ciekawsze wpisy, strona 1 | Księgowy
Wpisy archiwalne w kategorii

ciekawsze wpisy

Dystans całkowity:1983.32 km (w terenie 197.00 km; 9.93%)
Czas w ruchu:31:51
Średnia prędkość:21.47 km/h
Liczba aktywności:47
Średnio na aktywność:42.20 km i 5h 18m
Więcej statystyk

Bolimowskie Lasy z Dziewuchami || 150.00km

Sobota, 24 sierpnia 2019 · Komcie(1)
Kategoria ciekawsze wpisy
Wyjazd do Bolimowa i tamtejszych lasów, to był pomysł Ani. Po ostatniej dwusetce napisała, że tam jeszcze jej nie było, dlatego taki pomysł się pojawił. Wyszło tak, że z Anią i Grażyną pojechaliśmy rowerami na kołach do tego Bolimowa i po 90kilometrach dołączyła do nas Karolina. 

Jak było? 

Były lasy, było błoto, były śmiechy...

Jakoś około osiemnastej wsiadamy w pociąg i gnamy KM do domu.

W drodze powrotnej utknęliśmy w pociągu bo na Centralnej był jakiś wypadek i mimo, że nie chciało mi się za bardzo już pedałować tego dnia to musiałem jechać ze wschodniej do domu rowerem.










Galeria

PS. Serio było fajnie! We wrześniu kolejna tułaczka;)


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Do pracy rowerem - trudne rozmowy! || 37.00km

Sobota, 22 czerwca 2019 · Komcie(3)

Do pracy pojechałem rowerem tego dnia - drogą nieco dookoła. Choć w sumie nie całkiem dookoła, bo wybrałęm drogę wałem do Nowego Jorku. (Nowego Dworu). Długi prosty odcinek za to dłuższa wersja dojazdu niż ta przy torach i o niebo mniej wertepiasta. Jedyne co można jej zarzucić, to monotonia...17km singla wałem:)

Tego dnia przypadało na sobotę. Mi przypadała praca, ale praca to daleko pojęcie odległe od tego co się działo w sklepie. Mamy bowiem promocję, że płacimy za oceny. Do czego to doszło, żeby za oceny płacić. Za każdą piątkę na świadectwie 5 zł za każdą szóstkę sześć złotych. No i w sumie, jak ogłaszali tą promocję to nie sadziłem, że będzie taki szał na to będzie.
I wiecie co? 

BYŁ SZAŁ...

Najbardziej przygnębiające jest to, że ludzie kupowali czasem rzeczy totalnie nie dla dzieciaków, a młodzi stali tylko jako nośnik rabatu ze świadectwem. Bo po co takiej 8 latce piekarnik (rabat 50zł) czy 13 latkowi blender i żelazko...
- Tata, a głośnik dla mnie? 
- Nie weźmiemy piekarnik za to!

Warunek taki, że zakupy musiały być za 200zł minimum... No i czasem na siłe dobierali coś ludzie aby tylko rabat dostać. Nawet przy kasie Handle Świadectw były. 
- My mamy jeszcze jedno świadectwo ze sobą, ale już kupiliśmy co potrzeba. Możemy odsprzedać za 20zł oceny tam z 50zł pani wyjdzie rabatu!
- A pan ma je teraz?

seriously??????



O losie...
Matko Bosko Tosterowa!
Na Święty czajnik!!!
Co tu się od Janiepawla!


Ile ja tego dnia miałem ciężkich rozmów...

- No jest pan już wolny? Czy jeszcze nie? Bo czekam i czekam
- miałem klientów już podchodzę... SŁUCHAM!
- Czy ta szczoteczka ma funkcję ŁAJT?
- Tak
- Wybiela zęby tak?
- No sama napewno nie. Bez pasty wybielającej nic nie da ta funkcja
- Jak to?
- No wodą pani zębów nie wybieli
- Nie? A ona jakichś ultrafioletów w zęby nie robi, żeby wybielić?
-

- [...] ta lodówka będzie dla pani myslę odpowiednia
- wie pan bo ja nie potrzebuje dużej...
- rozumiem
- ja w lodówce dużo pomidorów trzymam
- no tak. One są zdrowe zawierają potas. Warto je jeść - racja
- Nie proszę pana  - ja mam straszne zaparcia! One pomagają!


- Czy ten czajnik ma funkcję bluetooth?
- eee Słucham?
- No bluetooth - nie wie pan co to jest
- No wiem, ale nie bardzo wiem, co ta funkcja miałą by przekazywać
- No wie pan czas gotowania wody temperatury czy coś takiego


- Macie państwo odkurzacz do mrówek?
- eeee No odkurzacze mamy
- On musi być do mrówek aby je zabijać...


- Czy ta hulajnoga elektryczna jeździ na prąd?
- no eee tak...
- mhmm w tył też?
- nie niestety hulajnoga tylko do przodu...
- szkoda


No i tego typu rozmowy i temu podobne toczyłem od piątku do soboty, bo dwa dni pracowałem...

Powrót z pracy o 19 bo w sobotę sklep to tej godziny czynny. Wracałem sobie ścieżką rowerową tym razem z Nowego Dworu Mazowieckiego, ładna asfaltowa droga rowerowa ciągnąca się całymi kilometrami. Naprawdę kawał fajnej infrastruktury. Zacznę chyba z niej korzystać jadąc do pracy, lub wracając. 





Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Kampania || 0.01km

Czwartek, 30 maja 2019 · Komcie(1)
Kategoria ciekawsze wpisy
Jestem prawie politykiem. Własnie rozpoczynam drugą już kampanie reklamową mojego maratonu MTB. Ostatnia pod koniec maja przyspożyła mi 20 polubień strony na FB ta obecna ma ten wynik dopełnić. Mój maraton startuje w sierpniu, a więc czasu na reklamę jest jeszcze troszkę. Chciałbym aby impreza była liczna i aby zebrana kwota za wpisowe liczona była w tysiącach a nie setkach. Bo wtedy większy zakup dla Domu Dziecka Można uczynić;)


Obecnie jaram się przygotowaniami! Ktoś z was startował może już u mnie? Przypominam, że szosowa Włóczęga odbyła się w Kwietniu! Za rok Edycja Szosowej Włóczęgi również wystartuje tym razem... nie powiem gdzie;) Tajemnica!


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Wiosna i srające muchy || 65.00km

Wtorek, 9 kwietnia 2019 · Komcie(4)
Kategoria ciekawsze wpisy
Wiosna, uderza w tym roku niespodziewanie. To znaczy, może źle to ująłem. Każdy jej się spodziewał, każdy po za mną zaczął dostrzegać, jak z zimy robi się, najpierw nie-zima, a potem przedwiośnie, aby teraz zmienić się w wiosnę. Każdy poza mną -słownie EM EN ĄŁ.

Dzień za dniem w kieracie pracy, dzień za dniem. I jak powiada pewien słowiański cytat z filmu "i tak w kółko aż do zajebania". Bo to w sumie nic śmiesznego, żeby po wyrobieniu 1,5 etatu zarobić tyle... to nic śmiesznego, zajechać się zdrowotnie i wylądować na l4 z wynikami jak u pijaka, alkoholika, stachanowca. To nic śmiesznego być dojonym podwójnie, przez Firmę i kraj. To nic śmiesznego tyle zarabiać. Nic śmiesznego w tym, że przychodziłem w dni wolne, że zrywałem płytki i, że byłem "lojalny". Zarobiłem jak nauczyciel? Kurcze, nie wiem ile nauczyciel zarabia, ale solidarny żółwik z nimi dzisiaj przybijam!

Czasem się zastanawiam, czy istnieje praca, która pozwoli na gony zarobek i nie zajechanie się w próżnej nadziei, że ktoś poza poklepaniem po plecach - powie ci masz tu kasę. Zarobiłeś.






Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Kupiłem SE sztućca na osłodę... || 0.00km

Środa, 3 kwietnia 2019 · Komcie(4)
Skoro już mam tyle zarobić za ten marcowy kierat to sobie zrobiłem dobrze.
Upoiłem się pieniędzmi - jak narazie potencjalnie zarobionymi - i nabyłem w drodze kupna widelec powietrzny. Mój XTC od suntoura, po pierwsze był/jest do trekingowego roweru, po drugie nie ma tłumienia i jak jadę po korzeniach to strzela jak armata na wiwat! Strzela, to znaczy odbija.

Musicie wiedzieć bowiem, że energia pochłonieta przez widelec jest oddawana z powrotem. I owa energia może wrócić na raz (jebut), albo na raty (jeeeeebuuuuuuttttt). Energia oddawana na raty tłumiona jest przez olej w tłumiku. Amortyzator nie wypręża się z energią katapulty, a zwalnia nieco, hamowany przez olej. Daje to dużo przyjemniejsze pokonywanie nierówności, gdyż ponieważ nie macie wrażenia trzymania w dłoniach ubijaczki do gruzu firmy CAT.

Amorek dodatkowo posiada komorę powietrzną, którą można dokładnie określić stopień ugięcia pod daną wagę. Wiadomo bowiem, wszem, a może nawet i wobec, że człowiek na wiosnę waży więcej. 

No i ogólnie już niebawem będę milionerem po marcowym kieracie - więc co! Kto bogatemu zabroni! Zarobiłem też na lewo trochę kasy, jest więc szansa na investyszon!


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

PODSUMOWANIE ROKU i PLANY na nowy 2019 || 1.00km

Poniedziałek, 31 grudnia 2018 · Komcie(2)
Powinienem podsumować swój rok 2018. Był to rok w sumie dość słaby. Dużo porażek i chyba przesyt ultra nadszedł. Zacznijmy od całośćiowego dystansu. Rzecz jasna jest lichy, bo rodzina i dziecko, ale nie mogę narzekać, bo Agnieszka puszczała mnie na większość imprez jakie chciałem. Była więc wiosenna WYprawka Kaszubska. Był Maraton podróżnika, był też BBtour. W sumie uzbierałem ze stravy i bikestatsa łącznie jakieś 4500km. Nie jest źle, choć jakość poległa

Poległem na wyprawce Kwietniowej
Poległem na MP
Poległem na BBT

Jednym słowem coś trzeba zmienić. Nie samym ultra czlowiek żyje. Same imprezy zaliczam do bardzo udanych społecznie, bo zawsze świetnie bawię się na takich wyjazdach, nie zmienia to faktu, że moment na zrobienie kroku w tył by znów iść na przód w roku 2019 jest potrzebne. 
Z epizodów takich ważniejszych w tym roku, wróciłem - ku uciesze niektórych i niezadowoleniu innych - na BS. Niestety nie liczcie na codzienne wpisy, bo najzwyczajniej nie zawsze mam na nie czas.
Przełomem okazał się ten rok również ze względu na pracę. Po prawie roku w MARTES SPORT zawitałem do MEX i pracuje tu skutecznie już jakieś 3 miesiące. Czy znalazłem stabilizację? Nie wiem. Na pewno dobrze pracuje i słusznie zarabiam, sporo lepiej niż w MS.
W roku 2018 zadebiutowałem również jako organizator Charytatywnych imprez i w kolejnym roku będę je kontynuował. Zaczynamy styczniowym Zimowym maratonem aby potem objechać Szosową Włóczęgę a na koniec sezonu Legionowska Katorga 24h

PLANY
Chciałbym pojeździć troszkę w terenie. Czy będzie się to objawiać startem w jakimś maratonie? Na pewno
Czy będzie to jakies ekstremalne jeżdżenie - na pewno. 
Kto wie może odnajdę się w ultra mtb ?:D haha W sumie cierpienie mam we krwi - stawianie sobie wyzwań to moje hobby od jakiegoś czasu. 

