Wpisy archiwalne Maj, 2014, strona 1 | Księgowy
Wpisy archiwalne w miesiącu

Maj, 2014

Dystans całkowity:1293.16 km (w terenie 28.55 km; 2.21%)
Czas w ruchu:36:10
Średnia prędkość:18.24 km/h
Liczba aktywności:35
Średnio na aktywność:36.95 km i 5h 10m
Więcej statystyk

Do pracy 109 Prolog - || 5.00km

Sobota, 31 maja 2014 · Komcie(1)
Do pracy na 10 a potem trudna próba wyjścia 20 minut wcześnie. Cóż, nie powiem żeby było lekko łatwo i przyjemnie. Generalnie, najlepiej gdybym został i na urlop wcale nie szedł. Mało tego usłyszałem od jednego z szefów, że chyba nawet mi urlop to w sumie nie przysługuje, bo pracuje u nich w firmie 4 miesiące z czego na umowę o pracę tylko 2, więc chyba urlopu tyle nie mam (bagatela 6 dni z czego zostało mi 4 do wykorzystania). W rozmowie, dowiedziałem, się, że "to nie jest tak, że mam wyrobiony urlop z miesięcy przepracowanych na umowie u innych pracodawców". I jeden z szefów stwierdził, że "czemu on ma płacić za mój urlop skoro nie wypracowałem go w tej firmie... Dziwne. Jak to z tym jest? Wypracowałem określoną liczbę dni urlopu to chyba niezależnie czy pracuje w tej firmie 1-2 czy trzy miesiące, jeśli jestem na umowie o pracę, przysługuje mi urlop. Oczywiście proporcjonalnie do rodzaju umowy na jaką jestem zatrudniony nie? 

Morał z tego taki - pracujmy az pomrzemy z przepracowania Polaki:P

Kontynuacją wyjścia z pracy wcześniej, było dotarcie do Szczecina i do Memorków. Mimo prawie 20 minut na Wschodniej, ledwo udało nam się kupić na czas bilety i z językiem na brodzie pobiegliśmy na peron. Ku naszemu zaskoczeniu pociąg był i to luksusowy. Wielki przedział rowerowy w inter regio a do tego wygodne fotele i WI-FI. No to rozumiem - płacę za mniej a dostaje więcej. W TLK za takie luksusy to musiałbym chyba w pierwszej klasie wykupić bilet. Oczywiście sa i delikatne zgrzyty, bo jakże inaczej. Pani w kasie xle nam bilet wypisała bo nie na rower, ale na większy bagaż i musimy dokupić drugie a na tych złych biletach zbieramy autograf od konduktorki, że mamy rowery a nie bagaż większy. Swoją drogą? Co za różnica? To duże i to...

W czasie mega długiej podróży, udaje mi się zdrzemnąć i zmarznąć. Klimatyzacja działa aż za dobrze w pociągu - tak w pociągu była klima! Siedzę więc w bluzie i to drzemie, to sprawdzam coś na tablecie. Burżuazja! Tablety, łaj-faje i klymy! Co za kraj. Nieomal Orłopa!

W Szczecinie pada. Memorek przyjeżdża po nas autem - ku naszemu zaskoczeniu. Pakujemy się do wozu i w ciągu kilku minut jesteśmy już w ciepłym mieszkaniu. Tam poznajemy Memorkową uroczą Gosię i ich synów. Ciężko z młodzieżą nawiązać kontakt, gdy w rozgrywce udział bierze X-men w tv i kontrola rodzicielska. Młodszy decyduje się na integrację z nami, niestety jest lekko niepocieszony, bo mój głód zjada wszystkie bułki na kolację. W geście porozumienia dziele się z nim ostatnią na pół. Chyba przyjmuje to jako akt sympati...;D

Tak się nie możemy nagadać, że kładziemy sie spać około północy. Oczywiście miejsce noclegowe mamy królewskie, miekki materac, pachnąca pościel! Dzięki wielkie Memorki! To było super spotkanie - strasznie miło było was poznać osobiście!


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Do pracy 109 - Preludium! || 5.50km

Sobota, 31 maja 2014 · Komcie(0)
Kategoria Do pracy!
Do pracy rodacy do pracy hej!

Niech się mury pną do góry, niech stosy pieniędzy układają na stołach moi szefowie, niech ich portfele pękają w szwach i niech kraj rozwija się w dobrobycie! W tym celu do pracy pognałem, zwiewnie i radośnie, by szefom swoim radość przynieść i pracować w kolejną sobotę. Z uśmiechem na emeryturę i z radością dla kraju! 

