Wpisy archiwalne Czerwiec, 2014, strona 1 | Księgowy
Wpisy archiwalne w miesiącu

Czerwiec, 2014

Dystans całkowity:1644.56 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:05:37
Średnia prędkość:24.93 km/h
Liczba aktywności:32
Średnio na aktywność:51.39 km i 1h 52m
Więcej statystyk

Wyprawa dzień 2 || 165.58km

Poniedziałek, 30 czerwca 2014 · Komcie(0)
Wstawanie z łóżka Szlo mi dość opornie, nie było lekko. Jednak 172km to sporo więcej niż zaplanowaliśmy. Mam jedynie nadzieje, że zakładane 155km dziennie uda się realizować już bez nadwyżek. Sama wysoka cyfra kilometrów mi nie przeszkadza, ale jakby nie patrzeć to zapowiadają się trzy takie duże cyfry w najbliższe dni, toteż mam na uwadze, aby trzeciego dnia w górach starczyło nam sił i zapału na pokonywanie podjazdów.

Dzień drugi okazuje się pod względem pogodowym nieco łaskawszy niż jego poprzednik. Ma to swoje spore plusy ale i minusy. Plusem jest to, że jest zwyczajniej fajniej jechać, czasem słońce wyjdzie i ogólnie „och” i „ach”, minusem jest to, że jak czegoś nie mamy na sobie to musi to gdzieś jechać, a w sakwach jest ubogo z miejscem na ubrania. Co jakiś czas więc na bagażnikach Troszkami gumowymi przypięte lądują kurtki i bluzy. Agnieszka śmieje się nawet, że jak wielbłąd wyglądam z tą „styrtą” na bagażniku.



Dzień mija zwiewnie. Droga jest bardziej urozmaicona i o wiele ciekawsza. Częściej pojawiają się miasteczka, jakieś zakrety, jakieś lasy i zagajniki. No i jak wspomniałem częściej pojawia się slońce.
Pierwszym większym miastem jakie zwiedzamy z siodełka jest Franfurt. Nie zagłębiamy się w każdy zakamarek tylko dostojnie przejeżdżamy przez centrum zaczepiając o MC Donalda. Poprzedniego dnia wygraliśmy w jakimś losowaniu bon na napój to wpadamy aby go wykorzystać. Znów relaks, do tego zrobione wcześniej o poranku kanapki.



Miasto dość spore a dzień powszedni, więc ludzie kręcą się tu i tam. Jako, że odpoczywanie w dużych miastach nie idzie nam za dobrze, decydujemy się opuścić je dość szybko. Przejeżdżamy się jeszcze po małej wyspie Frankfurtu zwanej Zigenwerder. Ładny park, czysto, szutrowa ścieżka nienagannie równa i ani papierka na ziemi.

Za miastem wracamy znów na nudnawy odcinek po wałach i z wiatrem w plecy gnamy nim dość żwawo tylko co jakiś czas zatrzymując się na zdjęcie. Droga ciągnie się i wije, a kilometrów nie ubywa, patrząc na uciekający czas i mając w pamięci poprzednie 172 kilometry nauczeni doświadczeniem, decydujemy się ostatni odcinek pokonać po Polskiej stronie. W Gubinie przekraczamy granicę.

Tego dnia mimo wielo odcinków słońca, na niebie kłębią się chmury typowo burzowe. Czasem zahaczamy o nie tylko kawałkiem i łapie nas mała mżawka, a czasem obserwujemy z oddali strugi szarego deszczu padającego nad miastami. Pogoda jednak nie jest łaskawa do samego końca. Tuż przed noclegiem po tym jak przejeżdżamy na stronę polską, dopada nas chmura i pada rzęsisty deszcz.

Nie ma gdzie się schować więc stajemy pod w miarę najgęstszym drzewem liściastym i przebrani w przeciwdeszczowe ubrania, stoimy na baczność czekając na poprawę. Szczęśliwie, deszcz pada tylko 20 minut i wstrzelamy się w okno pogodowe aby jechać dalej.

