czasem słońce, czasem deszcz... | Księgowy

czasem słońce, czasem deszcz... || 70.00km

Niedziela, 8 maja 2016 · Komcie(15)
Start w PB Radzymin, wpadł mi do głowy już w Legionowie. Po poprzednim starcie zapragnąłem spróbować swoich sił na dłuższym dystansie. Był on tym razem sporo krótszy niż w Legionowie, bo nie miał 64km, a "tylko" 45. W sam raz na przeskok na dystans MAX. 

Ranek był jak zwykle ciężki. Nie tylko mentalnie, ale ogólnie po sobocie, miałem chęć tylko leżeć i opalać się na słońcu. Obiecałem jednak żonie, że zanim pojadę na wyścig, to polecimy na zakupy do Kauflandu. Pobudka więc nastąpiła o 6:00, by o 7:45 być już w aucie na parkingu.
W sumie robienie zakupów tak rano, ma swoje zalety. Cisza spokój, kolejki małe i wszyscy są jacyś tacy mniej zabiegani. Pójdę zresztą i tak do piekła bo kupowałem mięso w NIE-DZIE-LE! CO na to PIS? Co na to rząd! Jak nic jakiś podatek zapłacę... he he.

Po dostarczeniu zakupów do domu, żona gotuje mi makaron a ja dopakowuje plecak. Czuje się jakoś nijak. Żołądek lekko skurczony, coś na kształt wielkiego kamienia w środku. Dopiero w aucie, gdy pakowałem rower, jakby mnie stres opuścił. Droga do Radzymina za kółkiem przebiegła dość sprawnie. Dobrze, że pojechałem na 10 bo parkingi zapełniały się autami w tempie logarytmicznym. Ledwie zaparkowałem na poboczu i wysiadłem z auta, a już przede mną kolejne trzy auta się "poprawiały" do Lini asfaltu. 

Rower z bagażnika, plecak na plecy i kierunek miasteczko zawodów. Swoją drogą tego dnia to raczej był bazar zawodów. Ludzi dookoła, wszędzie gdzie nie spojrzeć ktoś na rowerze, a pomiędzy w parterze, jeżdżą i latają dzieciaki.
Kolejka odstana w biurze zawodów. Pobieram zipy i montuje numerek do kierownicy. Rower jest, picie jest, ja? Jestem... dobra to co zrobić teraz? Mam 1,5h prawie do startu. No to jeżdżę, kręcę się, oglądam rowery, wpadam do serwisu mobilnego po łyk smaru, bo na śmierć zapomniałem nasmarować łańcuch przed zawodami (shame on me). Jakoś na godzinę przed startem cumuje koło swojego zaparkowanego auta i jem makaron ugotowany przez żonę. Po przedstartowym obiedzie, odwożę plecak do depozytu. 

Zostało 40 minut. 
Kręcę się, to tu , to tam. Kawałek asfaltem, troszkę lasem, sprawdzam końcówkę trasy, którą będę jechał, robię kilka zdjęć telefonem, zanim zacznie się ściganie. W sumie więcej jest chill-owania niż profesjonalnego roztrenowania. Słońce przypieka, zapowiada się dzień upalny. Poprzedni start był w  warunkach 10 stopni, a teraz słońce nie odpuszcza. W lasach z trudem znaleźć kawałek miejsca gdzie jest rześko. Powietrze dosłownie stoi, a w nozdrza wciska się zapach rozgrzanych suchych igieł. 


O 12:40 ostatnie odliczanie... lekka obsuwka związana z przeciągniętymi startami mniejszych uczestników. Zapełniają się sektory, choć ostatnich dwóch zawodników z dystansu fan jeszcze nie zjechało z trasy. Gdy tłum rusza do sektorów wszystko się korkuje. Z informacji spikera, wynika, że do zmagań tego dnia stanęło około 1500 osób.  Stoję na wysokości II sektora, a do ósmego chce się dostać. Nie ma rady, trzeba czekać. Słońce pali, gadamy, śmiejemy się z zawodnikami, luźne gadki każdy uśmiechnięty. 
Wtem fala oklasków przetacza się przez sektory, a tłum się rozstępuje. W gronie wiwatów i rozstępującego się tabunu, zawodników, niczym Mojżesz przez morze, przejeżdża maluch! Wszyscy witają go brawami i mimo, że jest jednym z ostatnich to przywitanie ma niesamowite. 

