od Łomży mamy z Tirami, ale jakoś udaje nam się drogą 61 przebić do miasta docelowego. 

Finał? 175 kilometrów z sakwami i po bagnach:D yeah:D


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Exodus || 147.00km

Niedziela, 12 lipca 2015 · Komcie(0)
Kategoria Wyprawa
Czas opuszczenia krainy nastał. Wstać czas i ruszać dalej. Zanim jednak dobrze pożegnamy się z Podlasiem, atakujemy je na północnym zachodzie i kierujemy się na Suchowolę przy okazji zwiedzając Krynki i Kruszyniany. Tego dnia znów spotkała nas cała masa szutrów i dawno wyczekiwane - ciepłe słoneczko. 


Wiatr tego dnia zdecydowanie nie ułatwiał nam sprawy, więc dobrą decyzją był start o ósmej.


Tam gdzie te drzewa to już prawie Białoruś. Na trasie przy granicy spotyka nas kontrola straży granicznej. Pan na motorze podjeżdża, pyta skąd jesteśmy i gdzie jedziemy. Krótka wymiana zdań i przypomnienie, że to strefa przygraniczna. Rozjeżdżamy się w pokojowej atmosferze.


Jak to już z nami bywa, trasa znów wiedzie po szutrach i piachach. Czasem kombinacja tych dwóch czynników uniemożliwia jazdę. Trzeba było pomaszerować z buta. Cóż za zaskoczenie, kiedy za jedną górką druga taka sama. I tak kilkanaście razy. Czasem kawałek się jechało, ale rowerem miotało jak na rodeo. Wąskie 32jki kopały się w piasku i chcąc nie chcąc "driftowaliśmy" tymi obładowanymi rowerami jak jakiś Prawilny Lokals w swoim BMW. 


Warto było jednak przejechać bocznymi drogami, bo główne nie dawałyby takich widoczków. Co kościółek to ładniejszy...

I tak snuły się dwa osobniki, telepiąc się po kopytnikach... Ciekawie nasze dialogi musiały wyglądać z boku:
- k k k k k u u u u r r d d d ee e e e e j a a k k i i ł ł a d d ny do do do m m ek k k k 
- n n n o o o o 
- o o o  pa pa pacz...
- no 
- bo bo so so so kół...
- n n n i e   to chy chy ba ba n n i e e e e so so kół
- n n nie ?
- n n no no ma my my my sz w ła ła pach
- a a a a acha widze
- no no no to to to mysz mysz my my szłów
- n n n o o o o  chy chy ba ba tak 

Czasem sami się śmialiśmy z tego jak ta nasza konwersacja wygladała. Rowerem telepało jak nie wiem, a zebranie zdania gramatycznie było cokolwiek skomplikowane. 



Droga w końcu zmieniła się na asfaltową. Jak zrobiło się twardziej, pognaliśmy w kierunku północnego zachodu. Plan był aby wcześniej w Dąbrowie Białostockiej poszukać noclegu, niestety wizyta w mieście, poza ulewą, nie przyniosła jakichś specjalnych osiągnięć. Szukanie skończyło się prawie pół godzinnym siedzeniem pod dachem w wiacie zamkniętego sklepu i dzwonieniu do noclegów. Ci nie mogą, bo maja pełno inni znów mogą, ale nie chcą na jedna noc... 

Ruszyliśmy dalej. Szukać szczęścia w Suchowoli. Po długim i nużącym dojeździe do miasta, wreszcie udało się dopaść kwaterę, za przyzwoite pieniądze, choć w piwnicy i tuz przy głównej drodze. Był to jednak luksus w pewnym sensie. Ciepła pościel, prysznic, czajnik do zagotowania wody. Noc zapowiadała się wilgotna jak jechaliśmy a na polach powychodziły mgły. Tym bardziej więc cieszyliśmy się z przedostatniego noclegu pod dachem. 






Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Koty, sauna,kopytniki i cerkwie || 94.00km

Piątek, 10 lipca 2015 · Komcie(4)
Kategoria Wyprawa
Nocleg, królewski, miejsce bajeczne. Cały domek dla nas, mieszkamy w saunie, obok bania z wodą podgrzewaną (taka a`la sauna na zimę) no mówię, wam luxus przez duże IKS!,

Po naradach, wcale nie burzliwych, decydujemy się zostać na dłużej w tym rejonie i pozwiedzać okolice. Suwalszczyzna poczeka na inne czasy. Na decyzję postoju, złożyło sie wiele czynników, między innymi pogoda, która od tego dnia, miała się popsuć i przeplatać z deszczem. Drugą sprawą było - no dobra - LENISTWO.

Takie miejsce, taka okolica! 

Pani właścicielka, która była bardzo miła i nas ugościła i co to w sumie była tylko żoną właściciela, który z niewiadomych przyczyn jak sie okazało  był w klasztorze... eee no więc jej właśnie rano nie zastaliśmy. Udało nam się ogarnąć numer telefonu do jej męża, którego na oczy nie widzieliśmy. Pan zgodził się abyśmy zostali dłużej. Nie było żywej duszy w okolicy, więc po prostu po uzyskaniu akceptacji na dalsze nocowanie, pojechaliśmy zwiedzać...

No i tak się grzebaliśmy, że chyba była godzina dziesiąta, zanim nasze czteroliterowe wyrazy zasiadły na siodełkach. Trzeba przyznać, że tego dnia pogoda była wielce różna od tej znanej z ostatnich dni, a nawet tygodni. Nie dość, że pochmurno, to jeszcze zimno! Wieje, podwiewa! Gdzie moja wanna z ciepłą wodą, gdzie moje ciepła paszki bródki i ciepło całkowite oraz ciepło właściwe? Gdzie do licha podziało się lato? No pytam!

5 km od noclegu - moje myśli skierowały się na cierpienie. Może ten klasztor to i dla mnie dobry? Może i ja cierpiąc na siodełku jestem jako ten mnich? Może mnisi też pod tymi wielkimi podomkami marzną? Nie wiem - za to wiedziałem na pewno! Tak mi było zimno, że na myśl o ciepłym łóżku, czułem się jakby mi ktoś w dzieciństwie ulubionego pluszaczka zabrał!

Twardy jestem jadę! Przecież nie będę się wracał po dodatkową bluzę. Ratuje mnie (nas) sytuacja, że "dla odmiany" jedziemy lasami i po szutrach. Tu mniej wieje, a terenowość pod kołami, tak bardzo mnie nie dołuje, wszak 15 km/h w lesie to jak 20 na asfalcie. Agnieszka nic nie stęka, ona ma oczy jak pieć złotych, każdy domek atakuje aparatem, każdy las, każdą chmurkę, każdą... jagodę? Poziomkę? Tak lasy dawniej pełne jagód, już się wyjagodziły i mimo dokładnych poszukiwań nie znaleźliśmy ich za wiele. Udało sie jednak upolować leśne poziomeczki. tych sobie podskubujemy bezkarnie co jakiś czas. 




Co wioseczka to ładniejsza... co domeczek to fajniejszy. 



Troszkę czułem się czasem jak w krainie Oz.






W jednej z wsi, po wyjeździe z lasu,uciekając przed chmura deszczu wpadamy na sklep. Sklep we wsi? Co ja pacze? To nie byle jaki sklep, to pani w obwoźnym sklepie. Babuszki w chustach w kolejce, jedne z wnuczkami, inne same, czasem jakiś dziaduszek... wszystkie zaciągają i mówią łamanym Polsko-Ukraińsko-Rosyjskim. Pani sklepowa młoda, sympatyczna, ceny ma normalne, nie drogie. Bułeczki świeżę, pomidorek czerwony, kiełbaska pachnąca. 