Obecnie takim najbardziej klarownym planem jest MP 2019... co potem się okaże;)


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Veni Vidi Vici! || 0.00km

Poniedziałek, 17 września 2018 · Komcie(6)
Impreza się odbyła. W sumie uważam to za dość spory sukces bo w lekko ponad miesiąc postawiłem na nogi Facebook i zebrałem ludzi do współpracy i chętnych na start choć tylko 15 osób. 
Artykuł w Gazecie
Wyszło zjawiskowo, ale już jest plan by za rok było - fajniej, więcej, lepiej. 

















Najwytrwalsi zrobili 280 km w terenie.





Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Legionowska Katorga || 1.00km

Piątek, 14 września 2018 · Komcie(2)
Kategoria ciekawsze wpisy
Mam zapalenie gardła i krtani i chyba oskrzeli. Wszystko co się dało - jara się... Ledwo mówię a to wszystko, przez pracę i brak ludzi w firmie do pracy. 

Jutro jest SOBOTA i startuje mój autorski wyścig Legionowska Katorga. 
Po 85 km pętli zawodnicy wyposażeni w GPS będą pokonywać okrążenia przez 24h

Ma być chłodno, ma być deszczowo. Będzie się działo!

Link do fejsa na górze. Jak kto chce niech wpada odwiedza.

Start/meta 

RAV Serwis

Krasińskiego 23C
05-120 Legionowo

Kibice bardzo mile widziani! Kawa dla zmarzniętych oklaskiwaczy!



Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Maraton Podróżnika - Czyli Karkonoska Rzeźnia Jeleniem! || 332.00km

Niedziela, 4 czerwca 2017 · Komcie(11)
Śpi mi się dobrze. Zasypiam i "za chwilę" otwieram oczy już rano. Budzi mnie budzik, ale i podekscytowanie całym wydarzeniem. Od razu wstaję i idę ogarniać swoje fizjologiczne sprawy. W łazience nieomal już kolejka do umywalki. Poranne "cześć" podanie ręki, i wszyscy tak samo jak ja szykują się do katorgi. 
Słońce od rana nie próżnuje. Niby jest coś po 5;45, ale już można poczuć, że będzie ciepło. Pogoda zapowiada się idealna z nastawieniem na: ciepełko.


Kolejną grupę maratończyków spotykam w kempingowej stołówce. Jajecznice, kanapki, serki, stukanie sztućcami i ożywione rozmowy. Jedna wielka rodzina kolarzy. Śniadanie jest pyszne. Nie sądziłem, że zjem tak "normalnie". Żołądek dostał zapasy na ładnych parę godzin pedałowania! Wychodzę ze stołówki najedzony a nie obżarty!

Pakuje wszystko co trzeba, i staję na starcie. Jest coś po ósmej, a ja ruszam 8:40. Oklaskuje więc starty kolejnych grup  z 500. Jest śmiesznie, panuje atmosfera pikniku, a obsługa kempingu przygląda się całej "odprawie na rzeź". 

8:40 - czas start

Nasza grupka rusza spokojnie, ale w miarę gdy kilometry wpadają ustawia się "pociąg" i jedziemy już nieco bardziej dynamicznie. Prędkości po 30km/h nie schodzą z licznika. Do sobótki jedziemy równo. Jest bowiem bardzo płasko, jak na maraton "górski". Chłopaki przede mną nawigują, ja tylko kontroluje czy nie mylimy trasy co jakiś czas spoglądając na ekran urządzenia. Mało rozmów, raczej skupienie. Każdy wdraża się w jazdę. Jest dość dynamicznie, więc trzeba uważać na ludzi przed sobą i DZIURY.
Tak drogi tego regionu nie należą do idealnych asfaltów. Pełno łat, pełno muld i pędzenie w sznurku pod 30 km/h na takich odcinkach to jest temat dość trudny. Siedzenie na kole tu nie wchodzi w grę. Raczej siedzenie "ZA" kołem przy zostawieniu jakiegoś 1,5-2 metrów marginesu na reakcję. 
Razem z nami jedzie Piotr. Nie dostał się na MP, ale pedałuje "out of control". W planie ma zrobienie życiówki tu razem ze mną. Jego towarzystwo bardzo pomoże mi ukończyć imprezę w późniejszych godzinach. Znamy się z Piotrem od Liceum i razem z nim zaczynałem swoje rowerowe przygody. 

Pierwsze podjazdy na niewielkie muldy zaczynają się w okolicy Świebodzic. Grupa zwalnia i zaczyna się dzielić. Tworzą się podgrupki i każdy pod górę jedzie swoim tempem. 

A miało być tak pięknie

Po pokonaniu jednego z mikro podjazdów, puszczamy się z grupką pędem w dół. Odcinek jest wyremontowany, więc asfalt jest jak masełko. Nie trudno złapać tam prędkość 50-55km/h. Droga jest nowa, a pobocze wysypano białym grysem z drobnych kamyczków i sporo tego badziewia leży jeszcze gdzieniegdzie na ulicy. Jadę w dolnym chwycie, bo łuki są łagodne, a droga "przewidywalna". Nagle ku swemu zaskoczeniu słyszę huk i w ułamkach sekund wszytko się zmienia. Szereg zdarzeń następuje po sobie. Muszę okiełznać rower, bo syk wydobywa się z mojej tylnej opony. Wiem, że mam na to kilka sekund, a ilość powietrza w oponach szosowych jest niewielka. Tył szybko jest "pusty", a ja wyhamowuje z 50 do nieomal zera przy zapachu klocków hamulcowych. Miałem "ciepło" bo końcówkę jechałem już na obręczy, a koło miotało mną po szosie. 

