Wpisy archiwalne Maj, 2016, strona 1 | Księgowy
Wpisy archiwalne w miesiącu

Maj, 2016

Dystans całkowity:713.00 km (w terenie 204.00 km; 28.61%)
Czas w ruchu:07:48
Średnia prędkość:16.67 km/h
Liczba aktywności:11
Średnio na aktywność:64.82 km i 3h 54m
Więcej statystyk

Niedzielne upały poranka || 47.00km

Niedziela, 29 maja 2016 · Komcie(0)
W niedziele zaplanowany był obiad u rodziców. Jako, że w sobotę po pracy totalnie nie chciało mi się iść na rower, bo duchota była przeokropna, to postanowiłem jechać w niedzielę rano. Rano to znaczy około 9:30 wyjechałem z domu. Jakie było moje zdziwienie, że iż termometr wskazuje 25 stopni. Szybko zrobiło się duszno i w sumie mimo poranka jechałem jak w zupie.

Pętlę poprowadziłem najpierw przez Nieporęt. Dawno bowiem nie jechałem do tego miasta drogą przez ulicę Strużańską. Masa zakrętów i aleja kwitnących akacji - to było coś. Dość mały ruch sprawiał, że wycieczka szła przyjemnie. Nieporęt przeleciałem na autopilocie, bo i nie bardzo było co "zwiedzać". Potem kierunek Zegrze i Jachranka.

Pętle zamknąłem na Dębę a następnie skierowałem się na Skrzeszew i Chotomów.

Krótko, treściwie, upalnie - obiad był o 13 więc, wilk syty i owca cała;)


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

wła(T)ca Głównej - powraca || 69.00km

Sobota, 28 maja 2016 · Komcie(6)
Oto ja, odradzam się na BS, aby zawładnąć główną swoim super powalającym i mrożącym gościom w żyłach krew, dystansem! Piekielna ilość kilometrów zgromadzona została w bagatela dwa dni. Daje to niesamowity rezultat niemal 70 (słownie: siedemdziesięciu) kilometrów. Jestem tak niecny, że JAWNIE przyznaje, że to połączone dwie wycieczki. Kurka dworska... co by było gdybym połączył dwa dni ze swojego lepszego okresu rowerowania? Tak 100 i 100? BS by mnie zbanował i pewnie jeszcze bym pismo dostał pocztą z upomnieniem.

Nowa droga - parkowanie po staremu:) Kup se pan q-pe;)

Ludzie ale zrobiłem q-wa to:) Dodałem ten wpis!

Żeby nie było, że dodaje puste kilometry - to wam opowiem gdzie byłem. Byłem moi mili w szpitalu! Sprawdzałem jak dojechać do szpitala w razie Godziny Zero. Drogę obadałem w sumie tylko na końcowych kilometrach bo "pi razy oko" znam te rejony. Do warszawy jednak dojechałem na dwóch kołach. Dawno już nie pedałowałem do stolicy, przypomniały mi się czasy studenckie kiedy to woziłem pracę MGR do promotora i w tygodniu kursowałem na mokotów kilka razy. Rano jak ruszałem z domu było 16 stopni. Wiało i zimnica - cóż się dziwić - wszak weekend długi. Zdziwiłem się nieco, bo zapowiadali upały. Podjechałem sobie pod izbę przyjęć, sprawdziłem, gdzie są miejsca, gdzie jednokierunkowe, gdzie zakazy wjazdu itp. Planujemy rodzić na Inflanckiej.

W drodze do pracy - szum i stuk...puk...
Zanim do szpitala dojechałem, to się prawie totalnie przebrałem. Zaczynałem w rękawiczkach, bluzach i długich spodniach, a dotarłem w krótkich spodenkach i bluzie. Mimo, że słońce wyszło i powietrze szybko się nagrzewało, to wiatr jeszcze długo pozostał chłodny. Wracając z warszawy mijałem na swojej drodze rzesze rowerzystów. Im nie straszny był wiatr, upał czy słota. Całe tabuny wyległy na weekendową wycieczkę. Czułem się dosłownie jak w Kopenhadze. 

Do domu wróciłem z dorobkiem 47 kilometrów.


Dzień drugi to "zwyklas" do pracy. Z udziałem deszczu rzecz jasna i upału - ma się rozumieć. Szkoda, że było to w odwrotnej kolejności, bo jak jechałem do pracy, to parzyło jak wściekłe, a potem jak z nieba puścił się deszcz to padało kilka godzin w tym przeszły ze dwie burze. 
 
Z ciekawszych rzeczy - to znów mam bagażnik i sakwę;) Czyli klasyk transportowy wrócił - nie mogłem tego plecaka w te upały na plecach znieść...


A teraz rzut oka na tandem, jaki budujemy dla klienta;) Co powiecie na ponad 3m 29era?:)




Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

poprzebierane kilometry || 95.00km

Czwartek, 26 maja 2016 · Komcie(3)
Ostatnio jeżdżę sporo mniej regularnie, a czas zajmuje mi życie domowe, niemniej jednak nie rezygnuje z roweru, bo nadal sprawia mi on mega frajdę. Odkrywam nowe aspekty bycia przyszłym tatą i równoważę czas spędzony z rodziną i na siodełku. Wszystko wydaje się nawet układać. Już przetłumaczyłem sobie, że czasem trzeba odpuścić, trzeba iść na zakupy, pojechać gdzieś, trzeba chwilę pobyć dorosłym, pobyć panem w kolejce w przychodni, posiedzieć 1,5h w kolejce do lekarza z żoną itp. Po prostu czasem trzeba odpuścić. 

Wasze przykłady szczęśliwych ojców, matek pokazują, że rower i dzieci to nie dwie linie wiodące w dwie strony, to raczej drogi równoległe, czasem tylko jest zwrotnica i wrzuca nas na inny tor. Jedziemy przez chwilę tą drugą linią, aby znów natrafić na rozjazd i wrócić na siodełko. 
Inna sprawa, że odkrywam ile frajdy daje takie "wrócenie" na rower, po dłuższym czasie nie pedałowania. Kilometry choć krótkie smakują przepysznie. 

W moim pedałowaniu znów dynamiczne zmiany. Po prawie chyba miesiącu jazdy na grubych kołach załozyłem na powrót opony cienkie, ale nie całkiem gładkie. Tym razem przełajowe maxiss raze. Jestem już "na cienko", ale nadal terenowo się poruszam. Całkiem inaczej jeździ się po żwirku na takich gumach, ale z lasu tak całkowicie nie rezygnuje. Po prostu czasem szosą, czasem lasem i zapragnąłem zmiany. 

