Wpisy archiwalne Sierpień, 2018, strona 1 | Księgowy
Wpisy archiwalne w miesiącu

Sierpień, 2018

Dystans całkowity:860.70 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:03:33
Średnia prędkość:23.86 km/h
Liczba aktywności:9
Średnio na aktywność:95.63 km i 3h 33m
Więcej statystyk

Leczenie kaca moralnego || 32.00km

Środa, 29 sierpnia 2018 · Komcie(4)
Kategoria Do pracy!
Jak najlepiej leczyć kaca moralnego po nieudanym wyścigu rowerowym? Na rowerze.

Do pracy rowerem. Noga pedałuje noga podaje.



Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Bałtyk Bieszczady - Niepełne || 530.00km

Wtorek, 28 sierpnia 2018 · Komcie(8)
Długo podchodziłem do tego wpisu. Naprawdę długo. Dawno tak mnie nie męczyło opisywanie tego co się stało. Dawno tak długo szukałem odpowiedzi i przyczyn. A co się stało? Poległem. Poległem, nie fizycznie, nie wydolnościowo, a psychicznie. Kolejny raz w tym sezonie zawiodła moja głowa. Gdy motywacja jest ujemna, a sama myśl o tym by jechać dalej przyprawia cię o zawroty głowy i odruchy wymiotne, gdy siedząc na poboczu wpatrujesz się w migającą lampkę roweru i otacza cię pustka.
Ten wyścig zaczął się naprawdę nieźle. Dojechałem pociągiem w fajnej ekipie. Czas spędziłem w podróży bardzo przyjemnie i byłem pełen optymizmu. Nawet spałem na podłodze w wagonie rowerowym co sprawiło, że naprawde szybko minęła droga. Dawno tak krótko nie jechało mi się do Świnoujścia.

Na peronie wita nas zachmurzone niebo. Jest byle jak. Nie zapowiadali deszczu, ale kropi. Jedziemy w ośmioosobowej grupie do hotelu interfere-coś-tam.
Na miejscu jesteśmy jeszcze przed otwarciem punktu. Zaczyna lać. Chowamy się pod parasolami przed chotelem i czekamy na otwarcie. Wreszcie rusza biuro i odbieramy pakiety oraz wpisujemy się na listę startową.
Jadę szukać chłopaków z Rowerowego Lublina bo mieli być w Bryzie - okazuje się, że Ośrodek rozebrano i na jego miejscu coś się buduje. Numer od Mariobikera milczy, Rado poza zasięgiem sieci. No cóż. Jadę coś zjeść. Do baru kopytko docieram w nadziei na pyszne domowe żarcie. Stojaka nie ma więc opieram rower o donicę przed wejściem. Jeszcze dobrze nie poprawiłem roweru, a pani ze środka wyskakuje i mnie miesza z błotem.

"że to już szczyt chamstwa, że ona te kwiaty, że tam-o jest stojak, że tamto i siamto"
Nie wiele myśląc odjeżdżam, bo jeszcze by mi napluła do kotleta, a tego bym nie zaakceptował.
Jem w Maku, piję małą, białą i ruszam na poszukiwanie RL. Udaje się uzyskać kontakt do drugiej persony RL. Okazuje się, że ośrodek jest tuż obok i byłem tam nieomal jak szukałem Hotelu Bryza.

Pokój jest ciasny, ale ekipa RL, bajka. Wesoło nam czas mija na rozmowach i żartach. Nawet udaje mi się zdrzemnąć jeszcze gdy cześć chłopaków rusza na zakupy. Kefir po wieczornej integracji z dnia poprzedniego napewno pomoże im ukoić ból... głowy.
Na odprawie technicznej w sumie wiele się ciekawego nie dowiaduje, ale fajnie jest się spotkać z ludźmi i wspólnie idziemy nad Bałtyk. Sanatorium się trochę spóźnia, ale w tym wieku to i z pamięcią u nich może być słabo.