3...2....1
W końcu puszczają sektor ósmy. Ruszamy! Pierwsze kilometry to sprint. W wąskich uliczkach z zaparkowanymi po bokach autami, zawodników, jedziemy peletonem. Tego dnia, wiatr nie tyle przeszkadza, ten wiatr zwyczajnie bierze cie za łeb i ciągnie w tył. Trzeba jechać na kole, jeśli nie chce się odpaść. Za mną szumią koła, przede mną jakieś 30 osób. Długa prosta i zakręt, ciasno... wpadam na kolejny sprinterski odcinek. Przeskakuje kilka osób i ustawiam się do zakrętu, kolejny ostry łuk na asfalcie i znów ogień!

Patrze na licznik i jestem w szoku. 40 km/h! No to chyba trzeba odpuścić. Ale nie bardzo jest jak, bo na pełnej prędkości wpadamy na odcinek wzdłuż lini kolejowej po sześciokątnych płytach betonowych. Spod kół podnosi się szary, cementowy pył. Dosłownie nic nie widać. Obok łokieć w łokieć inni zawodnicy. Czuje się jak w peletonie TDP. Znów rzut oka na licznik 32km/h. No jest nieźle, ale muszę zwolnić bo inaczej mnie zaduszą tym kurzem, pyłem i prędkością...

Wąż skręca ostro w prawo i wpadamy na asfalt, szybkie rondo i premia górska. Wiadukt kolejowy, wydaje się nie mieć końca. Prędkość, niestety, zabija! Czekam aż wreszcie odpuszczą i będzie Leśnie, będzie szutrowo - niestety, rozpędzony peleton ląduje z impetem na odcinek szutrowy i znów wzbijamy tabuny kurzu. Ciężko się rozeznać. Nie patrzę przed siebie, bo pluje piaskiem. Okulary tez zapylone, coś tam widać, ale czuje jak mi twarz oblepia. Ha nie ma to jak czyste MTB, kurz i upał!

JEST! Widzę, widzę rozjazd może teraz będzie spokojniej...Ku mojemu zaskoczeniu na trasę MAX wpadam SAM! Co u licha? Singiel wiedzie po łące i trawie. Teren masakryczne wyboisty, podmokły i pełen hopków i dropków. Czuje się jakby moje koła były kwadratowe, a nie okrągłe. Pracuje ramionami i prawie ciągle na stojąco pedałuje, bo siadanie na siodełko to jak wsadzanie palca pod młotek. 

Młóci młóci aż tu nagle, ASFALT? Co znowu? No to dzida. Łapie koło jakiegoś chłopaka potem podpina się do nas inny i jeszcze jakaś dziewczyna. Lecimy w mikro peletonie. Wiatr lekko boczny, ale odsłonięcie nie trwa długo. Ostro w Lewo i znów terenowo. Na terenie szybko tasujemy się i tworzą się dwie grupki. Jedna 3 osobowa idzie przed nami, ja z jakimś facetem pedałujemy we dwóch lekko w odsieczy. Stabilizuje tętno, popijam bidon, czekam aż się "wymłócą". Przecież to dopiero jakieś 18km trasy. 

Góry wysokie, góry piaszczyste.
Wjazd na góry radzymińskie to zmiana rozkładu sił. Tu jest inaczej niż było w Legionowie, są podjazdy, ale wydmy są jakieś takie bardziej sypkie. Singli mniej, a więcej siłowych interwałowych podjazdów pod ścianki piaszczysto-korzeniste 15%. Dosłownie, jakby ktoś specjalnie chciał cię umęczyć! Ledwo umordowałem pojazd na 1x1, a tu krzyczą ze szczytu "UWAGA". Patrze, a tu wielki wąwóz pełen piasku. Oram środkiem na pełnej prędkości. Rzuca mną na boki, a piasek sypie się na kolegów. Szybki atak i kolejna wydma i znów kolejna. Po wyjechaniu z lasu na Kuligów lecimy szutrowymi drogami pomiędzy działkami. Znów prędkość wzrasta. Moja grupa wydmowa rwie się jak papier namoczony w wodzie. Odchodzi ucieczka i poprawiają jak dołącza do nich kolega z za moich pleców.