Na nasz widok, babuszki wpuszczają nas kolejkę
- prioszi prioszi, num si nie spieszi. Niech kupujo podróżniki
Tłumek wpuszcza nas w kolejkę. Na zakupy ci ludzie, mają tylko ten moment, gdy sklep wjedzie, a oni nie przepychają się, nie pytają kto za kim stał. Oni moment podjazdu sklepu traktują jako spotkanie na fejsie we wsi. Pani sklepowa, zagai ich dobrym słowem, zapyta co u nich słychać, pozdrowi i zawsze z uśmiechem. Tam nie słychac politykowania, narzekania że biedno... ludzie żyją skromnie ale szczęśliwie. 









Tego dnia deszcz przeplata się ze słońcem. Po kilkunastu kilometrach, udaje mi się wypracować względny kompromis cieplny i jadę już "spokojnie" bez dzwonienia zębami. Czasem jednak wiatr przywiewa front i z nieba puszcza się gromka ulewa. Uciekamy pod drzewa lub przystanek i przeczekujemy opady. Efekt? Chwilę później niebo znów przeplata słońce.



Pętlę zamykamy przez Wieś Puchły, gdzie podziwiamy kolejną kolorową cerkiewkę. 

W domu jesteśmy dość wcześnie. Ku naszemu zaskoczeniu w domku ktoś jest. On jest tak samo zaskoczony co my. Okazało się, że komunikacja nie zadziałała i pani mąż, co to w klasztorze po coś tam przebywał, nie poinformował pani, żeby poinformowała pana, że my jednak zostajemy dwa dni dłużej. 

Sprawa szybko się wyjaśnia i możemy dalej delektować się relaksem w domku. Jest chłodno, więc rozpalamy w kominku i suszymy przemoczone ciuchy. Na kolację serwuje płaskie frytki - zwane w potocznym nazewnictwie talarkami. Leżąc z nogami sporo powyżej pępka grzeję się przy kominku i chłonę relaks...Znów mi ciepło, przyjemnie. Agnieszka dokłada w kominku i ma przy tym radość jak nie wiem. 

Zasypiam na fotelu... a potem przenoszę się na piętro gdzie kontynuuje do rana. 







Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

szkliste deszczu krople... || 70.00km

Piątek, 10 lipca 2015 · Komcie(2)
Kategoria Wyprawa
Po raz kolejny na wyprawie ze snu wyrywa mnie deszcz. nie pada na mnie, ale wali w dach dość solidnie. Z obawą w niebo patrzę i pogodzony nieomal z pozostaniem cały dzień w pokoju, znów kładę się spać. Sen szybko mnie zabiera do krainy ciemności i znikam na kolejne kilka godzin. 

Śniadanie serwujemy sobie przepyszne, bo Agnieszka dzień wcześniej kupiła świeże bułeczki. Kanapka z szyneczką do tego serek gouda i pomidorek. Mimo obaw o pogodę, postanowiliśmy się z kwatery ewakuować, przecież w końcu mamy urlopy, to w domu nie będziemy siedzieć. 

Nie było całkiem fajnie za oknem, bo około 12-14 stopni i pochmurno. Czułem się nieomal jakby z lipca zrobił się późny październik. Nie ujechaliśmy tego dnia może z dziesięciu kilometrów, kiedy nad głowami zagościły ciemne chmury i zerwał się lodowaty wiatr w twarz. Pocieszeniem była przepiękna ścieżka rowerowa, jaką spotkaliśmy na swej drodze tego dnia. Ścieżka sama nie była w stanie zmienić pogody i chwilę później rzecz jasna zaczęło padać. 

Na początku lekko, a potem mocno. Ukryliśmy się więc pod jakimś przystankiem we wsi i czekaliśmy na poprawę. Nie było źle, po prostu tak tego dnia podróżowaliśmy. Słońce, wiatr deszcz, slońce wiatr deszcz tama...
Zaraz jaka tama? 
??

Koty Dwa - Czerwono niebieskie szaleństwo!



