Kaszebe Runda - Cz 2 Start | Księgowy

Kaszebe Runda - Cz 2 Start || 230.00km

Niedziela, 25 maja 2014 · Komcie(3)
Uczestnicy
Wstajemy wcześnie, szybkie ogarnianie się, jakieś chaotyczne śniadanie - życzenie szczęścia od Moni i w drogę. Problemów kilka jest. Pierwszy to tylne koło, które po zmianie dętki nie dało się napompować moją "klasyczną - nieszosową" pompką. Jadę więc na prawie kapciu i mam nadzieje, że na starcie, ktoś z szosowców będzie miał pompkę do wysokich ciśnień. 

W biurze zawodów Aga ustawia się w kolejkę a ja pożyczam pompeczkę i dmucham koło. Odbieramy pakiety i witamy się z Pająkiem z naszego forum sakwiarskiego. On jedzie na poziomce i pewnie odsadzi nas na trasie. Tuż przed startem przesuwamy się bliżej linii rozpoczęcia wyścigu. Pająk użycza mi smaru, którego resztki z łańcucha wypłukał deszcz dzień wcześniej. Około 4 minuty do startu czuje, że rower pojedzie, nie wiem jak przerzutki, nie wiem czy chodzą, nie regulowałem po zmianie koła, rower w piasku cały, biały i brudny. Dookoła wszyscy pro. Rowery lśnią czystością, jedni podjadają coś przed startem inni obserwują jak ja swoich rywali. Zaraz ale jakich rywali? Rozglądam się dookoła, widzę Agę i pytam się - To co żona ścigamy się?
No pewnie - odpowiada podekscytowana. Czy ja mam tu rywali? Czy ja umiem się ścigać? Nie ja tu przyjechałem zrobić trasę sprawdzić się i wypróbować opony 24 c w szosie. 

7:18:01

Słychać wpinanie się SPD i grupka rusza. Ledwie zdażyłem sie podnieść z siodełka przed nami już się wąż wyciąga. Start ostry - klik, klik - słychać jak łańcuchy spadają na niższe koronki. Na liczniku już 35km/h. Odpuszczamy bo przed nami rodno. RObi się ciasno. Tuż za rondem długa prosta w dół. Eksploduje testosteron i prędkość wchodzi sporo powyżej 40km/h. Puszczam koło świadomie i jadę swoje. Rzut oka za ramie - Aga jedzie. 
Adaś spokojnie jedźmy swoje oni niech pędzą. 
Racja
Pedałujemy więc sobie w dół pięknym zjazdem do Sycowej Huty a potem na Grzybowo. Przypominamy sobie widoki tej samej trasy, gdy jechaliśmy ten odcinek zimą podczas zimowej wyprawy. Wszystko niby takie samo, ale krajobrazy i rozpoznawane miejsca szybciej się zmieniają. CO jakiś czas to ja to Aga na głos wspominamy sobie
"o a tu zatrzymaliśmy się i do Asi dzwoniliśmy".
"Noo a ten las pamiętasz jaki był pięknie biały?"
Droga znana, ale odkrywana przez nas na nowo. Nie wiedzieć kiedy robimy kolejne kilometry. 

Wdzydze to ostry 90 stopniowy łuk w lewo. Jest troszkę piasku - trzeba uważać bo to nie 17km/h a prawie 30 na licznikach. Za łukiem dochodzi nas kolejna grupa puszczana po nas. Kolejne peletony będą nas mijać co jakiś czas na trasie. Przez chwilę chcę podłapać koło za kimś, ale gdy dochodzimy do 35km/h to rezygnuje. Jedziemy dalej we dwoje. 

Nie wiem co znaczy to "B" w kółku - mówie do Agi, pokazując na namalowany żółty znak na asfalcie. Nie zdążyłem uzyskać odpowiedzi, bo widać już tłumek kolo stolików i masę rowerów.

BUFET 1 - Jaja w Leśnie

Hura - coś na ząb, śniadanie było słabe, to jajecznica i chleb z żurawiną wydaja się akurat na ten moment trasy. Zagryzam całość pączkiem i popijam wodą z cytryną. Kilka słów wymieniam z pająkiem i ogarniamy się dalej. Pająka będziemy widywać jeszcze kilka razy na bufetach, za każdym razem, my zaczynamy, a on kończy popas. 