Czyli jednak guma! Zmieniam na poboczu. Zły jestem, bo dobrze jechaliśmy w grupie, a teraz to zapowiada się "solo". Jak tak zmieniam dętkę, mijają mnie chyba wszystkie osoby z grupy, która startowała za nami. Starsza pani tylko przelatuje obok mnie, a ja zasmucony nastawiam się na solówkę maratonu podróżnika 2017. 

Guma zmieniona więc pora ruszać dalej. Jadę asekuracyjnie, bo napompowanie tylnego koła udało mi się tylko do 6 atmosfer. Pedałując czuje że nie mam "kamienia" pod tyłkiem, a opona zbiera nierówności. Ma to swoje plusy, bo drogi nierówne, ale wpadnięcie w dziurę zapewne skończy się przebiciem opony po raz kolejny, a niestety mam tylko jedną dętkę już w zapasie. Jadę równo, wcale nie wolniej od jazdy w grupie, jednak posiadanie w zasięgu wzroku innych ludzi zawsze dodaje motywacji na zmarszczkach w tych regionach. 

Ku mojemu zaskoczeniu spotykam jedną mini grupkę pod sklepem - mijam ich bo nie potrzebuje pit- stopu. Limit postojów mam wyczerpany na jakiś czas. Kilka kilometrów dalej potykam "swoich". Część z nich zatrzymała się, gdy dostali info, że zmieniam gumę. Takie zachowania są mega na tych imprezach. Ludzie poczekali na mnie dobre 10 minut aby znów jechać wspólnie. 

Znów jestem w grze. Pedałujemy równym tempem. Rozmawiamy i kontemplujemy widoki, które im więcej podjazdów, tym stają się bardziej malownicze. Ludziom, którzy zaplanowali ten szlak maratonu należy się kolejny medal za pomysłowość regionu. Ptaszki śpiewają, słoneczko świeci, gadki ploteczki... wszystko sielankowe, aż do pierwszego PK1.

Przełęcz Rędzińska pk1

Początkowo próbuje jechać, ale jazda 7 km/h i to "zakosami" nie jest fajna. Czuje jakbym stał w miejscu. Wreszcie postanawiam zrobić przerwę i wybrać się na spacer. Jest piekielnie gorąco, dużo odsłoniętych odcinków, a do tego jeszcze ta stromizna. Idę!





Trasa 500 km wiedzie na przełęcz od drugiej strony, więc podczas marszu spotykamy pędzące pięćsetki.


Wreszcie szczyt. Na górze jest kwintesencja tej imprezy. Tłumek ludzi, uśmiechy radość i sporo wariacji. Przybijamy sobie piątki z 500 tkami, które też wdrapują się tylko mają od tego miejsca sporo więcej do przejechania. Po wysłaniu sms`a zaliczającego punkt ruszamy w dół. I tu po raz pierwszy nieomal palę hamulce tarczowe. Jak tylko puszczam klamki prędkość wpada pod 69km/h. W takich momentach lekkie nawet łuczki wydają się wirażami bardzo ostrymi. Zwłaszcza, gdy ma się na kołach opony 23 mm, a ich styczność do asfaltu nie przekracza 10 milimetrów. Tarcze spisują się wyśmienicie, a doceniam zwłaszcza metaliczne klocki na tylnym kole. Te hamują bajecznie dobrze! Niemniej jednak gdy zatrzymujemy się pod sklepem na popas u stóp przełęczy, czuje zapach spalenizny.

Przerwa w sklepie na banany jakieś dolanie bidonów i pogawędkę, nie trwa bardzo długo. Jest jeszcze sporo do przejechania, a rozpasanie się na pierwszej przełęczy może skutkować brakiem zapasu czasu, gdy organizm będzie bardziej potrzebował regeneracji. Zbieram więc towarzystwo i ruszamy w drogę. 

Odcinek do Kowar, to malownicza trasa lasami, polami wokół Rudawskiego Parku Krajobrazowego. Jest przyjemnie, choć zdarzają się góreczki. Jednak krajobrazy rekompensują trudny i znoje. Czasem ma człowiek ochotę usiąść i pokontemplować przyrodę i powdychać zapach lasu. Niestety - czas ucieka.


Do Kowar wjeżdżamy z górki. Przelatujemy miasto, ale zapominamy do doładowaniu bidonów i zatrzymujemy się na stacji Statoil. Jest oba lekko obok głównej trasy. Spotykamy tam osoby z 500 oraz z 300. Spotkania na stacjach benzynowych to norma na takich maratonach. To kolejna okazja, by zjeść razem siedząc na ziemi, czy krawężniku. To okazja, by porozmawiać poczuć ducha rywalizacji i przeanalizować, kto już tu był, a kogo nie było. Zbieranie plotek z peletonu jest ciekawe. Bo czasem jedzie się w przekonaniu, że ktoś jest daleko przed nami, bo nas wyprzedzał dawno temu, a na stacji okazuje się, że go jeszcze nie ma. Często bowiem zdarza się sytuacja, że mija się kogoś i nie widzi się go. Bo stoi przy sklepie czy gdzieś na parkingu leśnym. 

