ciekawsze wpisy, strona 2 | Księgowy
Wpisy archiwalne w kategorii

ciekawsze wpisy

Dystans całkowity:1983.32 km (w terenie 197.00 km; 9.93%)
Czas w ruchu:31:51
Średnia prędkość:21.47 km/h
Liczba aktywności:47
Średnio na aktywność:42.20 km i 5h 18m
Więcej statystyk

Borem lasem - czyli Mazowia MTB zimą! || 55.00km

Niedziela, 22 stycznia 2017 · Komcie(4)
Start w zimowym maratonie to był pomysł, który zagnieździł się w mojej głowie tuż po przejechaniu nocą Kampinosu. Jazda terenowa sprawiała mi wtedy przyjemność i pomyślałem, że zimą zmobilizować mnie do ostrego przetyrania po lesie, może tylko syty zimowy maraton MTB.

Pogoda zapowiadała się przepiękna. W okresie poprzedzającym maraton padał śnieżek, było na minusie i nawet sporo śniegu nagromadziło się w lasach... wszystko wskazywało, że będzie bajkowo i bez skazy. Pogoda zafundowała jednak zwrot o 180 stopni i w przed dzień maratonu była odwilż, a od kilku dni wstecz nocami minusy, i za dnia plusy. Efekt? Przepiękna gołoledź o poranku w dniu startu.

Ale po kolei...

Wyjeżdżam z domu dość wcześnie, bo na miejsce startu docieram rowerem. Do biura zawodów mam jakieś 10-12km. Szkoda było uruchamiać na tę okoliczność auto. Po drodze jestem zaskoczony, szklanką jaką spotykam na ulicach. Przecież miała być odwilż! Przecież do licha pada mżawka! A może to nie mżawka? W powietrzu wisi taka ni-to-mgła ni-to-nie-mgła. No nic to - spakowany ubrany, no przecież się nie wycofam. Pedałuje hardo przez Legionowo i z przerażeniem odkrywam, że jej wysokość przyczepność dziś wzięła sobie wolne no i generalnie nie ma jej, i żadna koleżanka jej nie zastąpi. 
Kilkukrotnie podczas jazdy po mieście na pasach czuje, jak mi kółko tylne lekko ucieka na bok. 

Biuro zawodów znajduje się nietypowo jakieś 800m od linii startu.  Najpierw załatwiam więc formalności. W szkole tłumy, jedni się grzeją inni czekają na swoją kolej do rejestracji, a jeszcze inni... siedzą sobie i już. Gdy odstałem swoje w kolejce, przyszedł czas na "rekonesans". Pedałując raźno z przypadkowo zapoznanym rowerzystą, gawędzimy sobie o zbliżających się zawodach. Klimat takich imprez mtb, to własnie ludzie. Nie znasz nikogo, a po kilku startach masz pełno kumpli. Jedziemy sobie więc obok siebie, plotąc trzy po trzy i nagle kolega znika... za chwilę znikam ja... Obaj leżymy! Na prostej drodze najzwyczajniej nas zdjęło! Na kosteczce "bauma" prowadzącej do linii startu, jest przepiękna gołoledź, a lód jest taki, że podniesienie się z "gleby" jest jeszcze większym wyzwaniem niż jazda w samym maratonie. Na czworaka, jak jakieś pijaki pełzamy do krawędzi jezdni.
- uważajcie tu jest.... - zaczynam widząc rozpędzonego zawodnika jadącego za nami na start. 
<łup> Kurfraaaaaaaaaaaa - słychać okrzyk
- UWAGA!!!!! krzyczymy już we trójkę
<łup> <łup> Kolejne osoby leżą...
Na kostce jest tak ślisko, że tego dnia leży tu jeszcze kilkanaście osób.
-  No to wprawkę w upadaniu na lodzie mam - myślę sobie. Udaje się jednak zebrać i dojechać na start. Kręcę się po okolicznych szutrach pokrytych śniegiem i sprawdzam dokładnie i metodycznie jak jest w lesie. W sumie śnieg jest chropowaty i odwilżowy, ale padająca mżawka na wydeptanych odcinkach sprawiła, że jest bardzo ślisko. Będzie więc sporo zaskoczeń na zakrętach. 


W czasie, gdy ja się rozeznaje Cezary przemawia, wita i opowiada o trasie. W skrócie - no będzie śnieg, ślisko i uważajcie:) Taa tyle to już wiem. Snuje się więc dookoła i robię sobie fotki telefonem. Sprawdzam ciśnienie w kołach i podpatruje nowinek sprzętowych. Nie tylko ja tego dnia jadę na sztywnym widelcu, jednak chyba tylko ja jadę na sztywnym widelcu aluminiowym. Reszta to przełaje i 29-tki z karbonowymi podkowami!



Wreszcie szykujemy się do startu. Ustawianie w sektorach i pierwsza lekka nerwówka. Szybko znajduje sobie wspólny język z "tymi na końcu" i gawędzimy na luzie, śmiejąc się z warunków w lesie. 

3....2....1.... poszli
No rusza w końcu nasz ostatni sektor. Jest wolno - za wolno. Kurcze, albo ja mam tyle siły, albo oni jadą jak niedzielni kierowcy. Hmm dziwnie... jadę gęsiego, a nie ma jak wyprzedzić, bo dwie koleiny zajęte, a mulda po środku to żywy lód. Grupa się rozpędza i wreszcie udaje się ustawić w jakimś konkretnym kilkuosobowym wężu. Strategia? Jechać swoje i obserwować tych przede mną. No i starać się nie popełniać ich błędów. 

