Wpisy archiwalne Styczeń, 2017, strona 1 | Księgowy
Wpisy archiwalne w miesiącu

Styczeń, 2017

Dystans całkowity:572.03 km (w terenie 37.00 km; 6.47%)
Czas w ruchu:b.d.
Średnia prędkość:b.d.
Liczba aktywności:22
Średnio na aktywność:26.00 km
Więcej statystyk

Poniedziałek - KONT rolowany! || 35.00km

Poniedziałek, 30 stycznia 2017 · Komcie(3)
Dodaje wpis o czasie, bez opóźnień, bez dat wstecznych poprzecznych, czy jeszcze innych dat. No jednym słowem, brawo ja! Od poniedziałku mrożę dupson w mrozie, choć wszędzie trąbio o odwilży - o odwilży trąbio gdy nie trąbio o smogu. A jako, że trombio o odwilży to smogowi dali odpocząć.

Pojechałem toteż do pracy z poniedziałku. Noga szła ciężkawo, i niedziele wspinki na Zegrzyng odczuwalne cokolwiek. Podczas przykucków też jakby - robiło w nodze. Czyli jak to mówi kolega z siłki - weszło! Cza się dziś regenerować, toteż podjazd zrobię dziś jeno raz jedyny w drodze powrotnej z pracy. W końcu ludzie gór, nie mają dni przerwy od gór. No to postaram sie i ja przynajmniej ten jeden raz dziennie jeździć w górę.

Kończąc od górach i podjazdach, walczyłem  dziś z infolinią Alior Banku - zamknięcie konta jest - UWAGA - niemożliwe w oddziale. Podali mi numer - SPECJALNY - abym zadzwonił tam i oni mnie zamkną to konto. No to dzwonię do nich od kilku dni i po 10 - 20 minutach rezygnuje z infolini. Nie mogę już znieść, że wszyscy konsultanci są zajęci. W końcu dziś udało się dodzwonić. Rzecz jasna rano o 10:55 wisiałem 30 minut i nic, a o 14 poszło w kilka minut - i co? JAJCO. Kilka pytań weryfikacyjnych i mimo, że swój pesel znam biegle od studiów, to poległem na pytaniach weryfikacyjnych. 
- proszę podać miasto z adresu korespondencyjnego jaki podał pan do kontaktu w banku.
- eeeee... to Legionowo, albo Jabłonna
- proszę podać miasto, musi pan mi podać tylko jedno miasto...
- eeee no Legionowo
- dobrze, następne pytanie Czy posiada pan w banku...
I tak kilka pytań później jak już myślałem, że wsio ok:
- niestety z przykrością muszę stwierdzić, że weryfikacja jest niepoprawna. 
- no a gdzie się pomyliłem?
- nie mogę panu powiedzieć w jakim pytaniu się pan pomylił.
- to niech pani te pytania zada mi jeszcze raz
- nie mogę - musi pan zadzwonić ponownie
No i poleciałem. Oberwało się dziewczynie i bankowi. Jeszcze raz mam na infolinie dzownić? Ostatnio 30 minut nikt nie odbierał.  No to wygadałem się i rozłączyłem a potem od razu z miejsca klik i dzwonie. Nie mija 30 sekund a odbiera pani. TA SAMA. Klepie regułkę od początku. 
- tak tak, wiem wiem. Pani Ilona Psiuńska (zmiana nazwiska specjalnie:P) niech pani mi te pytania zadaje.
- muszę pana poinformować, że rozmowa jest...
- wiem że jest nagrywana, wyrażam zgodę...
Laska leciała procedurę, jakby nagrana, drugi raz. Tym razem adres podałem Jabłonna i ... po odpowiedzeniu - uwaga na inne pytania niż poprzednio, weryfikacja była prawidłowa! Nie obyło się bez utrudnień. Oczywiście tętno 200 bo jeszcze nie  "ostygłym" po poprzednim słowotoku, gdy źle mnie zweryfikowali. Pani z głosem anioła;
-  chciałabym się dowiedzieć jaki jest powód rezygnacji z naszego konta?
- bo muszę płacić za nie horrendalne pieniądze . Nie chcę o tym mówić, nie może mi pani zamknąć konta, bez zadawania pytań? Nie chce oferty, nie potrzebuje konta, przeniosłem swoje finanse do innego banku.
- Informuje pana, że istnieje możliwośc zachowania konta w obecnej formule bez ponoszenia opłat!
- szkoda, że nie robicie tego z automatu tylko teraz jak od was odchodzę mnie nakłaniacie. Nie chce żadnego konta u was - PANI MI ZAMKNIE RACHUNEK DOBRZE?
- W celu zamknięcia rachunku potrzebuje od pana słowne oświadczenie, że chce pan zamknąć rachunek.
- eeee czyli co mam powiedzieć? Ma pani już przecież na nagraniu, że ja taki, a taki świadomy praw i obowiązków chce zamknąć konto.