Z nową energią, dalej na trasę. Rowery przestały nas już mijać, jakbyśmy stali. Pro wypadli na czoło a teraz spora część ludzi rozciągnęła się i na trasie spotykamy co jakiś czas jakichś ludzi. Na tym odcinku dołącza do nas kolega na MTB. Jedzie na slickach 1,5 cala i kołach 26. Mijamy go, ale robimy na tyle wolno, że podłącza się do naszego już trzyosobowego peletonu. 
O jego obecności dowiaduje się dość późno, bo pewnie dobre kilkanaście kilometrów dalej na trasie. 

Do Leśna jedziemy we trójkę i wydaje się, że kolejni ludzie pojawiają się to za nami to przed nami. Tempo mamy konkretne, bo na tym odcinku maratonu dobrze ponad 27km/h udaje się średnią utrzymać. Przez większą część trasy prowadzę ja. Czasem zmienia mnie Aga, a sporadycznie 26-tka. On w czasie rozmowy, umartwia się, że w tym roku jego największy dystans to 15 km i że do tej pory jeździł na zimówce i niedawno wyjął rower z piwnicy i takie tam. Wspomina, że chyba lekkomyślnie to 225 wybrał i że gdyby nie my to on chyba by nie dal rady. Nie daje zmian, ale czasem się pojawi przede mną. Dobre i to - może jeszcze czwartego do tego brydża co?

W Lasce spotykamy kilku ludzi. Pojawia się opcja powiększenia peletonu do 5ciu osób. Dyskusja wymiana spojrzeń i szacowania "jakie tempo macie?". Na takiej imprezie nikt nie wstydzi sie tak spytać. 
"Jedziemy tak 25-26km/h"
"Hmm to tak jak ja, ale ja chyba nie pojadę z wami, bo wole szybciej" - kolega na szosie wygląda na mocnego, ale wspomna także coś, że wcześniej przeciągnął się za szybszymi i teraz woli uważać na grupki i jechać swoim tempem. "Dobra to lecę to jak mnie dogonicie to najwyżej się podczepię" - kwituje i rusza.
Jeden odjechał. My nadal we 3. "26-tka" wyraźnie na nas czeka. Dobrze jechać z kimś - zawsze to raźniej. Już mamy czwartego na oku. Kolega z Sakwą Crosso i na Trekkingu na slickach 23c. Nie ustalamy współpracy - ona się sama nawiązuje, po prostu kończy się popasać w podobnym czasie jak my i ruszamy wspólnie. Zabieramy z trawy numerek startowy "piątki" , tego co wolał jechać przed nami. Zostawił go na trawie z kawałkiem jakiegoś paska. Trzeba mu go jakoś oddać, albo do biura zabrać.

Od ruszenia z postoju, droga od razu wspina się w górę. Kiedy zdobywamy podjazd "piątka" pojawia się z naprzeciwka, pędzi w dół po numerek. Mija mnie zanim zdążę coś powiedzieć, ale w tyle słyszę krzyk "26tki" "Czekaaaaaj". 
Podjazd robi się ciężko, bo nogi sztywne po przerwie, poza tym jest dość sporo dziur. Nasza niepisana ekipa się rozciąga. "26tka" zostaje w tyle sporo, bo oddaje numerek "piątce", a ja i Aga niezmiennie razem! "Crosso" też gdzieś w zasięgu wzroku za nami. 

W okolicy Asmusa, znów zbieramy się w grupkę. Tym razem dołącza do nas na chwilkę "Starszy pan". Widzieliśmy go na postoju w lasce, ale pojechał sporo przed naszym wyjazdem. Koleś ma około 60tki pewnie i jedzie na rowerze szosowym bardzo retro. Tak bardzo retro, że patrząc od tyłu na rower widać, że przednie i tylne kolo nie tworzą jednego śladu. Przed pewien odcinek trzyma się z nami, ale jeszcze przed Asmusem znika w tyle. 

Peleton prowadzę ja, ale w sumie to nie jest peleton. Droga jest miejscami tak dziurawa, że każdy slalomuje po całej szerokości szukając sobie przejazdu. Dobrze, że ten odcinek nie jest uczęszczany przez auta, bo pewnie znalezienie miejsca aby nas wyprzedzić wozem, byłoby dość frustrujące. 