Śnieg jest sypki, klei się i sypie z kół. Wozi tyłem, a prędkość skacze od 23-17km/h. Pierwsze odcinki to plątanina zakrętów i płaskie szybkie drogi leśne - rzecz jasna pełne śniegu i zdradliwego lodu. Na kilka łukach wyczuwam co i jak. Wnioski... uważać, szeroko brać zakręty...i  jeszcze raz uważać. Pod śniegiem są patyki, korzenie, które pokrywa warstwa lodu. Nie widać ich czasem, bo czołówka tak zmieliła śnieg, że klękajcie narody. Czuć jakbyśmy jechali po kaszy mannej. Jedna osoba przede mną leży. Omijam...  druga wywija kozła...
- okej?
- taaaaa 
Jadę dalej... grupa się szarpie. Nie mam jak wyskoczyć do tej widocznej dalej przede mną, bo blokuje mnie kilka osób. Nie ma warunków do przeskoczenia. Kurde, tamci coraz dalej, a ci przed kołem "modlą się" jak na drodze krzyżowej.
- No dalej - myślę w duchu, dodajcie do pieca bo wam odejdą! A to długi prosty odcinek! Ludzie początek jada bardzo zachowawczo!
Próbuje ataku, ładuje środkiem i pruje w śniegu zaoranym przez innych Miota mną jak szatan! Udaje się przeskoczyć pątników i jadę ile sił, aby dogonić tych kilka osób co jechało przed nimi. Cisnę cisnę i nic! Zakręt, ajj za ciasno... drugi... za szeroko.... Kurde skup się Księgowy! Nie da się tu jechać na pamięć. Czuć jak rower oszukuje. Jeden łuk robisz, a drugi cie wynosi tak że musisz wykopywać się ze śniegu po kostki. Nie daje za wygraną. Jadę sam. Pątnicy już daleko za mną, jeszcze chwila i znikną z pola widzenia. 

Wolny Elektron!

Zaczynają się górki. Kilka fajnych singli. No wreszcie coś się dzieje. Lubie technicznie, lubię wspinanie się, długie ścieżki i między sosenkami. Niestety wspinaczka, to korzenie, korzenie to lód, lód to...
- podparłem! Uff nie przyziemiłem. Adrenalina skoczyła do bardzo wysokiego poziomu. Resztę podjazdu muszę wbiegać, bo nie ruszę w tym śniegu i takim nachyleniu. Korzeni nie widać, a wbieganie po nich utwierdza mnie w przekonaniu, że są cholernie śliskie. Wreszcie jest - szczyt wydmy. Wskakuje na siodełko! Jadę po grzbiecie, ale po gonionej grupie sprzed pątników, ani śladu. Jadę więc "solo". Nie oszczędzam się, ale nie mam punktu odniesienia, czy doganiam, czy zostaje. To w maratonach jest najgorsze. Albo jedziesz z grupą, albo przeskakujesz do tej z przodu. Zostanie wolnym elektronem jest najgorsze. Nie tak łatwo narzucić sobie reżim i dokręcać. Prędkość w takich warunkach nie mówi ci nic, poza tym jak bardzo beznadziejnie ci idzie. 

Wreszcie zjazd. Szybko, bardzo szybko. Puszczam po korzeniach shannon - niech szaleje. W zasadzie prawie lecę nad tymi korzeniami. I tak sobie kombinuje, jak zahamuje to leżę, jak nie zahamuje to... w końcu i tak mnie dziołcha wyłoży. Decyduje się na kompromis. Kilka przyhamowań dla zredukowania prędkości i kilka zjazdów w głębszy śnieg. Prędkość lekko spada i udaje się zjazd pokonać bez gleby, choć kilka pni drzew na zjeździe - tez przepięknym singlem - było bardzo blisko moich barków. Za blisko!

Nadzieja

Z oddali widać kurtkę fluo. Jest i on. Albo i ona. Nie ważne, w takich chwilach biorę wszystko! Czy to chłopak, czy dziewczyna. Jest ktoś! Jest punkt odniesienia. Pracuje, aby punkt "zjeść" i wyminąć. Nie jest to takie łatwe, bo trasa robi się interwałowa. Sporo wydm "robimy" w poprzek i podjazdy są po kilkanaście procent. Podjeżdżam, ale on/ona też. Jak wjeżdżam na szczyt wydmy - punkt jest już w oddali. Cholera - No! Dokręcam! Dokręcam i... mam go. To facet. Chłopiec znaczy się. Mężczyzna. Na jakimś tam rowerze. Łapie koło i młócę za nim. Kręcę w ciszy. Łapię oddech, ale... Kurka, no nie moim tempem jedzie. Pozdrawiam kolegę i wyprzedzam gościa Znów jestem na solo. Kilka pagórków jedzie za mną, ale potem gdzieś znika. Czyli decyzja o przeskoku była dobra!

 Patykolandia

Znów jestem sam. Tym razem nie długo, bo dostrzegam rowerzystkę. Tak widać, że to dziewczyna. Róż i błękit, i włosy spod kasku. No to znów pracuje aby ją dorwać. Nie daje się. Gdy wreszcie udaje się ją dogonić. Jestem umęczony, jak jakiś Poncjusz Piłat. Jedziemy we dwójkę spory kawałek. Raz ja, raz ona przede mną. Zmieniamy się na prowadzeniu, ale nie ma to sensu, bo trzeba trzymać odległości i bardzo uważać. Jak kto rypnie, dobrze jest nie rypnąć w niego - lub w tym przypadku NIĄ. Na jednym ze zjazdów ja idę prawą, a ona lewą. Słysze trzask i chrobot. Już wiem, że leży, ale nie mogę się teraz odwrócić bo pędzie 28km/h ze stromej wydmy. U podstawy staje i krzyczę do niej:
- cała? 
- tak tak. Już się zbieram. Leć leć!
I ruszyłem. Widziałem, że już wsiadała na rower, więc liczyłem, że mnie dogoni za chwilę, ale nie dogoniła i znów jestem na solo. 
Na jednym z odcinków trasa wiedzie poprzez wyciętą polane drzew. Pełno gałęzi, korzeni, pieńków i zaoranego pola przez leśne traktory. Odcinek ma niecałe pół kilometra może więcej, ale męczy mnie okrutnie. Trzeba spiąć całuy organizm bo rower robi co chce. Co korzeń kierownica odskakuje w bok, trzeba mocno trzymać . Trzęsie mnie jakbym po schodach jechał, a tylne koło wybiera wolność i robi taniec mrozu. Jadę ten odcinek, wolno ale bez upadku. Kosztuje mnie jednak sporo sił i po nim odczuwam kryzys. Nie mam kogo gonić, więc redukuje i jadę spokojniej. Trzeba uspokoić tętno, trzeba się pozbierać. Popijam z bidonu lodowate już picie. Zęby reagują bólem. Dla wprawy spróbujcie kiedyś wypić kole z MC donalda z lodem duszkiem! No u mnie to tak wygląda. Pić muszę, bo słabnę, ale jest to tak zimne to picie, że więcej zadaje mi bólu niż gasi pragnienia.

