Na uczelnie, strona 1 | Księgowy
Wpisy archiwalne w kategorii

Na uczelnie

Dystans całkowity:4596.21 km (w terenie 280.84 km; 6.11%)
Czas w ruchu:132:48
Średnia prędkość:18.72 km/h
Maksymalna prędkość:48.10 km/h
Suma podjazdów:39 m
Liczba aktywności:86
Średnio na aktywność:53.44 km i 3h 01m
Więcej statystyk

Żółty hipopotam i latające żołędzie || 59.42km

Piątek, 20 września 2013 · Komcie(0)
Kategoria Na uczelnie
W końcu nadeszła chwila aby wyjechać do Warszawy. Nie padało i mimo, że poranek był cokolwiek rześki dało radę jakoś jechać. Najpierw jednak z Agnieszką do pracy. Tam chwila oddechu bo ręce mi zmarzły.

Po oszacowaniu na na jej kompie w pracy, że SKM teraz mają częstotliwość jak światła na obwodnicy, zdecydowałem się jechać rowerem do Warszawy. Czekanie 45 minut na kolejkę mi się nie opłacało. Do tego słońce wyszło i wiatr w plecy się zapowiadał - nie mogłem tego przepuścić.



Do Blue City dojechałem na zmianę marznąć i pocąc się. Do mostu Północnego wiatr w plecy, ale i dość chłodno. Termometr pokazywał 12 stopni a ja nie wiedziałem, czy już mi zimno, czy zaraz jeszcze nie? I tak jechałem...
Za mostem północnym po pokonaniu podjazdu na ścieżkę rowerową, zgrzałem się jak imbryk. Później jechałem już na granicy "za gorąco" i "parzy".

Na blue city wydzwaniam Hipka i następuje spotkanie na szczycie. On w krótkim żółtym t-shircie a ja w czerwonej kurtce jaką miałem na Islandii. Chwile gadamy a potem robię kurs do domu. Tym razem wybieram trasę dookoła przez Dźwigową i Powstańców Śląskich.

Do domu jadę pod wiatr i to całkiem spory. Prędkość więc nie zachwyca, choć podejrzewam, że na mtb bym tułał się jeszcze wolniej. Przez wiatr wiejący z dużą mocą, z drzew spadają żołędzie. Atakują mnie skubane jak pociski kilka nawet wpada mi w dziury w kasku i muszę stawać i je wyjmować. Groźniejsze są jednak dla kół i pieszych. Kilkukrotne najechanie na żołądź spowodowało jego wystrzałem w niekontrolowanym kierunku a trajektoria była w człowieka. Inny najechany nieomal mnie zsadził z roweru, bo przerzucił mi przednie koło o kilka cm w bok co troszkę mnie zachwiało a jechałem w wąskim chwycie przy mostku.

Jadąc przez Tarchomin już nie mam żołędziowych problemów. Tam zostaje tylko do pokonania wiatr. jedzie się marnie bo łańcuch się wysechł i trzeba mu smaru. Docieram jednak cały i zdrowy do miejsca zamieszkania.


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Mała Pętla Warszawska || 124.47km

Środa, 28 sierpnia 2013 · Komcie(0)
Kategoria Na uczelnie
Dziś odbyła się można powiedzieć próba generalna Venity. Pojechaliśmy trochę pobrykać tu i tam. Najpierw rano kurs był do urzędu Pracy. Standardowo po podpis. Zaproponowano mi nawet pracę. I to jaką! Jako pierwszy dostałem nową ofertę. Zapisałem zszedłem na dół i dzwonie a kobieta w słuchawce mówi mi, że nie aktualne...Dziś zatrudniła pracownika na okres próbny.

Ja to mam kuźwa szczęście do promocji;/ A oferta miała być wyjątkowa i świeża jak te bułeczki z piecyka! I co? Zakalec. Jak oni maja w tym U.P takie świeże oferty to nie dziwne, że bezrobocie takie.

Lekko zwiedzony, że mnie szansa życia ominęła, pojechałem do Warszawy po odbiór pieniędzy z wczorajszych wierceń w Radzyniu Podlaskim. Najpierw do Jabłonny - tu troszkę ścieżkami a troszke ulicą, a później już tranzytem na stolice.

