Wpisy archiwalne Listopad, 2014, strona 1 | Księgowy
Wpisy archiwalne w miesiącu

Listopad, 2014

Dystans całkowity:680.68 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:08:09
Średnia prędkość:25.67 km/h
Liczba aktywności:36
Średnio na aktywność:18.91 km i 0h 34m
Więcej statystyk

Do Kutna z Wiatrem || 168.00km

Niedziela, 30 listopada 2014 · Komcie(4)
Noc pośród poranka…
Noc była jeszcze w pełni, gdy zadzwonił budzik. Po sobotnim marznięciu na cmentarzu i w kościele, ciężko było mi się zmotywować aby ruszyć się z wyra. W końcu udało się i wstałem. Ugotowałem makaron, i wstawiłem wodę na kawę.
Snuje się po mieszkaniu raz po raz patrząc za okno. Ciemno, zimno – na tremometrze -7. Zapowiada się ciężka trasa – myślę w duchu.
O piątej jestem już najedzony i spakowany. Na czas wyjazdu biorę bagażnik klasyczny do Shannon. Na boku ląduje sakwa z kanapkami i termosem ciepłej herbaty.

Cóż za potwarz!

Poranek, uderza mnie w twarz tak siarczyście, że aż robię krok wstecz gdy opuszczam blok. Podmuch wiatru smaga mnie dając mi do zrozumienia, że to zdecydowanie nie jest rozsądne jechać na trasę w taki mróz. Ponawiam krok i wyprowadzam konwój na parking. Szybkie poprawki ubioru i ostatnie uszczelnienia. Nasuwam sobie buffa na twarz i ściągam kaptur. Z szpary na oczy widzę tylko wąski pasek świata. Jeszcze tylko włączyć lampki i w drogę.

Miasto śpi. Pojedyncze auta jadą obwodnicą, więc decyduje się na jazdę właśnie tą trasą. Nie bawię się w ścieżki rowerowe. O tej porze i tak nie ma nikogo na drodze. Pierwsze kilometry są trudne, nogi jakoś nie chcą kręcić. Do Pałacu w Jabłonnie jest idealnie z wiatrem. Prędkość, obiecująca bo ponad 26km/h. Płynę więc po asfalcie, a szum wiatru szeleści w zakamarkach kurtki.

Słuchaj bo to noc muzykę gra…

W Jabłonnie odbijam na prawo i udaje się na Nowy Dwór Mazowiecki. Zaraz za Gminą Jabłonna kończy się blask latarni i nurkuje w ciemność. Nie widzę nic poza tym białym rozmazującym się okręgiem tuz przed przednim kołem. Ciemność jest wszędzie. Wsłuchuje się w muzykę w mp3 i pedałuje. Z niepokojem i uwagą wypatruje zwierzyny leśnej. Na tym odcinku lubią sobie biegać sarny i dziki. Całe szczęście nic nie biega, pewnie skulone stwory leśne śpią smacznie zwinięte gdzieś w ciepłych norach.

Im bliżej Nowego Dworu, tym lepiej mi się jedzie. Nie widzę licznika, ale czuje, że prędkość jest znaczna. Pierwsze lampy uświadamiają mi, że się nie mylę. Na małym wyświetlaczu dostrzegam 30km/h. Wiatr pomaga, niestety tylko do Wisły. Za Nowym Dworem zawracam przez most i zaczynam odcinek do Leszna z innym układem frontów.

Ten odcinek wolałbym zapomnieć. Cierpiałem katusze. Wiatr smagał w twarz, wiało z boku, a w okolicach Strugi myślałem, że jakieś zwierze stoi na drodze i zjechałem na pobocze nieomal ladując w rowie. Jakieś mary nocne mnie dopadły. Jakoś udaje się wytrwać i docieram do skrętu na Sochaczew