Podczas Polskiego odcinka mamy chwile zwątpienia. Czas się kurczy bardzo szybko i robi się późno. Po tym jak kierujemy się na miejscowość Nabłoto pod kołami pojawia się bruk. Nie bardzo jest jak to objechać, bez nakładania 30-50km. W lesie mało miejsca na szosowe opony, a mokry piasek, powoduje że grzęźniemy. Nie ma rady trzeba zaryzykować. Odcinek szczęśliwie okazuje się być w przeważającej większości asfaltowy. Co przyjmujemy z radością.

Tego dnia, nieomal na sam koniec, mamy ostatnie starcie z rzeczywistością Polski. W Tuplicach dopadamy jeszcze jedyny otwarty sklep w miasteczku. Jest to coś pokroju małego mini marketu nazywa się Stokrotka – czy jakoś tak.
- Dzień dobry poproszę wędlinę jakąś dobrą aby na kanapki była
- Ale chyba nie pokroić?
- No pokroić… - Agnieszka jest zdezorientowana pytaniem.
- No ale już jest 21, zaraz zamykamy.
- Aha to dziękuje… - i wyszła
Była godzina 20:45.


Tym dziwnym akcentem kończymy dzień numer dwa. Jest późne chłodne popołudnie a na naszych licznikach 165km.






Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Wyprawa Dzień 1 || 172.00km

Niedziela, 29 czerwca 2014 · Komcie(2)
Poranek budzi nas deszczem. Po pysznym śniadaniu w przemiłym towarzystwie czekamy z niecierpliwością aż przestanie padać. Wszak to oczywista prawda, ze gdy nie pada a zacznie pięć minut od domu to złapało nas „w trasie” nie zaś „wyszliśmy na rower w deszczu”. My własnie tego dnia wychodzimy z tego samego założenia i gdy tylko pojawia się okno „nie-deszczowe” ruszamy z domu.
Memorek wyprowadza nas bocznymi drogami z miasta i dzięki jego pomocy bez problemowo kierujemy się na obrany wczesniej za cel – rowerowy szlak wzdłuż Odry. Po drodze oczywiście łapie nas najpierw lekki deszczyk, potem deszcz, a na końcu ulewa, taka, że gdy stajemy na stacji benzynowej przed granicą, kapie mi z kasku, rękawów a z butów pieni się i wylewa woda. Bossko – rzekłbym. Biorąc pod uwagę, że mamy zaplanowane 150 kilometrów taka pogoda, nie nastraja optymistycznie.


Nasze sakwy nie mają tej samej wodoodporności co crosso. Więc stosujemy półśrodki.

Chwilę czekamy na stacji, i deszcz przestaje padać, a chmura się przerzedza, na tyle, że nastraja większą dozą optymizmu i można jechać dalej. Kilka kilometrów dalej żegnamy się z Memorkiem i ruszamy już sami we dwoje, na naszą długodystansową wyprawę.


Od pierwszych kilometrów zaskakuje nas doskonałe oznakowanie szlaku. Droga rowerowa jest świetnie poprowadzona bardzo malowniczymi okolicami. Pierwsze kilka kilometrów to lasy, pagórki, podjazdy i pod kołami kostka.

Nie jest to zwykła kostka! To Super Niemiecka kostka. Po deszczu okazuje się być bardzo śliska, ułożona jest tak idealnie płasko, że nie czuć nierówności. Na jednym z zakrętów, gdzie widać mapę zwalniamy aby się zatrzymać. Aga wpada w lekki poślizg, a ja sunę bokiem zaraz za nią. Jest troszkę adrenaliny, ale ślizgiem i z gracją docieramy pod punkt info. Takich miejsc informacyjnych będzie sporo po drodze. Mapa, informacje o regionie, o ptaszkach, o dalszym szlaku i o tym co nas czeka. Gdzie możemy pojechać co zwiedzić itd.

