Wpisy archiwalne Wrzesień, 2015, strona 1 | Księgowy
Wpisy archiwalne w miesiącu

Wrzesień, 2015

Dystans całkowity:1283.00 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:b.d.
Średnia prędkość:b.d.
Liczba aktywności:23
Średnio na aktywność:55.78 km
Więcej statystyk

Porannik, chłodna dupka - się jeń i inni;_) || 50.00km

Wtorek, 29 września 2015 · Komcie(5)
Dzień jak codzień, powiedziałby filozof. Człowiek wstaje, je śniadanie. Może też śniadania nie jeść. Generalnie jednak je je. On je je, znaczy to śniadanie je. I jak już zje, to się ubiera, potem następuje proces dojazdowo-transportowy. Taki uon wsiada w środek transportu, i wiezie. Wieeeeezieeeee sieeeeee gdzie go wiozą, lub sam jest wiozącym i wiezionym. 

Codzienność? No pod warunkiem, że nia ma się nakaszanione we łbie jak ten-o-ło. Czyli jak ja. Bo kto o zdrowych tranzystorach w mózgu, wstaje, je je - znaczy śniadanie - i wiezie się rowerem gdy za oknem 5 stopni! Litości. Co zrobić, choroba nie wybiera. Cyklo zjebka nie od dziś u mnie i będę ją pielęgnował jako swe dziewko szczęśćia. 

Pojechałem sobie dziś rundeczkię przed pracą. Najpeirw z Agnieszką po pokarm luzu - zwany potocznie chlebem. Później, później to już samo poszło. Jechauo samo, skręcauo samo a ja tylko pedauowałem:)

W efekcie procesu, zaszła mi trasa w wysokości 35km - słownie czydziestu pińciu kilometrów. 

Jakem do firmy wkroczył, rozbroił skarbiec to myślałem, że padnę na potwarz. Jak mnie dziś szatan nosił, no to sobie nawet nie wyobrażacie! Cisnąłem, jakby mi mieli wykupić wszystkie karpie na promocji w lidlu. Do tego dobry Bicik w uszach... Mhmm miód malina...

Jeszcze tylko powrót do domu - o tym za wiele opowiadać się nie da. Ot wsiadłem. Lewa noga jest, sprawdzam też prawą. Na miejscu. No to jeszcze szybka czek-lista Ręce są, hamulce działają. No i pojechał ja. Dłużej w robocie zostałem, więc powrót mi obstał się po jej jegomościcy nocy. Teraz aby nocke wyrwać to już nie trzeba udawać ultrasa w obciskach. Wystarczy wyjść z pracy po 18ej i pojeździć chwilę. Sama do was przyjdzie... 

Dobrej zatem nocki wam zyczę ja!


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Chłodem po pysku...Autorska prognoza Księgowego || 30.00km

Poniedziałek, 28 września 2015 · Komcie(1)
Kategoria Do pracy!
Rano za oknem poniżej 5 stopni. Zgroza, jesień idzie coraz żwawiej. Nie przeszkadza jej nawet to, że jeszcze liście na drzewach, że ptaki jeszcze nie odleciały, nic jej nie przeszkadza. Zanim się obejrzymy, a będzie poniżej zera. Najpierw przyjdą poranne przymrozki. Niewinne, takie tam szczypnięcie w tyłeczek gdy jedziecie do pracy. Później pogoda ulegnie zmianie i zacznie się zimno, pochmurno, dżdżyście i generalnie cokolwiek do dupy... Wszystko ustatkuje się w grudniu, gdy temperatura wyrówna do 5 stopni i aż do stycznia będziemy mieć ciepłą zimę. Pierwsze śniegi? Sądzę, że spodziewać się należy po 10 stycznia. Po 20-tym, można już uznać, że zacznie padać regularniej.
Luty? Luty w tym roku zapowiada się równomierny. Tu popada, tam rozpuści - jednak trzymać będzie zima aż do Marca. Dopiero pod koniec marca zajrzy więcej słońca i spod śniegu wyłaniać się zacznie ziemia.

Ja tam gotowy na jesienio-zimę. W tym roku zapowiada się ten okres sporo aktywniej niż rok temu. O ile nie będzie deszczowych całych tygodni, to myślę, że dojazdy do pracy będe uskuteczniał aż do samej wiosny. Wiadomo, jak dowali i będzie lało, to sobię odpuszcze, ale samo to, że kilka razy w tygodniu pojadę rowerem sprawi, że 90-100 km wpadnie w tygodniu. 


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Nocna Pętla Warszawska || 204.00km

Sobota, 26 września 2015 · Komcie(8)
Miała być część druga i taka się odbyła. Ile przygód miałem nie zliczę... dojechałem tam, gdzie nie miałem dojechać. Jak to zwykle w przypadku takich spontanów. 