Wrażenia z jazdy pierwsze - Jedzie się szybko. Rano najedzony wypoczęty nie zniżałem się poniżej 26km/h. Trzeba pilnie obserwować dziury na jezdni i nierówności. Nie chce sprawdzać wytrzymałości kół ani już teraz uczyć się zmiany dętki w szosie. Na nierównościach czuć każdy pypeć, jednak generalnie jedzie się fajnie.

Najgorsze są ścieżki. Mostem Północnym jeszcze ok, potem do Gwiaździstej ścieżką jeszcze też w sumie dobrze, ale potem do Powązkowskiej jechałem już ulica, bo te przeplatanie ścieżki, to na lewo, to na prawo i jej wielokrotne "wplecenie" w istniejące wcześniej na osiedlu drogi z betonowych sześciokątnych kostek, mnie troszkę wytrzęsło. Do Banacha jechałem już jednak prawie całość ścieżką, bo ulicą wśród aut nie miałem jakoś veny. No dobra - kawałek ulica mknąłem - hipek byłby ze mnie dumny, bo tunelem pod torami na prymasa pojechałem ulicą.

Na uczelni załatwiłem, co miałem do załatwienia i postanowiłem, że wrócę dookoła troszkę. Nie bardzo wiedziałem jak bardzo dookoła chce wracać i w sumie do ostatnich chwil się wahałem z wyborem trasy. Padło na Błonie i dwójkę na Poznań oraz Małą pętle Warszawską.

Na pięknym asfalcie z wiatrem w plecy do Błoni, jechałem ze średnią ponad 27km/h. W sumie 30 jakoś tak samo siedziało na liczniku. Przed Błoniami jednak poczułem pierwsze oznaki zmęczenia. Plecy mnie bolały. Złożyło się na to kilka czynników. Przede wszystkim miałem plecak. W początkowej (dziurawej i ścieżkowo-warszawskiej) fazie, w plecaku była gruba zapinka z łańcucha i muszynianka z sokiem zapłoniona w 75%. Ciężar więc dał mi popalić.
Do tego nowy rower, lekko inna pozycja i pokłosie wczorajszych wierceń, gdzie walczyliśmy z dziewięcioma ręcznymi wierceniami do 3 metrów. Niby nie wiele, ale plecy pewnie nie zregenerowały sie od poprzedniego wysiłku.

To wszystko nałożyło sie na siebie a w efekcie i nałożyło sie na mnie. Za Błoniami tuż przed Lesznem robię postój i przekładam zapinkę do sakiewki która montuje na kierownicy. Wziąłem ja asekuracyjnie, bo nie wiedziałem czy właśnie w takiej sytuacji się nie przyda. I co? Przydała się. Zdjęcie kilku kg z pleców bardzo pomogło, choć pokłosie przeciążenia lędźwi plecakiem, będzie jeszcze mnie cisnąć na tej trasie.

W Lesznie przerwa na zakupy picia i lody gałkowe. Odpoczywam w cieniu jem lody i staram się rozciągnąć lekko przysztywnione plecy. Na jakiś czas pomaga. Jak ruszam na trasę spowrotem jedzie się dobrze. Wiatr jest w twarz ale 23 - 25km/h to w sumie prędkość optymalna jaka utrzymuje bez jakiegoś strasznego spinania się. Plecy znów atakują mnie w Sowiej Woli. Zaciskam zeby i jadę swoje postój dopiero robię przed samym mostem Błękitnym w Nowym Dworze Mazowieckim.

Ten ostatni odcinek, znów pod wiatr, jest tragicznie ciężki. Plecy nie tyle bolą, one sa takie odrętwiałe. To takie uczucie jak budzisz się rano i masz potrzebe rozciągnięcia się. Ja mam tak samo, ale nie moge się rozciągnać i to uczucie - dziwne - sie tak utrzymuje.

Górki w Rajszewie biorę ładnie. Tam już Kryzys nieco mija, ale jeszcze nie jest do końca zażegnany. W Jabłonnie skręcam w Lewo i odwiedzam Agę w pracy. Odbieram paczkę od niej i kurs do domu robię.


na mapie nie zaznaczałem już kursu do Agi, nie zaznaczyłem go z czystego lenistwa.