.
Dalej szlak wiedzie nadrzecznymi miastami. Spotykamy tam całą masą rowerzystów. Zaskakujące jest to, ze w przeważającej większości to ludzie w starszym wieku (65 lat wzwyż) a do tego obładowani sakwami jakby jechali na wyprawę miesięczną. Spotykamy także „klasyczne” wycieczki grupowe bez sakw. Jedno jest charakterystyczne, ilość rowerzystów na tym odcinku jest spora. Widać, że Niemcy korzystają z tej rowerostrady bardzo chętnie. Na początku pozdrawiamy nieomal wszystkich dźwięcznym i głębokkim „hallu”, ale z czasem to „hallu-owanie” się nam nudzi i kiwamy tylko Glowami lub odpowiadamy uśmiechami na pozdrowienia rowerzystów z naprzeciwka.


Nie ma co ukrywać jednak, że poza perfekcyjną ścieżka rowerową zdarzają się odcinki nudne jak flaki z olejem, droga w sam raz na jakiś maraton nocny, długodystansowy, czy co jeszcze innego, ale krajoznawczo to ile można się gapić na rzekę, trawę i łąkę?

O przepraszam, czasem zdarzają się jakieś stateczki.

Co rzuca się w oczy podczas przejazdu ścieżką nadodrzańską, jest cała masa miejsc do obserwowania ptaków. Są to nie tylko samotnie i ambony, ale czasem także specjalnie zbudowane budynki z odsuwanymi okienkami do patrzenia. W środku bez problemu można pewnie przenocować nie mając namiotu.

Suszę stopy na postojacj, bo są w butach nadal wilgotne, a więc każda pora jest dobra aby dostarczyć im troszkę powietrza. Po znajomości powiem wam, że piekielnie mi wtedy zimno było.

Największym bohaterem tego wyjazdu była oczywiście moja ukochana żona. Aga chyba w krwi ma jazde na szosie, bo nie odstawała na trasie a ni o pół koła. Dzielnie znosiła trudy wyprawy i odległości jakie pokonywaliśmy.

W okolicy Odry spotykaliśmy całe pola wiatraków. Przy tak płaskich terenach zbierały zapewne całą masą energi z wiatru. To przykre, że u nas po postawieniu czterech wiatraków pod Nasielskiem rozpoczęły się protesty przeciw elektrowni wiatrowej, do której dołączył się również sam sołtys okolicznej wsi. Prąd za darmo z nieba a tu jeszcze ludzie to oprotestowują. Wielokrotnie na tej wyprawie, docierał do mnie ta gorzka myśl, że do zachodniej Europy jeszcze nam daleko.

Przez chwilę wrócę jeszcze do pakowania ultralight. Na tą wyprawe próbowaliśmy zmieścić się z ciuchami w bardzo małej objętości. Niestety okazalo się to bardzo utrudnione, ponieważ pogodę zapowiadali deszczową i grubsze kurtki sporo miejsca nam zajmowały. Na klapki zabrakło więc miejsca. Rozwiązaliśmy więc problem w ten sposób, że ja wiozłem jeden a Agnieszka drugi.




Prawie jak Noe.

Pod koniec dnia dystans zaczynał dawać o sobie znać. Rowery szosowe najczęściej przy naszym udziale toczą się sporo ponad 20km/h, gdy ta prędkość zaczyna zniżać się poniżej dwudziestki, oznacza to kryzys popołudniowy. Duży w tym udział miał sam szlak wzdłuż Odry. Ścieżka nie prowadziła bowiem w linii prostej a wiła się lokalnie i z zakładanego dystansu 155 km wyszło nam w sumie tych kilometrów aż 172 kilometry. Z radością powitaliśmy więc pokój do spania i ciepły prysznic.





Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Do pracy 108 - Piątek || 55.14km

Piątek, 27 czerwca 2014 · Komcie(3)
Kategoria Do pracy!
Dziś dzień roweru. Po wielu dniach przerwy udało mi się, mimo porannych obowiązków, zabrać biały cień na szosę. Zanim jednak to nastąpiło, podjechaliśmy z Agnieszką na Zimówkach do Kauflandu, po zakupy spożywcze i nową wagę. Stara elektroniczna się nie wiedzieć czemu zbunotowała. Nie ma jednak tego złego. Ważenie nową wagę wykazało, że ważę jeszcze mniej niż wazyłem. Obecnie 63,5kg. I pomyśleć, że jeszcze 5 miesięcy temu było to ponad 70. 