Nasze miasto z niecierpliwością czeka na otwarcie nowej drogi przy torach, zbudowano ją aby odciążyć wewnętrzne połączenia w Legionowie, droga już otwarta dla pieszych i rowerzystów, ale dla aut jeszcze nie. Nie wiem jak kierowcy poradzą sobie ze zmianą przyzwyczajeń dotyczących parkowania. 


Nie jest lekko...Być może zbudowany obok ( po lewej stronie widoczny) parking wielopoziomowy zmieni nawyki? Chciałbym w to wierzyć, ale opłata 1zł/dzień skutecznie odstraszy co poniektórych do parkowania. Poza tym, po co krążyć i szukać miejsca na kilku piętrach skoro można na rampę wjechać zaciągnąć ręczny i wio do pociągu!

Uzbierałem troszkę kilometrów i wpisuje jako zbiorówkę, ku uciesze BS-owych purystów;)



Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

raz tu, raz tam... || 85.00km

Sobota, 21 maja 2016 · Komcie(2)
Wiosennie nas maj traktował ostatnio. 10 stopni i deszcz, albo wiatr że łeb urywało. NIe każego dnia udało się rowerem dojechać, ale z tego co wydłubałem, wyszły dwa 42 kilometrowe przejazdy. Oba były z "Hakiem" toteż zaokrąglam do 85km. Tak tak.. zbrodnia wiem wiem. Spokojnie;) Czekam na hejt on podbija mi rating bloga!

W pracy ostatnio jakoś mniej zabawnych dialogów, może ludzie szykują się z przemowami na wakacje. 
Ja za to nadal bezustannie pedałuje sobie terenowo. Łapie relaksacyjne wstrząsy od szutru, i przykurzam opony. Pewnie w końcu wrócę na asfalt, ale czuje, że to jeszcze kawałeczek na tych terenowych ścieżkach zabawie. Czy to na tym czy innym ogumieniu. 

Wracanie z pracy po 19ej, ma swoje zalety o tej porze roku. Słońce wolno chyli się ku zachodowi i fajnie czerwono się robi na szlaku.


Na trasie do domu spotykam także tą tajną bazę CIA (nasze Polskie Guantanamo) nikt nam tego nie uwodnił, ale pewnie to tu trzymali talibów. Jako, że się nie boję to jadę przy samym płocie...

A tak na serio to element wodociągu północnego, miejsce poboru wody z zalewu stacja chlorowania wody i wstępnego filtrowania.
W promieniach zachodzącego słońca, wygląda mega mrocznie taki drut kolczasty.



Wisienka na torcie mojego piątkowego powrotu - to kładka nad torami. Jakie moje było zaskoczenie, gdy wjechałem na jej szczyt a na ziemi grupka maniaków kross-fitu robiło jakieś brzuszko-skręty. Jakaś maniaczka wykrzykiwała do nich komendy, a oni brzuszki robili takie super szybkie: hyc hyc hyc... potem wstali i jakieś pompki i powstań i pompki i powstań... rany:) Jak ludzie z syndromem niespokojnych nóg czy ADHD. Przejechałem obok (pośród) nich i pognałem do domu.

Czasem stwierdzam, że ten nasz pęd do bycia fit, przybiera coraz dziwniejsze formy... Niebawem będziemy jak Ruscy wspinać sie na słupy wysokiego napięcie, aby tam pompki robić. 
W sumie dobrze, że się ludzie ruszają to zdrowe, ale chyba moja mentalność za tym rozwojem nie nadąża.
I am so diffrent.

Sobotę rozpocząłem energetycznie. Udało sie sprawnie wstać, udało się obudzić i nie marudzić przy wstawaniu. Wszystko jakoś mi szło. Rano jeszcze kurs ze śmieciami, i można jechać do pracy. Jakie było moje zaskoczenie, gdy uświadomiłem sobie, jak ciepło jest. Spodnie zdejmowałem jeszcze pod blokiem. Pani sprzątaczka mjakoś tak dziwnie się na mnie patrzyła jak rozbierałem sie przed klatką... Najpierw zdjąłem okulary, potem kask, potem bluzę potem buty a potem... spodnie;) Spokojnie pod spodem były te krótkie kolarskie. Wzbudziłem zainteresowanie kilku osób na parkingu i w autach, ale nikt pieniędzy nie rzucał, czyli muszę popracować nad swoim fitem:)

Droga do pracy wiodła tego dnia raz, asfaltem a raz piaseczkiem... urozmaicam sobie dojazdy, aby nie jeździć ciągle tym samym lasem. No i powroty - odkąd nie jest zimno i chłodno po pracy dokręcam szutrówkami to tu to tam, przy okazji pochłaniając w czeluściach swoich otworów oddechowych tony białka... much owadów nad Zalewem cała masa. Oddycham tylko nosem, ale czasem to i tak nic nie daje... Wpada się w chmurę muszek i są wszędzie!


Rowerowo odkrywam swoje nowe/stare ja. Kilometrowo? Cóż można powiedzieć cofnąłem się do średniowiecza... nawet 1000km miesięcznie nie ma. Cóż. Może wrócę jeszcze do większych przebiegów... obecnie jestem w równowadze pomiędzy dom-rodzina-pasja-praca. Ciągnie wiadomo wilka do lasu, ale muszę być twardy:) Bogu co boskie, Cesarzowi co cesarskie!

:)

[edit]
Dziś łóżeczko skręciłem dla potomka. Rany jaki jestem dumny:)





Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Rozmówki Brytyjskie i Ramowe oznaczenia RAM... || 75.00km

Poniedziałek, 16 maja 2016 · Komcie(3)

Od 20 minut próbuje sprzedać rower. W końcu pani się zdecydowała. 
- proszę pana, to ja wezmę ten rower.
- dobrze świetny wybór! Idealnie do Pani pasuje.
- dostanę rabat?
- tak jak zapłaci pani gotówką to tak...
- to ja panu swoją kartę bankomatową zostawię i pojadę do bankomatu po pieniądze...
- eee, a po co mi pani karta?
- no ja wezmę ten rower podjadę na nim do bankomatu i wrócę z gotówką
- nie mogę tak postąpić. Może pani zaliczkę zostawić i odebrać rower w odpowiedniej i dogodnej dla pani chwili...
- ale ja panu zostawię swoją kartę do bankomatu!
- z pinem chociaż?
- pan chyba żartuje!
- no to tym bardziej nie wiem co mi da to, że pani mi zostawi kartę... - uśmiecham się, bo ja naprawdę myślałem, że to żart!
- aha i jeszcze jedno ja w funtach zapłacę...
- niestety przyjmiemy tylko złotówki
- jak to nie można w funtach?!
- cena roweru jest w złotówkach...
- to pan sobie przeliczy ile to funtów będzie.
- na podstawie jakiego kursu?
- to ja już ta kartą zapłacę, tylko pan ustawi tam, żeby funty pobrał, a nie złotówki...
- bank samodzielnie to przewalutuje niech pani się nie martwi.
- nie, proszę wpisać tam żeby funty brał.
- to tak nie działa. Wprowadzam kwotę w złotówkach, a jak ma pani konto walutowe to bank robi przewalutowanie i pobiera automatycznie tyle funtów ile trzeba.
- A pan co taki mądraliński, skąd pan wie w banku pan pracował!?
- otóż proszę pani właśnie, że pracowałem...
- aha... dopsz... pan klika co trzeba bo ja nie mam czasu.