Padam do stóp jaśnie księcia!

Udaje mi się pozbierać swoje tętno z podłogi i odżywam. Znów czuje że mogę jechać, a płuca już tak nie bolą od oddechu. Znów jakieś osoby przede mną. Tym razem ich dojście to mozolna praca. Nawet się nie spinam. Są daleko, ale wolno się do nich przybliżam. Wreszcie mam... i grupę i bufet. Kuźwa, akurat jak grupę złapałem.
Kryzys ma się świetnie i czuje że nie odszedł daleko, więc staje i łykam picia izotonika. Ciepły? W życiu - lód! Banan? No ale jak w rękawiczce go zjeść,  no i pewnie zamarznięty? Popijam więc tylko szybko z kubka IZO i lecę. Grupa mi uciekła. Nie stawali na bufet. Trudno ich strata!

Na 3,5 kilometra przed metą, stoi wóz Maziowi. Jest rozstawiony na łuku w lewo i zagradza drogę na wprost.  Poznaję ekipę z którą pracowałem kiedyś przy organizacji tych imprez. Witam się okrzykiem z oddali. Machaja mi i kibicują. Pytam ile do mety i... padam do ich stóp! Na zakręcie ucieka mi koło i rąbie kolanami o glebę. W żywy lód! Aż mi się ciemno w oczach zrobiło. Lewy łokieć, lewe kolano... Na chwilę tracę oddech bo huknąłem też tułowiem.
- kufra Adaś... żyjesz? - kolega podbiega do mnie. Chce mi pomóc wstać, ale ja mam chwilę dla siebie. Musze skupić się, bo ból promieniujący z kolana jest przerażający. Łokieć mu wtóruje, a zamknięte oczy pozwalają mi choć częściowo okiełznać ten chaos w mojej głowie. 
- eee taaa. Spoko... - cedzę i szybko prostuje się na równe nogi. Nic nie chrupie - kolano nie złamane. Zginam rękę - działa - uff łokieć cały. 
- ale wypierd... aż huknęło
- no czułem...Dobra lecę dalej!
- napewno ok ?
- taaaa
To ostatnie słowo nawet mnie samego nie przekonało, a kolesi z obsługi, chyba już najmniej. Jadę, ale boli mnie kolano i łokieć. Jadę wolno, aby ocenić straty, czy nic nie puchnie, czy nic nie krwawi. Jest w miare ok, a zimne powietrze szybko ostudza zbite miejsca i jedzie się ok. Nie szaleje już, bo nie chce pogorszyć sytuacji. DO mety dojeżdżam w swoim raczej wolniejszym tempie. Uśmiech i ostry finisz na pedałach na końcu. A co niech foto mają pożywkę!



Maraton:
Super sprawa, super zabawa, trzeba uważać. Warunki były bardzo zdradliwe i w wielu miejscach nawet najlepsi leżeli. Tu o wyniku i o tym czy do kogoś "dojdziesz" w pogoni, świadczyła nie prędkość, a technika. Bo można było na pałę szybko, ale do pierwszego błędu! Kilka osób widziałem, jak leciały przez kierownicę, a kilku zbierało przerzutki z szprych bo redukowali za szybko przed podjazdami. Jazda w śniegu i lodzie to inna para kaloszy! Specem od snow mtb nie jestem, ale uczę się szybko - choć jak pokazuje przykład czasem boleśnie;)
Wynik
Podium jest - żart. Byłem 3 od końca w swojej kategorii. Łapie się w M2 jeszcze, więc młode dwudziestoletnie koksiki mnie objechały. No ale podium "wirtualne jest". A tak na serio - to wynik nie powala.
Czy żałuje? Nie - było fajnie, a efekt pracy mojej zimowej nie był nastawiony na jazdę tak intensywną. Maraton miał być zabawą i miał na celu poczucie nutki rywalizacji. No i dobrze przy okazji się nie połamać, co mi się udało! Siniaki są, zbicia są - no ale co to za wojna bez ran!

Przepaliłem się, zmęczyłem i to się liczy! Sezon startów na shannon - rozpoczęty. Maraton podróżnika już niebawem! 




Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

ETapowo - WOŚP || 40.00km

Niedziela, 15 stycznia 2017 · Komcie(1)
Kilka etapów miała moja jazda w ten weekend. Najpierw w sobotę pojechałem autem do pracy. Nie miałem czasu i chęci na rower, poza tym, plecy jeszcze mi doskwierają po ostatnich rewolucjach śniegowo - dostawczych. Roboty co nie miara w pracy, bo zatowarowanie, układanie, liczenie i sprawdzanie z fakturami a do tego codzienne latanie z łopatą...

Po powrocie do domu, kurs już rowerem do SKM i kierunek plac zamkowy i Pałac Kultury - odebranie pakietów na bieg/przejazd WOŚP. 
W drodze powrotnej dostaje SMS, że Agusia chce tortille z KFC to jadę... jadę rowerem, bo najbliższe KFC i i najbardziej m po drodze, jest na Modlińskiej. Po drodze spotykam chłopaka na rowerze i tak jedziemy ścieżką i się nawzajem doganiamy i przeganiamy. Wreszcie gadamy na jednych ze świateł i okazuje się, że on też z Legionowa jest. Potem już wspólnie pedałujemy drogami. Ja do KFC, on mknie dalej do Legionowa. Stoję troszę na Drajvie i czekam w kolejce. W środku restauracji FULL.