Obserwacje Szosowe.
- rower naprawdę ładnie leci jak mu się pociśnie.
- prędkość jest sporo wyższa niż na Francy.
- trzeba się pilnować z dziurami,
- trzeba nauczyć się hamować i wzmocnić ręce do chwytu górnego hamowania. Miałem dziś wrażenie czasem, że nie miałem siły docisnąć klamek od góry. Nie wiem na ile modulacja słaba związana jest z wciąż nie do końca dotartymi klockami a na ile z moją siłą, ale jako obserwacje notuje skrzętnie.
- Pozycja wydaje się spoko, ale muszę opracować opcję nie wożenia zapinki w plecaku na plecach i zdecydowanie zabierać bidon zamiast butelki wkładać do plecaka.
- średnia ze 124km w tym z jazdy po mieście 23. Pewnie sama jazda poza-miejska dała by około 25/26 km/h. Cóż w sumie nigdy nie jeździłem dla średniej, jednak wiem jakie wartości widniały na moim liczniku we francy i dlatego o tym wspominam.


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Warszawa i podskakujące jajko... || 38.19km

Piątek, 19 lipca 2013 · Komcie(1)
Kategoria Na uczelnie
Dzień budzi mnie leniwie. Słońce jest już wysoko, kiedy otwieram oczy i widzę Agnieszkę krzątająca się po domu. Podnoszę się i ogarniam śniadanie. Nie wiedzieć czemu ten dzień sprawia, że jestem jakiś podenerwowany. Jak iskra czekająca na suchy chrust wybucha małe spięcie i poranek nie kończy się już tak cudownie jak się zaczął. Niedopowiedzenie ja niedopowiedzenie ona i w rezultacie wychodzę w milczeniu wcześniej z domu biorąc rower, aby nie zaogniać dalej sytuacji. W mp3 gra już Audiobook więc odcinam się od rzeczywistości i jade do Warszawy.

Przednie koło uparcie nadal nie chce się układać. Opona się wypacza i jakieś takie jajko się robi. Zdenerwowany tym faktem dodatkowo zajeżdżam na Luk-oil i spuszczam powietrze z dętki. Wcześniej dokładnie badam oponę, bo ta nierówna praca może być spowodowana podpruciem się opony. Nic całe szczęście nie widzę. Miętoszę więc gumę w rękach i pompuje stopniowo kompresorem. jest lepiej, dużo lepiej. Nie podskakuje już na kierownicy jak na muldzie. Czuć jednak jak delikatnie opona bije. Mam złe przeczucia, ale nie mam czasu ich teraz sprawdzać. Po prostu jestem zły. Jakiś taki najeżony w środku.

Pedałuje dalej. jest ciepło, ale wiatr boczny więc nie mknę z zawrotna prędkością. Ludzie po wyprawach często obserwują jak ich rowery nagle przeobrażają się w karbonowe maszyny, wydają się lekkie czy po prostu ich kondycja wyrywa asfalt. U mnie tak nie ma. Jedzie się fakt szybciej, ale żeby mi rower ganiał po mieście sam i był super lekki, tego nie zauważam.
Zauważam, a raczej odczuwam, jednak fakt iż coś w nodze nadal pobolewa. Kontuzja z ostatnich dni wyprawy na Islandię widać jeszcze w głębi czai się pod skórą. Kiedy docieram do Mostu Północnego skręcam na szuterek. Nie mam ochoty jechać Jagiellońską i wybieram teren.

Fajnie, ciepło i troszkę szumią kółka na piaseczku. Dobrze mi sie jedzie. Odpoczywam. Na Jagiellońską docieram i załatwiam to co mam załatwić, a potem robie nawrót przez most Gdański. Wracam druga stroną Wisły bo odwiedzam sklep turystyczny kolo portu jachtowego, gdzie kupuje paski do crosso, co to się pourywały prze 7 lat użytkowania sakw. W sklepie tłok, pani jedna obsługuje, więc czekam. Jakaś inna klientka chce fakturę a potem stwierdza, że nie ma nipu i znów chce paragon. To nic, nadal stoję spokojnie jakiś taki wytłumiony na reakcje. W środku pośród półek widzę ładną rowerzystkę. Przynajmniej ona oko cieszy. Jej delikatne rysy twarzy i ciemne oczy a jednocześnie brak typowego ubioru pro jakoś tak fajnie harmonizują.