A realia? Realia są takie, że chcąc uniknac sapania o kolejna wolną sobotę, przyszedłem do pracy w nadziei, że wyjście 20 minut przed czasem nie przyniesie załamania rynków finansowych w dolnym Zambezi. Niestety, kursy walut w dolinie Kongo wskazywały na zbliżający się kryzys. 
- 20 minut?! Adam, ale dziś jest sobota!
- no ale i tak nie ma dużego ruchu. 
- przecież wiesz, że w soboty pracujemy i mamy dzień handlowy.

tia... Dzień handlowy. Ja siedzię na sklepie, obsługuje klientów, Świeżak też, a dwóch na serwisie pochowanych, rzekomo nie wykonuje serwisów. Na sklepie więc tylko dwóch ludzi z kadry, a dostępnych czworo. Na salonie? Pojedyncze osoby sie kręcą, niezdecydowane, łażą patrzą i nie kupują. 

Udało się jednak wyjść wcześniej, mimo obrazonej miny szefa, mimo obrażonych min kolegów, którzy z cichego serwisu musieli wejść na salon, i mimo szerokiego uśmiechu na mojej twarzy! Przygodo trwaj - zaczynam cztery dni urlopu  YEAH!


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Do pracy 88 - Trudna rozmowa.... || 12.00km

Sobota, 31 maja 2014 · Komcie(3)
Jejku - jak mnie dziś wymroziło i "wyzimniło". Normalnie w czapce jechałem na uszy i softshellu. Czy to jeszcze jest wiosna/lato??? Odwykłem od takich przeszywających przejazdów i zamarzłem w ręce niemiłosiernie. W pracy jak to w pracy trochę dłubania było przy rowerach, ale bez tragedii. Inteligentnych telefonów ciąg dalszy następował a nagrodę  za "przygłupa dnia" zebrał pewien pan. 

Pan oddawał do serwisu rower delta( a może BEST??) za koleżankę, najpierw chciał wyregulować przerzutkę od ręki. Zanim jeszcze zobaczyliśmy rower, to targował się niemiłosiernie, żeby to "od ręki", i żeby to tak "tylko podregulować". Uparcie trzymałem fason, że nie da się od ręki, a już na pewno nie, dopóki nie zobaczę roweru. No to przyprowadził i okazało się, że rower to jeden wielki złom, rower wart 300zł, przednia przerzutka wisiała na śrubach, latała jak pies z przetrącona nogą a pan był zaskoczony, że to takie "poważne".

"Przecież jeszcze działała"
"...ale nie działa i raczej bliżej jej do pudelka ze złomem niż do dalszej pracy"
"Nie da się tego jakoś - naprostować?"
"... jak? Młotkiem?"
"Nie no może jakimiś obcęgami..."
"Ja żartowałem proszę pana"
"a ja nie - może ją nagnijmy"
"Wymienić trzeba"
"Od ręki sie da?"
"Nie da się - rower musi zostać do jutra"
"Ile koszt przerzutki?"
"25zł najtańsza + 20zł wymiana"
"Co tak drogo  - a za 25 zł nie zmieścimy się z wymianą?"
"Nie - ponieważ wymiana wiąże się z rozkuciem łańcucha zmianą linki - zajmie to czas więc to kosztuje. Nie da się tak za darmo"

Po takiej wymianie zdań przez kolejne 5 minut próbował przełamać front, żeby było taniej, że tu blondynka przyjdzie odebrać i, że ona zrobi ładne oczy itd. 
"No to 10zł + cena przerzutki"
"Proszę pana - my się chyba naprawdę nie rozumiemy. Im dłużej ta dyskusja potrwa, to może być tylko drożej - Zamiast dyskutować proponowałbym podjąć decyzję bo nie mam czasu spędzić tu z panem pół dnia na rozmowach - mam pracę i serwisy do zrobienia."
"Dobrze rower zostanie do jutra, to koleżanka wpadnie jutro po 10 odebrać, może ona pana przekona to taka urocza blondyneczka"
"Po 10 to nie będzie zrobione, najwcześniej do południa"
"A ile to jest wymienić, przerzutkę - jeszcze pan ma dziś troszkę czasu to jutro do 10 pan się wyrobi"
"Rozumiem, że w kwestii wymieniania przerzutek, jest pan specjalistą? Ja dziś mam zaplanowane serwisy i klienci przyjdą odebrać rowery więc z powodu pana pilnej sprawy, nie mogę przekładać innych prac - proszę wybaczyć"
"Pan coś ściemnia taka wymiana pewnie to błahostka dla pana i zajmie 5 minut..."
"Długo pan tak może?"
"Aż do skutku - odpowiada roześmiany klient"
"Skutek może być taki, że będzie pan miał rower bez wymienionej przerzutki"
"A pan nie zarobi..."
"to będzie Wielka Szkoda - zironizowałem i się odwróciłem. "

Odwróciłem się i zacząłem pracować przy rowerze, a on stoi i czeka. Kilka minut później odzywa się znów.
"Nie zmieni pan zdania?"
Wtrąca się "X"
"Czy pan naprawdę lubi uprzykrzać się ludziom? Chyba kolega się wyraził jasno w interesującej pana kwestii"
"Dobrze to zostawię rower"