Wracam do domu zrąbany jak drzewo w lesie!

Niedziela to od rana kanonada syna. Pobudka 5 z minutami, potem jakieś tam przerywane spanie, i nie wiem gdzie dzień, a gdzie noc. Młody ząbkuje i ma czasem fazę na marudzenie po obudzeniu się, przez godzinę, a czasem dwie. Ja ledwo kontaktuje - Agnieszka lepiej ogarnia. 

Wstajemy około 7:30 ubieranko pyszna kawa super mocna i na spacer - rowero-spacer.

Początkowo bąbelka ciągnie Aga - ale potem ją zmieniam, bo w lesie sporo śniegu i ciężko jej. Ja mam 29 cali opony, więc idzie mi nieco sprawniej. Po prawie godzinnym turlaniu się po lesie w kopnym śniegu, wracamy do domu. Szybkie przebieranie, zmiana w blokach i dziadki przejmują wnuka - nienacieszeni nieomal nam go wyrywają i wypędzają nas z domu. Ok mamy wolne! Jedziemy na WOŚP






Rozgrzewkę prowadzi Mandaryna, tym razem tylko tańczy, a nie śpiewa... jakoś ta rozgrzewka bez polotu. No cóż ważne że jednak sie ruszaliśmy. Liczy się bieg! Liczy się impreza liczy się cel pomagania!



W trakcie biegu i przejazdu obrywa się chmura i na Warszawę spada śnieżyca. Sążniście pada. Zanim dojeżdżamy do mety jesteśmy biali od przodu, boku i góry! Z każdej strony! Na zdjęciu powyżej jeszcze bez śniegu, a za chwilę:


Tak padało już po odberaniu medali i przez poprzednie pół godziny i następne pół - podobnie! No zadymka na całego. A dookoła wesoło, śpiewy ludzie pozytywni! Nie czuć tego śniegu! Klimat tego miejsca powala na kolana!

Szkoda, tylko, że jak co roku Mennica POLSKA i Poczta POLSKA, policja i  inne służby państwowe nie ustawiły się pod sceną... czyżby zalecenie odgórne władz? Mennica co roku biła monety na ten cel i były do kupienia, poczta wydrukowała znaczki... a teraz?

Teraz jak zaczynał się bieg, ustawiła się grupka zwolenników kościoła z bannerami i z wielkich megafonów w kółko trąbili o aborcji i o mordowaniu dzieci. Pokazywali jakieś zdjęcia usuniętych płodów i skandowali coś przeciw WOŚPOWEGO. Oczywiście ochraniała ich policja, bo by w dziób dostali może... kto wie;) Generalnie, ze sceny Jurek Owsiak i Irek Bielenik skutecznie rozgrzewali i zagłuszali przeciwprostest. 

Było fajnie, choć przemarzłem strasznie bo mimo, że pogoda na granicy zera to przejazd  sumie był wolny, a odczekanie w kolejce do WC, czy po odbiór medali, skutecznie chłodziło atmosferę;)

POLECAM - POMAGAM!


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Przygotowania do malowania || 0.01km

Piątek, 13 stycznia 2017 · Komcie(4)
Dziś rozebrałem rower na części pierwsze. Wiele z nich wróci w niezmienionej postaci, pancerze i linki zdjąłem tak aby założyć je spowrotem. Całość rozebrania roweru zajęła mi 30 minut. Miałem wszystkie dostępne narzędzia, w tym ściągacze do kirob i klucze do supportu - to support najwięcej kłopotów sprawił. Zapiekł się nie mało!


Rower wymaga czyszczenia, więc przy składaniu będę miał okazję wyczyścić każdą część.


Piwoty wykręcone. Poszukam jakichś zaślepek i po malowaniu je zabezpieczę. 


Rama ma troszkę lat, więc poza usunięciem lakieru, będę musiał ją wyrównać papierem i zniwelować wieloletnie rysy i zagłębienia. 


Niestety tą naklejkę, też będę musiał usunąć. W planie jest już projekt naklejek pod lakier, jutro wyślę wektory do firmy robiącej naklejki wodne. 


Rama prawie gotowa to usuwania lakieru. Tylko przetrzeć z brudu i jak tylko środek usuwający do mnie dotrze, zaczynamy usuwanie. 

Lakier zakupiłem samochodowy metalik nabijany w areozolu + szary podkład gruntujący. Na całość położę naklejki i bezbarwny.
Jeśli czas pozwoli za tydzień rower będzie gotowy do jazdy. 

Kolor to burgund - wiśnia, jak u Jurka na zdjęciu w komentarzu. 

Srodek do usuwania lakieru to Troton paint Remover. 




Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Ostatnie dni roku || 60.00km

Czwartek, 29 grudnia 2016 · Komcie(4)
Kategoria ciekawsze wpisy
Na wstępie tego wpisu chciałbym wszystkich gorąco pozdrowić - kiedyś każdy list zaczynało się podobną regułką. Jak wasze żołądki, tłuszczyki, boczki po świątecznym obżarstwie? Świetnie - bo u mnie również dobrze.
Nie miałem ostatnio czasu zrobić wpisu, wiec czynię to dziś. Pewnie zniszczę dzień Gościowi, bo wyjazd łączony i data nie z wczoraj i pewnie już szykuje palce na cięty wpis, cóż. Taki mamy klimat.


Święta przeleciały jak orkan Baśka przez Polskę, sporo jeżdżenia, kurtuazji, sporo wymieniania życzeń, a rok powoli dobiega końca. Skoro dni do końca coraz mniej, to pewnie czas na jakieś podsumowania. 