Opuszczam wreszcie sklep z hakami crosso i dalej już na spokojnie. Niestety, bateria w mp3 pada i reszta drogi jadę w ciszy. Słońce przyświeca a mi jedzie się zacnie. Bawi mnie buczenie opon na zakrętach pochylam rower aby szum był głośniejszy. Nie wiem jak i kiedy ale docieram do mostu Północnego. Mozolna ścianka wjazdu na ścieżkę i dynamiczny pęd z wiatrem w dół mostu.

Szkoda, że nie wybrałem trasy wałem wiślanym. Przedzieram się po dołkach i pseudo chodnikach ul Modlińskiej i wreszcie docieram do domu. Złość i irytacja jakoś się rozeszły, pozostaje jedynie niesmak poranka, że tak się jakoś z Agą spięliśmy. Cóż - życie czasem takie zwarcie się zdarza i człowiek nie wiem skąd ono sie bierze.


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Auf dem Fahrrad 150 - Nah Waschau gehen || 62.00km

Piątek, 14 czerwca 2013 · Komcie(4)
Jako, że nastało to wczoraj a nie dziś, świadczy to o tym, że po raz kolejny mam obsóweczkę. Nie ma to jednak nic wspólnego z lenistwem. Bowiem zrobiłem 200 i 62km w 2 dni co daje nie mały łączny dystans. Ta 60 tka była już co nieco inna niż owe 200 poprzedniego dnia jednak nie można umniejszać jej jestestwa.

Na Warszawę pognały mnie sprawy ważne i ważniejsze. Odwiedziłem koleżankę na Ochocie. Razem broniliśmy się i miałem do niej ważną sprawę natury osobistej. Jeszcze za wcześnie aby i was wtajemniczać w ten cały mix co potajemnie szykuje!

No więc pojechałem na Ochotę, choć Ochota była słaba, bo nogi nie dawały z siebie wszystkiego. Teraz będzie obserwacji kilka które to ja poczynił jak jechał. Otóż nareszcie dokończyli newralgiczny moment ścieżki rowerowej w okolicy mostu północnego, który omija przepompownie ścieków. Nie trzeba jechać po błocie koło kładki, tylko można ładnie dookoła sobie popedałować.

Druga obserwacja to taka iż remontują PUB pod rurą koło gdańskiego, obijają go jakimś lanserskim aluminio-styropianem. Będzie się to ładnie prezentowało i totalnie z zewnątrz odmieni wizerunek tegoż miejsca.


Rowerzystów w mieście jak truskawek w cieście. Cała masa. I tak jak z truskawkami - jedni sa spoko i zjadliwi a inni jada jak rozlazłe owoce... Mijam kolesia na giancie - szeleści jak jakaś stara tokarka, inny znów piszczy przeraźliwie. Wspominałem wam, że Świeżaków po 2 miesiącach poznamy teraz już nie po markach rowerów a po ich nasmarowaniu. Not o właśnie ich poznałem.

Wracając z Ochoty leciałem przez Pole Mokotowskie gdzie pełno ludzi pełzało, a do tego lansowały sie dziunie z koszyczkami oraz moi "ulubieni" velturyści. O stylu ich jazdy nie będę sie rozwodził bo o tym już pisałem.

Na Brudno wpadam do kolegi wymienić pęknięte okulary. Odbieramy tez jego dziewczynę ze szkoły Angielskiego gdzie uczy. Zostaje nakarmiony przepysznymi tryskawkami z makaronem. MNIAM. Pogadałem chwile i zmyłem się na hatę. Jechałam po raz drugi wspaniałą ścieżką nad PKP toruńska. Nareszcie ktoś pomyślał o rowerzystach na tym odcinku.

Do domu wracam i na końcówce spotykam Kesa, który straszy mnie dzwonkiem.