W Lesznie szukam miejsca na postój. Udaje się dopaść przystanek autobusowy, który osłoni mnie od wiatru. Pije herbatę i jem kanapkę. Wkładam do butów folię, aby zablokować wiatr. Stopy zaczęły się buntować zbyt szybko. Nie dobrze, dopiero początek trasy, a ja już cierpię! Przerwa na przystanku trwa dłuższą chwilę (ja wiem z 15 minut może więcej). Gdy ruszam ponownie już mi cieplej w nogi, a dookoła już całkiem szaro.
Sochaczew przelatuje na autopilocie i czym prędzej ruszam na Łowicz. Wykorzystuje poprawę nastroju i ciągnę po 35-38km/h. Niestety zaraz za Sochaczewem znów pojawia się odcinek z wiatrem bocznym. Nie jest całkiem źle, bo wiatr lekko zawiewa od tyłu i od boku, ale jednak to nie to samo co z wiatrem w plecy. W Nowym Kozłowie Pierwszym, trasa znów skręca łukiem w prawo i ponownie dostaje kopa od mroźnego wiatru. Pola dookoła, a rozwijający się dzień sprawa, że podmuchy są coraz mocniejsze. Bez trudu jadę 35km/h. Czuje się jak na motorze, nogi pedałują miarowo a pasy pod kołami uciekają. Jest zbyt pięknie...
Kryzys
Łowicz to większy ruch i kilka mijających mnie tirów. Decyduje się tu na postój i wypicie ciepłego napoju w barze stacji. Robię to wbrew sobie, bo jedzie się idealnie! Musze mieć na uwadze, że lepiej kawa tu niż umierać gdzieś na środku pustkowia z zima. Kawa dobrze mi robi. W pomieszczeniu jest ciepło i przyjemnie. Moje nogi znów zaczynały się domagać ogrzania, więc decyzja o postoju jest słuszna. Patrzę sobie na licznik, a tam średnia 26km/h. Nieźle mości państwo. Jak tak dalej pójdzie uda mi się zrobić ciekawy dystans jeszcze za „dnia”.

Po opuszczeniu baru ruszam dalej. Niestety, dopada mnie kryzys. Zaraz za Łowiczem prędkość spada. Normalnie nie martwiłbym się tym, że jadę 23km/h, ale przy ostatnich liczbach z trójką z przodu, te 23km/h jest niepokojące. Do tego ujechawszy ledwie 10 km czuje, że zaczyna boleć żołądek, coś nie tak chyba z tą kawą było. A może to po prostu po kanapce? Wiatr na tym odcinku już nie wieje centralnie w plecy. Tym razem dmucha mi w prawy bok. Ręce ciepłe, ale palce w rękawiczkach mi drętwieją nieziemsko. Cholera, miałem odpocząć w barze aby uniknąć kryzysu, a tu atakuje z mega siłą. Zwalniam do 20km/h i nagle odchodzą mi wszelkie chęci do jazdy. Do skrętu na Żychlin – umieram. Szukam wcześniejszej stacji kolejowej, aby tam skręcić, niestety, w grubych rękawiczkach obsługa gps`a to nie jest prosta sprawa, a o stawaniu w miejscu na tym wygwizdówku nawet nie myślę. Wreszcie zdenerwowany odpuszczam i dochodzę do wniosku, że lepiej do Kutna pognać tam będzie ciepły dworzec.

Łatwo powiedzieć, kiedy ci nogi szpilkami nakłuwają. Wlokę się i wlokę zamknięty szczelnie w skorupie swojej puchowej kurtki. Gadam sam ze sobą, toczę dyskusje po Polsku i po Angielsku. Muszę jakoś oderwać głowę od myślenia o niedogodnościach. Skąd ten kryzy! Niby jest ok., tylko stopy mi marzną, ale morale spadło. Miało być słońce, miało być sielsko i anielsko i co? Kiszka. Pochmurno, byle jak… a ja chciałem coś sobie udowodnić. I po co?... Patowa sytuacja, środek pola, niczego wokół, jak stanę to będzie mi zimno jak jadę to mi źle. I weź tu człowieku wygraj z taką filozofią! Nawet wiaty nie ma aby się skryć od wiatru.

Nie wiem jak dojechałem do Kutna, przez te kilometry istniała dla mnie tylko mała przestrzeń wewnątrz kaptura i płynące nuty z mp3. Aha no i było nas tam w tej małej przestrzeni dwóch ja i Księgowy.

Wpadam na stację i kupuje bilet na pociąg. Za oknami robi się ciemno. Dochodzi 16 ta. Ciepło mi poczekalni, ale trzeba wsiadać na siodełko i iść na peron. Wdrapuje się na mostek i staje koło kibelka. Pociąg kołysze, a ja przysypiam. Odtajam i pławię się w rozkoszy ciepła z grzejnika...