Zarejestrowanych wpisów do pracy wyszło 59 z czego uzbierało się 2235km. Sporo z nich pewnie pominąłem, ale nie będę teraz grzebał i odznaczał dojazdów. I tak sumka niezła.

Bike to hell to trzy wyjazdy. Ostatnia masakra Kampinowska, Wiosenne dookoła Kampinosu no i rzecz jasna Maraton Północ Południe. 

Z planów jakie  miałem wiele nie wyszło, bo mam synka, ale to moje największe szczęście i jaram się nim jak głupek, choć czasem daje popalić. Mam nadzieje, że za rok już będzie można z nim więcej podziałać w przyczepce, bo obecnie zima i jeszcze długo w pojeździe nie wytrzymuje. 

Summa summarum wyszło mi tych kilometrów z całego roku przyzwoicie bo podszedłem pod granicę 8000km. Z tego miejsca gratki dla Kesa za 15tkę w tym roku - Biedne napędy które zajeżdżasz Krzysiek!



Plany na nowy rok? W sumie chciałbym wykorzystać poranne pobudki syna i wiosną troszkę przed pracą dokręcać w miarę rodzinnych możliwości. Zapisany jestem na dwa maratony MP i TDP wiec pewnie jeśli nic nie wyskoczy mi przed koiła, uda mi się zaliczyć te dwie imprezy. 




Czekam na wasze podsumowania i opowieści co planujecie na 2017


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Oponiarski wpis... || 38.00km

Niedziela, 6 listopada 2016 · Komcie(2)
Już łyknąłem Ketonal i Aspiryny oraz parę apapów. Wiem bowiem, że zaraz gromy się posypią z nieba, z ziemi i z interneta, że jako to ja - świadomie - dodaje wpis nie z tą datą. 
Matko-Bosko-Kochano!
A niech to! Niechże się dzieje wola nieba...

W pracy byłem w tą/ tę sobotę. Ostatnie soboty to raczej czas przesiedziany, niż spędzony na serwisowaniu rowerów, było tego dnia jednak co robić i mimo pogody wątpliwej, nie spędzałem czasu bezczynnie. Udało się ogarnąć kilka sklepowych spraw, a także udało się posłuchać dobrej muzyki i zamknąłem o czasie zadowolony. 

Droga po pracy jak to w sobotę, miała być rozbudowana. Pojechałem na Zegrze, a później na wał nad Zalewem. Jechałem spokojnie, noga za nogą i nic nie wskazywało kłopotów. Gdy wturlałem z terenów "nadzalewiańskich" na ubitą drogę, poczułem że jakoś tak ciężko mi się jedzie. Z niepokojem zauważyłem, że tylne koło ma mało powietrza. Zaskakujące było to, że kapeć się nie powiększał szybko. Pełzałem więc na niskim ciśnieniu aż do szpitala w Wieliszewie. Tam poczułem, że koło już zaczyna lekko pływać. Zatrzymałem się i dopompowałem koło w nadziei, że uda mi się dojechać do domu bez potrzeby zmiany dętki. Było już szaro i chłodno. W nosie miałem rozkładanie się z majdanem do serwisowania na środku chodnika w takich warunkach. 

Niestety im dalej tym gorzej. Pompowanie nie dawało już wiele. Powietrze schodziło szybko i w sumie jechałem prawie na obręczy...Prędkość 12km/h udawało się utrzymać, za to strata energii była ogromna. Równie dobrze mogłem jechać na hamulcu i ciągnąć za sobą worek z piaskiem. 

Jeszcze kilometr... jeszcze wiadukt... 

du dup, du dup... du dup... wentyl walił, a opona podskakiwała. Prowadzę rower...do diaska! Znów jadę... i tak opona jest rozcięta, a wole jechać niż marznąć idąc. Jadę! W domu zgon. Bez sił, bez mocy!
Opona pewnie pocięta, to nic. Zmienię, kupię nową... Ech:( Nie mam siły sprawdzać, zmarzłem, jest ciemno i zimno idę do domu do żony i syna!


Co to? To niedziela! Czyli w sumie od tego miejsca - mniej więcej - możecie mnie nie hejtować. Bo ta część wpisu jest już on the tajm! Mniej pożywki dla trolla, mniej jadu w komentach, więcej radości i światłości!

Do rzeczy. Po oporządzeniu rodzinnych spraw, wyrywam się na jakiś czas do piwnicy. W planie jest ocena zniszczeń koła/opony, oraz dokończenie obszywania sakwy żółtej/teraz czarnej.
Zaczynam od opony. O dziwo, szwy na gumie nie puściły, o dziwo podklejona dętka i łatka są ok, o dziwo opona nie została rozcięta przez obręcz... O dziwo bieżnika już prawie nie ma. W sumie spodziewałem się, że opona się zużyje, ale że bieżnik się wytrze od jechania na obręczy? A może to zużycie zanim złapałem kapcia? Hmm. Efekt jest taki, że po zmianie dętki w sumie opona "da radę" nie ma guzów, ani rozcięć (poza tym jednym zszytym przeze mnie ostatnio) , ale i tak czeka mnie wymiana, bo jak tak dalej pójdzie, to do grudnia będzie już łysa. 

Smutek mnie ogarnął i zastanawiam się nad bieżnikiem. Wkrótce będzie zima, przymrozki i ślisko. Chciałbym zachować dynamikę i jakość opony i myślałem o czymś od continental`a, rozważałem model 
cyclocross speed:

Obawiam się jednak, że zimą i w śniegu to prawie slick...


Model Cyclocross Race wydaje się być super przyczepny, ale w rzeczywistości te "klocki" są bardzo niskie i moje upodobania do asfaltu sprawią, że guma się zetrze...

I tak dumam dumam i w tym dumaniu nie posuwam się ani o krok na przód. Pewnie zaważy cena i kupię coś taniego drutowego. 