Sobota, tłum ludzi na sklepie. Rozmowa telefoniczna wyrywa mnie z toku sprzedażowego chaosu. 
- Halo?
- Dzień dobry. Państwo są serwisem gwarancyjnym krossa?
- Tak zgadza się.
- Ja proszę pana mam rower na gwarancji i jest taka sprawa chodzi o ramę...
- Tak?
- No bo ja uważam, że ta rama jest dla mnie za mała. Czy wymieniają państwo ramy?
- Wymiana, ramy na większą nie wchodzi w grę w ramach gwarancji.
- Ale co nie da się? Do większej włożyć?
- No da się, jak pan zamówi ramę to zrobimy panu przekładkę części...Koszt przekładki ramy to 250 zł
- To pan zamówi mi ramę z krossa...
- Kross nie prowadzi sprzedaży samych ram rowerowych. Są one tylko częścią roweru.
- To pan do nich tam zadzwoni i mi taką ramę zamówi. Bo ja rower to jeszcze na gwarancji mam
- Tłumacze, panu że nie mogę zamówić ramy samej. Gwarancja poza tym tego nie obejmuje!
- No to jak? Rowery produkują a ram nie mają w fabryce? Niech pan sobie ze mnie idioty nie robi!
- Proszę pana, być może mają ramy, ale tylko na linię produkcyjną.
- Czyli mają, panu się nie chce podzwonić?
- Proszę, pana, żebyśmy się jasno rozumieli, to nie jest moja dobra czy zła wola... tak to działa i pan tego nie zmieni. 
- Ramy nie wymienicie na gwarancji, zamówić ramy się nie da, a serwisem gwarancyjnym jesteście... jakaś kpina
- A ile rower ma ? Może można go w sklepie zwrócić i wybrać rozmiar większy?
- Panie on już z rok ma, a tego sklepu już nie ma! Dobrze ja zadzwonię do Krossa i panu udowodnię, że to się da załatwić.
- Życzę miłego telefonowania...
- Jest pan po prostu nieużytek!
- Dziękuje, za rzetelną ocenę, do widzenia!
- KLIK


Coby nie było, że tylko złe rzeczy mi się trafiają, wpis okraszę również dodatkiem opowieści nieco innych, niejako oderwanych od codzienności serwisowej. Otóż byłem w niedziele na rowerze. Miałem jechać jakąś super trasę, żeby wam oczy wyszły, żeby nastolatki wiwatowały i żeby rzesza ultramaratończyków pisała i mówiła o mnie. A co? Wyszło jak zawsze. Wstałem rano, potem zasnąłem i wstałem o 10 z takim bólem głowy, jakbym pił z dwa dni... ja rozumiem gdybym pił to by to przynajmniej zrównoważyło upojenie alkocholowe z dnia poprzedniego, ale ja tak miałem na trzeźwo - Niesprawiedliwość! 

NIEDZIELA.

W PKP do Nowego Dworu Wsiadłęm po 15. Była już połowa dnia, a ja zmuszałem się, aby iść na rower.

Wiatr łeb urywał, więc postanowiłem wybrac się z wiatrem w plecy.

Powstawanie nowego MC donalda w Nowym Dworze Mazowieckim zostało skontrolowane. Może na jesieni uruchomią tą/tę restaurację... teraz już będzie kolejny powód aby jechać do Nowiaka...


Kolejna jakże potrzebna ludziom galeria mody i urody... taka jakiej jest szukać próżno w oddali. Buduje się zaraz obok mojego "Maczka". Jak po ciuchach biedny facet zgłodnieje, to go babeczka na makusia choć weźmie. Drugie Factory się tu szykuje!

Rotunda... nie wiem co to i kto to kupił, ale jest elementem całej fortyfikacji w Modlinie. Ci co kupili twierdze pewnie mają jakieś tajne plany co do tego budynku. Od jakiegoś czasu są tu stylowe stare drzwi i nie da się wejść do środka. W sumie dobrze, bo tak nie niszczeje, ale co to będzie? Może jakiś szalet do tej galerii? Albo stacja metra?:)





Przed nosem słońce, wiatr hulał nieźle, ale za plecami...

Ucieczka przed tym frontem była bezcelowa. Z 17 stopni zrobiło się 10 i zaczął padać deszcz. WIało nadal mocno, a ja jechałem, mokłem i marzłem...



Wreszcie front odszedł i powoli zaczęło się robić cieplej...

Końcówka trasy to już słońce i znów 16-17 stopni. Nie miałem odwagi jednak się z kurtki rozberać... strasznie w deszczu przemarzłem.

W sumie traską wyszła przyjemna, nie licząc deszczu. Odpocząłem i zaliczyłem kawał dobrej szutrowej jazdy z wiatrem. Dobrze ponad 30 czasem szło.


Wpis jest łączony nie tylko tematycznie (sklep i wycieczka) , ale także dystansowo. Jeden dojazd do pracy i jedna wycieczka. Pozdrawiam zlotowiczów co mokli jak ja, mieli kaca jak ja... ale pili:)


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Różne z grubcią wylatane akcje kilometrowe || 87.00km

Sobota, 14 maja 2016 · Komcie(8)
Kategoria Do pracy!
Od kilku dni co jakiś czas biorę rower na wycieczkę. Z typowymi wycieczkami nie wiele ma to wspólnego, bo raczej są to jazdy typowo załatwieniowe, niemniej jednak dystanse tak niewielkie, że na miano wyprawy nie ma co liczyć. 
Od maratonowej niedzieli zbierałem siły. Pierwsze dni były spoko, najtrudniej miałem we wtorek i środę, wtedy jakiś mnie kryzys dopadł. Ciężko powiedzieć co mi w zasadzie "było". Ot naszła mnie taka niemoc, że szkoda gadać. 