Przerzutka okazała się trudna do wymiany bo obejma tej najtańszej była za wąska. Najtańsza nie pasowała. Próba dodzwonienia się do klienta była niemożliwa, więc kilkukrotnie usłyszałem głos, że "poza zasięgiem sieci".. Rower więc czekał ze zdjętym łańcuchem i jak wpadł klient po odbiór wyjaśniłem mu, że nie zmieniłem przerzutki bo nie odberał telefonów. 
"Nie możliwe, nie dzwonił pan do mnie"
"Dzwoniłem kilka razy - nie odbierał pan raz a dwa razy był poza zasięgiem sieci. W związku z tym, że cena dla pana była istotna nie zamontowałem przerzutki bo ta pasująca kosztowała by 40zł + cena wymiany."
"A co to tak zdrożało?"
"Przerzutka w pana rowerze, jest nietypowa i trzeba by zamontować tu inny typ. Koszt nowej to 40zł"
"To nie dla mnie - A nie da się tamtej tańszej jakoś zamontować?"
"Nie - ponieważ nie pasuje"
"A nie da się zrobić, aby pasowała?"
" Nie..."
"Nie bo pan nie chce...?"
"Słucham?"
"Oj pan się postara, może będzie pasowała?"
"Nie pasuje"
"Nawet pan pewnie nie spróbował"
"Wie pan co - nie mam czasu na takie rozmowy. Chyba wyrażam się jasno co do tej sprawy. Naprawdę taką postawą nie zdziała pan nic"
"Wie pan ja się tylko chcę dowiedzieć..."
"Powiedziałem już wszystko w tej sprawie" - odpowiadam i odwracam się plecami wracając do pracy.

"No to co teraz? Zrobimy" odzywa się klient po chwili milczenia, kiedy olewam go totalnie
"Są dwie możliwości, albo montuje pan przerzutkę za 40zł i płaci pan za usługę montażu, albo pan rezygnuje z przerzutki i płaci pan połowę ceny za usługę montażu."
"Mam płacić, za to, że pan nie zalozył nowej przerzutki?"
"Symboliczne 10zł - z ironią mówię do niego bo mam kolesia dość - w końcu musieliśmy zdemontować uszkodzona przerzutkę."
"Nic pan nie zrobił i chcecie 10zł?"

Wtrąca się "X" - 
"Dla mnie może pan nie płacić, tylko niech pan już idzie, bo naprawdę nie chcemy już więcej słuchać tych dziwnych dywagacji na ten temat. Damy panu łańcuch i niech pan sobie za darmo zamontuje, bo przecież pan wie jak to zrobić, ma pan narzędzia, i oczywiście doświadczenie w rozkuwaniu łańcucha"
"I po co się tak unosić, przecież 10zł to nie majątek...."
"Dla niektórych jak widać majątek"

W końcu klient zapłacił i odebrał rower bez przedniej przerzutki z rowerem zmieniającym biegi tylko z tyłu. A rozmowa raczej w rodzaju tych irytujacych niż podnoszących ciśnienie, bo facet byl namolnie upierdliwy i ironizujący nie krzyczał nie obrażał się tylko w taki namolny sposób targował. 







Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Do pracy 87 - Dzień kolejny z życia Księgowego || 10.48km

Sobota, 31 maja 2014 · Komcie(2)
Kategoria Do pracy!
Praca pochłania mnie ostatnio bez reszty, pogoda robi mnie w konia, a czasu i chwil do dłuższych tras brak. Mam kryzys mentalny, bo mimo, że powinienem przed MP pojechać jeszcze coś długiego, to czuje, że nie mogę i nie mam kiedy. 

W pracy nie ma "młynu" ale to nie ma reguł. Dziś nie ma jutro jest.


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Do pracy 86 - Zimno pada;/ || 12.48km

Środa, 28 maja 2014 · Komcie(0)
Kategoria Do pracy!
Środa, jako środek tygodnia jest małym weekendem. Dziś pracy nie wiele, ale za to kilku upierdliwych klientów. Długo by opowiadać, ale facet, wykłócał się, żeby mu przerzutkę przednią od ręki wymienić i chciał płacić tylko za przerzutkę a jak usłyszał cenę za wymianę to zaczął szydzić, że to nie dla niego, żeby taniej i że co tak drogo "przecież to chwilę zajmie". 

Przez cały dzień zbierało się na deszcz, momentami coś tam pokropiło, a oczywiście, jak miałem z roboty ruszać, to postanowiło konkretnie się rozpadać. 

Po kolacji u rodziców wracaliśmy w ulewie nie z tej ziemi. Kałuże w mieście były ogromne, jakby cała kanalizacja się zapchała. Momentami wody po kostki było w miejscach, gdzie nigdy nie ma bajorek. Nie wiem skąd te opady. Jeden połowiczny plus - szosa się opłukała z największego brudu, ale za to ma inne zacieki.





Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Do pracy 85 - Wtorkowe serwisowanie || 10.47km

Wtorek, 27 maja 2014 · Komcie(0)
Kategoria Do pracy!
Po maratonie jechało się spoko do pracy, jedynie było dość krótko i sporo chłodniej niż w weekend. Pracy nie było za wiele, ale cały dzień uzbierałem kilka dodatkowych napraw. Miałem w głowie aby umyć szosę po wyścigu, bo się upaćkała w błocie i piasku, ale w końcu nie znalazłem czasu.

Za oknami wyraźne ochłodzenie, mam nadzieje, że to tylko tymczasowe, bo wolałbym w MP jechać bez deszczu i nie w 17 stopniach.


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Kaszebe Runda - Cz 3 Powrót || 65.00km

Poniedziałek, 26 maja 2014 · Komcie(0)
Kategoria Pojeżdżawki
Nie wiedzieć czemu budze się o 5:10. W pokoju z nami śpią cztery koty. trzy małe ślepe jeszcze kociątka i kotka. Przeciągam się na materacu a kotka już koło mnie i się łasi do głaskania. Biore malucha na materac i głaszczę go palcem a kotka lezy obok i mruczy. Maluch popiskuje słodko a ja nie moge juz spać. Słońce wpada do mieszkania i cały pokój rozświetla piękna jasność. Tak około 6 oddaje kotka mamie i jeszcze na chwilę kładę sie do Agi. Wpadam w letarg i drzemie. 

Wstajemy około 7. Pakowanie ogarnianie i czas wyruszać. Żegnamy się z Moniką i juz przed ósmą jesteśmy na trasie. Droga do Nowej Karczmy jest nie dość, że dziurawa to jeszcze ruchliwa. Znów trzęsie nas niemiłosiernie. Jedzie się marnie bo nogi już nie te a ja na plecach mam jeszcze plecak a w sakwie cały majdan. Rower jest mułowaty, ciężki i mało zwrotny. I do tego te dziurawe podjazdy. 

Za Nową Karczmą odbijamy na trasę na Gdańsk. Asfalt się poprawia a i morale wzrasta. Czasem mija nas sporo aut, ale jedzie się dynamicznie. Jest spoko bo pogoda słoneczna i nie za gorąco. Czuje spieczone wczorajszym słońcem ramiona a plecak troszkę uwiera. Zmieniamy się w wiezieniu plecaka z Agnieszką i tak jakoś turlamy się do przodu. 

W okolicy Jodłowa zaczyna sie super zjazd malowniczymi lasami w dół. Pędzimy po 30-35km/h krętą droga w zielonym szpalerze drzew liściastych. Korony z liści łączą się nad nami tworząc tunel. Asfalt na początku super, potem troszkę słabszy - jednak ciągle w dół. Zakręty to w lewo to w prawo, potem znów w lewo. Łuki pokonujemy jak bobsleiści kładąc się na kierownicach. 

Gdańsk witamy z radością. Przedmieścia - zwykłe, nie urzekają, ale wpadamy na główną i szukamy objazdu. Objazd wybiera nam GPS, wczesniej wgrana trasa prowadzi nas bokiem po najgorszym bruku, pod górę i po dzielnicach przypominających Warszawską Pragę. Czerwono-ceglane kamienice jakieś odpadające tynki, i kocie łby z rozjechanego na wszystkie strony bruku. Ulica "Na stoku" jest więc wstawką rodem z Paryż - Roubiax. 

Na Dworcu kupujemy bilety i chwilę przed odjazdem odpoczywamy w klimatyzowanym KFC. Pociąg przyjeżdża prawie o czasie, za to na miejsce docieramy z prawie godzinnym opóźnieniem. Najważniejsze, że już w domu. Najważniejsze że burza, którą widzieliśmy z okien pociągu, juz przeszła. Ponoć nieźle wiało i padało. Teraz tylko mokre ulice prowadzą nas do domu. 

Herbata kolacja i spać... szkoda, że ten weekend i czas wolny się kończą:(




Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Kaszebe Runda - Cz 2 Start || 230.00km

Niedziela, 25 maja 2014 · Komcie(3)
Uczestnicy
Wstajemy wcześnie, szybkie ogarnianie się, jakieś chaotyczne śniadanie - życzenie szczęścia od Moni i w drogę. Problemów kilka jest. Pierwszy to tylne koło, które po zmianie dętki nie dało się napompować moją "klasyczną - nieszosową" pompką. Jadę więc na prawie kapciu i mam nadzieje, że na starcie, ktoś z szosowców będzie miał pompkę do wysokich ciśnień. 