... no więc była tama...
i żadne biebrzańskie bobry jej nie budowały. Budował je serwisant rowerowy z warszawy z wykształceniem geologicznym. Ta tama musiała być więc solidna. Miała podbudowę z patyków, silny trzon z ziemi i uszczelnienie z kwiatów lipy. Nie ma przypadku w moich inwestycjach drogowych. 


Czasem nie padało, wtedy dla ułatwienia wybieraliśmy sobie tereny boczne i szutrówki. W loklanej nnomenklaturze ta tarka nazywana jest "KOPYTNIKI", strasznie takie określenie nam się spodobało i z jeszcze większym masochizmem jechaliśmy po najbardziej wyboistych "kopytkach" tego dnia. Mój rower pewnie mi za to podziękuje jeszcze. ku memu zdziwieniu, nie poszła żadna szprycha, nie mieliśmy żadnego kapcia. NIC. 

Skąd Ci ludzie w serwisie tyle tych gum łapią? Naprawdę zastanawiające. My z Agnieszką waliliśmy po krzunach, szutrach, polnych drogach wysypanych cegłami i nic! Jak na złość nie chciało się nic przebić. Opony sprawdziły się więc perfekcyjnie. Z tego miejsca polecam wszystkim do wypraw rozmiar 32c. Jest w sam raz, ani za cienki ani za gruby. No i z daleka dodaje wizualnej lekkości maszynie. Na starty w ultrasach takie "pro" zakładał będę 23c, ale na codzienne jazdy zdecydowanie 32 jest moim idolem:)

Pętlę tego dnia kończymy dośc szybko i wracamy do kwatery - rzecz jasna w deszczu. Zlani i zmoczeni, z radością witamy domek z kominkiem...




Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Piaskiem po kołach || 147.00km

Czwartek, 9 lipca 2015 · Komcie(2)
Kategoria Wyprawa
Jak jeździłem na wyprawy jeszcze ze dwa lata temu - nie mając szoso-trekingo-przełajo-wyprawówki - prędkości były niższe, dystanse mniejsze a i nie wiedzieć czemu szutrów było mniej. Ostatnio jednak wszystko się zmieniło. Najpierw w zeszłym roku na mazurach w okolicach Mrągowa waliliśmy szosami po szutrach, a dziś kontynuując tradycję, waliliśmy... eeee no waliliśmy dalej tylko po innych szutrach:)

Sierpień 2014 mazury - okolice Mrągowa


Tak ten dzień zdecydowanie szutrowym trzeba nazwać. Bo nieomal od rana, takie drogi nas spotykały. To w sumie tez niemała zasługa Agnieszki, jej planowania i nieświadomości, że
- Przecież tam były zaznaczone białe drogi na mapie
- no ale przecież to Podlasie!
- aahhaaaa....

Pogoda nadal utrzynmywała się w formie. Od rana upał i ponad 27 stopni. W sumie słowo upał jest tu zdecydowanie źle dobrane. Bo było po prostu ciepło. Tak przyjemnie ciepło, jakbyście się w wielkiej wannie z pianą zanurzyli po sam czubek głowy. Jedziesz i ciepło dookoła, pod nóżką, pod paszką pod bródką! Miodzio!

Im bardziej na północ tym więcej miejscowości spotykamy dwudzielnych. 
Im bardziej na północ tym mniej sklepów w wioskach...
Oj tak to było niemałe zaskoczenie. Jedna wioska - nie ma sklepu - jest szuter. Potem kolejna, znów nic... jeszcze jedna i co? SKLEP? Nieeee to upadły sklep. Jakiś wypłowiały banner coca-coli, zardzewiała tabliczka z godzinami otwarcie i odbarwiona tablica w oknie z lodami jakie oferował kiedyś ten przybytek. Ech zjadło by się loda... w końcu wakacje...