* fix box - w wolnym tłumaczeniu  "naprawić pudełko", czyli pudełko do napraw, czyli... narzędziownik. 

Kubek Play`a był zbyt oczo-je*ny i ze starego bidonu zrobiłem nowy fix box - amerykańsko brzmi, ale to dobrze, bo coś im bardziej ejst nie po naszemu tym lepsze. No weźmy a ten przykład. "patyk do robienia sobie zdjęć z ręki" Lepiej brzmi "selfie-stick". Mój fix-box zawiera to co zawierał play + zipy i zapałki z draską. Dętka niestety tu się już nie mieści, toteż zamocowałem ją w wersji pro pod siodełkiem. Wiecie, tak robią ludzie na maratonach - prestiż i uznanie przez mijanych rowerzystów -o o t ak już to widzę.
- cześć, startujesz gdzieś, bo widzę że masz dętkę pod siodełkiem...
- no jaha! się wie!



Zima ma przyjść przymrozkami zarało, więc czem prędzej zmieniam gumę i grzeję nogi do jazdy!


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Sięjeń - rwakur! || 35.00km

Poniedziałek, 24 października 2016 · Komcie(8)
Poranek przywitał nas... ciemnościami. No otwieram oko i patrze a tam co? NOC! Kuźwa o 6 noc? Kpina? Poszedłem dalej spać. Syn miał inne plany na ten okres jednak i tak jakoś po siódmej już spałem na pół. Pół okiem a pół guganiem... Co jakiś czas traciłem wątek i mi się podrzemywało, ale Jan zdecydowanie domagał się wtedy uwagi i oznajmiał to krzyko-gadaj ze mną-płaczem.

Kiedy w końcu pół śpiąc, pół gadając z synem dotrwaliśmy do 7:30, mozna było zlwlec się z łóżka i zasiąść do śniadania. Dziś moja kolej wypadłą na poranne zakupy, toteż jako pierwszy miałem styczność z autsajdem... No niby nie pada. WYstawiam nos dalej, tak nie pada... ale kurcze wieje. Nic to - mięsko do kanapusi się samo nie kupi. 

Podjąłem wyzwanie i pojechałem!

Po zrobieniu zakupów krótki pit stop w domu i szykowania syna do spaceru. Dziś była akcja "na śpiocha". Usnął po śniadaniu, gdy się zakupowałem, więc aga ubrała go "przez sen" i razem wyszliśmy z domu. Oni poszli do lasu na grzyby a ja do pracy. 
No powiem wam ludziki, że rześko było, mimo, że miałem chyba z 5 warstw na sobie... 

Po pracy jak się obrobiliśmy z zadaniami, wyrwałem się nieco wcześniej. Wszak w sezonie zaiwaniamy po 9h i kazdą sobotę to w takie jesienne dni można odebrać kilka godzinek wcześniej. Mając w zanadrzu dobrze ponad godzinę, wybrałem się droga przez las. Rower w ciągu dnia umyłem, nasmarowałem więc gotowy był na kolejne przełajowe szaleństwa. 


Las był już lekko szarawy, bo i noc zapadała. Jechałem jednak z bananem na twarzy i nawet mżawka, jaka padała nie zdołała tego uśmiechu zdjąć. Jeden pagórek, potem kolejny, tu listeczek, tam jakiś ptaszek... i nagle PACH!!!!
HUK i tryp tryp tryp... stoje...

         


No i dziura! Do tego szlak trafił oponę i musiałem bardzo małompowietrza napompować, aby dętka przez dziurę nie wyszła. Niestety i tak guz się zrobił jak balon, i chyba strata będzie całkowita tego epizodu. Nie poddałem się jednak bez walki. Dokończyłem sobie pętelkę i wróciłem do domu. W domu zabrałem się za szycie.

Dokładne oględziny rozcięcia, nie przyniosły zadowalających efektów. Jedyny "plus" to to, że nacięta jest tylko ścianka a główny bieżnik opony prawie nietknięty. 


Ścieg księgowego:) totallum chaosum!

Zaszyłem oponę, a dziurę podkleiłem od spodu łatką. Efekt? No cudu nie ma, ale kurcze jakoś może pojeżdżę tę zimę na tym. Będę obserwował jak będzie się zachowywało rozcięcicie. Nie da się niestety napompować gumy już na 5 atm, więc na jedynie leśne dróżki się nada. Zapobiegawczo założę tą oponę na przód a tą mniej styraną dam na tył. Może nie uceluje już szkieł w lesie;P




Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

straciłem głos - klawiatury nie! || 0.01km

Wtorek, 18 października 2016 · Komcie(4)
Od dawna chciałem by mój blog nie był tylko rowerowy, więc piszę dziś tego posta ot po prostu aby pogadać. W sumie jest to totalnie odmienne od mojego stanu, bo w realu pogadać za bardzo nie mogę. Zapalenie krtani pozdrawia. Moje przeziębienie jest już chyba w piątej fazie. To jakieś uporczywe świństwo totalnie mnie rozbroiło, choć przy użyciu wojny partyzanckiej nie zaś wytaczając duże działa.

Pierwsza bitwa zaczęła się bólem garła, i węzłami chłonnymi, później po gripexach śmexach i ferwexach przeszło mi na tyle, że zrobiłem dwa treningi w piwnicznej zdroju z chłopakami z Giro. Niestety dwa dni wolnego i chrzest mojego syna to okazja nie tylko do trenowania, ale także do latania po dworze bez czapki. 

W sobotę poszliśmy z małoletnim na spacer wykościołować się i oczyścić brudne sumienie przed ochrzczeniem maluszka. Fakt faktem ubrałem się za zimno, ale takiej zimnicy się nie spodziewałem. Zmarzłem w drodze do kościoła a i w kościele w sobotę wystałem się w chłodzie. Młody rzecz jasna przespał wszystko, ku memu zaskoczeniu.
Niedziela to już sam chrest, Latanie od rana i dużo wchodzenia i wychodzenia z lokalu domowego do auta, potem znów do kościoła,  z kosćioła znów do ciepłego auta - aby młody się nie zaziębił i na koniec obiadek w restauracji z rodziną i kilka kursów w stylu "weź przynieś z samochodu to czy tamto.