Wracam do pokoju z ludźmi z RL i ogarniamy się do startu. Na prom ruszam przedostatni z pokoju, a ostatni któy jedzie na noc. Jest ładnie, nie pada, a na niebie księżyc. Nawet w sumie nie jest tak strasznie zimno. Ot noc, jak każda inna noc.
Na promie mcoowanie GPS i ruszam. Na samym początku okazuje się, że mój patent na lampki zawiódł i spalił się koszyk z ogniwami. Całe szczęście sędzia mnie puśćił z lini startu, bo miałęm mniejsze mrugaczki. 500m za promem zjeźdżam i wyrywam kable z lampek zastępując je klasycznymi paluszkami. Nie wiem co poszło nie tak. Dzień wcześniej działały, teraz już nie. Co zrobić.
Doganiam Watahę i z ich grupą jadę dość dynamicznie aż za wyspę. Dalej jakoś nasze grupki się rozrywają potem dzielą na mniejsze i jadę już w dwu-trzy osobowej ekipie. Jedzie się spoko, choć chyba za ciepło jestem ubrany.

Pierwszy punkt w Płotach zaliczam zlany potem. Duszno, ciepło, jakoś tak nijak. Namiot i oświetlenie i pan który za wszelką cene chce mi potrzymać rower.No powiedizałbym nawet za bardzo za wszelką cene. tROSZKĘ się znim szarpie, bo ciągnie w swoją a ja w swoją stronę. Jakoś nie chodzi tu o to, że nie był miły, ale nie potrzebowałem aby mi ktoś z pod tyłka po zejściu z siodełka rower wyrywał. Udało się go przekonać, że jednak sam sobie poradzę i podbijam wszystkie stępelki.
Z Płot ruszam sam, w sumie sporą część tego wyścigu będe jechał sam. W grupce będę tylko momentami, czasem będę kogoś widział, czasem ktoś będie lśniącym punktem z tyłu.

Noc robi się chłodna. Zakłądam kurtkę i turlam się dalej. Nie jedzie się najgorzej. Łączę się w grupę z "Prezesem", z któym jechałem TDP. Miła odmiana, od samotnośći.
Nad ranem pojawia się senność. Spora senność. Miotą mną od miejsca do miejsca po całym pasie ruchu. Nie mogę utrzymać toru jazdy. Decydujemy się z kolegą na 30 minutową drzemkę na przystanku i ruszamy dalej. Jest już widno, jednak nadal zimno. Pierwsza noc okazuje sie być trudna. To zaskakujące bo w tym roku po raz pierwszy na maratonach zarówno Podróżnika, jak i BBT musze złapać drzemkę w ciągu pierwszych 24h. O ile nogi jeszcze jakoś jadą, to głowa śpi, zasypia, muli.

W Pile( 10:11) liczę na ciepłe miejsce aby chwilę poleżeć. Okazuje się że jest tam ciepłe jedzenie ale to nic innego jak tylko namiot pod stadionem żużlowym. Kładę się chwilę na ławce przy stoliku i rozciągam placy. Po zjedzeniu ciepłego makaronu dostaje nowych sił. Wychdozi słońce. Jest super. Ciepło, jadę na krótkie spodenki. Mam tę moc. Od Piły do Nakłą jechało mi się super. Wszystko mogłem. Nawet grupę zgubiłem, bo noga szła. W cale nie pędziłem, po prostu pojechałem. Niestety wszystko co dobre szybko się kończy.