W biurze zawodów Aga ustawia się w kolejkę a ja pożyczam pompeczkę i dmucham koło. Odbieramy pakiety i witamy się z Pająkiem z naszego forum sakwiarskiego. On jedzie na poziomce i pewnie odsadzi nas na trasie. Tuż przed startem przesuwamy się bliżej linii rozpoczęcia wyścigu. Pająk użycza mi smaru, którego resztki z łańcucha wypłukał deszcz dzień wcześniej. Około 4 minuty do startu czuje, że rower pojedzie, nie wiem jak przerzutki, nie wiem czy chodzą, nie regulowałem po zmianie koła, rower w piasku cały, biały i brudny. Dookoła wszyscy pro. Rowery lśnią czystością, jedni podjadają coś przed startem inni obserwują jak ja swoich rywali. Zaraz ale jakich rywali? Rozglądam się dookoła, widzę Agę i pytam się - To co żona ścigamy się?
No pewnie - odpowiada podekscytowana. Czy ja mam tu rywali? Czy ja umiem się ścigać? Nie ja tu przyjechałem zrobić trasę sprawdzić się i wypróbować opony 24 c w szosie. 

7:18:01

Słychać wpinanie się SPD i grupka rusza. Ledwie zdażyłem sie podnieść z siodełka przed nami już się wąż wyciąga. Start ostry - klik, klik - słychać jak łańcuchy spadają na niższe koronki. Na liczniku już 35km/h. Odpuszczamy bo przed nami rodno. RObi się ciasno. Tuż za rondem długa prosta w dół. Eksploduje testosteron i prędkość wchodzi sporo powyżej 40km/h. Puszczam koło świadomie i jadę swoje. Rzut oka za ramie - Aga jedzie. 
Adaś spokojnie jedźmy swoje oni niech pędzą. 
Racja
Pedałujemy więc sobie w dół pięknym zjazdem do Sycowej Huty a potem na Grzybowo. Przypominamy sobie widoki tej samej trasy, gdy jechaliśmy ten odcinek zimą podczas zimowej wyprawy. Wszystko niby takie samo, ale krajobrazy i rozpoznawane miejsca szybciej się zmieniają. CO jakiś czas to ja to Aga na głos wspominamy sobie
"o a tu zatrzymaliśmy się i do Asi dzwoniliśmy".
"Noo a ten las pamiętasz jaki był pięknie biały?"
Droga znana, ale odkrywana przez nas na nowo. Nie wiedzieć kiedy robimy kolejne kilometry. 

Wdzydze to ostry 90 stopniowy łuk w lewo. Jest troszkę piasku - trzeba uważać bo to nie 17km/h a prawie 30 na licznikach. Za łukiem dochodzi nas kolejna grupa puszczana po nas. Kolejne peletony będą nas mijać co jakiś czas na trasie. Przez chwilę chcę podłapać koło za kimś, ale gdy dochodzimy do 35km/h to rezygnuje. Jedziemy dalej we dwoje. 

Nie wiem co znaczy to "B" w kółku - mówie do Agi, pokazując na namalowany żółty znak na asfalcie. Nie zdążyłem uzyskać odpowiedzi, bo widać już tłumek kolo stolików i masę rowerów.

BUFET 1 - Jaja w Leśnie

Hura - coś na ząb, śniadanie było słabe, to jajecznica i chleb z żurawiną wydaja się akurat na ten moment trasy. Zagryzam całość pączkiem i popijam wodą z cytryną. Kilka słów wymieniam z pająkiem i ogarniamy się dalej. Pająka będziemy widywać jeszcze kilka razy na bufetach, za każdym razem, my zaczynamy, a on kończy popas. 

Z nową energią, dalej na trasę. Rowery przestały nas już mijać, jakbyśmy stali. Pro wypadli na czoło a teraz spora część ludzi rozciągnęła się i na trasie spotykamy co jakiś czas jakichś ludzi. Na tym odcinku dołącza do nas kolega na MTB. Jedzie na slickach 1,5 cala i kołach 26. Mijamy go, ale robimy na tyle wolno, że podłącza się do naszego już trzyosobowego peletonu. 
O jego obecności dowiaduje się dość późno, bo pewnie dobre kilkanaście kilometrów dalej na trasie. 

Do Leśna jedziemy we trójkę i wydaje się, że kolejni ludzie pojawiają się to za nami to przed nami. Tempo mamy konkretne, bo na tym odcinku maratonu dobrze ponad 27km/h udaje się średnią utrzymać. Przez większą część trasy prowadzę ja. Czasem zmienia mnie Aga, a sporadycznie 26-tka. On w czasie rozmowy, umartwia się, że w tym roku jego największy dystans to 15 km i że do tej pory jeździł na zimówce i niedawno wyjął rower z piwnicy i takie tam. Wspomina, że chyba lekkomyślnie to 225 wybrał i że gdyby nie my to on chyba by nie dal rady. Nie daje zmian, ale czasem się pojawi przede mną. Dobre i to - może jeszcze czwartego do tego brydża co?