W sklepie sezon ma się w najlepsze. Co dzień zdarzają się głupie rozmowy, bezsensowne tłumaczenia i jeszcze durniejsze odpowiedzi. Ostatnio w szczycie swoich możliwości wpadła pani. Od rana kociołek był bo ludize się nie wiadomo skąd pojawili, jak tylko bramę otwierałem i nieomal na plecach mi wchodzili do sklepu. Udało się rozładować mały zator i lekko zdyszany zwracam się do pani:
- w czym mogę pomóc?
- a co pan taki niemiły?
- słucham?
- pan na mnie tak naskoczył! 
- zdawało się pani - odpowiadam starając się ustabilizować oddech i wymusić na sobie spokój i uśmiech, choć to nie było łatwie bo od rana na rowerze, w upale a potem tłum i teraz pani co to "pragnie uśmiechu".
- wie pan bo ja też z tym jak to pan określi pewnie no "starym gratem".
- rower ma pani tak? DO serwisu? - staram się nieco skrócić tą całą opowieść, bo w ciuchach kolarskich jeszcze jestem i nie miałem czasu się przebrać, no i chce mieć już "kolejkę z głowy", a pani jest ostatnia. 
- tak jakby pan mógł...
- oczywiście. - wychodzę na dwór. Pani chce abym wycenił jej naprawę. Rower to schwinn chyba ze 20 lat, tak zajechany, że to ciężko określić. Linki pourywane  od hamulców, rower w opłakanym stanie. 
- proszę pani trzeba się liczyć, że naprawa wyniesie  500-600zł
- i co pan to tak z samego patrzenia wie tak? - pani jest zaskczona szybką oceną. I lekko poirytowana 
- tak proszę pani, rower wymaga generalnego przeglądu. Troszkę zaniedbany jest...
- oj da pan spokój - pani niby się wdzięczy, niby bagatelizuje sprawę... - nie jest pewnie tak źle
- jak mówie naprawa o około 500-600zł
- a co do wymiany jest...
- Proszę pani do wymiany są: manetki, bo ani prawa ani lewa nie działa (działają tylko 2-4 biegi w prawej i jeden najniższy w lewej), do tego linki i pancerze, do tego klocki hamulcowe (jeden pękł na pół ze starości) , koła mają luz, jedno nie ma 3 szprych, łańcuch suport, korba...
- oj nie proszę pana ale co pan tak pędzi... nie nie... pan tylko powie mi co naprawdę do wymiany - pani udaje słodką idiotke, którą ewidentnie nie jest, bo to się czuje w jej głosie. Udaje , że ona taka biedna i taka zmarnowana...
- no właśnie wymieniam...
- proszę pana, - pani udaje słodką idiotkę - na pewno coś da się uratować
- wie pani rower pewnie z 10 lat serwisu nie widział, tu się nie da "mniej więcej" naprawić
- I co te 600zł wyjdzie?
- jak powiedziałem...
- oj pan zejdzie coś z ceny...
- droga pani, abyśmy mieli jasność, ja nie wymieniam pani części bo taki mam kaprys, nie robimy przeglądów "tylko trochę" albo robi pani przegląd i wymienia komponenty, albo nie podejmiemy się serwisu, bo jedna rzecz pociąga za sobą olejne. Jak ten rower ma działać, skoro wszystkie części są do wyrzucenia.
- oj ale on jeździ przecież.
- skoro tak, to co pani robi na serwisie? Odwagi życzę i szerokiej drogi.
- pan za bardzo zasadniczy - pani znów kokietuje, ale w takim stylu irytującym, bo to kokieteria na zasadzie "zaraz się ugniesz facet jak ci pomarudzę". Wkurzam się bo stoimy na słońcu a mam od groma pracy w sklepie a pani mi su "mizia i fryzia" jakby sobie na podryw przyszła, lub na jakieś tam pogadanie. Stoimy już pół godziny słońce pali, a pani mnie ciągle o to samo pyta. 
- oj to wymieni pan tylko niech pan liczy mniej. No wie pan zniżkę jakąś da...

Po 40 minutach pani obrażona w końcu zostawia rower, na wymianę linki w hamulcu przednim. Jest  oburzona, że mało ludzkie podejście mamy i nie "Stawiamy się w jej stuacji". Przestaje być miłą i strzela fochami, że my tylko pieniądze chcemy zarobić, że chcemy z ludzi wycisnąć itp... jej kobieca kokieteria przemija jak po zimie nastaje wiosna...


Po pracy coraz częściej wracam uciekając przed burzą, nie zawsze się to udaje... Mikroklimat Zalewu Zegrzynskiego ściąga nad siebie wielkie nawałnice i czasem leje jak wariat a za chwile cisza i słońce. Nawet ostatnio błotnik z tyłu mam w rowerze, bo szkoda mi było upaćkanego plecaka. 

Czasem udaje się jechać do pracy w słoneczku.. to najczęściej rano, gdy jeszcze się fronty nie wzburzą. Wtedy jest przyjemnie ciepło. 

Tu zdjęcie z jednego z powrotów, gdzie widać było front burzowy i jego wielką piętrową budowę. Do burzowej chmury wiszącej nisko, schodził wielki komin powietrza innej masy zastygającej wyżej. Zdjęcie nie oddaje w 100% tego, ale z oddali wyglądało jakby to był wielki komin z chmur, a na dole "rozlewał" się na szeroką ciemną gradowo-burzową chmurę...

Na koniec zdjęcie klasyka... Rowerek na serwis... wiek? Jakieś 30-40 lat;)







Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

czasem słońce, czasem deszcz... || 70.00km

Niedziela, 8 maja 2016 · Komcie(15)
Start w PB Radzymin, wpadł mi do głowy już w Legionowie. Po poprzednim starcie zapragnąłem spróbować swoich sił na dłuższym dystansie. Był on tym razem sporo krótszy niż w Legionowie, bo nie miał 64km, a "tylko" 45. W sam raz na przeskok na dystans MAX. 

Ranek był jak zwykle ciężki. Nie tylko mentalnie, ale ogólnie po sobocie, miałem chęć tylko leżeć i opalać się na słońcu. Obiecałem jednak żonie, że zanim pojadę na wyścig, to polecimy na zakupy do Kauflandu. Pobudka więc nastąpiła o 6:00, by o 7:45 być już w aucie na parkingu.
W sumie robienie zakupów tak rano, ma swoje zalety. Cisza spokój, kolejki małe i wszyscy są jacyś tacy mniej zabiegani. Pójdę zresztą i tak do piekła bo kupowałem mięso w NIE-DZIE-LE! CO na to PIS? Co na to rząd! Jak nic jakiś podatek zapłacę... he he.