Wyruszam z domu jak słońce chyli się ku zachodowi. Nauczony doświadczeniem poprzedniego wyjazdu, zabieram ze sobą ciepłe ciuchy i uzbrajam się na deszcz. Jednak tym razem już nie pada. Do Nowego Dworu jadę przy zachodzącym słońcu. W uszach gra książka, a ja miarowo pedałuje. Jest zaskakująco ciepło. Ubrany w Softshella czuje się świetnie. Do mostu w Nowym Dworze docieram bardzo prędko. Okolice Kazunia, witają mnie już ciemnościami.

Jednak o tej porze roku nie można cieszyć się zachodami nazbyt długo. Ciemność oznacza, samotność, oznacza izolację. Znikam więc we wnętrzu swojej świadomości i wsłuchuje się w książkę. 
Odcinek przez Kampinos do Leszna jest ciemny i mroczny. Szosa jest tam równiusieńka i koła niosą, że aż miło. Jadę więc na autopilocie, bo otaczają mnie ciemności nieprzeniknione. 

Leszno jest puste, z oddali widnieją światła miasta i światła uliczne. Mam zielone, więc atakuje w prawo. Wiatr już tak nie pomaga, więc prędkość spada. Ten odcinek jest jednak o wiele przyjemniejszy, bo co jakiś czas mijam oświetlone miejscowości. Dzieje się coś i nie tak łatwo popaść w letarg. 

Przed Sochaczewem łapie mnie kryzys. Czuje głód i coraz częściej zastanawiam się nad powrotem. Niespodziewanie trafia się MC donald i Kawa. Z sakwy wyjmuje tableta i popijając kawkę łapię również łyk informacji. Zastanawiam się, gdzie jechać dalej. Obliczam sobie, że do Żyrardowa powinno być spoko z wiatrem, tak też planuje jechać. 
Ciężko zmusić się do opuszczenia ciepłego Maca. W końcu udaje się wydostać ze szponów, zapachów i ruszam w trasę. Co najdziwniejsze na tym wyjeździe, nie mam GPS`a. Zdemontowałem ostatnio uchwyt i nie zabrałem go. Trasa miała być łatwa i tylko dookoła kampinosu, po co mi więc GPS? Wtedy by się przydał... knocę bowiem coś i wyjeżdżam z miasta jakoś źle. Jedzie się ok, więc postanawiam dać szanse "losowi". Ciemności za Sochaczewem, oznaczają nieznane. Znacie ten dreszczyk, gdy nurkujecie w ciemną szose w lesie w nieznanym wam rejonie? 

Mizerka...
Jadę dalej i pokazuje się informacja, że do Skierniewic mnie wiedzie droga. A co tam, noc ciepła (14 stopni) a do tego dalej są to okolice Warszawy. Pod nogą brakuje mi przełożeń. Nie widzę licznika, ale chyba lecę sporo ponad 30km/h. WIatr się wzmaga. Pedałuje z niską kadencją, ale rower umyka i prze naprzód. 

Skierniewice
Od tego miejsca, obiecuje sobie już wracać do "domu". Skręt w Lewo na Warszawę i zmiana wiatru. Nadal nie przeszkadza, ale jest już boczny. W sumie ciężko określić kierunek, bo droga wije się łukami, i ciągle zmienia się kierunek jazdy. Z utęsknieniem wypatruje znajomego (z nazwy) Mszczonowa. Niestety kilometry nie wpadają już tak lekko. Jest już grubo po północy. Zmieniam w mp3 katalog z książki na żywą muzykę. Nie pozwalam aby sen mną zawładnął. 

Remonty...
Od miejscowości Zawady trafiam najpierw na Ekspresówkę, a potem na rozkopaną budowę. Do Mszczonowa jedzie się tragicznie. KOSZMARNIE. Remonty, poprzemieniane oznakowania, płyty betonowe, różne warstwy asfaltu, raz po lewej jadę, raz po prawej... Dokoła jakieś tam nasypy sie piętrzą. Myślę sobie, kuźwa gdzie ja się wpakowałem. Zaraz okaże się, że to budowa jakiejś autostrady i dopiero będzie. Znak pokazywał na Warszawę, więc chyba ok jadę. Tracę orientację... tracę chęci... Tracę czas. Nawet już nie patrzę na zegarek. Plusem tej sytuacji jest to, że najzwyczajniej na drodze jest pusto. 


Kierunek Nadarzyn. Centrum mody, stolica, kozaczki tiule... noc jest stabilna, choć termometr wskazuje już 10 stopni, a nie 14,5  jak gdy startowałem. Senność narazie jest na drugim planie. O dziwo kryzysy jakie miewam tego dnia na trasie wiążą się z samym chceniem, niż z sennością. Jadąc do Nadarzyna rozmyślam sobie o tym, że jesień już, że niebawem będzie zima. I luźno snuje plany na nowy sezon. Czyżby znów mi się chciało? Czyżbym znów odnajdywał w sobie chęć do nocnego tułania się po świecie? 