Jednym słowem dla mojej odporności to była jazda na diabelskim młynie - to w dół to w górę...
Straciłem głos! No odjęło mi mowę w Niedzielę wieczorem. Piszczałem jak kurczak już o 19ej. Jakie jednak sa tego zalety? No takie, że syn ochrzczony, szwagrowie ugoszczeni i jedna "impreza" za nami. Jeszcze tylko, roczek, komunia, bierzmowanie, osiemnastka, ślub i z bani:)

W sumie mam to szczęście, że pogoda za oknem w czesie mojego chorowania postanowiłą dać wam do wiwatu, abyście za wiele tych kilometrów nie nakręcili. Spisek taki mam z pogódką i was pociska.

Śmiechy śmiechami... ale za tydzień chce wrócić do realnego świata i znów na rowerze się przejechać, ale jak patrze za okno to zastanawiam się czy na kalendarzu nie powinien być listopad a nie październik, bo dawno tak zimnego i brzydkiego października nie widziałem. 

Z ciekawszych rzeczy - to moja paczka wysłana z paczkomatu we Wrocławiu na początku września z rzeczami do  przebrania po maratonie MPP jeszcze nie dotarła. RDK nawet nie zapytał, co z jego sakwą, bo jego graty idą też, ale chłopak liczy na moją obrotność i zwinne palce chyba. Już dwa razy reklamacje zgłaszałem i dwa razy na infolini siedziałem i dziś dopiero dostałem maila od inpostu, że "zgodnie z procedurą status mojej reklamacji zmienił się na [w trakcie rozpatrywania] i że mają na rozpatrzenie 30 dni od daty złożenia" ŁO DA FAK?

Dobrze, że mam mało ważne rzeczy w tej paczce, ale kurka miętka domagam się zadoścuczynienia, Nie może mnie inpost pozbawiać jednych portek do jazdy na rowerze na 3 tygodnie !Nie pozwolę! Nie żebym miał tylko jedne, ale kurcze, no portki dla kolarza to jak świętość!

Zasiewając bulwersacyjność żegnam się z wami! Do usłyszenia!


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Duet z dni dwóch || 60.00km

Niedziela, 11 września 2016 · Komcie(9)
Kategoria ciekawsze wpisy
Wpis z dwóch dni dojazdów do pracy. Ostatnie dni były mieszane. Musiałem pojechać raz autem, raz rowerem, dlatego tylko dwa dni kumuluje, bo więcej się nie uzbierało. 

zużyta do granic obręcz, rozwarstwia się od wypychającego ją rantu opony.

W sklepie cichnie... jest czas na przygotowania do MPP. Koła są już przeplecione na nowych obręczach i rower jest przygotowany na trasę 930km. To czy ja jestem do takiej trasy przygotowany to całkiem inna kwestia Pytaliście, po czym poznać czy obręcz jest zużyta. Otóż obręcz zużywa się od hamowania przy hamulcach obręczowych. Klocki ścierają warstwę aluminium z obręczy i ścianka boczna robi się cieńsza. Podczas jazdy przy dużym ciśnieniu (ja pompuje do kół ponad 5 ATM) obręcz może się wypaczyć i zablokować o klocki hamulcowe, lub zwyczajnie rozpaść. Sta profilakctycznie wymieniłem obręcze, któe były jeszcze od czasu pierwszego roweru kross Vento z chyba 2013 roku. .

CO do obręczy, zamówiłem dokładnie te same. Nie miałem do nich zastrzeżeń. I zachowałem te same szprychy przy przeplataniu koła. Tu kilka słów dla osób, któe chcą zaoszczędzić parę złotych. Gdy zużyje wam się obręcz i zamawiacie taką samą (lub o tych samych parametrach (głównie chdozi tu o stożek obręczy) można w bardoz łatwy sposób przepleść koło. Usługa przeplotu w serwisie to najczęściej koszt 50zł, samo centrowanie zaś to 20zł-30zł. Przeplatanie samodzielne, to oszczędność.

Oto kilka "rad" jak ja to zrobiłem:

1. Łapiemy nową i starą obręcz zipem z dwóch stron. Musimy je ustawić tak, aby otwór na wentyl i otwory szprych były równe. Zwróćcie uwagę, że w obręczach otwory na szprychy, są raz z jednej raz  z drugiej strony. Bardzo rzadko otowory na szprychy są po środku obręczy. Ustawcie więc tak obie "rawki" aby te odchylenia odpowiadały stronom lewej i prawej szprych.

2. Przy użycia klucza do szprych poluzowujemy każdą szprychę o jeden obrót idąc w lewą lub prawą stronę od otworu na wentyl. Wtedy łatwiej jest zobaczyć, czy zrobiliśmy poluzowanie na pełnym obwodzie. 

Na zdjęciu nowa obręcz jest na dole. Widać, że zostały mi dwie ostatnie do przełożenia.
3. Gdy nyple są już luźne zaczynamy przekładanie szprych. Wyjmujemy nype z e starej szprychy i wkładamy go w nową i bez zmieniania pozycji i krzyżowania szprychy wkładamy ją w otwór na nowej obręczy.

Na sam koniec, możecie pobawić się w centrowanie. Ja jednak zalecam oddanie koła do centrowania serwisantowi, który wie jak to zrobić. To nie tylko kwestia równego ustawienia koła na boki, ale również ustawienia aby nie było "góra-dół" oraz, co najważniejsze, równego naciągu wszystkich szprych, aby z czasem nie pękały ze zmęczenia!