Po dostarczeniu zakupów do domu, żona gotuje mi makaron a ja dopakowuje plecak. Czuje się jakoś nijak. Żołądek lekko skurczony, coś na kształt wielkiego kamienia w środku. Dopiero w aucie, gdy pakowałem rower, jakby mnie stres opuścił. Droga do Radzymina za kółkiem przebiegła dość sprawnie. Dobrze, że pojechałem na 10 bo parkingi zapełniały się autami w tempie logarytmicznym. Ledwie zaparkowałem na poboczu i wysiadłem z auta, a już przede mną kolejne trzy auta się "poprawiały" do Lini asfaltu. 

Rower z bagażnika, plecak na plecy i kierunek miasteczko zawodów. Swoją drogą tego dnia to raczej był bazar zawodów. Ludzi dookoła, wszędzie gdzie nie spojrzeć ktoś na rowerze, a pomiędzy w parterze, jeżdżą i latają dzieciaki.
Kolejka odstana w biurze zawodów. Pobieram zipy i montuje numerek do kierownicy. Rower jest, picie jest, ja? Jestem... dobra to co zrobić teraz? Mam 1,5h prawie do startu. No to jeżdżę, kręcę się, oglądam rowery, wpadam do serwisu mobilnego po łyk smaru, bo na śmierć zapomniałem nasmarować łańcuch przed zawodami (shame on me). Jakoś na godzinę przed startem cumuje koło swojego zaparkowanego auta i jem makaron ugotowany przez żonę. Po przedstartowym obiedzie, odwożę plecak do depozytu. 

Zostało 40 minut. 
Kręcę się, to tu , to tam. Kawałek asfaltem, troszkę lasem, sprawdzam końcówkę trasy, którą będę jechał, robię kilka zdjęć telefonem, zanim zacznie się ściganie. W sumie więcej jest chill-owania niż profesjonalnego roztrenowania. Słońce przypieka, zapowiada się dzień upalny. Poprzedni start był w  warunkach 10 stopni, a teraz słońce nie odpuszcza. W lasach z trudem znaleźć kawałek miejsca gdzie jest rześko. Powietrze dosłownie stoi, a w nozdrza wciska się zapach rozgrzanych suchych igieł. 


O 12:40 ostatnie odliczanie... lekka obsuwka związana z przeciągniętymi startami mniejszych uczestników. Zapełniają się sektory, choć ostatnich dwóch zawodników z dystansu fan jeszcze nie zjechało z trasy. Gdy tłum rusza do sektorów wszystko się korkuje. Z informacji spikera, wynika, że do zmagań tego dnia stanęło około 1500 osób.  Stoję na wysokości II sektora, a do ósmego chce się dostać. Nie ma rady, trzeba czekać. Słońce pali, gadamy, śmiejemy się z zawodnikami, luźne gadki każdy uśmiechnięty. 
Wtem fala oklasków przetacza się przez sektory, a tłum się rozstępuje. W gronie wiwatów i rozstępującego się tabunu, zawodników, niczym Mojżesz przez morze, przejeżdża maluch! Wszyscy witają go brawami i mimo, że jest jednym z ostatnich to przywitanie ma niesamowite. 

3...2....1
W końcu puszczają sektor ósmy. Ruszamy! Pierwsze kilometry to sprint. W wąskich uliczkach z zaparkowanymi po bokach autami, zawodników, jedziemy peletonem. Tego dnia, wiatr nie tyle przeszkadza, ten wiatr zwyczajnie bierze cie za łeb i ciągnie w tył. Trzeba jechać na kole, jeśli nie chce się odpaść. Za mną szumią koła, przede mną jakieś 30 osób. Długa prosta i zakręt, ciasno... wpadam na kolejny sprinterski odcinek. Przeskakuje kilka osób i ustawiam się do zakrętu, kolejny ostry łuk na asfalcie i znów ogień!

Patrze na licznik i jestem w szoku. 40 km/h! No to chyba trzeba odpuścić. Ale nie bardzo jest jak, bo na pełnej prędkości wpadamy na odcinek wzdłuż lini kolejowej po sześciokątnych płytach betonowych. Spod kół podnosi się szary, cementowy pył. Dosłownie nic nie widać. Obok łokieć w łokieć inni zawodnicy. Czuje się jak w peletonie TDP. Znów rzut oka na licznik 32km/h. No jest nieźle, ale muszę zwolnić bo inaczej mnie zaduszą tym kurzem, pyłem i prędkością...

Wąż skręca ostro w prawo i wpadamy na asfalt, szybkie rondo i premia górska. Wiadukt kolejowy, wydaje się nie mieć końca. Prędkość, niestety, zabija! Czekam aż wreszcie odpuszczą i będzie Leśnie, będzie szutrowo - niestety, rozpędzony peleton ląduje z impetem na odcinek szutrowy i znów wzbijamy tabuny kurzu. Ciężko się rozeznać. Nie patrzę przed siebie, bo pluje piaskiem. Okulary tez zapylone, coś tam widać, ale czuje jak mi twarz oblepia. Ha nie ma to jak czyste MTB, kurz i upał!

JEST! Widzę, widzę rozjazd może teraz będzie spokojniej...Ku mojemu zaskoczeniu na trasę MAX wpadam SAM! Co u licha? Singiel wiedzie po łące i trawie. Teren masakryczne wyboisty, podmokły i pełen hopków i dropków. Czuje się jakby moje koła były kwadratowe, a nie okrągłe. Pracuje ramionami i prawie ciągle na stojąco pedałuje, bo siadanie na siodełko to jak wsadzanie palca pod młotek. 

Młóci młóci aż tu nagle, ASFALT? Co znowu? No to dzida. Łapie koło jakiegoś chłopaka potem podpina się do nas inny i jeszcze jakaś dziewczyna. Lecimy w mikro peletonie. Wiatr lekko boczny, ale odsłonięcie nie trwa długo. Ostro w Lewo i znów terenowo. Na terenie szybko tasujemy się i tworzą się dwie grupki. Jedna 3 osobowa idzie przed nami, ja z jakimś facetem pedałujemy we dwóch lekko w odsieczy. Stabilizuje tętno, popijam bidon, czekam aż się "wymłócą". Przecież to dopiero jakieś 18km trasy. 