Na trasę nie miałęm pomysłu, więc pojechałem tylko to co zwykle. Pętla o tyle przyjemna, że z nowym licznikiem. Nie żeby ów nowy sprzęt potrafił coś wyjątkowego, ale sam fakt, że był nowy dodawał prestiżu wyjazdowi. Najważniejsze, że licznik ma termometr i średnią reszta bez zmian. Poprzedni licznik zakończył żywot po upadku na maratonie podróżnika. Przetrwał, choć z bólami, Islandię i wiele wypraw a potem popełnił licznikobójstwo skacząc z ramy na rozpędzony asfalt.  Oby ten wytrzymał więcej... No będę o niego dbał!

W czasie jazdy, kilka przemyśeń. W zauważalny sposób odczuwam spadek formy. Chyba prawdą jest, że taki wielki maraton 500km to mega wysiłek dla organizmu. Nie znaczy to, że ja całkiem nie mam siły, ale ogólnie odczuwalne jest, jakbym już wyciągnąć z siebie nie mógł więcej. Ostatnimi czasy jakbym dostał blokady. Nie spodziewam się nie wiaddomo jakiego wzrostu formy, ale jeździ mi się zwyczajniej bez sprężystości, bez tego zapasu pod nogą. Wolno bo wolno, ale coś tam się poprawia... niebawem sprawdzian, jak wypadnie? To się okaże!

Rower zapakowany i gotowy na "wyprawę ultralight".


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Do pracy 107 - Czwartek || 10.47km

Piątek, 27 czerwca 2014 · Komcie(1)
Kurcze dziś był zły dzień. No normalnie zły. Nie chce mi sie opisywać wszystkiego co się działo, bo w sumie hipek ma racje, że to internet itd. Czy to zawsze tak musi być w pracy że ktoś musi zostać kozłem ofiarnym... Cóż trzeba przełknąć czarę goryczy i jakoś iść dalej.  Co złego to nie ja... psychicznie momentami jest ciężko w tej pracy, są dni kiedy jest spokój cisza a czasem przełożeni wariują i szukaja winnych o to, że haos panuje na każdym kroku. 

Na serwisie, coś zginęło, nikt nie wie kto to wymontowywał, nikt nic nie wie no to czyja wina? Moja! Bo ostatnie kilka miesięcy to ja głównie zapierdzielałem z serwisami. A "X" cóż on przecież "kontrolował" wszystko. I pytał mnie czy wszystko zrobione, a sam nie przykładał nawet palca do tego aby jakiś rower zrobić... Wychodzą kwiatki niezłe, bo są jakieś stare rzeczy niepodokańczane i ludzie zaczynają sie przed wakacjami o nie upominać.  Cóż, teraz mam zakaz wstępu na serwis to przez kilka tygodni zobaczymy jak się robota będzie paliła w rekach..."X"-owi. Nie ma mu kto pomagać, nie ma kto za niego serwisów robić. No i jak ja śmiałem sprzedać rower o 18:30 do którego trzeba zamontować bagażnik... przecież "zaraz koniec pracy"...

Grrr zgroza...

Agnieszka mnie poratowała dziś bo zapomniałem telefonu a do tego przywiozła mi dwie słodkie bułeczki. Świeżak liczył kasę. Bidulek nie wyszedł przez 19tą. Nie zdażył na pociąg. No i tak ma być! Jak wszyscy to wszyscy robimy a nie połowa!

Rower w nowej odsłonie wyprawowej:)
O i tyle żali!


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Do pracy 106 - Środa || 10.47km

Środa, 25 czerwca 2014 · Komcie(0)
Gdyby chciało mi się chcieć jak mi się nie chce... ostatnio chyba przesilony, renowacja od wewnątrz... Przebudowa, wyciszenie. Czy da sie w pracy wyciszyć? Pfff no comment..