Ja jeszcze uczę się zaplatania koła i jego centrowania od zaplotu do gotowego koła. Wszystko to kwestia wprawy, ale swoje koła oddałem do centrowania Kamilowi, który sprawi, że moje koła na MPP będą solidne i nie przyniesie mi to niespodzianek. 

Przygotowania do Startu, to także dylematy, co zabrać, jak się spakować i czego NIE ZABRAĆ. Gdy wrześniowe słońce da pola ciemnej wrześniowej nocy, temperatury w górach mogą być niskie. Pakowanie przyniosło wydajne fekty. W sumie moja sakwa waży z ubraniami 3.2kg. DO tego dojdzie zestaw noclegowy i troszkę leketorniki, więc pewnie całość bagażu nie przekroczy 6-7kg (napoje w bidonach itp).
Wezmę aparat mały, to zrobię fotek sporo. Mam nadzieje, że jak dojadę to uda mi się zaprezentować wam relację końcową pełną zdjęć. Chcę pojechać turystycznie i krajobrazowo! Dużo sił potrzeba a ja mam tylko zapał:) Jak to się skończy - zobaczymy!

Zestaw naprawczy,

Łatki? Nieeeeee

Pojemniczek na baterie...


:D

Do usłyszenia czytelnicy!




Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Podwójnik rowernik || 70.00km

Środa, 24 sierpnia 2016 · Komcie(3)
Na dwa na dwa do tatktu liczę... dwa dni, dwie oddzielne traski... do pracy.

Dzień pierwszy:

Rano wizyta u lekarza, a później ogarnianie szybkie i zakupy. Wszystko w biegu, bo strasznie chciało mi się już rowerem do pracy jechać. Ledwo się udało, bo w niedoczasie wyszedłem do pracy i dojechałem na miejsce 10:01 zużywają przy tym spory zapas porannej energii. Nie lubię być na czas, znaczy się dokładnie na czas. Lubięmieć zapas psychiczny, że mam 5-10 minut. Najgorzej czuje się, jak wpadam punkt godzina. W sezonie sapią już na plecach klienci, teraz nieco mniej, ale niesmak pozostajke z tego "prawie-spóźnienia".

Nowa biżuteria rowerowa. Koszyczek, być może i nie jest super pro, ale zajebiaszczo komponuje się kolorystycznie z piastami. Drugi koszyk też wymienię, bo mam w piwnicy taki czarny matowy mniej obdarty!

Shannon zastana w kąpieli:)


Dzień drugi, to czas sianokosów. Praca dookoła sklepu, koszenie traw, grabienie i wyrywanie chwastów co to porosły już po 1,5 metra. Wszystko przy akompaniamencie słońca a potem opadów "niezdecydowanego deszczu". 
* deszcz niezdecydowany, to taki, który nie wie czy ma padać, czy też nie

Suma z dwóch dni dodana~!
Zdjęcia są,
Więc hejty się nie posypią;)


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Weekend z rodziną || 63.00km

Poniedziałek, 22 sierpnia 2016 · Komcie(2)
Miałem w sobotę jechać do Żyrardowa kibicować zawodnikom BBT, ale nie zdecydowałem się. Cały tydzień byłem tylko w pracy, albo spałem, postanowiłęm oddać weekendu czas Jaśkowi i Żonie. Nie zmienia to faktu, że w sobotę po pracy z nową Książką w uszach, popędziłem na pętelkę (niebawem będę jak Trolking i będę miał swoje 60tki, tak jak on swoje 50tki). Trasa obfitowała w klasyk Legionowski:) Czyli Zegrze Jachranka Dębę Janówek Jabłonna i Legionowo.
Stowarzyszenie Umarłych było co dziwne, coś krótkim audiobookiem, więc szybko trzeba było szukać kolejnego;)Nowa Książka, jaką zacząłem słuchać, to "Niezgodna". Napisana przez Roth Veronica!
Był film o tym, ale rzecz jasna książka to inna bajka. Czyta ją moja ulubiona lektorka Anna Dereszowska. Jest to kolejna trylogia, której chce posłuchać. Lekko post-apokaliptyczna wizja, bardzo podobna do Kosogłosa, ale w lekko innym ujęciu. Idzie przyjemnie w ucho.

Altruizm (bezinteresowność), Nieustraszoność (odwaga), Erudycja (inteligencja), Prawość (uczciwość), Serdeczność (życzliwość) to pięć frakcji, na które podzielone jest społeczeństwo zbudowane na ruinach Chicago. Każdy szesnastolatek przechodzi test predyspozycji, a potem w krwawej ceremonii musi wybrać frakcję. Ten, kto nie pasuje do żadnej, zostaje uznany za bezfrakcyjnego i wykluczony.

Ten, kto łączy cechy charakteru kilku frakcji, jest niezgodny – i musi być wyeliminowany...

Szesnastoletnia Beatrice dokonuje wyboru, który zaskoczy wszystkich, nawet ją samą. Porzuca Altruizm i swoją rodzinę, by jako Tris stać się twardą, niebezpieczną Nieustraszoną. Będzie musiała przejść brutalne szkolenie, zmierzyć się ze swoimi najgłębszymi lękami, nauczyć się ufać innym nowicjuszom i przekonać się, czy w nowym życiu, jakie wybrała, jest miejsce na miłość.

Tymczasem wybucha krwawa walka między frakcjami.

A Tris ma tajemnicę, której musi strzec przed wszystkimi, bo wie, że jej odkrycie oznacza dla niej śmierć.


Tydzień samotnego stróżowania w sklepie zakończony. Udało mi sie przetrwać burze, przetrwać nawałnice klientów i udało mi się unieśc ciężar samotnego decydowania i dyskutowania z klientami. Raz było lekko raz trochę bardziej pod górkę, ale satysfakcja jest. Zbliża się Wrzesień, gdzie dzieci wrócą do szkół a w sklepie znów zapanuje dawno wyczekiwany spokój.

Zamawiacie już pogodę dla mnie na 17 września? - mam nadzieje, że podania wysłane;)



Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,