W Lasce spotykamy kilku ludzi. Pojawia się opcja powiększenia peletonu do 5ciu osób. Dyskusja wymiana spojrzeń i szacowania "jakie tempo macie?". Na takiej imprezie nikt nie wstydzi sie tak spytać. 
"Jedziemy tak 25-26km/h"
"Hmm to tak jak ja, ale ja chyba nie pojadę z wami, bo wole szybciej" - kolega na szosie wygląda na mocnego, ale wspomna także coś, że wcześniej przeciągnął się za szybszymi i teraz woli uważać na grupki i jechać swoim tempem. "Dobra to lecę to jak mnie dogonicie to najwyżej się podczepię" - kwituje i rusza.
Jeden odjechał. My nadal we 3. "26-tka" wyraźnie na nas czeka. Dobrze jechać z kimś - zawsze to raźniej. Już mamy czwartego na oku. Kolega z Sakwą Crosso i na Trekkingu na slickach 23c. Nie ustalamy współpracy - ona się sama nawiązuje, po prostu kończy się popasać w podobnym czasie jak my i ruszamy wspólnie. Zabieramy z trawy numerek startowy "piątki" , tego co wolał jechać przed nami. Zostawił go na trawie z kawałkiem jakiegoś paska. Trzeba mu go jakoś oddać, albo do biura zabrać.

Od ruszenia z postoju, droga od razu wspina się w górę. Kiedy zdobywamy podjazd "piątka" pojawia się z naprzeciwka, pędzi w dół po numerek. Mija mnie zanim zdążę coś powiedzieć, ale w tyle słyszę krzyk "26tki" "Czekaaaaaj". 
Podjazd robi się ciężko, bo nogi sztywne po przerwie, poza tym jest dość sporo dziur. Nasza niepisana ekipa się rozciąga. "26tka" zostaje w tyle sporo, bo oddaje numerek "piątce", a ja i Aga niezmiennie razem! "Crosso" też gdzieś w zasięgu wzroku za nami. 

W okolicy Asmusa, znów zbieramy się w grupkę. Tym razem dołącza do nas na chwilkę "Starszy pan". Widzieliśmy go na postoju w lasce, ale pojechał sporo przed naszym wyjazdem. Koleś ma około 60tki pewnie i jedzie na rowerze szosowym bardzo retro. Tak bardzo retro, że patrząc od tyłu na rower widać, że przednie i tylne kolo nie tworzą jednego śladu. Przed pewien odcinek trzyma się z nami, ale jeszcze przed Asmusem znika w tyle. 

Peleton prowadzę ja, ale w sumie to nie jest peleton. Droga jest miejscami tak dziurawa, że każdy slalomuje po całej szerokości szukając sobie przejazdu. Dobrze, że ten odcinek nie jest uczęszczany przez auta, bo pewnie znalezienie miejsca aby nas wyprzedzić wozem, byłoby dość frustrujące. 

Do Swornych Gaci "Crosso" jedzie kawałek przodem, jest z górki, a peleton znów w wężu. No to zacznie się prawdziwa jazda - myślę. Będzie współpraca itp. "Crosso" Szybko oddaje prowadzenie mi, mimo, że jeszcze jest z górki i w sumie całość w lesie i bez wiatru. Prowadzę więc znów ja. Przez Swornegacie lecimy dość dynamicznie miejscami sporo ponad 30km/h. Na skręcie do Małych Sworncyh Gaci zmienia mnie Aga i jedziemy piękną średnią do samego zwodzonego mostu pomiędzy jeziorami. Zaraz za nim krótki postój na banana. Nasza grupa znów czteroosobowa. 26tka, Crosso Aga i Ja.

Ruszamy dalej a na czole znów ląduje ja. Czekam na zmianę, ale nie pojawia się chętny. Na chwilę wychodzi 26tka, ale wieje mocno, więc oddaje wodze mi. Znów licze na zmianę. Znów nic. Pedałuje leżąc na lemondce i jedziemy 28-29km/h. Spoko - dobry ten trening będzie dla mnie. W głowie mam, że w Charzykowy, będzie obiad. Zaczynam czuć głód a energia spala się, bo wieje całkiem mocno miejscami. 

Charzykowy - Banan i Chałwa

Punkt kontrolny z minimum jedzenia, banan i chałwa, do  tego dolewka wody. Kurcze, a gdzie obiad? Jestem rozgoryczony. Odpoczywamy w cieniu i dociera do nas kolega "piątka". Zmywa się szybciej niż my. Ja popijam wodę i obserwuje co kto zarządzi. 26tka chce ruszać. Mnie morale opadło, niby do następnego juz obiadowego punktu "tylko 40km", ale to jest "tylko 40km". 
Ruszamy, i co? Znów ja na czole, zwalniam, aby puścić kogoś, ale nikt się nie kwapi. Głodny i zmęczony już prowadzeniem łapie kryzys. Aga mnie zmienia co jakiś czas, ale kurza melodia - mamy tu jeszcze dwóch facetów w grupie! Na postoju przy chałwie usłyszałem znów od 26-tki, że tylko dzięki nam daje radę itd. Super - gracjas sinioras, ale włącz się w jazdę. 