Nakło nad Notecią, tu jestem 13:17, ale jakiś chochlik podpowiada mi aby chwilę się położyć. Nie zasypiam, ale rozprostowuje plecy i kończyny.
Okolice obwodnicy Bydgoszczy jadę jakoś tak bez sił. Noga nie podaje, mimo, że najedzony i wyspany. Nie mogę tego zrozumieć. Na liczniku nawet 500km jeszcze nie ma, a ja cuzje jakbym już 700 zrobił.
Do Solca Kujawskiego przyjeżdżam 16:26 jest jakoś tak nijak. Jem obiad i się kładę. Niestety śpię za długo bo budzik mnie nie obudził. Tracę bardzo wiele, bo aż 3h. Zrywam się i jadę dalej. Od tego momentu zaczynają się moje kłopoty.
Jestem w niedoczasie, spałem sporo, ale nie czuje się wyspany. Sporo analizuje i podświadomoe próbuje jechać ponad siły. Grupa, która wyprzedziłem za Piłą jest już sporo przede mną. Zaczynam się łamać. Wkłądam MP3, ale jakoś tak mi nie pomaga. Zaczyna Kropić. Nie mogę wspiąć się powyżej 23km/h. Analizuje, przeanalizowywuje. Wszystko jakieś takie byle jakie.
W Wagancie 22:35 spotyka mnie czołówka. Ludzie w Restauracji leżą jak zwkłoki. POpadali jak muchy, jedni wygladają tragicznie inni koszmarnie, tylko Hipka rzuca do mnie "O cześć, jak tam... no mi to też w sumie się już nie chce" po czym ucieka". Jem dwie porcie naleśników i piję mocną kawę. Ruszam. Nie mam czasu na regenerację, bo przecież jestem w dupie z czasem. Jadę z punktu jak tylko najszybciej mogę i... znów atak spawacza. Spawa mi powieki, spawa wszystko. Droga wiruje, lampy się zlewają. Nie jadę, ja unoszę się w toni senności. Jest ciemno, wilgotno, a ja płynę. Wstaje na korby dwa obroty siadam, potem znów, dwa obroty i siadam.

Do Gąbina chyba coś około 80 kilometrów, a mi się nie chce. Jest mi niedobrze, odbijaja się naleśniki, po kawie mnie mdli i odbija kwasem. Atakuje mnie jakiś pies, ale nawet nie chce mi się uciekać. Jest mi wszystko jedno. Okulary zgubiłem na jakimś punkcie i oczy mi łzawią. Do tego zaczyna się dopiero noc...
Po skręcie na Gąbin droga się psuje i wpadam w dziurę. Jest ciemny gęsty las, a w słuchawkach słucham opopwieści kryminalnej o zaginięciu jakiejś Katlin Louder, laska uroiła coś sobie że ludzie u niej w domu są. Generalnie jakieś krzywe akcje. No i dodająć do tego moje zmęczenie - jestem zesrany ze strachu jak mam stanąć i gumę zmienić.
W końcu się w sobie zbieram i zmieniam. Auto techniczne jakiegoś zawodnika dojeżdża i pyta czy wszystko ok. Dętkę mam już zmienioną, ale pompuje własnie koło małą pompeczką. No może to nie zgodne z zasadami, ale użyczają mi stacjonarnej pompki i podpompowuje sobie koło ich pompką.

Awaria mnie nieco budzi i jadę już mniej zasapny. Niestety, znów straciłem ze 30 minut nad dętkę.
W Gąbinie jestem 4:14. Od 22:35 do 4:14 mija aż 5h39'!!!
Strasznie słaby czas. Zjadam conieco i ruszam. Na punkcie jest Radek, namawia mnie abym się wziął w garsść. Ruszam w punktu, ale po niecałych kilku kilometrach muszę zatrzymać się na drzemkę na stacji. Śpię 15 minut. Nie wiem kiedy to mija. Jadę więc dalej. Nie ma co lekko nie jest tyle śpie, a nie czuje efektu. NIC nie pomaga. Nie mogę zregenerować. Na postoju drzemkowym kupuje też jakiegoś energetyka i nic. Nie mam już czego odreagować.
Do Łowicza dojeżdżam o 7:00. Tu mam przepak, cgcę się wykoimpać. Źle się czuje. boli mnie głowa, niedobrze mi a jednocześnie chce mi się spać. Spotykam tam również Wilka. Motywuje mnie do jazdy, ale ja już mam problem z kojarzeniem faktów. DO tego końcówkę do PK w Łowiczu, kropi. Zaczyna się dzień deszczu. Głowa umarła. Jem i padam na materac. Jestem zły i masakrycznie zmęczony. Nie tak sobie zmęczony, że odpocznę chwilkę i pojadę. Po prostu nie mam siły. Jedzenie wmuszam w siebie, a prysznic nie daje nic prócz przypływu senności.