Znowu rowerem

Wysiadam na Wschodniej totalnie odmieniony. Od dlugiego stania zachciało mi sie roweru. Na domiar "złego" okazuje się, że jakoś niefortunnie dużo czasu muszę czekać na kolejny pociąg do Legionowa. Atakuje więc rowerem – odwiedzam ścieżkę rowerową koło Wileńskiego i do Starzyńskiego też jadę ścieżką. Nagrzałem się w PKP to i jedzie mi się dobrze. Od rodna dalej już Jagiellońską i Modlińską poruszam się do domu. Wiatr nie pomaga, zawiewa zewsząd, ale jakoś jadę. Po frezowaniu i asfaltowaniu trasa do Legionowa się poprawiła. Mimo zmęczenia i ciemności, jadę 25km/h.
W domu jestem jeszcze przed 20tą. Jedyne o czym marze to gorąca kąpiel w wannie i herbata z cytryną.

W sumie licznik pokazał tego dnia 168km

To była Aktywna Niedziela....


http://www.gpsies.com/map.do?fileId=pgcxiqgjcikeunqd


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Trening 14 - Pierwszy etap TDF || 18.73km

Piątek, 28 listopada 2014 · Komcie(3)
Kategoria trenażer
Miałem w planie mieć dziś dzień wolny. Nie dostałem go jednak. Powód? Jest nas za mało w firmie, bo jeden kolega, którego praca nie zależy od mojej, będzie dziś nieobecny. Cóż tak czy inaczej... musiałem zostać na posterunku. Mam w planach wolny poniedziałek, więc zobaczymy, co z tego wyjdzie. Jeśli pogoda i słońce się utrzymają, zapowiada się fajna trasa. Czuje już moc i zapał do jazdy. Termosik, kanapki i w trasę! Do Poniedziałku jednak jeszcze kilka dni, a tymczasem zafundowałem sobie kolejny trening poranny. 45 minut pedałowania z chłopakami z TDF. 

Pewnie wielu z was uważa mnie za oszusta, zdrajce i zgnuśniałego lenia. Pedałuje w domu, chomikuje... kręcę w miejscu w cieple itd. Nie chcę oszukiwać, po prostu próbuje jakoś przetrwać zimę. Na jazdę przed pracą jakoś w tym chłodzie nie mam ochoty, a do samej pracy mam blisko. Wszystko sprowadza się więc do podejścia. Dla zmartwionych swoimi statystykami, powiem, że wpisuje swój trening jako bieganie, aby nie burzyć wam list i dystansów.


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Do pracy 195 + 196 || 6.00km

Piątek, 28 listopada 2014 · Komcie(2)
Do pracy przez wiadukt. Potem całe bite 9 godzin męczenia się i szukania sobie zajęcia;P W końcu znalazłem zajęcie, pomagałem chłopakom uprzątać drugie piętro z śmieci i kartonwó. Nieoficjalnie mieliśmy tam magazyn - wszystkiego;)


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Trening 13 - Mocno z rana dla rozruszania || 13.00km

Czwartek, 27 listopada 2014 · Komcie(4)
Poranna jazda - mocno, bez opierniczania się. Dałem sobie troszkę w kość, bo miałem potrzebę wyżycia się!
Po tych treningach ostatnich - podjazd pod wiadukt wydaje się taki jakiś - eee płaski:)


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Trening 12 - Znów po dniu przerwy || 11.40km

Wtorek, 25 listopada 2014 · Komcie(1)
Kategoria trenażer
Szybkie i dynamiczne 30 minut z sporym obciażeniem. Nawet miło, tak ani za krótko ani za długo. Postaram się wrócić do tych regularnych 30-tek porannych i wieczornych. Ostatnio coś wypadłem z rytmu:)


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Do pracy 193 + 194 || 4.50km

Wtorek, 25 listopada 2014 · Komcie(0)
Kategoria Do pracy!
Dwa w jednym z dojazdów do pracy. Dziś przyprowadziłem zimówkę. Accent śnieznik idzie w ruch. Czarnowłosa shannon ma do wiosny wakacje. 