Wypadamy na asfalt i dokładamy - RANY! znów 38 km/h - dokąd oni tak pędzą! Nie  chce odpuścić, bo czuje, że za sobą nie mam nikogo, a odcinek jest jak po stole. Wieje jak szatan! Robimy węża i bujamy się jak jakaś duża kijanka. Ja rzecz jasna robię za stylowy ogonek, bo kurka wodna nie mogę utrzymać koła!!!  Wreszcie odpadam. Oddech za duży, głowa pulsuje, upał daje popalić. Muszę zwolnić. Jadę 28km/h oddycham popijam i... BUFET

Ściany....
Szybko jakoś? No tak przecież na dużej trasie są dwa bufety! Rany koguta! to znaczy, że to dopiero 1/3 lub 1/4 trasy? Ło panie Adamie, trzeba się pozbierać. Na bufecie biorę wszystko co dają, tylko na buziaka od bufetowej dziewczyny się nie załapałem:D. Pije izo, wciągam żela, potem poprawka piciem z bidonu i... asfalt się kończy i wracamy do lasu. 

Kryzys się zaczyna, upał tak mi doskwiera, że mam wrażenie, że głowa mi się w kasku nie mieści. Luzuje sobie pokrętło, trochę pomaga, ale gdzieś ten kolec w mojej czaszce się przyczaił, aby uderzyć znowu. Tracę z oczu stawkę. Uspokajam się. Zbieram oddech i napotykam ścianę. Nie jest to wydma, nie jest to góra, to ŚCIANA!!!! Ściana kryzysu. W lesie z każdą chwilą czuje jak mi coraz gorzej. Po bufecie, jakby niedobrze, jakby mi się chciało wymiotować, ramiona łapią skurcze. Łokcie do tej pory bez trudu prowadzące kierownice, jakby straciły połow eze swojej siły.
A tu górka i dołek, korzeń korzeń...
Podjazd zjazd, piaskownica...
Po jakichś 15 minutach jakby mnie odpuszcza. Zapiekłem się, ale odpuszcza zapiek. Dobrze, wracamy do gry. Jadę sam, to nic...ważne aby zebrać swoje zwłoki z podłogi i przeorać się przez tą piaskownicę. 

Zaubice po raz drugi.

Wpadam na asfalt, robię młynek, pozwalam się dotlenić mięśniom, pozwalam aby nogi przez chwile pedałowały na biegu jałowym. Aby kwas mlekowy się przepchnął. Asfaltu jest nie wiele, bo jest ostro w Prawo i wpadamy na wał powodziowy rzeczki Strugi. No i niestety, mimo, że jest płasko, mimo, że nie jadę mocno, to trzęsie przeogromnie. Wał jest porośnięty trawą, która kłębi się masą grubych i dorodnych już o tej porze roku kępek. To wyglądało troszkę tak jakby ktoś ludzi z grzywami tam pozakopywał i jakbym jechał po skalpach jakichś biedaków, którym tylko czubki głów wystają.

Jjjjeeee-zzzzuuu-cooocococcoo-ttto-kuuuuuźźźwa-jjjjeeeessssst....

W końcu widzę strażaka, co to oznacza? Pożar? Nie! Newralgiczne miejsce. Skręt z wału w lewo pionowo w dół wprost do jego podstawy - do tego nachylenie jakieś 25% głową w dół, do tego na poprawkę zaraz u podstawy wąska kładka nad wodą. Wpadam troszkę zamroczony tym telepaniem na kładkę. O dziwo przejeżdżam przez dęskę bez trudu. 

Mam kogoś za plecami? TAK! Hura nie jestem ostatni. Jedziemy we dwóch. On,ja, ja on... wydma górka górka wydma... w lesie cisza... do czasu. Nagle grzmot. W sumie nie wiem czy to ciężarówka, jakaś z pobliskiej drogi wiezie rądle czy to co innego się stało... na odpowiedź nie muszę długo czekać. Najpierw słychać szum, później czuć. Jest deszcz... pada! Oj jak dobrze, jak fajnie, chłodno, jak przyje...