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Do pracy 105 - Day off || 10.47km

Wtorek, 24 czerwca 2014 · Komcie(3)
Dziś dzień przerwy od dłuższych dojazdów. Nie miałem ochoty dziś jechać dalej. Postawiłem na lenistwo i spędzenie przyjemnego poranka z żoną przy kawie. Dzień w pracy był momentami dość zajmujący więc poranne rozleniwienie było całkiem przyjemne. 

Opowieść o dętce.

- ja do pana z reklamacją 
- słucham co się stało?
- dętka mi pękła
- mhmm
- chciałbym ją zareklamować
- bo panu pękła?
- tak 
- nie ma takiej możliwości
- ale ona jest wadliwa.
- nie mogę tego stwierdzić, uszkodzenie widniejące na dętce może być spowodowane przez szereg elementów, od niepoprawnego zakładania dętki, przez przekroczenie ciśnienia. 
- ale ja zakładałem poprawnie, czy pan uważa, że założenie dętki to taka trudna rzecz? Ma mnie pan za idiotę? Ta dętka pekła ponieważ jest wadliwa.
- nie mogę stwierdzić tego na podstawie tego uszkodzenia.
- a gdybyście państwo ją zakładali i by pękła? 
- założylibyśmy drugą.
- a starą?
- pewnie wyrzucilibyśmy do śmieci
- i klient by płacił za dwie?
- nie ponieważ, ponosimy odpowiedzialność za wykonanie usługi, więc klient zapłacił by za usługę i je wykonanie. Koszty pękniętej dętki byśmy pokryli sami.
- no właśnie - więc proszę mi wymienić ta dętkę na nową.
- oczywiście mogę panu sprzedać dętkę.
- czy pan nie rozumie, ja nie chce jej kupić tylko wymienić.
- nie ma takiej możliwości.
- pan uważa, że ja ją źle zakładałem i dlatego pękła, pewnie po złości robicie, żeby każdy jeleń płacił u was za wymianę tak?
- nie proszę, pana. Po prostu odpowiadamy za wykonywany serwis i dokładamy wszelkich starań aby uszkodzenia dętek nie następowały z naszej winy, jeśli popełniamy błąd i dętka pęka zakładamy nową i koszty pokrywamy z własnej kieszeni. 
- i co? Nie uwierzę, że pan płaci za dętkę jak pan zakładając ją uszkodzi.
- Nie musi pan mi wierzyć, po prostu tak jest.
- Czyli pan myśli, że to uszkodzenie wyszlo, bo źle zakładałem dętkę? 
- nie wykluczam takiej możliwości, ale nie nie da się tego stwierdzić na podstawie uszkodzenia tej dętki. Może pan wypełnić formularz reklamacyjny i dętka zostanie odesłana do producenta, który oceni, czy dętka jest wadliwa i rozpatrzy gwarancje lub ją odrzuci.
- a jak odrzuci gwarancję?
- nie dostanie pan nowej dętki za darmo
- Chyba pan sobie ze mnie kpi, ta dętka ma takie wypukłości, to widać, że jest wadliwa. 
- Proszę wypełnić zatem formularz reklamacyjny.
- nic nie będę wypełniał. Niech pan pan poprosi kogoś, kto zna się na dętkach
- oczywiście proszę pana, za chwilkę poproszę specjalistę od dętek w naszej firmie, proszę o chwilę cierpliwości. 

Dalsza rozmowa toczyła się już beze mnie. Po prostu kolega (szef od reklamacji) dalej tłumaczył państwu opcje wymiany. 
Nie wiem na czym stanęło, bo miałem troszkę klientów. Różne pytania zadawali, nowych rzeczy się uczyłem, i ciągle zgłębiam tematykę zaawansowanego sprzętu. Troszkę marudzili dziś klienci, troszkę udało mi się obejrzeć filmu w sieci i tak ogólnie jakoś dzień przeleciał. Lekko nie było, bo bywały momenty kluczowe, gdy wszyscy chcieli wszystko na raz, ale poradziłem sobie!