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Na rowerze 101 - Dyplom, Ficus i wiosna! || 47.14km

Czwartek, 18 kwietnia 2013 · Komcie(0)
Kategoria Na uczelnie
To, że jestem magistrem pewnie wspominałem. Nabyłem tytuł jakoś 19 grudnia. Z duma moge powiedzieć, że teraz jestem magistrem drugi raz. W sensie, na tym samym kierunku. Bo odebrałem dyplom. Oczywiście nie obeszło sie, bez przekrętów.
Kierwonik instytutu - nowy - jest jak duch nigdy go nie ma. Zanim został kierownikiem, tez nigdy go nie było, ale teraz ma więcej obowiązków, więc... jeszcze bardziej go nie ma.

Podpis na obiegówce, wziąłem więc od poprzedniego kierownika instytutu, który przestał byc kierownikiem jakoś w styczniu. Jako, że dat nie trzeba dawać, więć wszystko z tym kłamstwem jest ok. Kierownikiem był, przestał, a podpis mogłem wziąść od niego jeszcze jak nim był. No w sensie czujecie o co biega?

W dziekanacie znów problem:
- nie ma pan legitymacji?
- Otóż zgadza się, nie mam jej bo ja pani oddałem.
- Nie oddał pan.
- Oddałem
- Nie mam jej, to pan jej nie oddał.
- Ja tez jej nie mam, więc ją oddałem
- Pan po dyplom?
- No własnie po to chyba szuka pani mojej legitymacji.
- O jest. Razem z dyplomem była

ZONK.

Dyplom odebrałem podziękowałem i pojechałem an rower. Pojechałem po drodze jeszcze do PIG-u zapytać o praktyki geologiczne w laboratorium a potem. gdzie ja potem pojechałem? Nie wiem. Była ścieżka rowerowa, przede mną jechała dwójka Świeżaków i za wszelką cenę próbowali mnie zgubić na DDR. Facet tak cisnął, że prawie swoją dziewczynę zgubił. Bidulka już nie mogła za nim nadążyć a ja spokojnie za nimi. Od świateł do świateł. (był to ddr na Sobieskiego).

Tak mnie pognało, że bym w Wilanowie u Surfa wylądował, ale się opamiętałem jak zobaczyłem, że do siekierek się zbliżam. No to koło EC przejechałem i potem na nieszcześcię skręciłem w ulicę Antoniewską. Cała zrobiona z dziurawych sześciokątnych betonowych "płytek". Jakoś udało się dojechać do Trasy siekierkowskiej a dalej już DDR na most i wzdłuż Wisły aż do Jabłonny.

Było zacnie. Zwłaszcza końcówka z wiatrem. Epicon poczuł wiosnę i jeszcze lepiej sie ugina. Jazda po wybojach to sama przyjemność jak zbiera nierówności.

Z rzeczy poza-rowerowych, to dziś koło smietnika odnalazł sie mój ficus. Ukradzono go z klatki schodowej jakieś 2-3miesiace temu razem z doniczką. Obecnie wygląda tak:




A dawniej:



No to go ratuje. Oczyściłem korzenie, nowa ziemia woda i jedziemy! Trzymajccie kciuki!


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Na rowerze 47 - Warszawa w fotografiach. || 77.12km

Wtorek, 5 marca 2013 · Komcie(4)
Kategoria Na uczelnie
Wyjazd dziś oparty był o załatwianie spraw na uczelni i odwiedziny u kolegi Cimana. Nie wiele jest do opowiadania. Co potrzebowałem załątwiłem. Niech relacją będą dla was zdjęcia z tego pięknego słonecznego dnia.


Na moście północnym.


Panorama Tarchomina


Rzut oka na wschodnią strone Wisły




Tu niedługo rozpocznie sie przebudowa bulwarów. Pewnie powstanie cała masa chodniczków a ściezke zepchną gdzies na bok i będzie po niej łaziło całe stado ludzi... Wątpie, żeby zbudowali tu piękny ciąg rowerowy...niestety;/


Znany mural, ale tym razem z bliska naprawdę zrobił na mnie wrażenie.