Leżę...
W czasie suszy szosa sucha, 
a w czasie deszczu korzenie mokre.

Poleciałem na bok przy zjeździe. W sumie nie wielki upadek, bez kaskaderskich wywrotek i efektów FX, ale koleżka mi znikł. Pozbierałem się z ziemi i w ścianach wody jadę lasem. Z kół leci piasek bo teraz idealnie się do może przylepić. Czuje na plecach chłód. Czuje... co to? Chyba nie... nie....

SKURRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRCZZZZZZZZZZZZZZZZZ

Faaaaaaaaaaaaaaaaaaaaak!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

Skurcz? Tak Hiperskurcz łopatek... zimne wylane wody na gorące i ciepłe plecy powoduje, że mnie ktoś jak marionetkę wygiął. Zatrzynuje się na chwilę, bo czuje jak mi ręce drętwieją. Zagryzam zęby i przeczekuje skurcz, jednocześnie staram się nie wyć z bólu na cały las. Przeszło. Wskok na siodełko i jadę. Nie pada już, za to w lesie robi się szklarnia. Woda paruje z piasku i czuje się jakbym jechał w tunelu z pomidorami. 

Tak w sumie to od tego momentu jest tylko gorzej... Do drugiego bufetu dojeżdżam tak obolały, że pedałowanie to jest mój na mniejszy problem. Plecy  zachowują się nieprzewidywalnie. Po skurczu została sztywnośc a z łokci uszło powietrze. Jadę, ale 18-17km/h. Jadę noga za nogą... wreszcie znak 5km do mety. Zbieram się w sobie i wyjeżdżam z lasu...
Ostatnie kilka nawrotek i... meta.



Spostrzeżeń kilka.

Dystans mega, nie był zabójczy długością, za to zdecydowanie pokonały mnie szybkie asfalty (sprinter ze mnie słaby) i mega nierówne korzeniste odcinki. Myślę, choć tylko winny się tłumaczy, że gdybym miał coś co amortyzowało by mi barki i plecy np widelec MTB  w rowerze, to sporo sprawniej pokonywałbym niektóre odcinki. Zdecydowanie w pewnych warunkach posiadanie sztywnego widelca działa na niekorzyść jeżdżącego.

Czy coś bym zmienił?
Nigdy nie mówiłem, że walczę o puchar, nie walczyłem o nic... walczyłem z samym sobą, tak jak zawsze. Czy wygrałem? Wygrałem, bo kryzys był spory, a warunki skurczowe bardzo pokrzyżowały mi plany. 

Czy się bawiłem super? No pewnie!




Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Komentarze (15)

No i masz czas na zdjęcia z trasy w czasie zawodów to gratuluje koordynacji:)

Wlod 19:35 czwartek, 19 maja 2016

Mięso można kupować w niedziele. Czemu nie.
Ale w pomyśle o zakazie handlu w niedziele chodzi o to żeby nie zmuszać ludzi do pracy w supermarketach w te dni..
Jakbyś musiał pracować w serwisie 7 dni w tygodniu to byś załapał o co chodzi.

Niektóre umowy są tak skonstruowane że ludzie zarabiają śmieciowe 2,5k brutto i muszą pracować na śmieciowych umowach też w weekendy i to w ten sposób, że nie mogą sobie w zamian odebrać wolnego w tygodniu lub wydłużyć płatnego urlopu w wakacje.

Żelazna logika.

Gość 16:05 sobota, 14 maja 2016

hahaha - wiedziałam że to idiota - ale aż tak. Ja pierdzielę - kto na niego głosował ???

Katana1978 06:25 czwartek, 12 maja 2016

Jeśli naprawdę nie wiesz kim jest ten intelektualista, erudyta i charyzmatyczny polityk partii z kropką, z którego śmieje się cała Polska to przeczytaj

yurek55 17:40 poniedziałek, 9 maja 2016

Właśnie przez tą politykę to można zwariować i coś palnąć głupiego,ok :)

Rad88,wolę jednak na razie czytać wpisy,nie wiem czy wróce do swojego blogu moze jeszcze mnie taka ochota najdzie,ale teraz zostaje mi notatnik w komputerze.

biker90 15:34 poniedziałek, 9 maja 2016

Podziwiam i gratuluję - ja w tym życiu raczej nie wystartuję w maratonie. Na 100% byłabym ostatnia.