W kwesti białych dróg, trzebaby tu dodać kilka słów sprostowania. W tej kwestia mieliśmy też spory wybór. Bo poza, rzecz jasna, szutrami, spotykaliśmy jeszcze:
* piaszczyste
* brukowe
* ojapierdolejaktrzęscie
Naszymi faworytami były te dwie ostatnie pozycje. Bruk, to każdy zna, nie ma się co rozwodzić. Po prostu kamienie w środku wsi. Jedne bruki łagodne, takie z drobnych otoczaków inne takie wielkie, jakby ktoś jaja strusie pozakopywał i na kolorowo pomalował. Różnica taka, że na drobnych dało się gadać, a na grubych trzeba było pilnować aby języka nie przygryźć. 
Jednak największym hitem była ostatnia pozycja. Te odcinki to było połączenie szutru, luźnego piasku i tarki szutrowej. Jechać się dało, ale męka była ogromna. Koła wpadały w rowki i rezonans był taki, jakby ktoś całym rowerem do góry i na dół trząsł. Do tego jeszcze kopny piasek, więc jazda była około 12-15km/h. Całości dopełniały niemałe czasem pagórki na bocznych drogach. Tak oto zwiedzaliśmy Podlasie na "hard-tailach i hard-forkach".

Oczyścicie, to nie tak, że my pojechaliśmy tam szukac autostrad, równych asfaltów i luksusów. Fajnie było na tych lokalnych drogach. Ludzie żyją z tym w zgodzie, nie ma kanalizacji, rowów, pasów, krawężników... a auta bez kłopotu 60km/h po tych drogach jeżdżą. Więc po co się przejmować?

Oto przykład dbania o stare domy. Ktoś naprawia dach w chałupce. Pewnie dom zyska jeszcze nowe obicie i ocieplenie zewnętrzne i plastikowe okna. Będzie cudna chałupka do mieszkania na kolejne lata!







Kolejne kilometry w temacie "tu była biała droga".


Tak, takimi drogami dziś podążaliśmy. Nikt nie zarzuci nam, że Podlasia nie spenetrowaliśmy dokładnie!


Te rejony to także kolorowe Cerkwie. Super to wygląda, bo nasze katolickie kościoly sa takie smutne nudne. A te takie kolorowe i wesołe. Z daleka je widać, jak cukierki. 


Agnieszka na trasie do Białowieży. 


Tory w lesie, nieużywane? Gdzie tam, po okolicach krążą drezyny, najróżniejsze modele. Można wynająć sobie drezynke, albo polecieć na wycieczkę Siecento albo Chinqehento po szynach:)






Z Białowieży jedziemy do Siemianówki. Droga wiedzie lasami, i tym razem asfaltem. Jaka jest nasza radość, środek lasu i asfalt. Za długo i głośno radujemy się chyba, bo asfalt zmienia się w szuter;)  W Siemianówce szukamy jakiejś agroturystyki, zaraz obok składu celnego znajdujemy na drzewie papierową, pisaną ręcznie, karke w koszulce z segregatora. Jest napis Agroturystyka i telefon.


Po rozmowie, okazuje się, że "nocleg" jest niecałe 300 m od owej "informacji". W bramie wita nas szarszy pan. Oczka mu się szklą a mowa nieco plącze. Jest dobrze po kielichu, przeprasza nas, że jest wczorajszy, pokazuje nam nocleg i mówi, że dopiero co mu goście pojechali. Na werandzie nadal stoją talerzyki, pomidorki wódeczka... w pokoju grzeją ( w sumie to już przypalają ) się flaczki. Pan pokazuje nam ośrodek. Wszystko takie stare, zatęchłe a toaleta, pfff pamięta jeszcze czasy poprzedniego systemu... 

Dyskretnie spławiamy pana i odjeżdżamy. Chwilę później, spotykamy agroturystykę Żubr. Tam skręcamy i nocujemy z radością przez kolejne dwa dni.