Kaszlak na ul. Banacha


Tego dnia sporo mojej uwagi przykuły wysokie budynki.


Kolejny Biurowiec na Jerozolimskich.


Ja nazywam ten, lodówką... Dell lśni w słońcu!


Kwadratowy klocek, tym razem dosiadła go Warta!

Za plecami wielkich szklanych budowli kryją się takie oto obrazki:



Ktoś wie pozostałością czego sa te cegły? Może jakieś zdjęcie archiwalne? Na tym placu pewnie niebawem stanie wielki wieżowiec, a ciekaw jestem co tam było.


Okolice Chmielnej i Żelaznej...


Łamaniec na Żelaznej.

Dalej między blokami widać i starsze budynki...


Wracamy do nowszej cześći dzielnicy.


Mariot zna chyba każdy.


A na ten chyba mówią już lokalni - żagiel.


Rzut oka wzdłuż ulicy Jana Pawła.


Nie mogę przypomnieć sobie tej nazwy tego budynku ze zdjęcia... Pomóżcie.
Chodzi o ten ciemny w oddali kwadratowy.


Most Poniatowskiego


Targowa...

Reszta trasy to jazda sprintem. Najpierw z kolegą na Bemowo a potem samemu nocą z wiatrem do domu.






Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

W zapytaniu - Parostatkiem w piękny rejs! || 18.54km

Poniedziałek, 17 grudnia 2012 · Komcie(7)
Kategoria Na uczelnie
Bo proszę ja was, ja się pytam! No pytam się ja!

W ostatnich dniach studenckiej chwały odliczam dni do obrony, a może do końca świata odliczać? W sumie fajnie pod koniec świata być magistrem nie? No to odliczam do MGR a nie końca świata.

Dziś pojechałem na Wuniwersytet Uarszawski w celu dowiedzenia się tego, czego nie wiedziałem. Wysiadlem z SKM i pojechałem, głupi bylem bo chciałem na Wróblenie sobie koła pod pompować.


Było zmniejszone ciśnienie w kołach, w efekcie tych szklanek z weekendu co to podlało lodem całe chodniki.
No i mnie wróblen w orła zrobił! Kompresor zamiast pompować popuszczał bo się chłopaczyna zalał i nie zrobiłem sobie dobrze....
Ba mało tego zrobiłem sobie zajebiście... w zprzodu opona 50%ciśnienia a tylny zwijak miał 1,5cm do obręczy.

Do stu tysięcy czerwonych wróbli! - zakląłem siarczyście! Musiałem jechać na kapciu. Może drutowana opona lepiej by sobie radziła z tkaim cisnieniem ale nie zwiak. CO jakiś czas dobijało mnie do obreczy a w dodatku bujało jak na jakimś okręcie.


"Płynąłem" więc sobie wzdłuż Bitwy Warszawskiej aż do samego Banacha - jak na jakimś pierdzielonym paro-statku. Przód się ugina tył sie ugina! No kufra-maź po co te fule wymyślają! Spuścicie sobie powietrze z opon będzie to samo!

Dowiedzianyradośnie (znów bujając się 10km/h) wróciłem tą samą drogą na pociąg odwiedzając po drodze wulkanizację. Wchodzę do biura, rower zostawiam na dworze i pytam czy mnie łaskawie nie dmuchną, bo mi Wróbel z kołą zrobił gniazdo! Facet, że tak tak - pan podjedzie do pierwszego garażu.

Drzwi się otwierają od garażu.

"O a pan jest rowerem!"
"Nie kuźwa rowerem tylko parostatkiem"


Dmuchali nadmuchali i pojechałem na pociąg.

PS. Szukam używanego napędu - Łancuch + kaseta/wolnobieg (najlepiej z całym kołem tylnym)


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Złożona mechanika kwantowo-rowerowa w ujęciu magisterskim! || 27.12km

Poniedziałek, 10 grudnia 2012 · Komcie(0)
Kategoria Na uczelnie
Zebrałem się z ciężkim sercem ( a może dupę miałem ciężką aby ruszyć ją z łóżka?) z domu i zdecydowałem pojechać na uczelnie aby ustalić termin obrony ze swoim recenzentem. DO tego celu użyłem Szybkiej kolei Miękkiej i dalej pognałem już z PKP Kasprzaka rowerem.