Na statoil`u kupuję hot doga i kanapkę mocy. Czuje głód i muszę uzupełnić braki energetyczne. Jem oczami i trochę się przejadam. Za to odświeżam się w łazience i obmywam twarz z potu i kurzu. Taka toaleta popołudniowa przed długą przełęczą to zbawienie dla organizmu. Schładzam sobie ręce pod kranem zimną wodą, twarz obmyta również odżywa. Człowiek wychodzi po takim Statoilowym spa jak nowy.

Punkt Kontrolny numer dwa:

Wjazd na PK2 jest cokolwiek trudny. To żmudne wiosłowanie nogami przez prawie 2 godziny. Samo nachylenie nie jest może mega duże, ale jazda z takim żółwim tempem frustruje. Niby chce się szybciej, ale wszelkie próby wrzucenia na mniejszą koronkę kasety, szybko kończą się brakiem oddechu. Efekt taki, że znów redukujemy i jedziemy "swoje". Na przełęcz wdrapuje się zmulony. Za duża ilość na stacji niestety skutkuje. W połowie podjazdu robi mi się niedobrze. Czuje jakbym miał w żołądku tonę waty. Jest duszno. W lesie wiatr stoi. Do tego wysiłek podjazdu powoduje, że nie dość, że jadę w miejscu to mam wrażenie jakbym pływał w zupie. 

Szczyt i zaliczenie PK2 jest upragnione. Wysyłam sms-` z WC. O dziwo w kibelku jest zasięg polski, a na zewnątrz restauracji jest czeski. Telefon z deczka wariuje, bo nie wie czy ma łapać roaming, czy "polsking". Kupuję herbatę i staram się ją wypić. Jest gorąca, a napój do zimnych nie należy. Gdy ją wypijam, kładę się na kanapie w knajpie, aby odetchnąć nieco. Zwleka mnie z niej Piotr, który chcę jechać dalej i odradza mi zbyt długie popasanie. W sumie słuszna uwaga, pomaga nam potem w dalszej części maratonu nadrobić straty do innych zawodników. 

Zjazd w dół to piękna szybka trasa, z mnóstwem zakrętów i prędkościami powyżej 45km/h. Nie jestem mistrzem zjeżdżania, bo nie ufam tym cienkim oponom. Muszę więc wyhamowywać przed ostrymi łukami, nawet gdy wydaje się, że jakoś bym je przeleciał na pełnej prędkości. Wolę nie ryzykować utraty kontroli i lotu w dół.

Odcinek przez Czechy do Lubawki jest albo płaski, albo z górki. Przed samą granicą pojawiają się niewielkie zmarszczki, ale powitanie z Polską następuje w radosnym uśmiechu. Średnia z tego odcinka pewnie sporo przekroczyła 25km/h. 

Dystans zaczyna odciskać piętno. Kolejne godziny w siodełku, to sztywne plecy, obolałe od podhamowywania nadgarstki i wreszcie obrzmiałe z wysiłku nogi. Jedzie mi się ok, ale z niecierpliwością wypatruje punktu żywieniowego, który ma być niebawem. Nie wiem czemu ubzdurałem sobie, że będzie on zaraz za Lubawką, gdy okazało się, że jego lokalizacja jest na prawie 195 kilometrze. O zgrozo zapał dojechania do punktu topnieje z każdym kolejnym kilometrem. Gdy już tracę nadzieje i siły witalne, pojawia się ON

Punkt Żywieniowy.

Gdzie nie spojrzeć leżą rowery. Jak mówi powiedzenie: "taki rower i bez nóżki!". Od karbonów po alusy do pięknych stalowych szos i graveli. Przekrój osprzętu jest ogromny. Pod wiatą siedzą ludzie i posilają się. Marzena (kot) Mama Emesa i jeszcze jedna dziewczyna (nie zapamiętałem imienia, ale miała ładne oczy) wszyscy nadskakują nowo przybyłym. Jestem onieśmielony, bo ledwie spojrzę na makaron ląduje on w miseczce i polewany jest gulaszem. Marzena chce mi w tym czasie napełnić bidony i je opłukać, ale odmawiam. Niech zatrzyma siły dla osób bardziej wycieńczonych.

Lokalizacja punktu żywieniowego jest taka, że spotykają się tu dwie trasy z dystansu 300 oraz 500. To super sprawa, bo można pogawędzić przy kluskach o trudach trasy konkurencji i współczuć im naprawdę z całego serca. Pięćsetki mogą też poczuć rześkość co poniektórych trzysetkowiczów i pozazdrościć nam z całego serca mądrej decyji jechania mniejszego Cipkowego Dystansu.

Jedna wielka rodzina, każdy sobie pomaga, jedni leżą wyciągnięci na karimacie inni starają się odnaleźć  w sobie resztki sił i mobilizacji, aby jechać dalej. Niestety ten punkt to połowa dystansu zarówno dla 300 jak i 500km. Padają decyzje o wycofaniach. Ekpa punktu motywuje, aby się nie poddawać, dopingują, jednak co poważniejsze kontuzje wykluczają zawodników. Upał i grom przewyższeń, przerzedzają szeregi obu grup.  

Na trasie jak ta, bardzo ważna jest psychika oraz znajomość własnego ciała. Jeśli dasz się oszukać i wciągnąć w zabójcze gry, przegrasz. Nawet jadąc na trasie, gdy wyprzedzają mnie zawodnicy, czuje niedosyt, aby za nimi polecieć. Czasem człowiek ma ochotę pocisnąć mocniej, bo grupa... bo ucieknie. Wszystko jednak rozgrywa się sporo później. Dobrze zaplanowana równa jazda, czasem samotnie, czasem w mniejszych ekipach procentuje. Wiele osób na tym maratonie, dało się "nabrać" na Expresy po 35km/h i gdy zaczęły się góry, nie było już zapasów. Na podjazdach, często mijały mnie osoby. Wtedy człowiek zastanawia się: "Kurcze co ja mazowiecki żuczek tu robię? Jak ja góry to na zdjęciach widuje" Ma się ochotę czasem płakać, że im tak lekko wchodzi, że im tak idzie. Niejednokrotnie jednak, mijające mnie osoby płaciły wysoką cenę, za przeforsowanie zbyt szybkie podjazdu, czy pójście Va Banque zbyt wcześnie.