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Gdy słońce pieści me policzki || 135.00km

Środa, 8 lipca 2015 · Komcie(3)
Kategoria Wyprawa
W majakach snu, słyszę szum. Ni to hałas, ni to krzyk. Takie jakby dudnienie... nie wiem cóż zacz. Otwieram oko - dookoła znany mi z dzieciństwa pokoik działkowy. Tuż obok mnie okno. Nadal szumi coś. Otwieram drugie oko, i co? Nic! Nagle? Dociera do mnie, że to szumi deszcz. No w zasadzie on dudni w dach! Wali tabunami, tłucze, tarabani, łomocze. A do tego grzmot! Potem błysk - burza? Jaka burza, zapowiadali jakieś burze?

Tak burza i to zdecydowanie nie byle jaka. Nie ma co się przejmować. Sądząc za ilością światła za oknem jest godzina około czwartej lub piątej rano. Kładę się na poduszkę i z trzaskiem zamykam powieki. Sen wraca a szum burzy znika w ciemnościach...



Śniadanie tego dnia jemy na werandzie. Obok nas zapakowane po brzegi dwa rowery. Pyszna kawka, pyszna kanapeczka i jeszcze pyszniejsze jajeczko. Po deszczu nie ma śladu, tylko zapach - ten przepiekny zapach. Sucha ziemia paruje, łąka paruje, drzewa nieomal tańczą z radości na krople deszczu jakie im zesłano dziś rano. Wszystko dookoła szkli się od wody, a na niebie chmury białe przeganiają się z błękitem. 

Ruszamy dopiero o dziesiątej, długo nie mogliśmy się zebrać z rana. To pakowanie, to jeszcze kawka, to znów jakieś zdjęcia pięknych kwiatków u mamy w ogrodzie. Wszystko szło jakoś tak, za wolno...

Trasa od samego rana prowadzi nas z wiatrem. Ruszamy ruchliwym odcinkiem do Łochowa, bo mam wysłać paczkę. Na poczcie o dziwo nie ma tłumów. Stóje grzecznie i czekam przy okienku a tu nagle wchodzi dziadek. Obwieszony medalami, w czapce jakiejś takiej - partyzanckiej. Wchodzi przede mnie, gdy już nadaje paczkę - i bełkocze coś od rzeczy.
Zdecydowanie coś się kombatantowi poprzestawiało, ale co poradzić, ciężkie czasy, dla patriotów. Niemniej jednak troszkę mi przeszkadza bo gdera dość głośno, aby mieć gremium do odsłuchu swoich w kółko powtarzanych prawd życiowych. 

Od wielu lat mam działkę w okolicach Łochowa, ale nie miałem nigdy okazji jeździć terenami na północny zachód od tego miasta. Piękne asfalty, ciche wioski i drogi. Naprawdę miód malina! Szkoda, że przelecieliśmy tranzytem, bo chętnie bym jeszcze w te boczne dróżki powjeżdżał. 

Jadąc z sakwami ma się wiele czasu na przemyślenia. Droga ucieka spod kół i mozna kontamplując przyrodę myśleć, dumać i dywagować. Ja rozmyślam sobie o tym sezonie, o tym jaki był, jaki jest i być może jaki jeszcze będzie. Wyprawa to taki jakby "hit" tego lata dla mnie. Relaks i odpoczynek... środek lata a ja czuje, jakby miało zaraz się skończyć. Dziwne mnie myśli nachodzą. Starość? Zmęczenie? 

Odganiam ręką muchę, która uparcie siadała mi na kierownicy. Wybija mnie to z rozmyślań. Czas na przerwę. Kanapeczka jakieś "krzeczki" i możemy ruszać. Czuje, że teraz już nic nas nie powstrzyma. Północ i Podlasie czekają. Jedziemy z wiatrem w pięknym słońcu. WIększość tego dnia, spędzimy grzejąc się w promieniach z nieba. Gdy tylko spogladamy za siebie w oddali widać ciemny, deszczowy front. Cały dzień będzie nam na "plecach" wisiał


Drogi jakimi jedziemy są spokojne, pozbawione aut, a dookoła pełno lasów i zieleni. 