Mimo, że spędzam na punkcie sporo to o dziewiątej wiem już że dla mnie impreza się zakończyła. 525 kilometrów zmasakrowało mnie jak mało kiedy. Nie jest to mój pierwszy taki dystans, a umarłem. Umarła głowa, nogi - wszystko umarło. Im dłużej odpoczywam tym gorzej się czuje. Dostaje dreszczy, wszędzie w Łowiczu pootwierane drzwi. Zimno mi, a ludzie dookoła chodzą w krótkim rękawku.

Przegrałem. Przyczyna jest czysto mentalna, ale i sił zabrakło. Mam w tym roku mało sukcesów, od Kaszubskiej wprawki, gdzie wraz ze Starszą Panią wróciliśmy autem, przez Maraton podróżnika, gdzie 20 kilometrów przed metą skróciłem, po BBT, gdzie 530 kilometrów okazało się max moich możliwości.  

Na pewno za mało jeździłem, na pewno mało spałem, na pewno za dużo miałem ostatnio spraw prywatnych i mało głowy do trenowania. Na pewno muszę sobie przebudować coś w sezonie. Chyba rok 2019 będzie pod znakiem dystansów 300km. 500 to moje max. Myślę, że jakiś czas muszę odstawić ultramaratony i poszukać motywacji do nich. 300 tki to pojadę sobie towarzysko na mp 2019 i może Kurniku ( w końcu) . Coś się stało w tym sezonie, coś we mnie się zacięło. Czy zabrało motywacji? Chęci?

Czas jesiennego roztrenowania być może odpowie na te pytania. Będzie okazja wyleczyć ego i wyciągnąć wnioski...

Przepraszam wszystkich, którzy pokładali nadzieje we mnie. Przepraszam bo zawiodłem tylko i wyłącznie JA



Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Śniadaniowy trening mentalny || 45.00km

Piątek, 17 sierpnia 2018 · Komcie(2)
Dzisiaj znów na trasie. W sumie pętla bez szału 45 kilometrów, w sumie wszystko bez szału. W sumie nie wiem... niby jest zapał jest siła, ale jest też takie podenerwowanie. 

W tym sezonie? W tym sezonie pi razy oko mam 4 tysiące, w tym sezonie mam na koncie jedną 300tkę i jedną 500tkę. Sądząc jednak po tym co mnie czeka wydaje się mało. Jednak porzekadło mówi, że głowa jedzie, a głowa jedzie i to mocno. Chcę podejść do wyśćigu jak do 3 dniowej wyprawy. Delektować się jazdą i sukcesywnie przesuwać na przód. Chcę poznać nowych lduzi chcę poznać swoje możlwości.

Moja strategia opiera się na robieniu swojego i nie łaczeniu się w nadmiernie rozbudowane grupy. Na tdp kosztowało mnie to sporo zasiedzenia w PK i po MP 2018 już wiem, że jak jestem gotów aby ruszyć, ruszam. Najwyżej grupa mnie dogoni. Mam nadzieje, że będziecie mnie wspierać, choć pewnie na SMS nie odpiszę. Będę na pewno postował na FB na profilu i tam znajdziecie wrzuty moich odczuć z trasy. 