Z punktu kontrolnego ruszamy z Piotrem chyba po około 45 minutach. Bazyl zregenerował się i odżył. Zabiera się z nami jeszcze parę osób i tworzy się grupa około 6-7 osób. Na zjazdach nie folguje, po gumie na luźnych kamieniach wole uważać na to jak wpadam w zakręty. Przebicie koła przy 60km/h to wesoła zabawa aż do śmierci:)

60 km/h? Ktoś pyta - kurcze ale szybko... Szybko? Wystarczy puścić hamulce na dłużej i 70 samo wpada. Na górskich zjazdach dobrze jest mieć pewność, co czeka za rogiem, lub przynajmniej jak ostry zakręt będzie. Jeśli dodamy do tego dziurawe i połatane drogi, to mamy naprawdę męczącą drogę w dół. Po maratonie niejednokrotnie bolały mnie bardziej ramiona i przedramiona od ściskania hamulca niż nogi od podjazdów. 

Z Punktu żywieniowego jedzie się prawie cały czas w dół. Przez Czechy tworzy się grupa coraz większej ilość osób. Prędkość w zasadzie waha się pomiędzy 25-30km.h. Jest lekko w dół. Trzeba jednak uważać, bo słońce już zaszło i w ruch wchodzą lampki. Nie tylko mała ilość światła utrudnia jazdę, ale i  rażące mrugające czerwone diody kompanów. Jechałem wpatrzony w asfalt i tylne koła ludzi. Oślepiany "laserami" czerwieni miałem wrażenie, że mieni mi się w oczach. Nocą jazda na kole nabiera innejgo wymiaru. Gdy droga znana, to jeszcze jakoś da radę, jednak tu odcinek był dośc kręty. W całym tym ambarasie jedyne co było dobre na odcinku do Polski, to dobry asfalt. Sporo lepsza nawierzchnia była u Czechów niż u nas na ostatnich kilometrach. 

Pociąg pędzi dynamicznie i wspólnie wpadamy przez Granicę. Kudowa zdrój to miejscowość pełna imprezujących ludzi. Żegnamy się z chłopakami i lecimy z Piotrem szukać jakiejś stacji. Udaje się znaleźć 1km od trasy stację paliw jeszcze otwartą. Oczywiście spotykamy tam pijanych imprezowiczów i prowadzimy z nimi dziwne rozmowy. Chłopaki sa w stanie tak wielkiego upojenia, że jeszcze trudniej jest im pojąć jaki dystans już mamy za sobą  ile jeszcze mamy do przejechania. Jest śmiesznie, alewolimy odjechać, bo poziom rozmowy jest niski a komunikacja "soholwieh" trudna. 

Droga Stu Zakrętów.


Tylko noc, lampki i my... Ja. Piotr jedzie sprawniej, ja niestety odczuwam kryzys związany z dynamiczną jazda przez Czechy. Do tego noc ma się już w pełni, i im dalej w ciemność, tym bardziej chce mi się spać. Nigdy nie miałem problemów z jazdą 24h bez spania a tu kryzys senny jest cholernie duży. Nogi odmawiają posłuszeństwa, a oczy dosłownie się zamykają. Nawet czasem jadę z zamkniętymi oczami - może tak będzie łatwiej. Pedałuje, noga za nogą. Zamykam swoją skorupę, szeptami do siebie, rozmawiam do swojego ja i poganiam Shannon, by niosła mnie jak najlepiej umie. Długo szukam rozwiązana na moje spanie, wreszcie sposobem okazuje się szczypanie się w nogi, ramiona, szyje i co jeszcze się da. Ukłucia bólu pomagają. Kilka szczypnięć paznokciami i już mnie tak nie niesie do snu. Nie jest top może super metoda i wymaga nutki masochizmu, ale pomaga przezwyciężyć problemy ze spaniem.

W końcu Karłów i wypłaszczenie. Chwila oddechu jakiś baton, popitka i w dół. Jeszcze kawał drogi przed nami, a noc już późna. 
 Jest sporo zakrętów, wiec prowadzę Piotra jak zawodowy pilot. 
"zaraz lewo 90"
" długa prosta i ostre 180 do prawej"
"do hamuj średni w lewo"
" uwaga dwie ciasne agrafki lewa i prawa"

Mija nas na zjeździe ktoś z astronomiczną prędkością, której n ie jestem w stanie ogarnąć. Nie wiem kto, bo lampka tylko mi śmignęła obok. Ja miałem dobre 45 na liczniku, na tej prostej to tamten pewnie grzał pod 60 spokojnie. 
Pod koniec zjazdów czuje już ramiona. Nie wiem jak trzymać klamki, aby to hamowało. Dłonie mi drętwieją a prawa klamka nie odbija. Hamulec jest sztywny i walczę z nim, ale do hamowywanie jest non stop, wiec nie mam czasu aby zatrzymać się i sprawdzić o co biega. Czuje jedynie, że coś nie gra, bo hamulec łapie sporo później, i musze użyć dwa razy większej siły by zwolnić. 