Nawrót na Bytów to zmiana drogi na dziurawkę. Jazda makabra. Pełno łat dziur i spory ruch, podupadamy na prędkości i to mocno. Ja mam kryzys więc w końcu Crosso - robi zmianę. 26tka na jednym z podjazdów nam odjeżdża i spory odcinek jedziemy we trójkę bez niego. Na dziurawej drodze 26tka - ma przewagę, grube opony, amor powietrzny i takie tam bajery. Crosso spisuje się nieźle. Jedzie na czole, jest wyższy, pokazuje dziury - nawet to gra. Odpoczywam, rany jak w tunelu jest cicho - gdyby nie te dziury, gdyby nie ten asfalt, nei te tiry co nas wyprzedzają i nie potrzeba jazdy slalomem i na stojąco. 

Na choryzoncie widać 26tkę, niby jest, ale go nie ma. Pojawia się co jakiś czas w oddali, jakieś 500m przed nami. Nie da się jechać więcej niż 23-24km/h. Nie na szosowych kołach. Nie po przygodzie z dnia poprzedniego. Nie zaryzykuje dziury i rozwalenia opony w tym miejscu. Wreszcie - gdy droga się lekko poprawia doganiamy 26tkę. Zdziwiony wita nas tekstem: "czekałem, czekałem na was, ale w końcu nie było was nie było i pojechałem swoim tempem" Spoko, rozumiemy, lepszy rower, lepsze koła - no problem. 

Czteroosobowy peleton znów prowadzę ja. Crosso Osłabł i podczas mojej zmiany, decyduje sie na postój. "Jedźcie - ja się tu zatrzymam na dłużej". Mamy się na postoju spotkać obiadowym. Do obiadowego wjeżdżamy więc we trójkę. Ku naszemu zaskoczeniu na obiadowym siedzi "piątka". Narzeka na kolano i rozważa wycofanie się. W tajemnicy przyznaje się nam, że troszkę udaje, aby go zabrali karetką na start. Opuszcza więc obiadowy autem. My zjadamy obiad, pomidorowa z kubeczka to za mało, zamawiamy dodatkowo większe danie z baru obok. 10zł za obiadek? Dobra cena i dobry obiad!

Obiadowy opuszczamy znów w komplecie. Szybko droga się psuje i znów nam 26-tka ucieka. Po pewnym czasie znika z pola widzenia. Do nawrotki przed Bytowem jedziemy we trójkę. Crosso znika za nami gdzieś zaraz za skrętem. Piękny asfalt i droga w dół. Zjazdy i podjazdy na rozpędzie. Mijamy zabawną nazwę miejscowości - Ugoszcz a zaraz za nią Studzienice. 

W Półcznie na bufecie spotykamy 26tkę. Odpoczywa i czeka na nas. Zjadam placek drożdżowy, i popijam woda z miodem. Tuż obok lezą małosolne ogórki. Mam smaka na takiego. Biorę jeden a potem kolejny i upajając sie ich smakiem wsuwam chyba z cztery kawałki. Z postoju ruszamy we trójkę razem z 26tką. Nie mija jednak chyba więcej niż kilometr a mnie zaczyna mdlić. Jadę twardo, ale robi mi się słabo i czuje, że mi się odbija. 
Sól z ogórków niestety podziałała jak środek do płukania żołądka i kończy się to awaryjnym postojem przy drodze. Rzygam jak kot przez dobre kilka minut. Puszczam 26tkę przodem, aby nie patrzył jak się męczę. Nie wiem co będzie ze mną dalej. Brzuch co jakiś czas zbijają torsje a ja nie mogę nad tym zapanować. Rozważamy, czy nie wycofać się z wyścigu. 

Mija mi jednak, popijam wodą i nagle jak ręka odjął. Po prostu czuje się lekko sponiewierany. Aga - obawia się czy jechać dalej, ja nie chcę się wycofać. Dam radę - mówię. Powoli dam radę - jak coś to staniemy - mówie uspokajając ją. 
Jedziemy więc dalej. Nie jest ok, bo odbija mi się nieprzyjemnie, ale popijam wodą i im dalej tym lepiej mi. Wracam do "pełnej" sprawności, jakieś 5 km dalej. 

Do mety jedziemy już wolniej, mimo dobrej drogi. Nawet zatrzymujemy się na placki ziemniaczane na ostatnim puncie kontrolnym. Wpadamy po placki (jej jak mi się chciało jeść po tym nieoczekiwanym "zwrocie" sytuacji). 
Finał naszej 225 km, nie jest huczny, ani w wielkim stylu. Wjeżdżamy na matę robimy PIIIIP a potem spokojnie na rynek na dekorację. Na końcu czeka Monika i robi nam kilka fotek. Wymieniamy się gratulacjami z 26 tką, którego spotykamy w miasteczku startowym.  Odbieramy pakiety żywieniowe i zasiadamy do szybkiej "na gorąco" relacji podczas miski makaronu. Jedząc makaron we trójkę opowiadamy Monice o trudach jazdy. Posileni wracamy rowerami do Kwatery na kolację i ciepłą kąpiel.