Agnieszka nawiguje. Swoją droga to niezła burżuazja. Bo jak zaczynałem jeździć, to był tylko kawałek mapy i nawigacja ze słońca. Czasy się zmieniają... czy na lepsze? Bo ja wiem? Chyba na lepsze. Wygodniej się jedzie, więcej można zobaczyć, nie trzeba coi chwila stawać i dumać, gdzie tu pojechać, na bieżąco można sobię podejrzeć ile jeszcze kilometrów do celu.


Taaaka droga - i jak tu nie jechać? No jechać!


Rzeka Bug widziana z mostu w okolicach Ciechanowca.


Jak nie wiesz kto jest winien - to Winna Stara;)


Nasz nocleg tego dnia.
Tu kilka słów muszę wspomnieć na temat okolic północno-wschodnich. Zauważalne jest tam dbanie o stare domy. Remontuje się je, obija świeżymi deskami, odnawia. Jak już ewidentnie dom opuszczony to widać, ale nowo powstałych budynków z cegły nie ma. W odróżnieniu od Lubelszczyzny tu wioski nadal mają swój charakter. 


Zasypiamy przy akompaniamencie bocianiego trele... tuż obok okna mamy gniazdo. Wilgoć i zapach starych chałup dopełnia klimatu tego miejsca. Sen spływa na nas niespodziewanie... Oby do jutra!













Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Inwokacja || 50.00km

Wtorek, 7 lipca 2015 · Komcie(1)
Kategoria Do pracy!, Wyprawa
W sumie to nie wiem jak zacząć. Wyprawa była to dość krótka, sporo inna od naszych poprzednich wypraw. Spaliśmy po kwaterach, a namiot wieźliśmy chyba tylko dla lansu. Niemniej jednak, zwiedziliśmy piękne Podlasie, zrobiliśmy 768 kilometrów w sześć dni i strasznie było fajnie. O tym jak było i co widziałem dowiecie się już niedługo w opisie. 

Inwokacja (łac.invocatio - wezwanie) – rozbudowana apostrofa otwierająca utwór literacki, zazwyczaj poemat epicki, w której zwykle autor zwraca się do muzy, bóstwa lubduchowego

Wtorek  spędzam jeszcze w pracy. Muszę przekazać "K" sprawy jakie nagromadziły się z tygodnia jego nieobecności i sam po dokończać mam pewne drobne sprawy. Od rana jest u nas Agnieszka i zamiast lenić się to ta się wzięła za sprzątanie. Pozamiatała, poukładała, a na koniec umyła wycieraczki Karherem. W końcu i ona musiała do domu jechać, bo trzeba było się pakować.
Ja dotarłem do mieszkania o "normalnej" porze czyli o dwudziestej i dopiero wtedy przygotowałem sobie stosik do zabrania na wyprawę. 

O dwudziestej drugiej z minutami mieliśmy pociąg do Tłuszcza. Mały szynobusik podjechał o czasie. W wagonie jechaliśmy w sumie chyba tylkoo my i jeden pan. Piękna ciepła noc pachniała latem, po upałach jakie przetaczały się nad krajem w ostatnie dni, jazda nocą na działkę prawie dwadzieścia kilometrów była czymś na co zdecydowanie miałem ochotę. 

Na stacji szybko wydostaliśmy się poza perony i ubrani w kamizelki i lampki, ruszyliśmy na trasę. Ach jaka piękną noc, naprawdę piękna noc! Pola pachniały rozgrzanymi kłosami, w rowach grały świerszcze, a niebo świeciło gwiazdami. Nic tylko jechać i jechać! Przygoda zaczęła się w iście królewskim stylu!

Na działkę docieramy około północy. Wchodzimy do domku, szybkie rozstawienie bagaży i czas spać. Nie wiem nawet kiedy padłem. Wszystko działo się tak szybko!




Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,