Pani mi czyta regułkę i muszę wypowiedzieć zaklęcie:
- tak wyrażam zgodę
I wyrażam!
Ale nieeee potem jest druga regułka, dotycząca jakiegoś dostępu do bankowości elektronicznej, potem jeszcze do kartoteki jakiejś...i poinformowano mnie , że kartoteki nie muszę zamykać gdybym chciał do nich wrócić. 
No mówię wam myślałem, że zwariuje... Niewiele brakowało, a by nowy miesiąc się rozpoczął, z automatu naliczono by mi 20 zł i nie mógłbym zamknąć konta bez uiszczenia opłat aby konto było na 0zł!


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Bogu co boskie, cesarzowi co cesarskie || 40.00km

Niedziela, 29 stycznia 2017 · Komcie(3)
Niedziela będzie dla nas, tak śpiewali dawniej. I była dla nas. Po wczorajszej pracy sobotniej, przyszedł czas na niedzielę z rodziną. Od rana słońce i zimno, od rana Janek nie śpi. Wykaraskaliśmy się z łóżka dość wcześnie zatem i udało się wyruszyć na poranny mroźny rowero-spacer z synem. 

W lesie totalne lodowisko. Śnieg od słońca roztapia się, a nocami zamarza. Są więc odcinki, zaszklone totalnie, jakby ktoś wylał jakąś żywicę śliską na ziemię. Widać pod spodem trawkę, szyszki a całość pokrywa przeźroczysta szklano-lodowa powłoka. Jeździ się po tym, rzecz jasna, dość trudno i bardzo trzeba uważać, by nie spotkać się z podłożem w uścisku.

Wrzutka dotycząca patentu, który kiedyś opisywałem. Kilka mocowań od odblasków, rurka pcv z obi. Całość pacnięta szpreyem na czarno i...

Miejsce jest jeszcze po obu stronach na licznik lub gps.
Muszę jeszcze zatkać te dziury po bokach, bo jak wiatr sie dobrze ustawi to potrafi mi to to gwizdać... 

Po powrocie z lasu, zaatakowałem brutalnie pomidorową. Wrabałem wielki talerz zupy z makaronem i pojechałem na rower - solo. Zimnawo było dziś i wietrznie, więc zdecydowałem się pojeździć dokłądniej na nowo odkrytej pętli na Zegrzu. Obliczenia są następujące:

1 okrążenie to około 3km250m.
Tego dnia zrobiłem tych górek 5 sztuk, co z poprzednimi przygodami daje mi ich już 8 sztuk. 

Szklany chodnik koło wiaduktu.

Czy idzie mi lepiej? No ciężko powiedzieć, obecnie efektów jakichś tam super nie widzę, ale czuje jak pieką nogi gdy dojadę na górę. O tyle dobrze, że nie muszę trybić góra-dół-góra dół, tylko pętla jest dłuższa, więc zanim znów atakuje podjazd nogi są "zregenerowane" trzykilometrowym kółkiem.

Po powrocie do domu - drugi wielki talerz zupy i... relaks z rodziną w słoneczne mroźne popołudnie. 




Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Zimowy alfabet rowerzysty! || 30.00km

Sobota, 28 stycznia 2017 · Komcie(5)
Ostatnio pomyślałem, że zrobię dla was [ zrobimy wspólnie]. Rowerowy alfabet zimowego rowerzysty. Chciałbym abyście przyłączali się do zabawy i aktywnie wzięli udział w tworzeniu słowniczka. Ma być to zbiór słów i określeń jakie w bezpośredni sposób kojarzą się z jazdą ZIMĄ rowerem. W miarę możliwości będę go edytował i wpisywał nowe określenia z nickiem podpowiadającego. Do każegio słowa jakie podeślecie - dopiszcie kilka słów wyjaśnienia dlaczego to własnie ma znaleźć się w alfabecie Zimowym. 


Dorzucam następujące słowa do zimowego alfabetu rowerzysty:

Awangarda - każdy kto zimą jeździ rowerem uważany jest przez jednych za idiotę, za innych rowerzystów za Awangardę. Jazda zimą nie każdemu pasuje a rowerzyści zimowy są nieliczni. 

B - Buty rowerowe zimowe, ciepłe buty to jedna z podstaw ubioru rowerzysty zimą

B - Biały kolor, jednoznacznie kojarzony z zimą, śniegiem, kolor zimny, najczęstszy kolor widziany przez rowerzystę zimą

C - Czapka zimowa pod kaskiem, ważna część garderoby zimą

Ciepło - Lub raczej jego brak. Ciepło to określenie używane w zimie przez rowerzystów bardzo często. Jest mi ciepło - mówimy zawsze gdy ktoś pyta nas "nie za zimno na rower", lub jak szukamy kluczy rano po domu ubrani już w pełny rynsztunek na mróz.

Ciemno - Dzień jest krótki, słońca mniej a pracować trzeba. Wstajesz ciemno - wracasz z pracy ciemno...

Drifty - kontrolowane, lub - niestety częściej - mniej kontrolowane. Uciekanie tylnego koła na lodzie to standard zimowy. Każdy z nas rowerzystów pewnie zaliczył kiedyś zimą "drifta".