Z ostatniej prostej z wiatrem we włosach nurkujemy w lodowatą dolinę do Radkowa. Temperatura spada tam chyba do 5 stopni, a prędkość pod 65 rozwijam. Puszczam obie klamki i jadę ile grawitacja dała. Staję jednak aby sprawdzić hamulec. Moje podejrzenia się potwierdziły. W zacisku jest coś nie tak. Śruba mocująca klocki hamulcowe, wysunęła się i dostała pod cięgno dźwigni hamulca. Blokowało tym samym możliwość powrotu do położenia "0". Szybka analiza, naprawa i po poprawieniu hamulca ruszamy z Piotrem w dalszą trasę! 

W Wambierzycach dopędzamy grupkę 300tek i znów tworzy się pociąg pospieszny. Niestety, swoje robi już zmęczenie i nie mogę za nimi utrzymać się. Decyduje się aby się odłączyć. Piotr również zostaje ze mną. Jedziemy wolniej ale systematycznie. DO końca nocy spotkamy ich jeszcze kilka razy i nawet wyprzedzimy, gdy będą pauzować na nocnym Orlenie. 

Ostatnie kilometry idą nieźle, ale kryzys spania pojawia się po raz kolejny. Nie pomaga już szczypanie. Wydaje mi się że pojawia się efekt uboczny rodzicielstwa i chroniczne niewysypianie się od wielu miesięcy. Wcześniej maratony 24h jechałem z marszu i spanie nie było problemem. Po prostu jechałem i już. Teraz sen dopada mnie nagle. Kilka razy zatrzymuje się na poboczu, opieram głowe na rękach i zamykam oczy, aby pozbierać myśli i wezwać swoje wewnętrzne ego do działania. 
"Księgowy dawaj, ludzie na ciebie liczą, zrób to dla syna, zrób to dla siebie"
oczy mi się zamykają a migrenowy ból pulsuje w tyle głowy. Sen? Brak snu? Za ciasny kask? Może udar?
Jeden ... dwa.... trzy... cztery....
Lekkie zawroty głowy  czuje gdy zamykam oczy. A gdyby tak się położyć? A gdyby tak poleżeć? Nie nie mogę do mety 50 kilometrów. Do domu już blisko...

Zbieram się w sobie i jadę. Przełęcz Jugowska morduje mnie z premedytacją.
Do przełęczy docieram w towarzystwie dwóch innych osób. Oni idą pod koniec, ja też maszeruje, ale na sam szczyt już siadam na siodle. Tak bardzo mam dość tej góry, że zapominam wysłać sms-a potwierdzającego punkt kontrolny PK 5 i puszczam się pędem w dół. Dopiero gdy wypłaszacza się, przypominam sobie, że zawaliłem sprawę. Na samą myśl, że musiałbym wracać na górę aż mnie mdli. Całe szczęście można wysłać SMS-a z opóźnieniem. Z godziną o której zaliczyliśmy punkt. Tak też robię. 

Gdy już jestem w domu, gdy witam się z gąską kolejna zmarszczka. Na samo pożegnanie trasy organizatorzy fundują nam mikro podjazd przełęcz Tąpadła. W sumie niewielkie "to to" ale muszę iść momentami, bo ledwo jadę. Z Tąpadła już nieomal non stop do mety mamy z górki. 

Na Bazę Wjeżdżam po 21 godzinach jazdy. To - bagatela - 3h przed limitem czasu!!! Sam jestem zaskoczmy, że nie jestem na końcu, a nawet uplasowałem się w połowie stawki. Odbieram medal od Kahy, po wysłaniu ostatniego SMS-a "META". Jestem na mecie! Łezka kręci mi się w oku, bo tą trasę dedykowałem swojemu synkowi i to on był dla mnie motywacją w tych trudnych momentach. To jego zdjęcia oglądałem jak głupi, gdy w nocy umierałem na podjazdach. Żałuje, że go nie ma obok bo bym go wyściskał mocno za bycie najlepszym środkiem dopingowym jaki kiedykolwiek mi się przytrafił!




Postaram się w oddzielnym opisie zebrać wnioski i nauczki jakie wyciągnąłem z  trasy. 




Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Zimowy alfabet rowerzysty! || 30.00km

Sobota, 28 stycznia 2017 · Komcie(5)
Ostatnio pomyślałem, że zrobię dla was [ zrobimy wspólnie]. Rowerowy alfabet zimowego rowerzysty. Chciałbym abyście przyłączali się do zabawy i aktywnie wzięli udział w tworzeniu słowniczka. Ma być to zbiór słów i określeń jakie w bezpośredni sposób kojarzą się z jazdą ZIMĄ rowerem. W miarę możliwości będę go edytował i wpisywał nowe określenia z nickiem podpowiadającego. Do każegio słowa jakie podeślecie - dopiszcie kilka słów wyjaśnienia dlaczego to własnie ma znaleźć się w alfabecie Zimowym. 


Dorzucam następujące słowa do zimowego alfabetu rowerzysty:

Awangarda - każdy kto zimą jeździ rowerem uważany jest przez jednych za idiotę, za innych rowerzystów za Awangardę. Jazda zimą nie każdemu pasuje a rowerzyści zimowy są nieliczni. 

B - Buty rowerowe zimowe, ciepłe buty to jedna z podstaw ubioru rowerzysty zimą

B - Biały kolor, jednoznacznie kojarzony z zimą, śniegiem, kolor zimny, najczęstszy kolor widziany przez rowerzystę zimą

C - Czapka zimowa pod kaskiem, ważna część garderoby zimą

Ciepło - Lub raczej jego brak. Ciepło to określenie używane w zimie przez rowerzystów bardzo często. Jest mi ciepło - mówimy zawsze gdy ktoś pyta nas "nie za zimno na rower", lub jak szukamy kluczy rano po domu ubrani już w pełny rynsztunek na mróz.