Do Swornych Gaci "Crosso" jedzie kawałek przodem, jest z górki, a peleton znów w wężu. No to zacznie się prawdziwa jazda - myślę. Będzie współpraca itp. "Crosso" Szybko oddaje prowadzenie mi, mimo, że jeszcze jest z górki i w sumie całość w lesie i bez wiatru. Prowadzę więc znów ja. Przez Swornegacie lecimy dość dynamicznie miejscami sporo ponad 30km/h. Na skręcie do Małych Sworncyh Gaci zmienia mnie Aga i jedziemy piękną średnią do samego zwodzonego mostu pomiędzy jeziorami. Zaraz za nim krótki postój na banana. Nasza grupa znów czteroosobowa. 26tka, Crosso Aga i Ja.

Ruszamy dalej a na czole znów ląduje ja. Czekam na zmianę, ale nie pojawia się chętny. Na chwilę wychodzi 26tka, ale wieje mocno, więc oddaje wodze mi. Znów licze na zmianę. Znów nic. Pedałuje leżąc na lemondce i jedziemy 28-29km/h. Spoko - dobry ten trening będzie dla mnie. W głowie mam, że w Charzykowy, będzie obiad. Zaczynam czuć głód a energia spala się, bo wieje całkiem mocno miejscami. 

Charzykowy - Banan i Chałwa

Punkt kontrolny z minimum jedzenia, banan i chałwa, do  tego dolewka wody. Kurcze, a gdzie obiad? Jestem rozgoryczony. Odpoczywamy w cieniu i dociera do nas kolega "piątka". Zmywa się szybciej niż my. Ja popijam wodę i obserwuje co kto zarządzi. 26tka chce ruszać. Mnie morale opadło, niby do następnego juz obiadowego punktu "tylko 40km", ale to jest "tylko 40km". 
Ruszamy, i co? Znów ja na czole, zwalniam, aby puścić kogoś, ale nikt się nie kwapi. Głodny i zmęczony już prowadzeniem łapie kryzys. Aga mnie zmienia co jakiś czas, ale kurza melodia - mamy tu jeszcze dwóch facetów w grupie! Na postoju przy chałwie usłyszałem znów od 26-tki, że tylko dzięki nam daje radę itd. Super - gracjas sinioras, ale włącz się w jazdę. 

Nawrót na Bytów to zmiana drogi na dziurawkę. Jazda makabra. Pełno łat dziur i spory ruch, podupadamy na prędkości i to mocno. Ja mam kryzys więc w końcu Crosso - robi zmianę. 26tka na jednym z podjazdów nam odjeżdża i spory odcinek jedziemy we trójkę bez niego. Na dziurawej drodze 26tka - ma przewagę, grube opony, amor powietrzny i takie tam bajery. Crosso spisuje się nieźle. Jedzie na czole, jest wyższy, pokazuje dziury - nawet to gra. Odpoczywam, rany jak w tunelu jest cicho - gdyby nie te dziury, gdyby nie ten asfalt, nei te tiry co nas wyprzedzają i nie potrzeba jazdy slalomem i na stojąco. 

Na choryzoncie widać 26tkę, niby jest, ale go nie ma. Pojawia się co jakiś czas w oddali, jakieś 500m przed nami. Nie da się jechać więcej niż 23-24km/h. Nie na szosowych kołach. Nie po przygodzie z dnia poprzedniego. Nie zaryzykuje dziury i rozwalenia opony w tym miejscu. Wreszcie - gdy droga się lekko poprawia doganiamy 26tkę. Zdziwiony wita nas tekstem: "czekałem, czekałem na was, ale w końcu nie było was nie było i pojechałem swoim tempem" Spoko, rozumiemy, lepszy rower, lepsze koła - no problem. 

Czteroosobowy peleton znów prowadzę ja. Crosso Osłabł i podczas mojej zmiany, decyduje sie na postój. "Jedźcie - ja się tu zatrzymam na dłużej". Mamy się na postoju spotkać obiadowym. Do obiadowego wjeżdżamy więc we trójkę. Ku naszemu zaskoczeniu na obiadowym siedzi "piątka". Narzeka na kolano i rozważa wycofanie się. W tajemnicy przyznaje się nam, że troszkę udaje, aby go zabrali karetką na start. Opuszcza więc obiadowy autem. My zjadamy obiad, pomidorowa z kubeczka to za mało, zamawiamy dodatkowo większe danie z baru obok. 10zł za obiadek? Dobra cena i dobry obiad!