E - entuzjazm+endorfiny! Bo każdy kilometr zimą to połączenie tego, co najlepsze w rowerze, ale spotęgowane okolicznościami.

F - forma. A właściwie jej brak, ale jedynie teoretycznie. Masakrujące wyniki zimą zawsze procentują wiosną! Bo... są.

Grudzień - okres w którym zimowych rowerzystów jest najwięcej a jednoczesnie wszystkich rowerzystów jest najmniej. Ci co próbowali swoich sił na rowerze do "zimy" w grudniu już rowery pochowali. 
Gleba - znaczenie powinowate z Driftem. Zimą o glebe nie trudno, dlatego trafia do naszego słowniczka zimowego rowerzysty

Hart ducha - czyli to co nas grzeje zimą. 
Chęci - Po prostu chce nam się chcieć!

Idioci! - tak też mówią o nas rowerzystach często inni mniej rowerowi, lub kierowcy samochodów gdy nas spotykają na drogach. Zima to  przecież nie czas na rower

Jazda! - jazda po szosie, w terenie, po lodzie... jazda sama w sobie. Zimą nabiera głębszego znaczenia!

Kraksa - podobnie jak gleba, wiąże się z upadkiem, wypadkiem. Tu jednak ma to nacechowanie inne. Kraksa to spotkanie z innym pojazdem. Niestety często autem ( w wyniku złego hamowania lub wymuszenia pojazdu), pieszym gdy idzie po ścieżce itp...

K - Kałuża, podczas zimy zdarza się odwilż, czasami wielokrotnie, porządne ochlapanie rowerzysty przez samochody jak i wjechanie, w głęboką dziurę w drodze "ukrytą" pod kałużą nie wróży zbyt dalekiej jazdy rowerem
K - Korozja, atakuje po każdej zimowej przejażdżce po "posolonej" drodze, najszybciej widoczna na łańcuchu

Lód -  nasz wróg lód i sprzymierzeniec zarazem. Czym by była jazda w zimie gdyby nie lód? Lód to także wyzwanie, on uczy nas ostrożności, sprawia, że jesteśmy awangardą i naucza, jak hamować zimą aby nie przyziemić

Mróz - podobnie jak lód czyni z nas elitę Kolarstwa. Wykrusza słabiaków i przesiewa jak przez sito rowerzystów "sezonowych". Zimowi/całorocznie mrozu się  nie boją...

Nostalgia - wspomnienia lata, okres świąt, i tęsknota za wiosną. Każdy prędzej czy później zimą na rowerze przeżywa nostalgię!

Opony - przedłużenie naszego jestestwa w złączeniu z podłożem. Tam gdzie pasja łączy się z drogą. Tam gdzie tarcie, lub jego brak - popycha nas do przodu, lub kładzie na lodzie. 

Oświetlenie - zdecydowanie najważniejsza rzcz zimowego rowerzysty. Światłość zimą to podstawa. Dizeń krótszy, baterie słabej trzymają. I to właśnie zima przypominamy sobie doc zego służy ten gumowy guziczek za lampeczką. Tak ten taki żółty/szary/zielony!

Przyczepność - to coś czego usilnie poszukuje każdy zimowy rowerzysta! Czy wy tej zimy znaleźliście już swoja przyczepność?

Przygoda -  każda zimowa wycieczka, nawet dojazd do pracy to przygoda. Wszystko jest inne, a niespodziewane czai się za rogiem!

P - Podpórka, zimą niejednokrotnie ratuje przed glebą
P - Przeziębienie, niestety ale najczęściej atakuje w okresie zimowym, również rowerzystów

Rozwaga - Zawsze przypominam Świeżakom zimowym, że musza zachować rozwagę. Choćby nie wiem jak dobrze jeździli latem i wiosną, zima to inna para kaloszy!

R - Rękawice, zimą nie wyobrażam sobie jazdy rowerem bez rękawic

Stagnacja - Dni krótkie, kilometrów jakby mniej... czasem mimo chęci stagnacja nas dopada. Pogoda kaprysna, deszcze ze śniegiem... każdy poniekąd stagnuje zimą. Nawet cało sezonowy rowerzysta. 

S - Sen zimowy, przyroda zapada w sen zimowy, mówimy wiosną: przyroda budzi się do życia, rowerem jeździmy nie tylko użytkowo, również by podziwiać przyrodę w śnie zimowym
S - Szadź i Szron, zjawiska które duża część rowerzystów utrwala za pomocą aparatu fotograficznego

Trenażer - dla jednych zło, dla innych sposób na utrzymanie formy, a dal jeszcze innych sposób na obejrzenie pełnego sezonu bitwy o tron. 

Uderzenie - Uderzenie zimą podobnie jak gleba  - to niestety norma. Myślę, że każdy rowerzysta zimowy choć raz niechcący walnął  coś, i powodem tego była... zima... czegoś nie zauważymy, coś jest oblodzone i walimy jak emeryt po refundwane leki do apteki! 