Katana1978 15:21 poniedziałek, 9 maja 2016

Biker - Ty się nie bój/nie wstydź i po prostu pisz. Pisz tak jak uważasz, o czym chcesz, tak bezpiecznie jak pragniesz, ale pisz. Jeśli obawiasz się, że nie umiesz pisać dobrze czy ładnie, nie przejmuj się. Tekst można edytować.

Gdy za parę lat nauczysz się pisać eposy, uznasz że już umiesz wystarczająco (człowiek uczy się tego ciągle, mało zauważalnie, długo), to najwyżej przepiszesz, ale przynajmniej będziesz miał coś (miałem kilkuletnią przerwę od pisania i ciężko mi wracać pamięcią do niektórych nieopisanych wyjazdów, by został po nich dla mnie jakiś ślad) na czym będziesz mógł pracować i osiągnie kształt, jaki pragniesz, lub pragnąłeś, gdy wpis powstawał po raz pierwszy.

Zawsze możesz też olać. Olać można wszystko, ale do niczego/niewielu to prowadzi (nie dostajesz expa za niepodjęte lub niezakończone zadania XD)

erdeka 14:26 poniedziałek, 9 maja 2016

Spoko Biker nie mam żalu - ale co poradzę, że czasem rzucę mięsem;P

5 z plusem dla Bitelsa! Za komentarz!

Ksiegowy 11:49 poniedziałek, 9 maja 2016

Relacja super. Dobrze Ci to wychodzi :) Gratulacje. A że trochę polityki to nic nie szkodzi. Czasem człowiek nie wytrzyma i skrobnie coś na ten temat jak słyszy co się wyprawia. Czy PIS czy Swetru czy inny koryciarz to nie ma znaczenia. Olać to i cieszyć się życiem.

Bitels 10:39 poniedziałek, 9 maja 2016

a właśnie,że czytałem do końca! Lubie czytać Twoje wpisy gorzej mi się piszę :D.Dlatego zaprzestałem pisać na swoim blogu.Ja też startowałem w maratonach ,ale to było 2011 i też miałem wypadek.Skończyło się tylko na jednym maratonie.

Ale tutaj lepiej mi się czyta jak się pisze o rowerze,wycieczkach,wyprawach dlatego taki dodałem komentarz jeśli tak to odebrałeś,ale masz swoje zdanie.A ja tylko dodałem swój komentarz,ale może za bardzo traktuje to poważnie :D.

biker90 07:33 poniedziałek, 9 maja 2016

Jurek a kim jest nowoczesny Rych?? Ją znam tylko 3 partie:-)

Ksiegowy 06:21 poniedziałek, 9 maja 2016

Biker jedno zdanie było o polityce:-):-):-) za dużo tekstu i nie czytales do końca, czy jak? Na podstawie jednej wstawki stwierdzisz, że tekst jest polityczny? Może to ty powinieneś bardziej na luzie do tego podejść:-)

Ksiegowy 06:12 poniedziałek, 9 maja 2016

...albo miej to w czterech literach oraz dwóch kołach i pisz co chcesz. Jak dla mnie tak samo "lepiej" czyta się swoje, nienarzucone przez innych, zdanie :)

A teraz do sedna - świetna relacja! Są emocje, jest ból, jest cierpienie :)

...jak w polityce, co to do której się nie można mieszać i o niej pisać, chyba że jest się zwolennikiem jedynie słusznej opcji :)

Trollking 22:12 niedziela, 8 maja 2016

...albo z nowoczesnego Rycha ;)

yurek55 18:30 niedziela, 8 maja 2016

Ksiegowy,a Ty znowu o Pisie piszesz,lepiej się czyta jak piszesz tylko o rowerze.Nie mieszaj polityki z rowerem bo to się robi nudne.A zakupy mozesz robic przeciez nikt nie każe :).Jak chcesz pozartowac z polityki to pozartuj z Kodu :).

Pozdro.

biker90 18:08 niedziela, 8 maja 2016
Wpisz trzy pierwsze znaki ze słowa obled

Dozwolone znaczniki [b][/b] i [url=http://adres][/url]