Obiadowy opuszczamy znów w komplecie. Szybko droga się psuje i znów nam 26-tka ucieka. Po pewnym czasie znika z pola widzenia. Do nawrotki przed Bytowem jedziemy we trójkę. Crosso znika za nami gdzieś zaraz za skrętem. Piękny asfalt i droga w dół. Zjazdy i podjazdy na rozpędzie. Mijamy zabawną nazwę miejscowości - Ugoszcz a zaraz za nią Studzienice. 

W Półcznie na bufecie spotykamy 26tkę. Odpoczywa i czeka na nas. Zjadam placek drożdżowy, i popijam woda z miodem. Tuż obok lezą małosolne ogórki. Mam smaka na takiego. Biorę jeden a potem kolejny i upajając sie ich smakiem wsuwam chyba z cztery kawałki. Z postoju ruszamy we trójkę razem z 26tką. Nie mija jednak chyba więcej niż kilometr a mnie zaczyna mdlić. Jadę twardo, ale robi mi się słabo i czuje, że mi się odbija. 
Sól z ogórków niestety podziałała jak środek do płukania żołądka i kończy się to awaryjnym postojem przy drodze. Rzygam jak kot przez dobre kilka minut. Puszczam 26tkę przodem, aby nie patrzył jak się męczę. Nie wiem co będzie ze mną dalej. Brzuch co jakiś czas zbijają torsje a ja nie mogę nad tym zapanować. Rozważamy, czy nie wycofać się z wyścigu. 

Mija mi jednak, popijam wodą i nagle jak ręka odjął. Po prostu czuje się lekko sponiewierany. Aga - obawia się czy jechać dalej, ja nie chcę się wycofać. Dam radę - mówię. Powoli dam radę - jak coś to staniemy - mówie uspokajając ją. 
Jedziemy więc dalej. Nie jest ok, bo odbija mi się nieprzyjemnie, ale popijam wodą i im dalej tym lepiej mi. Wracam do "pełnej" sprawności, jakieś 5 km dalej. 

Do mety jedziemy już wolniej, mimo dobrej drogi. Nawet zatrzymujemy się na placki ziemniaczane na ostatnim puncie kontrolnym. Wpadamy po placki (jej jak mi się chciało jeść po tym nieoczekiwanym "zwrocie" sytuacji). 
Finał naszej 225 km, nie jest huczny, ani w wielkim stylu. Wjeżdżamy na matę robimy PIIIIP a potem spokojnie na rynek na dekorację. Na końcu czeka Monika i robi nam kilka fotek. Wymieniamy się gratulacjami z 26 tką, którego spotykamy w miasteczku startowym.  Odbieramy pakiety żywieniowe i zasiadamy do szybkiej "na gorąco" relacji podczas miski makaronu. Jedząc makaron we trójkę opowiadamy Monice o trudach jazdy. Posileni wracamy rowerami do Kwatery na kolację i ciepłą kąpiel.

Padamy bardzo szybko, nie wiem nawet kiedy usnąłem... To był fajny dzień. Naprawdę fajny udany dzień w gronie super ludzi. Dzięki Monika!!!






Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Komentarze (3)

co nas nie zabije, to nas wzmocni. Gratuluję determinacji!

LeeFuks 07:58 czwartek, 29 maja 2014

Nooo nie mogłam się doczekać relacji !!!!
Teraz jak to czytam - to żałuję że nie wybrałam dłuższego dystansu.
A zdjęcia podeślę dziś popołudniu.

emonika 06:30 wtorek, 27 maja 2014

Wielkie, wielkie dzięki za to, co uwielbiam - dystans i ironię :) dawno się tak często nie uśmiechałem jak przy Twojej relacji. Czekam na kolejne odcinki!

Trollking 22:02 poniedziałek, 26 maja 2014
Wpisz trzy pierwsze znaki ze słowa zdraz

Dozwolone znaczniki [b][/b] i [url=http://adres][/url]