Wiedza - Podstawą jazdy w zimie jest wiedza i świadomość tego co może nas czekać. Pamiętajmy że nawet najlepszy rowerzysta każdej zimy nabiera więcej doświadczenia i wiedzy.

Z - zamarzanie. Członków, napędu, smarków, łańcucha i innych takich. Czyli też: ZŁO :)



Zapraszam do zabawy! Czeka na wasze pomysły alfabetycznego opisu zimy!


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Do pracy - Czwarteczek - Czwartuniusio || 35.00km

Czwartek, 26 stycznia 2017 · Komcie(0)
Dziś dzięki dokrętce na pętli podjazdowej mam 35 a nie 30 kilometrów... Zysk minimalny, za to odczuwalny. 

W sumie dodaje dziś wpis tylko kurtuazyjnie, bo dzień to kopia z wczoraj. Składanie rowerów i allegro



Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Środa || 30.00km

Czwartek, 26 stycznia 2017 · Komcie(6)
Kolejne jazdy na odrestaurowanej Cherry - Niby na kolorze się nie jeździ, ale miło patrzeć na "nowy" stary rower. No i jest szansa, że mi nie zarzucicie, że na jakimś smietniku jeżdżę. 

Ostatnio w pracy składanie rowerów. Do wiosny coraz bliżej, a ilość rowerów do złożenia jest ponad 70 albo i więcej. SIedzę więc, palę w kominku i albo na allegro dłubie, albo składam rowery. Można powiedzieć, że sielanka i błądzenie w opdmętach you - tuba zakończyło się z nadejściem nowego roku.

Opracowałem na ten sezon nowa trase do pracy. Jako, że plan jest wystartować w maratonie 500km po góach, potrzeba zrobić troszkę podjazdów. Kamil podpowiedział mi fajną pętlę, przez okolice jednostki wojskowej. Tym samym, zaliczam sążnisty podjazd, a potem robię kółko i wracam. Sam podjazd też jest jakby łamany na 3 etapy. Najpierw jest lekki wiadukt, potem obniżenie i zaczyna się dopiero żmudne wdrapywanie na sam szczyt góry Zegrze. Na światłach na szczycie odbijam w prawo i przy jednostce wracam w dół, a następnie, jadąc w kierunku Nieporętu, znów pokonuje wiadukt.
Wiaduktów żaden gps nie pokazuje więc na mapach podjazd widać jako jedną górę.

Mimo, że nie lubię trenować, jest to przyjemne urozmaicenie, od wielu takich samych dojazdów do pracy. Czy to pomoże przygotować się na 500km po Sudetach? Nie sadze, ale na pewno nieco ułatwi pokonywanie tamtych wzniesień:D



Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Do pracy - lasem, lisem, sarną || 30.00km

Wtorek, 24 stycznia 2017 · Komcie(4)
Do pracy w końcu wybrałem się rowerem. Rano obskoczyłem zakupy na targowisku, a potem przesiadka na rower (MTB) i wio do roboty. Wybrałem las, bo na ulicy jakoś tak było byle jak. Mżawka padała i było pochmurno, a nie chciałem się taplać w takim byle czym. Sądząc po chodnikach jazda ścieżkami byłaby równie ekstremalna co skakanie ze spadochronem. 

Wjazd do krainy lodowców...


W lesie sporo śniegu i jeszcze więcej podlodzeń. Deszcz sprawia, że przejechane przez leśne auta pasy, robią się śliskie jak koryto dla bobslejów. 

Jazda wymagała więc ostrożności chyba jeszcze większej niż na ostatnim maratonie. 


Lodowisko....


Lodowisko z bliska....






Droga w górę... tu auta nie dotarły, za to śnieg był strasznie zmarznięty i wdrapanie się na tę wydme, kosztowało sporo energii. 


Powrót do domu odbył się już na złożonej Wisience:)






Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Wykańczanie || 0.01km

Poniedziałek, 23 stycznia 2017 · Komcie(9)
Rower dziś zebrałem do kupy, mimo, że lakier będzie docelowo sechł jeszcze przynajmniej jeden dzień. 

Całość, lekko przetrę finalnie jeszcze pastą polerską Turbo i naniosę kilka grafik w kolorze białym. Na ramie na skośnej rudze pojawi się mój pseudonim, a na innych, jakieś białe akcenty. 

Całość dopełnią srebrne elementy. Na zdjęciach widać już srebrną obejmę pod siodłową i srebrną podkładkę pod mostkiem. Do całości dojdzie jeszcze srebrna Kapa na stery od góry, oraz srebrne koszyki na bidon.

Myślę, że w tym tygodniu uda się już pojechać tym sprzętem do pracy!






Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Borem lasem - czyli Mazowia MTB zimą! || 55.00km

Niedziela, 22 stycznia 2017 · Komcie(4)
Start w zimowym maratonie to był pomysł, który zagnieździł się w mojej głowie tuż po przejechaniu nocą Kampinosu. Jazda terenowa sprawiała mi wtedy przyjemność i pomyślałem, że zimą zmobilizować mnie do ostrego przetyrania po lesie, może tylko syty zimowy maraton MTB.