Padamy bardzo szybko, nie wiem nawet kiedy usnąłem... To był fajny dzień. Naprawdę fajny udany dzień w gronie super ludzi. Dzięki Monika!!!






Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Kaszebe Runda - Cz 1 || 54.00km

Sobota, 24 maja 2014 · Komcie(0)
Na ten start czekałem dlugo, chciałem sprawdzić jak to jest wystartować w zawodach długodystansowych w nieco innej odsłonie niz Radlin. Tu jechałem z założeniem, przede wszystkim sprawdzenia swojej formy, oraz treningowym. Jedno i drugie udało się zrealizować w 100%. Jak było? Co się działo? I czemu małosolne - są słabe na zagrychę? O tym w tym opisie. 

Dojazd

Wsiadamy do pociągu w Legionowie o 9:38. Mamy wielki przedział rowerowy na 15 rowerów i miejsce w przedziale. Stan błogości psuje tylko kilka rzeczy. Przede wszystkim mega duchota w pociągu i ekipa z wieczoru kawalerskiego bawiąca się w przedziale za nami. Fakt, że w wagonie trzy przedziały od rowerowego sa bez luster i szyb, sprawia, że chłopaki bawią się tuż za moją głowa. Nie mogło się obyć bez wrzasków i rozpijania wódki. Zanim wysiedliśmy w Tczewie, oni mieli już dobrze w czubie, a nasza przygoda się zaledwie zaczynała. 

Wyjazd z miasta robimy na podstawie śladu GPS, jest duszno. W powietrzu czuć skwar a droga jakoś się nie klei. Choć może właśnie słowo"klei się" byłoby tu na miejscu. Pierwsze podjazdy idą ciężko. Nie mija półtorej godziny a zbiera się na burzę. W miejscowości Skaryszewy z nieba zwala się ściana wody. Wali gradem i  deszczem, a my schowani pod daszkiem sklepu czekamy aż nawałnica przejdzie.

I owszem przeszła... Temperatura w pół godziny spadła z 33 stopni do 23 a w ciągu kolejnych godzin, do 18 stopni. Ruszyliśmy w mżawce. Na dziurawej drodze kałuże pozalewały i tak dość popularne wyrwy. Agnieszka chlapie na mnie niemiłosiernie, a ja klnę bo co chwila bije mnie po nadgarstkach jakiś wybój. Jakby tego było mało, wiatr po przejściu frontu wezbrał na sile i osusza wszystkie liściaste drzewa wprost na nas. Czyli pada, ale nie z nieba - choć równie gwałtownie.

 Droga do Nowej karczmy jest Masakryczna. Łata na łacie, dziury popękany asfalt a do tego śliska i mokra szosa. Ani tu robić szybkie uniki, ani pedałować rytmicznie. Na jednym ze zjazdów w ostatniej chwili zauważam "podejrzaną kałużę" i podrywam przednie koło. Tył niestety z impetem wali w krater. Kolejne 30 m to już jazda na obręczy i nagły postój. Pięknie - myślę sobie - tylko rozwalonego koła mi brakowało. Całe szczęście, że Monika - nasza koleżanka z Kościerzyny - wcześniej zaproponowała nas podwiezienie z nowej Karczmy autem. Szybki kontakt i odbiera nas ale jeszcze przed miastem. 

Do domu docieramy więc mokrzy, nasze rowery upaćkane a ja mam kapcia. Efekt? Cieszymy się jak nie wiem, że udało nam się z transportem. Podczas gdy ja zmieniam dętkę, Aga ogarnia z Moniką miejsce do spania a potem szybkie zakupy prysznic i wieczór przy winie spędzony na integracji Kaszebskiej i Mazowieckiej ziemi:D Super wieczór, ale planowany start o 7:18 sprawia, że musimy się kłaść spać. 

Dzień pełen wrażeń a start dopiero jutro...


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Do pracy 84 - Wcześnie dziś wstałem || 53.69km

Piątek, 23 maja 2014 · Komcie(0)
Kategoria Do pracy!
Poranne hałasy na budowie, zbudziły nas z Agnieszką już po 6:15 - więc mimo prób zaśnięcia - na nogach byłem wcześnie. Jeszcze po siódmej, ruszyłem więc w porannym słońce, na trasę. Standardowe pedałowanie wzbogacone o walkę z wiatrem. Jechało się przyjemnie i przyjemny dystans wyszedł. 

W pracy kocioł i młyn. Dużo by opowiadać, ale "Świeżak" znów wyszedł zostawiając majdan podczas gdy ja z rpacy wyszedłem 19:15. Mało tego namotał dziś strasznie! pomieszał tak, że jedni mówili "X" a on twierdził "Y" i klient latał w te i nazad od sasa do lasa. 

Z radością wróciłem do domu - dobrze, że to już piątek!


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,