Co jeszcze dodać... trzeba się pakować:)


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Iść własna drogą... || 48.00km

Czwartek, 16 sierpnia 2018 · Komcie(3)
Kategoria Pojeżdżawki
Dzień wolny to nie tylko czas dla siebie, to także zakupy i pomoc w domu. Od rana młody atakował. Zaczął od czwartej, gdy tylko wyspał się w swoim łóżku. Słychać było tylko pac pac pac a potem łup i już coś po mnie włąziło. No i mamy dziedzica w łóżku. Jeszcze ciemno o czwartej bo już schyłek wakacji, ale to nie przeszkadza w zabawie, bo Kulek już wyspany. Udało się go jakoś spacyfikować, aby jeszcze poleżał ze dwie godziny w miarę styatycznie, ale o 6 to już nie ma bata - czas na zabawę i bim bim.

Podrzucam juniora do dziadków i ogarniam zakupy. LIDL i szybkie decyzje. Mój maraton legionowska katorga lekko się rozjechał, ale nie poddaje się i zorganizuje to co zaplanowałem. Wycofała się dziewczyna od trasy biegowej, więc zrobię to w pierwotnej wersji tylko mtb 24h.

LEGIONOWSKA KATORGA 15-16 Września 

Po zakupach wyskok na rundę po okolicy. Dębę - Jachranka - Nieporęt - Legionowo.







Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Siadam na Nocnik - || 33.00km

Środa, 15 sierpnia 2018 · Komcie(3)
Mówią, że 3/4 wypadków zdarza się w domu. Po ostatnim domowym wypadku, głowa nadal boli. Uderzenie było mocne... lekki wstrząs mózgu pewnie możliwy. W sumie siniaka nawet nie mam ale obokała głowa i szyja. No jednym słowem grzmotnąłem w kuchni o glebę:P Wstyd, ale co zrobić, grawitacji nie oszukasz.

Nie zmienia to faktu, że cały dzień przesiedziałem w domu i nawet strzeliłem z synem 3h drzemkę aby dojść do siebie. Janek bawił się później do wieczora i na krok nie odstępował ojca.
TATA OĆ! i bez dyskusji. Musi tata siedzieć i patrzeć jak brum brumy jeżdżą, mało tego musi tata owymi również jeździć. I przejazdy i tunele z rąk budować. Instytucja ojca w życiu takiego człowieka jest kurcze ważna. To miłe uczucie, ale czasem człowiek chciałby mieć możliwość np zmiany pozycji w zabawie - niestety nie przejdzie. Baczność! I już. 

Udało się wybrać na rower wieczorem, po tym jak dziecię już utulone i wykąpane majaczyło w objęciach Morfeusza. 
Nowe opony są większe. 25 nie zaś 23c, Wydają się bardziej miękkie, i mam wrażenie, jakby ciężej na nich się jeździło. Minimalnie,, ale ciężej. Zaletą niewątpliwą jest jednak ich ochrona przed niedogodnościami drogi. Lekkie chrobotki, i tarki ładnie biorą. Pompuje je do 7,5 atm, bo boje się bardziej (mają przyjąć 8,5) prędkości raczej nie spadły.

Przygotowanie do BBT trwają, choć pewnie to nie to samo co zrobić 200... :)




Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

O-e-sus || 1.00km

Sobota, 11 sierpnia 2018 · Komcie(2)
Sobota. Ten dzień zapowiada się w pracy. Od rana chodzę jak zombi i rozbijam sie o ściany, Totalnie jakoś nie jest to mój dzień. Biorąc pod uwagę że spędze dzisiaj 10h w pracy również nie czuje się kontent. DO pracy jadę na autopilocie, autem. Musze się podszczypywać, bo oczy mi się nad kierownicą zamykają. Za oknem leje, więc perspektywa polatania-sobie w niedziele jakoś się niebezpiecznie oddaliła. Może jednak zamiast sobie polatywać, warto przespać dobrze dzień? Może to by było dobre rozwiązanie? nie wiem sam. Bije się z myślami. Ogólnie ochłodzenie jest fajne, miała być burza, a tu tylko leje. Nic nie połamało, nic nie zalało nic nie urwało. Choć oczywiście TE FAŁ EN od rana pisze, że na ulicach Warszawy woda - no kurtka maść no pada, czyli woda. Lubie takie artykuły "napiszmy ludziom coś o czym wiedzą od rana jak tylko wdepnęli za próg. Może to tak jak z informacją o śniegu, że pada, jest niepisana zasada, że ktoś musi poinformować o tym świat pierwszy niż inni?
No więć już wiem - pada, i już wiem, że na ulicach jest woda. Nawet chciałem kurde parasol brać, ale po co - od wody się nie rozpuszczę.
W  pracy zaczynam od solidnej kawy i kupienia do niej mleka. W Kaufie - Kaufmagedon - ludziom sie przypomniało, że jutro niedziela nie handlowa. Kolejki o 8;30 jak za papierem w PRL.