Pogoda zapowiadała się przepiękna. W okresie poprzedzającym maraton padał śnieżek, było na minusie i nawet sporo śniegu nagromadziło się w lasach... wszystko wskazywało, że będzie bajkowo i bez skazy. Pogoda zafundowała jednak zwrot o 180 stopni i w przed dzień maratonu była odwilż, a od kilku dni wstecz nocami minusy, i za dnia plusy. Efekt? Przepiękna gołoledź o poranku w dniu startu.

Ale po kolei...

Wyjeżdżam z domu dość wcześnie, bo na miejsce startu docieram rowerem. Do biura zawodów mam jakieś 10-12km. Szkoda było uruchamiać na tę okoliczność auto. Po drodze jestem zaskoczony, szklanką jaką spotykam na ulicach. Przecież miała być odwilż! Przecież do licha pada mżawka! A może to nie mżawka? W powietrzu wisi taka ni-to-mgła ni-to-nie-mgła. No nic to - spakowany ubrany, no przecież się nie wycofam. Pedałuje hardo przez Legionowo i z przerażeniem odkrywam, że jej wysokość przyczepność dziś wzięła sobie wolne no i generalnie nie ma jej, i żadna koleżanka jej nie zastąpi. 
Kilkukrotnie podczas jazdy po mieście na pasach czuje, jak mi kółko tylne lekko ucieka na bok. 

Biuro zawodów znajduje się nietypowo jakieś 800m od linii startu.  Najpierw załatwiam więc formalności. W szkole tłumy, jedni się grzeją inni czekają na swoją kolej do rejestracji, a jeszcze inni... siedzą sobie i już. Gdy odstałem swoje w kolejce, przyszedł czas na "rekonesans". Pedałując raźno z przypadkowo zapoznanym rowerzystą, gawędzimy sobie o zbliżających się zawodach. Klimat takich imprez mtb, to własnie ludzie. Nie znasz nikogo, a po kilku startach masz pełno kumpli. Jedziemy sobie więc obok siebie, plotąc trzy po trzy i nagle kolega znika... za chwilę znikam ja... Obaj leżymy! Na prostej drodze najzwyczajniej nas zdjęło! Na kosteczce "bauma" prowadzącej do linii startu, jest przepiękna gołoledź, a lód jest taki, że podniesienie się z "gleby" jest jeszcze większym wyzwaniem niż jazda w samym maratonie. Na czworaka, jak jakieś pijaki pełzamy do krawędzi jezdni.
- uważajcie tu jest.... - zaczynam widząc rozpędzonego zawodnika jadącego za nami na start. 
<łup> Kurfraaaaaaaaaaaa - słychać okrzyk
- UWAGA!!!!! krzyczymy już we trójkę
<łup> <łup> Kolejne osoby leżą...
Na kostce jest tak ślisko, że tego dnia leży tu jeszcze kilkanaście osób.
-  No to wprawkę w upadaniu na lodzie mam - myślę sobie. Udaje się jednak zebrać i dojechać na start. Kręcę się po okolicznych szutrach pokrytych śniegiem i sprawdzam dokładnie i metodycznie jak jest w lesie. W sumie śnieg jest chropowaty i odwilżowy, ale padająca mżawka na wydeptanych odcinkach sprawiła, że jest bardzo ślisko. Będzie więc sporo zaskoczeń na zakrętach. 


W czasie, gdy ja się rozeznaje Cezary przemawia, wita i opowiada o trasie. W skrócie - no będzie śnieg, ślisko i uważajcie:) Taa tyle to już wiem. Snuje się więc dookoła i robię sobie fotki telefonem. Sprawdzam ciśnienie w kołach i podpatruje nowinek sprzętowych. Nie tylko ja tego dnia jadę na sztywnym widelcu, jednak chyba tylko ja jadę na sztywnym widelcu aluminiowym. Reszta to przełaje i 29-tki z karbonowymi podkowami!



Wreszcie szykujemy się do startu. Ustawianie w sektorach i pierwsza lekka nerwówka. Szybko znajduje sobie wspólny język z "tymi na końcu" i gawędzimy na luzie, śmiejąc się z warunków w lesie. 

3....2....1.... poszli
No rusza w końcu nasz ostatni sektor. Jest wolno - za wolno. Kurcze, albo ja mam tyle siły, albo oni jadą jak niedzielni kierowcy. Hmm dziwnie... jadę gęsiego, a nie ma jak wyprzedzić, bo dwie koleiny zajęte, a mulda po środku to żywy lód. Grupa się rozpędza i wreszcie udaje się ustawić w jakimś konkretnym kilkuosobowym wężu. Strategia? Jechać swoje i obserwować tych przede mną. No i starać się nie popełniać ich błędów. 