Góry wysokie, góry piaszczyste.
Wjazd na góry radzymińskie to zmiana rozkładu sił. Tu jest inaczej niż było w Legionowie, są podjazdy, ale wydmy są jakieś takie bardziej sypkie. Singli mniej, a więcej siłowych interwałowych podjazdów pod ścianki piaszczysto-korzeniste 15%. Dosłownie, jakby ktoś specjalnie chciał cię umęczyć! Ledwo umordowałem pojazd na 1x1, a tu krzyczą ze szczytu "UWAGA". Patrze, a tu wielki wąwóz pełen piasku. Oram środkiem na pełnej prędkości. Rzuca mną na boki, a piasek sypie się na kolegów. Szybki atak i kolejna wydma i znów kolejna. Po wyjechaniu z lasu na Kuligów lecimy szutrowymi drogami pomiędzy działkami. Znów prędkość wzrasta. Moja grupa wydmowa rwie się jak papier namoczony w wodzie. Odchodzi ucieczka i poprawiają jak dołącza do nich kolega z za moich pleców.

Wypadamy na asfalt i dokładamy - RANY! znów 38 km/h - dokąd oni tak pędzą! Nie  chce odpuścić, bo czuje, że za sobą nie mam nikogo, a odcinek jest jak po stole. Wieje jak szatan! Robimy węża i bujamy się jak jakaś duża kijanka. Ja rzecz jasna robię za stylowy ogonek, bo kurka wodna nie mogę utrzymać koła!!!  Wreszcie odpadam. Oddech za duży, głowa pulsuje, upał daje popalić. Muszę zwolnić. Jadę 28km/h oddycham popijam i... BUFET

Ściany....
Szybko jakoś? No tak przecież na dużej trasie są dwa bufety! Rany koguta! to znaczy, że to dopiero 1/3 lub 1/4 trasy? Ło panie Adamie, trzeba się pozbierać. Na bufecie biorę wszystko co dają, tylko na buziaka od bufetowej dziewczyny się nie załapałem:D. Pije izo, wciągam żela, potem poprawka piciem z bidonu i... asfalt się kończy i wracamy do lasu. 

Kryzys się zaczyna, upał tak mi doskwiera, że mam wrażenie, że głowa mi się w kasku nie mieści. Luzuje sobie pokrętło, trochę pomaga, ale gdzieś ten kolec w mojej czaszce się przyczaił, aby uderzyć znowu. Tracę z oczu stawkę. Uspokajam się. Zbieram oddech i napotykam ścianę. Nie jest to wydma, nie jest to góra, to ŚCIANA!!!! Ściana kryzysu. W lesie z każdą chwilą czuje jak mi coraz gorzej. Po bufecie, jakby niedobrze, jakby mi się chciało wymiotować, ramiona łapią skurcze. Łokcie do tej pory bez trudu prowadzące kierownice, jakby straciły połow eze swojej siły.
A tu górka i dołek, korzeń korzeń...
Podjazd zjazd, piaskownica...
Po jakichś 15 minutach jakby mnie odpuszcza. Zapiekłem się, ale odpuszcza zapiek. Dobrze, wracamy do gry. Jadę sam, to nic...ważne aby zebrać swoje zwłoki z podłogi i przeorać się przez tą piaskownicę. 

Zaubice po raz drugi.

Wpadam na asfalt, robię młynek, pozwalam się dotlenić mięśniom, pozwalam aby nogi przez chwile pedałowały na biegu jałowym. Aby kwas mlekowy się przepchnął. Asfaltu jest nie wiele, bo jest ostro w Prawo i wpadamy na wał powodziowy rzeczki Strugi. No i niestety, mimo, że jest płasko, mimo, że nie jadę mocno, to trzęsie przeogromnie. Wał jest porośnięty trawą, która kłębi się masą grubych i dorodnych już o tej porze roku kępek. To wyglądało troszkę tak jakby ktoś ludzi z grzywami tam pozakopywał i jakbym jechał po skalpach jakichś biedaków, którym tylko czubki głów wystają.

Jjjjeeee-zzzzuuu-cooocococcoo-ttto-kuuuuuźźźwa-jjjjeeeessssst....

W końcu widzę strażaka, co to oznacza? Pożar? Nie! Newralgiczne miejsce. Skręt z wału w lewo pionowo w dół wprost do jego podstawy - do tego nachylenie jakieś 25% głową w dół, do tego na poprawkę zaraz u podstawy wąska kładka nad wodą. Wpadam troszkę zamroczony tym telepaniem na kładkę. O dziwo przejeżdżam przez dęskę bez trudu. 

Mam kogoś za plecami? TAK! Hura nie jestem ostatni. Jedziemy we dwóch. On,ja, ja on... wydma górka górka wydma... w lesie cisza... do czasu. Nagle grzmot. W sumie nie wiem czy to ciężarówka, jakaś z pobliskiej drogi wiezie rądle czy to co innego się stało... na odpowiedź nie muszę długo czekać. Najpierw słychać szum, później czuć. Jest deszcz... pada! Oj jak dobrze, jak fajnie, chłodno, jak przyje...

Leżę...
W czasie suszy szosa sucha, 
a w czasie deszczu korzenie mokre.

Poleciałem na bok przy zjeździe. W sumie nie wielki upadek, bez kaskaderskich wywrotek i efektów FX, ale koleżka mi znikł. Pozbierałem się z ziemi i w ścianach wody jadę lasem. Z kół leci piasek bo teraz idealnie się do może przylepić. Czuje na plecach chłód. Czuje... co to? Chyba nie... nie....

SKURRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRCZZZZZZZZZZZZZZZZZ

Faaaaaaaaaaaaaaaaaaaaak!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

Skurcz? Tak Hiperskurcz łopatek... zimne wylane wody na gorące i ciepłe plecy powoduje, że mnie ktoś jak marionetkę wygiął. Zatrzynuje się na chwilę, bo czuje jak mi ręce drętwieją. Zagryzam zęby i przeczekuje skurcz, jednocześnie staram się nie wyć z bólu na cały las. Przeszło. Wskok na siodełko i jadę. Nie pada już, za to w lesie robi się szklarnia. Woda paruje z piasku i czuje się jakbym jechał w tunelu z pomidorami. 

Tak w sumie to od tego momentu jest tylko gorzej... Do drugiego bufetu dojeżdżam tak obolały, że pedałowanie to jest mój na mniejszy problem. Plecy  zachowują się nieprzewidywalnie. Po skurczu została sztywnośc a z łokci uszło powietrze. Jadę, ale 18-17km/h. Jadę noga za nogą... wreszcie znak 5km do mety. Zbieram się w sobie i wyjeżdżam z lasu...
Ostatnie kilka nawrotek i... meta.