Zastanawiam się czy w rowerze nie zmienić suportu, bo chyba mi cyka, nie wiem tylko czy ktoś ma klucz w okolicy, bo nie chciałbym oddawać roweru na serwis, tylko sam wymienić. Z drugiej strony kupować klucz, tylko do wymiany suportu?

Ech dylematy... stoja w pracy i popijam kawę, może jeszcze coś dzisiaj skrobne.



Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Zbiorowisko || 47.00km

Czwartek, 9 sierpnia 2018 · Komcie(3)
Kategoria Do pracy!
No to po kolei. W zasadzie kilka spraw się ostatnio pojawiło i trzeba to usystematyzować. Pierwsza zasadnicza z nich to nowa wersja cherry, która zmieniła barwy na czerwony mat. Teraz za koszt puszki szpreju mam Canyona Ultimejt. Heheh. Jednym słowem, prawie robi wielką różnicę, ale fakt jest faktem i kolor zmieniłem. A co tam - Co roku będe zmieniał jak mi się będzie chciało:D

Jest inaczej, a jak inaczje to człowiek się cieszy bo tak jakby miał nowy rower. No i morale rośnie itp;)

Do pracy czasem skoczę rowerem, ale nie zawsze ogarnę się z rana, bo na 8:40 muszę być w firmie aby wszystko ogarnąć po-włączać itp. Generalnie częściej się udaje pojechać niż jak pracowałem w Galeri Północnej. Tam z tym bywało różnie. 
DO BBT jeszcze troszkę, ale rower przygotowuje etapowo. Zastanawiam się nadal nad sakwą Ortlieb na kierownicę jako dodatkowe wyposażenie na trasę. 

Narazie decyzja jeszcze nie zapadła, ale zaletą sakwy jest dostęp, podczas jazdy do całego majdanu jedzeniowo-telefono duperelnego. Mówią mi, że to za dużo, że po co... nie wiem. Myślę, kombinuje. Faktem jest, że areodynamika się zmniejszy, ale może mając ciągły dostęp do przekąsek będę musiał mniej stawać aby coś sięgnąć... 

Pogoda za oknem jest taka jak każdy widzi. Upały nie ułatwiają mi sprawy, ale dojazdy do pracy usprawniły nieco moje ego i czuje się mocniejszy niż w trakcie odpoczynku po MP. W sumie nie wiem czy uda się jakąś 200tkę przed BBT zrobić, bo mam od groma spraw domowych i pracowych do ogarnięcia. Tym niemniej postaram się pojeździć trochę do pracy, aby dupka mi nie odmiękła od siodełka. 

Nadal nie mam równiez pomysłu co powinno być w przepaku na BBT - ktoś podpowie? W sumie nie wiem za bardzo na co się zdecydować;)


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Łu pau... || 84.70km

Piątek, 3 sierpnia 2018 · Komcie(1)
Kategoria Pojeżdżawki
No dobra ludki zasiadam do pisania, bo się zeszczę z natłoku wrażeń i pełnej głowy. Tyle się dzieje, że oszaleje... W nowej pracy młyn, od razu na głęboką wodę mnie wrzucili i albo sobie poradzę, albo utonę, albo... będę miał wyjebane. No nie umiem mieć wyjebanego, więc próbuje sobie radzić, ale to wygląda trochę jak nauka pływania, bez instruktora. Patrzysz co robią inni, robisz to samo i starasz się nie pójść na dno. 