Śnieg jest sypki, klei się i sypie z kół. Wozi tyłem, a prędkość skacze od 23-17km/h. Pierwsze odcinki to plątanina zakrętów i płaskie szybkie drogi leśne - rzecz jasna pełne śniegu i zdradliwego lodu. Na kilka łukach wyczuwam co i jak. Wnioski... uważać, szeroko brać zakręty...i  jeszcze raz uważać. Pod śniegiem są patyki, korzenie, które pokrywa warstwa lodu. Nie widać ich czasem, bo czołówka tak zmieliła śnieg, że klękajcie narody. Czuć jakbyśmy jechali po kaszy mannej. Jedna osoba przede mną leży. Omijam...  druga wywija kozła...
- okej?
- taaaaa 
Jadę dalej... grupa się szarpie. Nie mam jak wyskoczyć do tej widocznej dalej przede mną, bo blokuje mnie kilka osób. Nie ma warunków do przeskoczenia. Kurde, tamci coraz dalej, a ci przed kołem "modlą się" jak na drodze krzyżowej.
- No dalej - myślę w duchu, dodajcie do pieca bo wam odejdą! A to długi prosty odcinek! Ludzie początek jada bardzo zachowawczo!
Próbuje ataku, ładuje środkiem i pruje w śniegu zaoranym przez innych Miota mną jak szatan! Udaje się przeskoczyć pątników i jadę ile sił, aby dogonić tych kilka osób co jechało przed nimi. Cisnę cisnę i nic! Zakręt, ajj za ciasno... drugi... za szeroko.... Kurde skup się Księgowy! Nie da się tu jechać na pamięć. Czuć jak rower oszukuje. Jeden łuk robisz, a drugi cie wynosi tak że musisz wykopywać się ze śniegu po kostki. Nie daje za wygraną. Jadę sam. Pątnicy już daleko za mną, jeszcze chwila i znikną z pola widzenia. 

Wolny Elektron!

Zaczynają się górki. Kilka fajnych singli. No wreszcie coś się dzieje. Lubie technicznie, lubię wspinanie się, długie ścieżki i między sosenkami. Niestety wspinaczka, to korzenie, korzenie to lód, lód to...
- podparłem! Uff nie przyziemiłem. Adrenalina skoczyła do bardzo wysokiego poziomu. Resztę podjazdu muszę wbiegać, bo nie ruszę w tym śniegu i takim nachyleniu. Korzeni nie widać, a wbieganie po nich utwierdza mnie w przekonaniu, że są cholernie śliskie. Wreszcie jest - szczyt wydmy. Wskakuje na siodełko! Jadę po grzbiecie, ale po gonionej grupie sprzed pątników, ani śladu. Jadę więc "solo". Nie oszczędzam się, ale nie mam punktu odniesienia, czy doganiam, czy zostaje. To w maratonach jest najgorsze. Albo jedziesz z grupą, albo przeskakujesz do tej z przodu. Zostanie wolnym elektronem jest najgorsze. Nie tak łatwo narzucić sobie reżim i dokręcać. Prędkość w takich warunkach nie mówi ci nic, poza tym jak bardzo beznadziejnie ci idzie. 

Wreszcie zjazd. Szybko, bardzo szybko. Puszczam po korzeniach shannon - niech szaleje. W zasadzie prawie lecę nad tymi korzeniami. I tak sobie kombinuje, jak zahamuje to leżę, jak nie zahamuje to... w końcu i tak mnie dziołcha wyłoży. Decyduje się na kompromis. Kilka przyhamowań dla zredukowania prędkości i kilka zjazdów w głębszy śnieg. Prędkość lekko spada i udaje się zjazd pokonać bez gleby, choć kilka pni drzew na zjeździe - tez przepięknym singlem - było bardzo blisko moich barków. Za blisko!

Nadzieja

Z oddali widać kurtkę fluo. Jest i on. Albo i ona. Nie ważne, w takich chwilach biorę wszystko! Czy to chłopak, czy dziewczyna. Jest ktoś! Jest punkt odniesienia. Pracuje, aby punkt "zjeść" i wyminąć. Nie jest to takie łatwe, bo trasa robi się interwałowa. Sporo wydm "robimy" w poprzek i podjazdy są po kilkanaście procent. Podjeżdżam, ale on/ona też. Jak wjeżdżam na szczyt wydmy - punkt jest już w oddali. Cholera - No! Dokręcam! Dokręcam i... mam go. To facet. Chłopiec znaczy się. Mężczyzna. Na jakimś tam rowerze. Łapie koło i młócę za nim. Kręcę w ciszy. Łapię oddech, ale... Kurka, no nie moim tempem jedzie. Pozdrawiam kolegę i wyprzedzam gościa Znów jestem na solo. Kilka pagórków jedzie za mną, ale potem gdzieś znika. Czyli decyzja o przeskoku była dobra!