Szef chyba zadowolony z mojej obecnej pracy na sklepie, wyraźnie mniej razy mnie ochrzania...:D To budujące. No ale jak ma do wyboru mnie kontra świeżak to wybór jest oczywisty. Doceni mnie pewnie jeszcze bardziej, gdy przez cztery dni na sklepie będzie tylko nowy:) Biedulek dziś ze zdenerwowania aż się w pracy nie pojawił, miał refluksje żołądkowe...

Dobrze, niech sie wykuruje, bo czeka go trudne cztery dni pracy.  




Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Do pracy 104 - Miało być tak lekko i zwiewnie || 31.86km

Poniedziałek, 23 czerwca 2014 · Komcie(1)
Kategoria Do pracy!
Jako, że dziś rano mam mieć spotkanie z przedstawicielami garmina, to do pracy szef kazał mi przyjechać na 9:00. Za oknem od samego rana piękne słońce, więć nie mogłem odpuścić sobie tej przyjemności i nie pojechać na poranne pedałowanie. Słońce z założenia miało mnie motywować a 15 stopni za oknem, delikatnie schładzać. Cóż wyszło nieco inaczej.  Nie wiem na ile wczorajsze i weekendowe jazdy mniały na to wpływ, ale jechało mi się strasznie. Pomijam wiatr,który na początku wiał w twarz a potem bocznie i skutecznie uniemożliwiał mi słuchanie "łubudu" z mp3. Na domiar złego przeceniłem poranną temperaturę nie biorąc pod uwagę tej odczuwalnej, która przez wiatr była sporo niższa niż pokazywał termometr rano za oknem. 

Do Chotomowa snułem się jak struty po 24-25km/h, ale bez totalnej melodii. Im dalej tym chłodniej. Tzn, nie chodzi tu o spadek temperatury, tylko utratę ciepła z mojego organizmu. Postanowiłem jechać na gołe nogi, więc sami rozumiecie, stylówa przegrała z rozsądkiem. 

W Skrzeszewie zdecydowałem się skrócić trasę i pojechać prosto do Legionowa, bo już miałem dość tego zimnego wiatru. 

Ogólnie poranny wyjazd, mimo iż prawie udało się wryszyć o 7:00 (7:20 wyjechałem) nie wypadł najlepiej. Czyżby lekkie przemęczenie? Czy może po prostu mój organizm zbuntował się, bo to nie była ta pora na jazdę poranną? Nie ma pojęcia co to było... teraz odwiedziłem swój pokój na piaskach i doładowuje się herbatą ciepłą. 

Co przyniesie dzień? Hmm mam nadzieje, że tłumów nie będzie!


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Wichry Kłebiaste i truskawki z makaronem i ciastem! || 60.41km

Niedziela, 22 czerwca 2014 · Komcie(1)
Kategoria Na Zaborze
Weekend - wiele by o nim mówić, dla jednych długi dla innych klasyczny "zwykły". Dla mnie niestety zbyt krótki. Nie zmienia faktu jednak, że i ja nieco odpocząłem. Rano pogoda przypominała tą z wczesnego marca, czy kwietnia. Pochmurno jakoś tak szaro i gdyby nie piętnastu Celcjuszy na drabince, to nie uwierzyłbym, że to pierwszy dzień lata. 

Dziś w planie jazda na Zaborze. Dmucha wiunie, kotłuje się dookoła. A my rowerami? Nie... lenistwo wybrało górę i pojechaliśmy sobie rowerkami do Chotomowa gdzie upolowaliśmy zielonego węża. Wielki był - ogromny! Zielono biały! I kazał na siebie mówić "kolejowiec Mazowiecki".

Na miejscu byliśmy dość szybko, tam na północy niby zawsze zimniej, a tu co? Słońce, białe chmurki no i ten niezmienny wiatr. No ale sporo cieplej niż u nas w Jabłonnie. Od samej bramy atakują mnie psiaki. Stęsknione moją nieobecnością skaczą jak wariaty, czarna suczka i piaskowo złoty piesek. Śmieszne małe paskudy są we mnie zakochane - platonicznie. Takie burki wiejskie są traktowane po macoszemu, nikt ich nie głaszcze, nie drapie za uchem, więc jak przyjeżdżam to otrzymują ode mnie zapas pieszczot na kolejny okres rozłąki. Sądząc, po nieprzestających merdac ogonach - chyba przyjmują moje wizyty nader pozytywnie. 