Spostrzeżeń kilka.

Dystans mega, nie był zabójczy długością, za to zdecydowanie pokonały mnie szybkie asfalty (sprinter ze mnie słaby) i mega nierówne korzeniste odcinki. Myślę, choć tylko winny się tłumaczy, że gdybym miał coś co amortyzowało by mi barki i plecy np widelec MTB  w rowerze, to sporo sprawniej pokonywałbym niektóre odcinki. Zdecydowanie w pewnych warunkach posiadanie sztywnego widelca działa na niekorzyść jeżdżącego.

Czy coś bym zmienił?
Nigdy nie mówiłem, że walczę o puchar, nie walczyłem o nic... walczyłem z samym sobą, tak jak zawsze. Czy wygrałem? Wygrałem, bo kryzys był spory, a warunki skurczowe bardzo pokrzyżowały mi plany. 

Czy się bawiłem super? No pewnie!




Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Ciekawa... trudna... sobota... || 25.00km

Sobota, 7 maja 2016 · Komcie(9)
Kategoria ciekawsze wpisy
- przerzutki przyjechałem wyregulować
- przykro mi, ale nie robimy regulacji od ręki. Może pan rower na serwis zostawić.
- czemu nie robicie?
Patrzę na rower, hak krzywy pancerze zapuszczone, rower w opłakanym stanie łańcuch suchy. 
- dziś sobota dużo klientów, dzień handlowy. Zapraszamy do zostawienia roweru na serwis.
- i co w poniedziałek na wieczór mi zrobicie?
- terminy mamy na 26 maja obecnie.
- pan chyba sobie żarty stroi! Teraz nie, a potem mam na miesiąc rower zostawić, bo wam się nie chce przerzutek wyregulować?
- wie pan, sezon, dużo rowerów mamy do serwisowania...
- no jasne... takie tam gadanie. Kpina jakaś
- cóż...
- do widzenia.
- do widzenia. 


- dzień dobry
- tak słucham?
- dzwonię w sprawie roweru
- jakiego
- takiego szarego.
- mhmm.
- Ja go zostawiałem na serwis dwa jakiś czas temu.
- tak wpisany jest na 15 maja...
- no ale on już troszkę u was stoi!
- ale datę ma pan na 15 maja...
- może byście go wzięli w końcu na warsztat?
- na razie mamy pełną kolejkę serwisów, jak tylko się uda wcześniej naprawić to zadzwonimy...
- ale to co do 15 ego będzie czekał aż go zrobicie?
- no może się uda wcześniej, ale jak  tylko skończymy damy znać. 
- ale jutro weekend, a ja nie mam roweru, oddałem go dwa tyg temu! Pan sobie chyba stroi jakieś żarty - on będzie tak stał i stał aż wam się zachce go łaskawie zrobić?
- Proszę pana, powiedziałem panu podczas przyjmowania roweru, że rower będzie gotowy na 15 maja, dziś jest 6 maja... zechce pan się uzbroić w cierpliwość. Mamy przed pana rowerem jeszcze inne serwisy!
- ech... dobrze... żebym wiedział bym nie oddawał... co za ignorancja rower wstawili i stoi.
- może pan go odebrać, jesli pan che zrezygnować z usługi! Jeśli pan 16 maja przyprowadzi rower, to będą zapisy już na 15 czerwca.
- żenada... do widzenia. <klik>

Pan "QWERTY" był zmienić dętkę. W czasie rozmowy o dętce powiedział, że ma dwa rowery na serwis, ale on mieszka w Markach i chciałby, aby te rowery od niego odebrać autem i je prze-serwisować. 
- odbieramy rowery od klienta, Odbiór i odwózka roweru po serwisie to koszt 60 zł dodatkowo od roweru.
- czyli ile za dwa?
- 120zł... 
- i do tego koszt serwisu?
- tak....
- zdzierstwo!
- proszę pana, może pan sam je do nas dostarczyć i wtedy pan nie płaci za usługę.
- panie! Ja nie mam czasu, ja pracuje, pan myśli, że ludzie mają czas!!! - facet ekscytuje się i prawi nam morały, jaki to on zarobiony jest. Umawiamy się na telefon po majówce, że się odezwiemy i umówimy na odbiór rowerów. 

<po majówce>
- my w sprawie rowerów, na kiedy możemy się umówić, aby odebrać je od pana?
- no łaskawie pan się odezwał!
- słucham?
- przecież czekam i czekam. Jak pan je dziś odbierze < środa > to na weekend będą zrobione?
- muszę ocenić, co w nich do zrobienia. 
- dobrze niech pan przyjedzie

Przyjechaliśmy pod dom, osiedle z bramą i "cieciem". pan w dyżurce dzwoni do "QWERTY". Pan nie odbiera. My dzwonimy, pan nie odbiera. Umówił się i nie było. Wracamy do sklepu... straciliśmy czas.
- pan sobie chyba jakieś żarty stroi!!!
- słucham?
- miał pan być po rowery, a tu 19 i nikogo nie ma!
- byłem o 16 jak się umawiałem.
- o 16 proszę pana to ludzie pracują!
- my też proszę pana mamy pracę, i jak się umawiamy to przyjeżdżamy jeśli pan ma zamiar nasz czas tracić to przykro nam bardzo, ale nie mamy czasu jeździć i z panem w kotka i myszkę grać.
- już jestem w domu, może pan teraz przyjechać!
- nie mogę, dziś już po rowery nie przyjadę!
- jak to! Ja przecież panu za to płacę!

Szarpaliśmy się z panem 3 dni, bo albo nie mógł, albo zapomniał rowery oddać do dyżurki wartownika, a innym razem o 8:00 dzwonił, że on "pilnie musi jechać" i że nie będzie na nas czekał, bo on nie ma czasu.
W końcu rowery jakoś udało się odebrać, pan niezadowolony. Jeszcze nawet czasu nie mieliśmy aby do nich zajrzeć, ale nie chce myśleć co będzie kiedy zadzwonię i powiem panu ile naprawa będzie kosztowała. Rowery są bowiem w opłakanym stanie. Oba to supermarketowe górale z lat 90, oba są w stanie rozkładu (pan jeździ VOLVO za jakieś 400 tysięcy).