 Patykolandia

Znów jestem sam. Tym razem nie długo, bo dostrzegam rowerzystkę. Tak widać, że to dziewczyna. Róż i błękit, i włosy spod kasku. No to znów pracuje aby ją dorwać. Nie daje się. Gdy wreszcie udaje się ją dogonić. Jestem umęczony, jak jakiś Poncjusz Piłat. Jedziemy we dwójkę spory kawałek. Raz ja, raz ona przede mną. Zmieniamy się na prowadzeniu, ale nie ma to sensu, bo trzeba trzymać odległości i bardzo uważać. Jak kto rypnie, dobrze jest nie rypnąć w niego - lub w tym przypadku NIĄ. Na jednym ze zjazdów ja idę prawą, a ona lewą. Słysze trzask i chrobot. Już wiem, że leży, ale nie mogę się teraz odwrócić bo pędzie 28km/h ze stromej wydmy. U podstawy staje i krzyczę do niej:
- cała? 
- tak tak. Już się zbieram. Leć leć!
I ruszyłem. Widziałem, że już wsiadała na rower, więc liczyłem, że mnie dogoni za chwilę, ale nie dogoniła i znów jestem na solo. 
Na jednym z odcinków trasa wiedzie poprzez wyciętą polane drzew. Pełno gałęzi, korzeni, pieńków i zaoranego pola przez leśne traktory. Odcinek ma niecałe pół kilometra może więcej, ale męczy mnie okrutnie. Trzeba spiąć całuy organizm bo rower robi co chce. Co korzeń kierownica odskakuje w bok, trzeba mocno trzymać . Trzęsie mnie jakbym po schodach jechał, a tylne koło wybiera wolność i robi taniec mrozu. Jadę ten odcinek, wolno ale bez upadku. Kosztuje mnie jednak sporo sił i po nim odczuwam kryzys. Nie mam kogo gonić, więc redukuje i jadę spokojniej. Trzeba uspokoić tętno, trzeba się pozbierać. Popijam z bidonu lodowate już picie. Zęby reagują bólem. Dla wprawy spróbujcie kiedyś wypić kole z MC donalda z lodem duszkiem! No u mnie to tak wygląda. Pić muszę, bo słabnę, ale jest to tak zimne to picie, że więcej zadaje mi bólu niż gasi pragnienia.

Padam do stóp jaśnie księcia!

Udaje mi się pozbierać swoje tętno z podłogi i odżywam. Znów czuje że mogę jechać, a płuca już tak nie bolą od oddechu. Znów jakieś osoby przede mną. Tym razem ich dojście to mozolna praca. Nawet się nie spinam. Są daleko, ale wolno się do nich przybliżam. Wreszcie mam... i grupę i bufet. Kuźwa, akurat jak grupę złapałem.
Kryzys ma się świetnie i czuje że nie odszedł daleko, więc staje i łykam picia izotonika. Ciepły? W życiu - lód! Banan? No ale jak w rękawiczce go zjeść,  no i pewnie zamarznięty? Popijam więc tylko szybko z kubka IZO i lecę. Grupa mi uciekła. Nie stawali na bufet. Trudno ich strata!

Na 3,5 kilometra przed metą, stoi wóz Maziowi. Jest rozstawiony na łuku w lewo i zagradza drogę na wprost.  Poznaję ekipę z którą pracowałem kiedyś przy organizacji tych imprez. Witam się okrzykiem z oddali. Machaja mi i kibicują. Pytam ile do mety i... padam do ich stóp! Na zakręcie ucieka mi koło i rąbie kolanami o glebę. W żywy lód! Aż mi się ciemno w oczach zrobiło. Lewy łokieć, lewe kolano... Na chwilę tracę oddech bo huknąłem też tułowiem.
- kufra Adaś... żyjesz? - kolega podbiega do mnie. Chce mi pomóc wstać, ale ja mam chwilę dla siebie. Musze skupić się, bo ból promieniujący z kolana jest przerażający. Łokieć mu wtóruje, a zamknięte oczy pozwalają mi choć częściowo okiełznać ten chaos w mojej głowie. 
- eee taaa. Spoko... - cedzę i szybko prostuje się na równe nogi. Nic nie chrupie - kolano nie złamane. Zginam rękę - działa - uff łokieć cały. 
- ale wypierd... aż huknęło
- no czułem...Dobra lecę dalej!
- napewno ok ?
- taaaa
To ostatnie słowo nawet mnie samego nie przekonało, a kolesi z obsługi, chyba już najmniej. Jadę, ale boli mnie kolano i łokieć. Jadę wolno, aby ocenić straty, czy nic nie puchnie, czy nic nie krwawi. Jest w miare ok, a zimne powietrze szybko ostudza zbite miejsca i jedzie się ok. Nie szaleje już, bo nie chce pogorszyć sytuacji. DO mety dojeżdżam w swoim raczej wolniejszym tempie. Uśmiech i ostry finisz na pedałach na końcu. A co niech foto mają pożywkę!