Jest strasznie mało ludzi jest do pracy. Bardzo inteligentnie poprzedni kierownik, ustalił plany urlopowe, że teraz jesteśmy po 4 osoby na tysiąc metrowym sklepie. To sprawia, że:
a) indywidualnie można zarobić
b) indywidualnie można oszaleć
c) ludzie nie wyrabiają i są spinki.
[...]
d) jest upał...

No może w sumie upał to jest i bez tego, ale nie pomaga. Klimatyzowana sala fajnie daje wytchnienie, ale robi się 10 rzeczy na raz i wiadomo, nie ze wszystkim jesteśmy w stanie nadążyć. Miałem więc 4 dniowy maraton 4x 11h pracy, ale to na własne życzenie, bo w sumie mogłem powiedzieć, że chcę zacząć od pierwszego. Za darmo nie pracuje, zbliża się BBT, więc dodatkowa kasa się przyda. No i szybko okazało się że jeszcze szybciej zdobędę doświadczenie.

No to tak. Ostatnie dwa dni z "kwarteum pracowego jedenastogodzinnego", jechałem już autem. Po pierwsze primo, bo się za-e-ba-em w tym upale, po drugie potrzebowałem wytchnienia. Jak wiadomo dobry trening nic nie da jak się organizm nie zregeneruje. No to się regenerowałem w aucie jadąc do pracy we klimie. 

Skupmy się na BBT. 
Bilety mam już zamówione i będzie to jazda bez trzymanki, bo przyjeżdżam w piątek rano (nocnym) i startuje w piątek na noc :) Czyli będe spał w dzień. Nie mam pokoju wynajętego nigdzie, tylko znajomości i kilka przysług do odberania, i będę koczował w pokoju Rowerowego Lublina "Na waleta". Pewnie uwale się na podłodze i prześpię kilka godzin w pokoju u chłopaków.

Dzięki uprzejmości Memorka mam pokój na mecie w Caryńskiej. Moim zadaniem więc będzie "tylko" dojechać. Mam cichą nadzieje, że przez to, że wyjadę wcześniej uda mi się nie spędzić na imprezie tygodnia i nie przyjadę na samym końcu stawki.
Mocowanie do sakwy na kierownicę już zamówiłem i pierwsze listy zakupowe mam. Gps, wstępie czyta ślady... rower co prawda wymaga poprawek, ale do startu będzie chyba wszystko na tip top.

Dzisiaj wyruszyłem z samego rana jak tylko się dało - czytaj o 10 jak zrobiłem zakupy.  - trafiłem na super pogodę;P Nie padało i było 45 stopni w słońcu. Nic tylko jechać. Jechałem i jechałem i popijałem napój z kreatyną (wiecie przecież że koksuje nie? Macie fejsa?) No i jadąc słuchałem sobie o handlarzach organów i największym napadzie na bank. Kolesie zrobili podkop i w skorumpowanej Ameryce południowej nie mogą dojść kto to zrobił. Ech piękne... Upał jednak wrastał i w pewnym momencie w okolicach Nasielska zrobiło mi się niedobrze. Zebrało mi się na wymioty. Stanałem w cieniu i odczekałem chwile pochylony przyglądając się trawie i mrówkom pod nogami. Przeszło. Uff można jechać dalej. Było upalnie, i bardzo gorąco, ale póki jechałem pęd powietrza mnie schładzał. Najgorzej było gdy się zatrzymywałem, tak więc nie robiłem za dużo postojów. 

W sumie do domu dotarłem przed burzą... co to za burza, tylko grzmi i lekko pada bez jakiejś mega ulewy - no ale pada;) To będzie chłodniej. 




Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,