Ścieżka wzdłuż Prymasa przepięknie zaśnieżona. Swoją drogą czy to nie grzech tak bezcześcić Prymasa śniegiem? Toć się sam Wszechmogacy do tego końca świata majów przyczyni, jak tak będziecie zaniedbywać prymasa!

Mróz ściska a ja jadę na spotkanie z recenzentem o nazwisku-którego-nie-wolno-wymawiać( zagadka: śp Władca Polski, pochowanego na Wawelu władca Krzyża pod pałacem prezydenckim).


Na uczelni:

Przejdźmy do konkretów. Na uczelni profesora nie ma. Mam ustalać termin(godzinę obrony) a spotkany promotor mówi mi, że mam ustaloną godzinę obrony. Idę do dziekanatu, a tam 2 panie dziekanatki nieobecne. Siedzi jakaś inna pani co nic nie wie i każdego odsyła na "kiedy indziej" i jest na granicy płaczu, bo ciągle ktoś wchodzi i o coś pyta.
Na tablicy mam wpisaną datę i godiznę obrony. Więc po co u licha ja jadę 2 raz aby ustalać godzinę?? No właśnie po to, że jak sie później okaże, recenzent "K" nie ma pojęcia iż został recenzentem i nie ma pojęcia, że godzina wyznaczona.

Tak to teraz działa: my ustalamy obronę (dziekanat), a ty lecisz i pytasz pfocia czy mu pasuje a jak nie to ty się z nim bujaj a nie my! Przecież to tobie zależy na obronie!

Profesor w końcu się odnajduje na wydziale i jest wielce niepocieszony, że ma być jakimś magisterskim recenzentem. Do tej pory profesorowie recenzowali i bywali tylko na obronach doktoratów itp, a jakaś MGR to jeszcze większe nudy niż te doktoraty.

Jak się pan K dowiedział, że to jeszcze ma być 19 to się za głowę złapał i zarzekał się, że termin trzeba mienić bo 19-ego na wydziale to są wigilie i że w żadnym razie nie może być 19 bo.... bo... i tu w sumie nie potrafił określić "co - bo?"

W dziekanacie znalazłem się po raz kolejny. Poszedłem z oburzonym profesorem, wyjaśniać termin o którym: "nawet go nie poinformowano i nic z nim nie ustalono". Nawijał mi ciągle, że to nie może być 19-ty, że panie w dziekanacie sobie coś ustalają bez wiedzy kadry itd. Ów profesor "K" także nie otrzymał odpowiedzi na pytanie "czy i kiedy mogła być kiedy indziej obrona", bo pań w dziekanacie nie ma. Jedna na zwolnieniu (ta co kilka postów wcześnie zastanawiała sie czy na owo zwolnienie nie iść) a druga, wzięła dzień na żądanie wolny.



Tak oto udało się i mimo zapytań niedyskretnych profesora czy nie chciałbym sie w styczniu bronić udało się wywalczyć termin 19 o 13:00. Ba nawet coś niecoś wiem z czego się przygotować.

Text dnia:

"Jak 19 grudnia?! To są na wydziale wigilie, przecież tego dnia nikt trze... nikt nie będzie mógł, to znaczy, nikogo nie będzie na uczelni do dyspozycji - co oni wyrabiają w tym dziekanacie chodźmy."


Trzymajcie kciuki ludy niebiańskie!


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Zimowy rower - nogą w kałużę! || 49.11km