Siedziałem sobie dziś na słońcu oparty o ścianę budynku. Obok mnie dwa psy, jeden pod jedną ręką, a drugi pod drugą. Zamknąłem oczy i relaksowałem się, chłonąć promienie słońca, jak jakiś panel foto-elektryczny. Schowany za wiatrem wystawiałem do słońca twarz i oddychałem miarowo. Relaks w taki sposób to połączenie wszystkiego co najlepsze. Niestety opalanie nei trwało cały dzień, z betonowego podestu wypędziła mnie chmura z deszczem. Przychodziły chmurki i odchodziły... po deszczu wychodizło słońce, i wysuszało wszystko.

Teściowa zrobiła dziś pyszne gołąbki które wielce rad zjadłem z młodymi kartofelkami i koperkiem. Po obiedzie i wciągnięciu jeszcze porcji lodów i kilku wielkich kawałków ciasta biszkoptowego z truskawkami i galaretką, poszedłem na chwilkę się położyć. Tak mi wyszło to leżenie, że spałem 1,5h. Obudziłem się jak młody bóg! 

Powrót z północy mieliśmy częściowo z wiatrem. Mimo masy aut pędzących do domów i my gnaliśmy! Od Nowego Dworu prędkość trzymała się uparcie 30 km/h. W domku szybka kąpiel i relaks wieczorny...

No i długi weekend się zakończył... długi? Nie wiem - nie czułem... Ot weekend jak każdy inny. Podsumowania nie są najgorsze bo mimo, pracy wyszło całkiem konkretnie kilometrowo.

1 Czwartek = 60km
2 Piątek = 46,04 + 10,47
3 Sobota = 27,84
4 Niedziela = 60

SUMA = 204,35km
Średnio km/dzień = 51,08




Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Do pracy 103 - w deszczu wietrze i słońcu || 27.84km

Sobota, 21 czerwca 2014 · Komcie(0)
Kategoria Do pracy!
Rano było pochmurno, więc zdecydowałem, się że pojadę krótszą trasą, bo przecież mogło zaraz padać. Nie ruszyłem więc na Nowy Dwór Mazowiecki, tylko od razu skręciłem na Chotomów i poleciałem sobie na Olszewnicę a dalej już standardową trasą na Skrzeszew i Wieliszew. Jechało się spoko, mimo, że pierwsze kilometry były dość chłodne a na niebie kłębiły się chmury. W Olszewnicy wyszło nawet słońce, choć nadal było ono przeplatane chmurami. Wiatr niestety nie pomagał, za to przynajmniej nie wiał tak mocno jak poprzedniego dnia, kiedy to wyrywało mnie z siodła na okołostołecznych śródwieżowcowych przeciągach.

Dzisiejszą przepracową rundę zakończył etap  w deszczu. Spotkałem znajomego kolarza, któemu ostatnio rower robiliśmy w serwisie i ruszyliśmy razem na ostatni odcinek Wieliszew - Legionowo. Tam właśnie z nieba lunęło na nas wodą. Padało najpeirw delikatnie a potem chyba na niebie ktoś stwierdził, że nam dopierniczy, i walnął na cały regulator śćianę wody - taki ciepły letni deszczyk - kuźwa jego mać. Na Łajskach już nie padało a w Legionowie ulice suche jakby ani kropla nie spadła i słońce na niebie. Duszno było i mokro. Wpadłęm na chwilę do Rodziców na PIaski aby się dosuszyć po tym nieoczekiwanym prysznicu.

Chwila oddechu i zaraz ruszam do pracy. Przyjemna jazda przed pracą, to może jeszcze zmontuje cos przyjemnego po pracy? Hmmm? Nie wiem jeszcze - pomyślę;)



Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,