Maraton:
Super sprawa, super zabawa, trzeba uważać. Warunki były bardzo zdradliwe i w wielu miejscach nawet najlepsi leżeli. Tu o wyniku i o tym czy do kogoś "dojdziesz" w pogoni, świadczyła nie prędkość, a technika. Bo można było na pałę szybko, ale do pierwszego błędu! Kilka osób widziałem, jak leciały przez kierownicę, a kilku zbierało przerzutki z szprych bo redukowali za szybko przed podjazdami. Jazda w śniegu i lodzie to inna para kaloszy! Specem od snow mtb nie jestem, ale uczę się szybko - choć jak pokazuje przykład czasem boleśnie;)
Wynik
Podium jest - żart. Byłem 3 od końca w swojej kategorii. Łapie się w M2 jeszcze, więc młode dwudziestoletnie koksiki mnie objechały. No ale podium "wirtualne jest". A tak na serio - to wynik nie powala.
Czy żałuje? Nie - było fajnie, a efekt pracy mojej zimowej nie był nastawiony na jazdę tak intensywną. Maraton miał być zabawą i miał na celu poczucie nutki rywalizacji. No i dobrze przy okazji się nie połamać, co mi się udało! Siniaki są, zbicia są - no ale co to za wojna bez ran!

Przepaliłem się, zmęczyłem i to się liczy! Sezon startów na shannon - rozpoczęty. Maraton podróżnika już niebawem! 




Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Malowanko i szuranko || 30.00km

Czwartek, 19 stycznia 2017 · Komcie(6)
Zaległy wpis z dojazdu do pracy umieszczam, a jednocześnie wrzucam wam kilka fotek z prac nad ramą.

Aby nie poświęcać czasu w pracy, przyjechałem wcześniej o godzinę i mozolnie  rzeźbiłem. Nadgodziny przyniosły efekty, które opisuje poniżej. 

Najpierw usuwanie lakieru. Idzie opornie, a sam środek do jego usuwania, wcale nie działa tak magicznie jak pokazują filmiki. W ruch poszedł dziś wspomagacz elektryczny i szczotka druciana oraz kilkanaście obrotowych papierów ściernych. 





Środek do usuwania lakieru niestety nie usunął też naklejek, toteż po zejściu warstwy lakieru dookoła nich. W ruch poszła obrotowa szczota druciana i szorowanie naklejek w celu ich usunięcia. Pod spodem lakier nietknięty, więc zabawa od nowa.

Po usunięciu lakieru, doszlifowywanie miejsc newralgicznych - do momentu aż mi się cierpliwość skończyła. Podkład pokryje niedoskonałości i wyrówna je. Ponadto - sam podkład będzie kładziony kilkoma warstwami i też zmatowiony. 





Przez cały dzień miałem w firmie sporo pracy, więc rama czekała na czas "przed pracą". Udało mi się wyrobić z obowiązkami rodzinnymi i przyjechałem przed pracą godzinę. 


Przetarłem podkład i ramę kilkoma gradacjami papieru ściernego, a potem dokładnie umyłem i odtłuściłem. Niestety popełniłem jeden zasadniczy błąd. Zapomniałem, że w sklepie przez noc było chłodno i rama się wyziębiła. W kominku niby już już huczało, ale aluminium się jeszcze nie nagrzało równomiernie.  Położyłem powłokę lakierniczą koloru zbyt szybko. Całe szczęście tylko pierwszą warstwę, ale w miejscach, gdzie aluminium jest grube i nie zdążyło się nagrzać, powstała pajęczynka. Te miejsca będę więc jeszcze poprawiał, matowił i usuwał, gdy będę kładł kolejne warstwy lakieru. 

Dobra równomierna powłoka na cienkich cienowanych rurach ramy...


Główka ramy z grubszego aluminium nie przyjęła lakieru w taki sposób, jaki bym tego chciał...


Kolejne etapy malowania dopiero po weekendzie pewnie, bo jeszcze dwie warstwy lakieru muszę położyć a na wszystko razem, bezbarwny!








Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Do pracy - w lesiem jedziem || 30.00km

Wtorek, 17 stycznia 2017 · Komcie(6)
Kategoria Do pracy!
DO pracy dojazd po ambitnym rowerowym weekendzie. Przełaj rozebrany, wiec poruszam się Shannon. Czekam i doczekać się nie mogę na środek do usuwania lakieru. No cóż, nie ma co się niecierpliwić - pewno przyślą...

Projekt NOKIA o jakim mówiłem jakiś czas temu, sprawia nieco trudności. Mam nową baterię, ale trzyma ona ledwie jeden dzień, a dedykowana pojemność to 1350mAh kupiłem drugą, już stacjonarnie i jest to samo...

Podejrzewam uszkodzenie telefonu. Na tych temperaturach nawet jak dzień wcześniej naładuje to już następnego dnia jest "bateria rozładowana" Wkurzyłem się, bo chciałem reanimować stary telefon, a nie powiodło się to.  Pomyśle, co z tym fantem zrobić, na razie lecę na power banku a jedną z dwóch baterii będę musiał oddać. 


Z ciekawszych spraw, to mam zamiar niedługo wystartować w zimowym maratonie MTB , liczę, że będzie zimno i śnieg, to będzie fajna zabawa. 



Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,