Piątek, 7 grudnia 2012 · Komcie(0)
Kategoria Na uczelnie
Dziś moi mili pojechałem na uczelnie aby umówić się z profesorem na termin obrony. Ha śmieszne, bo dziekanat z 2 recenzentów wybrał mi tego bardziej marudnego a do tego zlecił mi abym to ja pojechał i z profesorem ustalił godzinę obrony, która będzie (tu fanfary) 19.12.2012. Ciekawe co będzie jak profesorowi nie będzie dzień pasował?
No wiec mięłam się udać dziś na uczelnie z zamiarem rozmowy z panem K. Jednakże nie udał mi się na pociąg dotrzeć o czasie toteż pojechałem rowerem do metra. Na uczelni profesora nie zastałem. Jak w trenie Kochanowskiego „Niby był a jakoby go nie było”. I jak to bywa często w piątki na uczleniach swojego promotora także nie znalazłem więc zrezygnowany pomyślałem, zaatakuje ten front w poniedziałek.
Wracałem metrem - bo jakoś tak wyszło - kiedy to wpadłem na pomysł, aby pojechać sobie szuterkiem po drugiej stornie Mostu Gdańskiego i zobaczyć jak mocno go zasypało i po delektować się nieco zimową aurą, bez aut i innych ciekawych pojazdów rzężących. Rychło w czas się obudziłem ( w okolicach stacji m Wawrzyszew) i po zjechaniu Gwiaździstą w dół udałem się do Gdańskiego.
Pięknie sobie jadę, śnieżek prószy, a plucha brązowa sypie mi spod kół i osadzając się na widelcu. No rzec by można rowerowo-zimowa sielanka. Sielanka do momentu kiedy zamyślony chciałem brzegiem ominąć tę oto kałużę

No cóż, nigdy nie zastanawiałem się nad tym czy jest ona głęboką. Śnieg ją troszkę oprószył, wydawała się mniejsza i w sumie zapomniałem o niej jakoś.

Ona nie zapomniała jednak o mnie! Coś chrupnęło a przednie koło wpadło, lód pękł a ja fachowo na Małysza zeskoczyłem na okrak z pedałów. Chyba zaczynam rozumieć tą metodę doboru wysokości ramy rowerowej:

Uchroniłem swoje skarby, jednakże buty zanurkowały w wodzie. Szybko opuściłem miejsce wodowania i stwierdziłem śpiewnie:
„KUFRA MAŚĆ”
Założyłem pospiesznie torebki foliowe które miałem awaryjnie w sakwie i pomogło. Pomogło na tyle, że nie bolały mnie nogi z zimna.
Dalej jadąc już przy samym moście Gdańskim rozpadł mi się przedni błotnik, nie wiem jak… Śrubka wypadła a zipy łączące przegub się pogubiły. Dobrze, że miałem jeszcze jedną torebkę, to zawiązałem nią dwa węzełki. I oto wyszło to:

Na szuterku po pokonaniu mostu, przyjemnie zimowo biało i sielankowo. Nogi się zagrzały więc zrobiłem sobie przerwę na małe zdjęcie.

efekt szybkiej zabawy GIMPEM

W okolicach fortu piątek, czułem że mi nogi już kostnieją więć wpadłem do domu i zmieniłem obuwie. Na zimowe butki i ruszyłem dalej do Agnieszki i po zakupy na miasto.


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Magisterskie przygody... || 34.76km

Wtorek, 4 grudnia 2012 · Komcie(0)
Kategoria Na uczelnie
Dziś moi drodzy oddałem ostatnie elementy magisterskiej układanki:
* oddałem 4 zdjęcia
* oddałem płytę Ce De
* oddałem potwierdzenie przelewu.

Jutro mam telefonować do dziekanatu coby wywiedzieć się kiedy mam obronę! Trzymajcie kciuki aby wszystko przebiegło zgodnie z planem i dało się wreszcie UWolnić od UW.

Trasę do domu pokonałem dostojnie i majestatycznie w temperaturze około - 0.5 stopnia. Zastanawia mnie po raz kolejny jak zostanie rozwiązana sprawa ścieżki na moście półnconym. Obecnie pięknie zaśnieżona jest i oblodzona.
Połowę, tę od strony Tarchomina , ktoś starał się odmiatać bo są ślady nieporadnego skrobania zamarzniętej powłoki śnieżnej "miotełką".
Strona zaś Bielańska - kolokwialnie mówiąc leży i kwiczy.

Obecnie śniegu tam mało i osadził się tylko na samym moście, ale wyobrażam sobie już co będzie się działo jak naprawdę sypnie i te 10 stopniowe asfaltowe podjazdy dla rowerów skuje lód, i przysypie śnieg.

Tyle na dziś - następny wpis po 18ej! Zapraszam!


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,