- dzień dobry.
- dzień dobry w czym mogę pomóc.
- rower mam.
- mhmm...
Cisza, klient stoi i na mnie patrzy. Ja patrzę na niego. Pauza trwa...
- mam go w bagażniku...
- no dobrze, ale co z tym rowerem?
- no na serwis mam!
- no to niech pan go przyprowadzi.
- ale tu?
- no dobrze by było, w bagażniku, trudno by było go naprawić...
- aha no dobrze...

- dzień dobry, po ile u pana pompowanie koła...
- stówa!
- słucham? - pani zaskoczona...
- cena do negocjacji! - uśmiecham się
- ale...
- dobrze już przekonała mnie pani. Dmuchnę za darmo:)
<Pani się śmieje>



- pan ma tu tylko rowery?
- tak
- dobrze...
- a co potrzeba 
- a nic... tak spytać przyszedłem ja...
- aha to proszę...


Pytacie jak moja sobota? No właśnie mniej więcej tak jak wyżej napisałem i to w wielkim skrócie telegraficznym... Całe 7h tak!!!
O 16ej już czułem, że zaraz zejdę z głodu. Wracałem rowerem, jak zombi!  




Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Miał być opis... || 30.00km

Środa, 4 maja 2016 · Komcie(1)
Kategoria Do pracy!, kuweta
Znalazłem kilka kilometrów w lesie... leżały odłogiem, więc je przygarnąłem. Chodziło o to, aby do pracy mieć tak jak poprzednio (po twardym) 15km i żeby 30 tka wychodziła z dojazdu. No i udało się;)
Kilka fotek:

Odcinek nowovodkrytej dokrętki. Fajny klimat ma ta cześć lasu.


Pan Kamyk....


A to już zachodzace słońce gdy wracam do domu...


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Przełaje, krzaki i inne - Na szlaku z RDK || 84.00km

Wtorek, 3 maja 2016 · Komcie(3)
Kategoria kuweta
O tym, aby dogłębnie poznać tereny okolic Zakroczymia i Czerwińska, myślałem, już jakiś czas temu. Odkąd pamiętam, jeździłem jednak głównie asfaltami i jakoś tak zawsze wychodziło, że zjechanie w największe krzaki, w jakie prowadził Radek wzbudzało u mnie jakąś niechęć. Tego dnia zaplanowałem, nie narzekać na niewygody, chciałem aby zabrał mnie w najgorsze wyrypy jakie zna. 
Nie sądziłem, że weźmie to tak dosłownie...

Było super. Sam w życiu nie wjechałbym w takie krzaczory. Czasem jechaliśmy miedzą pola, obok ludzie pielili truskawki, a my nagle skręcaliśmy w krzaki.
- Radek gdzie ty
- tu jest droga!
- Tam są krzaki...!!!
Na końcu okazywało się że miał rację. Droga na jeden rower pomiędzy często jakimiś wysypiskami śmieci, jakimiś zbiorowiskami cegieł odpadów, cieknącej wody i masy krzaków. To właśnie była moja trasa tego dnia.
Cieżko by wam o tym opowiadać. Po prostu wrzucam fotki!


Trasę zaczynam z PKP Modlin. Udaje się wstać dośc wcześnie, więc już 7:20 jestem w Modlinie i ruszam na szlak!


Okolice Twierdzy teraz nie tak łatwe do wjechania. Aut nie wpuszczają za to pieszych i rowery? Pewnie! Pięknie pooczyszane skarpy przy najdłuższym budynku TM.







Przez Twierdzę Modlin, przelatuje wdychając zapachy kwitnących krzaków. Pachnie jak w jakiejś perfumiarni! Dookoła wszystko budzi się z zimowego snu, wszystko strzela kwiatami!
Zaraz pod mostem trasy Ekspresowej na Warszawę dołącza do mnie RDK

Od tego momentu już to on prowadził mnie będzie w głównym stopniu. Ja mu tylko cele wyznaczałem ogólnie... 



- Radek, ale tędy dokądś dojedziemy?
- nom...
- na pewno?
- nom...

Tosmy Pogadali i pojechali!






Pozostałości Dawnej Cegielni w miejscowości Mochty - Nie wiem czemu nazywa się miejscowość Mochty-Smok? Ktoś coś?

Charakterystyczna zabudowa okolic Cegielni - mieszkania wyglądają jak dawne po-pracownicze budynki socjalne.

Kolejna droga w stylu "dokąd ty jedziesz Radek?!!!"


Pozostałość Dawnego PGR-u

Nie wiem czemu, ale strasznie podoba mi się to zdjęcie - Ma taki mistyczny klimat;)


Kolejny Wąwóz w naszym Wykonaniu.


Zaszumiało, poleciało, wylądowało! 


Mała osada, gdzie wszystkie domy zbudowane na ta samą modłę z czarnego starego drewna. Zapach jak na jakimś strychu, zgniłego drewna i starości roznosił się dookoła. Ciekawe wrażenie węchowo-wizualne.

Mural na dawnym ośrodku Uchodźców z Czeczeni w Mochtach.



Ten Wąwóz zaczął się śmietniskiem, potem był gruz budowlany, potem znów śmietnisko, a dopiero sporo dalej w dole jako tako- było dziewiczo (opona po Prawej). Pani pracująca na polu wyraźnie odradzała nam jazdę w dół.
- a jak koło przebijecie sobie> To co wtedy?
- spokojnie mamy dętki
- po co tam jado... wjado na coś i dopiero będzie.
- wie pani przygoda
- e tam taka przygoda...

Dopiero potem uświadomiłem sobie, że kobieta dokładnie widziała, że tam jest śmietnisko i w sumie nie chciała pewnie aby ktoś to śmietnisko odkrył. Bo to i żadna wizytówka dla wioski, że tam wywalali śmieci i gruz. 


Radka rower to dość specyficzna konstrukcja. Baranek bez owijki pomalowany na czerwono farbą w spray`u a do tego mostek karbonowo-alumiowy accenta. 


A tak radzimy sobie z nadmiarem niepotrzebnej linki hamulcowej. 
Cały Radek:)

Szybka wizyta u Radka w domu na kotleta i dalej ruszamy na szlak - tym razem dołącza do nas żona Radka Kasia. 



Dobrze dobrana Para Jacek i Barbara!


Kasia atakuje na podjeździe (kolejny Wąwóz) i wygrywa premię Górską!

Chłopaki - poczekajcie podniosę wam to drzewo!




Jak było w dół to musi być też do góry...




Klasztor w Czerwińsku.

Od czerwińska to głównie powrót tranzytem i ucieczka, przed burzami. Dookoła schodziły ulewy a my uciekaliśmy slalomem i czasem spadło na nas tylko kilka kropel. 







Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,