Ciemno - Dzień jest krótki, słońca mniej a pracować trzeba. Wstajesz ciemno - wracasz z pracy ciemno...

Drifty - kontrolowane, lub - niestety częściej - mniej kontrolowane. Uciekanie tylnego koła na lodzie to standard zimowy. Każdy z nas rowerzystów pewnie zaliczył kiedyś zimą "drifta".

E - entuzjazm+endorfiny! Bo każdy kilometr zimą to połączenie tego, co najlepsze w rowerze, ale spotęgowane okolicznościami.

F - forma. A właściwie jej brak, ale jedynie teoretycznie. Masakrujące wyniki zimą zawsze procentują wiosną! Bo... są.

Grudzień - okres w którym zimowych rowerzystów jest najwięcej a jednoczesnie wszystkich rowerzystów jest najmniej. Ci co próbowali swoich sił na rowerze do "zimy" w grudniu już rowery pochowali. 
Gleba - znaczenie powinowate z Driftem. Zimą o glebe nie trudno, dlatego trafia do naszego słowniczka zimowego rowerzysty

Hart ducha - czyli to co nas grzeje zimą. 
Chęci - Po prostu chce nam się chcieć!

Idioci! - tak też mówią o nas rowerzystach często inni mniej rowerowi, lub kierowcy samochodów gdy nas spotykają na drogach. Zima to  przecież nie czas na rower

Jazda! - jazda po szosie, w terenie, po lodzie... jazda sama w sobie. Zimą nabiera głębszego znaczenia!

Kraksa - podobnie jak gleba, wiąże się z upadkiem, wypadkiem. Tu jednak ma to nacechowanie inne. Kraksa to spotkanie z innym pojazdem. Niestety często autem ( w wyniku złego hamowania lub wymuszenia pojazdu), pieszym gdy idzie po ścieżce itp...

K - Kałuża, podczas zimy zdarza się odwilż, czasami wielokrotnie, porządne ochlapanie rowerzysty przez samochody jak i wjechanie, w głęboką dziurę w drodze "ukrytą" pod kałużą nie wróży zbyt dalekiej jazdy rowerem
K - Korozja, atakuje po każdej zimowej przejażdżce po "posolonej" drodze, najszybciej widoczna na łańcuchu

Lód -  nasz wróg lód i sprzymierzeniec zarazem. Czym by była jazda w zimie gdyby nie lód? Lód to także wyzwanie, on uczy nas ostrożności, sprawia, że jesteśmy awangardą i naucza, jak hamować zimą aby nie przyziemić

Mróz - podobnie jak lód czyni z nas elitę Kolarstwa. Wykrusza słabiaków i przesiewa jak przez sito rowerzystów "sezonowych". Zimowi/całorocznie mrozu się  nie boją...

Nostalgia - wspomnienia lata, okres świąt, i tęsknota za wiosną. Każdy prędzej czy później zimą na rowerze przeżywa nostalgię!

Opony - przedłużenie naszego jestestwa w złączeniu z podłożem. Tam gdzie pasja łączy się z drogą. Tam gdzie tarcie, lub jego brak - popycha nas do przodu, lub kładzie na lodzie. 

Oświetlenie - zdecydowanie najważniejsza rzcz zimowego rowerzysty. Światłość zimą to podstawa. Dizeń krótszy, baterie słabej trzymają. I to właśnie zima przypominamy sobie doc zego służy ten gumowy guziczek za lampeczką. Tak ten taki żółty/szary/zielony!

Przyczepność - to coś czego usilnie poszukuje każdy zimowy rowerzysta! Czy wy tej zimy znaleźliście już swoja przyczepność?

Przygoda -  każda zimowa wycieczka, nawet dojazd do pracy to przygoda. Wszystko jest inne, a niespodziewane czai się za rogiem!

P - Podpórka, zimą niejednokrotnie ratuje przed glebą
P - Przeziębienie, niestety ale najczęściej atakuje w okresie zimowym, również rowerzystów

Rozwaga - Zawsze przypominam Świeżakom zimowym, że musza zachować rozwagę. Choćby nie wiem jak dobrze jeździli latem i wiosną, zima to inna para kaloszy!

R - Rękawice, zimą nie wyobrażam sobie jazdy rowerem bez rękawic

Stagnacja - Dni krótkie, kilometrów jakby mniej... czasem mimo chęci stagnacja nas dopada. Pogoda kaprysna, deszcze ze śniegiem... każdy poniekąd stagnuje zimą. Nawet cało sezonowy rowerzysta. 

S - Sen zimowy, przyroda zapada w sen zimowy, mówimy wiosną: przyroda budzi się do życia, rowerem jeździmy nie tylko użytkowo, również by podziwiać przyrodę w śnie zimowym
S - Szadź i Szron, zjawiska które duża część rowerzystów utrwala za pomocą aparatu fotograficznego

Trenażer - dla jednych zło, dla innych sposób na utrzymanie formy, a dal jeszcze innych sposób na obejrzenie pełnego sezonu bitwy o tron. 

Uderzenie - Uderzenie zimą podobnie jak gleba  - to niestety norma. Myślę, że każdy rowerzysta zimowy choć raz niechcący walnął  coś, i powodem tego była... zima... czegoś nie zauważymy, coś jest oblodzone i walimy jak emeryt po refundwane leki do apteki! 

Wiedza - Podstawą jazdy w zimie jest wiedza i świadomość tego co może nas czekać. Pamiętajmy że nawet najlepszy rowerzysta każdej zimy nabiera więcej doświadczenia i wiedzy.

Z - zamarzanie. Członków, napędu, smarków, łańcucha i innych takich. Czyli też: ZŁO :)



Zapraszam do zabawy! Czeka na wasze pomysły alfabetycznego opisu zimy!


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,