W pracy nic ciekawego. Mógłbym wam opowiadać o sprzeczce z "A" i o tym jak to wyjaśniliśmy sobie między sobą parę faktów, ale szkoda słów. To już drugie takie duże spięcie między nami. Nie ukrywam, że zaiskrzyło dość mocno. Poszło o drobnostkę, i o to, że "A" postanowił mnie pouczać i robił to w tak ironiczny sposób, jakby mówił do pięciolatka. Oj lubi on uczyć innych, lubi pokazywać swoją wyższość. Trudno... mnie jego nauki nie pociągają i troszkę sobie powymienialiśmy poglądów - nie ukrywam dość głośno.




Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Rowerem na żywo || 43.00km

Niedziela, 23 listopada 2014 · Komcie(1)
Mimo, że rano odstraszały mnie mgły zdecydowałem się na rowerowanie dziś. Jak zacząłem się ubierać wyszło piękne słońce. Wybrałem się na trasę po okolicy aby sprawdzić jak to w realu się jeździ. 

Na początku idealnie temperaturowo. Założyłem cieplejsze buty ale lekkie rękawiczki. Później, za szybko zacząłem i nieco się przegrzałem. Z czasem gdy wiatr pomagał do Janówka leciałem sobie 30km/h. Byłem zadowolony z jazdy i postępów kondycyjnych. Dawno w realu nie jeździłem, ale efekty trenowania są i chyba wróciłem do jako takiej bazy. 

Od powrotu na główną drogę do Jabłonny już wiatr przeszkadzał. Zrobiło się też chłodniej i musiałem założyć cieplejsze rękawiczki. Całość wypadła solidnie - górki przed Jabłonną poszły nawet bez redukowania biegu, co mnie zaskoczyło pozytywnie.

Cieszę się w sumie, że udało mi sie przełamać ten zimowy marazm.  

Na koniec wizyta w OBi po kilka drobnych rzeczy i do domu.


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Trening 11 - Trudna godzinna jazda pod górę. || 23.30km

Sobota, 22 listopada 2014 · Komcie(2)
Godzinna jazda pod górkę. Oglądałem budowę największego kontenerowca na świecie i jakoś zleciało. Niestety zjadłem coś ciężkiego przed pedałowaniem i lekko nie było pod koniec. Jakoś muliłem się na końcówce. 

Z jednej strony pragnę czegoś w realu - jakichś kilometrów, a z drugiej jak patrze za okno to mnie to jakoś odstrasza. Kiedyś sporo jesienią i zimą pedałowałem a teraz jakoś mam opór. Musze się przełamać... Może jutro ktoś do mnie dołączy?


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Do pracy 193 - Jak ja nie lubię być na czyjejś łasce. || 3.00km

Piątek, 21 listopada 2014 · Komcie(5)
Dzień kolejny przywitał mnie śniegiem. Padało z rana a za oknem coś około zera stopni. No to zaczyna się robić zimowo. Opady były delikatne, ale sam fakt, że teraz padał śnieg... brrr mógłbym zimę przespać chyba. 

W pracy niewiele się działo... ale działo się wystarczająco dużo. Dzień wcześniej pytałem się "P", czy mi zaplecie koła jak mu przyniosę piasty. Powiedział, że tak. Dziś gdy przyszedł do pracy, mówię mu, że mam te piasty i że rozplotę mu koła aby zaoszczędzić czasu. Usłyszałem tylko "MHMM". Jako, że w robocie mało było zajęć rozplotłem koła. 

- to zapleć je jeszcze - mówi do mnie "P".
- ok a nauczysz mnie jak?
- ok

Pokazał mi i poszedł. Zaplatałem jeden krąg, potem drugi. Idę pytam czy jest ok. Coś poknociłem, znów trzeba rozpleść połowę i znów zapleść i kilka razy chodziłem pytać czy ok. "P" wyraźnie znudzony moimi odwiedzinami zbywał mnie. 

W końcu udało mi się jakoś zapleść koła i uzyskać informacje jak zrobić to poprawnie. 
Wróciłem więc do swoich zajęć w pracy licząc, że "P" wycentruje mi kółka zanim skończy się dzień. 
Mijały godziny a koła nie ruszone nawet. "P" siedział w biurze i przy komputerze. Nie był zajęty niczym ważnym. Widziałem, że oglądał aukcje na allegro. 
W końcu wszedłem do biura i niby mimochodem zażartowałem, że "chyba dziś pieszo wrócę".
- no pewnie tak, a co myślisz, że ja dziś ci te koła dokończę?
- eeee - zamurowało mnie - noo tak chyba się umawialiśmy. 
- nie no mówiłem ci, że ci je zrobię. Nie mówiłem że w jeden dzień. 
- aha... spoko - pomyślałem wkurzony. Gdybym wiedział bym dwóch nie rozplatał. Zimno ciemno, a ja z buta mam walić... Fuck... Nie tak sobie to wyobrażałem. 

No więc wróciłem do pracy lekko zdenerwowany. Nie lubię być na czyjejś łasce. A "P" to człowiek z podejściem takim flegmatycznym, że zapędzić go ndo serwisu to ciężka sprawa. Ma doświadczenie serwisowe, ma umiejętności, ale nie chce mu się bo zajmuje się innymi rzeczami. Rozmawia z ludźmi z Włoch i ustala warunki zakupów jakichś zamówień w firmie. Generalnie serwisami też się zajmuje " jak mu się zechce" - to znaczy jak mu się rower spodoba. Jakaś wypasiona szosa, to ja zrobi. Jak jakiś drogi sprzęt - także się podejmie. Byle czego się nie dotyka. 

W końcu udało się i jedno kolo było zrobione. Czas płynął, a do końca pracy coraz mniej czasu
- hej dzięki pięknie ci to koło wyszło jedno. - pochwaliłem go w biurze, aby zmotywować go do zrobienia drugiego.
- mhmm
- jeszcze jedno i będzie komplet piękny!
- wiesz, ja ci to robię po znajomości, a nie lubię jak mnie ktoś pod ścianą stawia. To jest nie fair. 
- jak to pod ścianą. 
- zrobię ci te koła, ale nie wiem czy dziś dokończę to drugie. Nie chce mi się. 

Ja pierdziu, nie dość, że rozplotłem mu koła, nie dość, że zaplotłem, tylko wycentrować to jeszcze problem. Gadaliśmy dzień wcześniej, że mi zrobi to powiedział, że zrobi. Nie lubię takich niedomówień i nie lubię prosić się o łaskę. Wiem ile zajmuje zrobienie dwóch kół i w tym okresie pracy, nie jest to coś co trzeba robić przez kilka godzin. Najlepiej strugać hrabiego i pławić się w pyszności, że ktoś płaszczy się przed tobą bo chce coś od ciebie. To próżność, lenistwo... kurcze. Nie jest problemem zrobić coś. 
Jak trzeba serwis zrobić dla klienta w naszej pracy nikomu się nie chce. Jak dla swoich też się nikomu nie chce. Po co my ten pierdzielony serwis mamy skoro nikomu nie chce się do niego wejść. 

Pracy tyle co kot napłakał, każdy snuje się siedzi w necie my na sklepie robimy remanenty. Oczywiście "P" się remanentami nie zajmie, mimo iż odgórnie miał też się tym zajmować. On tylko siedzi w biurze z dziewczynkami i sobie żartuje. Czyta maile czasem pogada na skypie z kimś z zagranicy i obrasta w piórka wielce zarobionego pana "P". Z wyniosłością podchodzi do jakiejś innej brudnej roboty. Czasu na słuchanie muzy przez słuchawki i oglądanie allegro mam pod dostatkiem. 

Pod koniec. w końcu zabrał się za koło. Robił je do za pięć siódma, a inni chcieli już wyjść. No to oddal mi je ubrał sie i stanął w drzwiach. Pogaszone światła, wszyscy ubrani a ja męcze się aby założyć kasetę, oponę taśmę i wpiąć koło do roweru. 
- No dawaj ADAŚ szybko jutro sobie to koło zapniesz.
No szlak mnie trafi zaraz. Wiedział, że chce mieć kolo przed wyjściem. Wiedział, że chce wrócić rowerem do domu. Oddał mi je za pieć i jeszcze pogania mnie abym już szedł, bo chcą zamykać sklep... Wybiegam z kurtka w reku bez czapki i niosąc rower bo tylne koło coś sie nie kręci. Hamulec obciera. 
Zamknęli pracę pożegnaliśmy się i wszyscy się rozeszli. 

Wpiąłem dobrze koło poprawiłem sobie hamulce, ale za mało napompowałem i potem jechałem prawie na obręczy. Kląłem na głos jadąc na wiadukcie. Kurwa - nie ma to jak prosić się o czyjąś łaskę... Chyba wolałbym zapłacić i mieć zrobione z pocalowaniem ręki niż tak na odpierdol się z wielkim fochem...


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,