Wjazd do Warszawy jest długi, majestatyczny. Spokojny i ma w sobie znamiona z patriotyzmu. Ja samotny żołnierz po nocnych walkach wracam na tarczy do miasta. Aut niewiele. niektóre światła powyłączane. Miasto śpi. Jest tak wcześnie, że nawet komunikacja nie jeździ. Niebo jest błękitne. Pogoda na ten dzień zapowiada się sporo lepsza niż poprzednio. 

Metro...
Na metro centrum wpadam z radością. O tej porze, nikogo tam nie ma. Jest chyba 5 rano... Do domu... 
Śpię w metrze i budzi mnie dopiero rower, który mi się wywraca.  Sen regeneruje mnie więc odcinek przez Most Północny jadę z nową energią. Jest mi jednak potwornie zimno. Znad Wisły mgły się unoszą, a na chodnikach pojawiają się pańcie i panowie z pieskami. 

DOM...

W domu jestem tak szczęśliwy. Niby długie dystanse to dla mnie już nie pierwszyzna, ale nie sądziłem, że zmuszę się tej nocy do takiej eskapady. Parzę mocną kawę z 4 łyżek. Kąpiel tak mnie relaksuje, że  zasypiam w wannie. Budze się zdezorientowany, że mi zimno. Wychodzę z wanny i jem śniadanie. Jest przed ósmą, dopijam resztkę kawy i nieomal całkiem obudzony piszę ten wpis. 
Zaraz trzeba będzie po żonę na szkolenie jechać, więc nie rozwodzę się zbytnio. 

Trasa na mapie nie zawiera dojazdu od metra do Modlińskiej i Kawałka Modlińskiej

Podsumowanie:
204 kilometry
23 km/h średnia
Zjadłem 5 bananów,
Wypiłem 4 kawy.
Wypiłem Jedną gożką herbatę z butelki zaparzoną w domu.
Zjadłem 4x 3-bit, Dwa twixy i kinder Bueno...
Umierałem w kryzysie w sumie tylko dwa razy. 

Jestem cały w domu i nawet jeszcze pamiętam jak się nazywam! No i moi mili. W sumie wsadziłem ponad 300 w 24h:) Bo pierwsza 110 tka wypadła wcześniej:) DUMNYM jak nie wiem... spontan, deszcz, wiatr i noc... 

Nie mam pytań:D





Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Niespodziewany start... || 110.00km

Sobota, 26 września 2015 · Komcie(5)
Budzik zadzwonił rano. Nie bardzo miałem ochotę wstać, ale usłyszałem, że Agnieszka hula po kuchni, więc wietrzyłem nosem, że śniadanie się szykuje. Ku swemu zasmuceniu odkryłem, że za oknem pada. No to klops. Do pracy jadąc zmoknę. Tak bardzo chciało mi się na rundkę przed robotą, że postanowiłem, jednak nie zwracać uwagi na deszcz i mimo wszystko pojechać na rundkę.

Kawa z mlekiem i kromka chleba. Tyle mi weszło z rana do ust. Nie mogłem jeść. Raz po raz spoglądałem za okno na padający deszcz i z nadzieją powtarzałem sobie - spokojnie od jedenastej ma być już ładnie. Już nie będzie padać. Niestety, na talerzu było coraz mniej a krople deszczu trąbiły w blaszany daszek prefidnie przypominając mi o swojej obecności.

Na schodach przypominam sobie, że dziś sobota. Jak ja mogłem u licha zapomnieć o tym. Podbudowany myślą, że dzień pracy będzie krótszy, jeszcze żwawiej zbiegałem w dół. W piwnicy wierna shannon, czekała - nieświadoma tego co dziś ją czeka.

Byłem na przejeździe kolejowym Kozłówka, gdy zadzwonił telefon. "K" pytał czy już do pracy wyjechałem. Stwierdził, że dziś leje i że pewnie żywej duszy nie będzie, więc jak chce to mogę wpaść na kawę, ale do pracy przyjeżdżać nie muszę. No mamma mia! Miód na me uszy. Robię w tył zwrot i ruszam z wiatrem. Wieje na południe, więc swoje koła kieruje w kierunku stolicy. 

W Jabłonnie korek. Patrzę na zegarek i ku memu zaskoczeniu jest po 9. Skąd więc te auta, skąd taki sznur... niestety dowiaduje się szybko, co jest przyczyną korka. Na środku drogi leży rower... a za nim rozbita limuzyna,na chodniku siedzi dziewczyna. Słania się podpierana przez dwie kobiety. Mężczyźni spychają auto. Na szybie pajączki, poduszki wystrzeliły a przód (chyba Volvo) rozbity. 
- spokojnie karetka już jedzie - jedna z kobiet okrywa dziewczynę kurtką. Ta dygocze. Nie wiadomo na ile to nerwy, na ile zimno, a na ile uraz głowy. Krwi nie widać, ale dziewczyna szlocha i kołysze się na boki z błędnym wzrokiem.
Szybko pytam czy nie trzeba pomóc, ale są świadkowie, jest już wezwana karetka, policja. Kierowca nie uciekł, wszystko wydaje się być pod kontrolą.  
Ech... biedna. Nie wiem jak ją uderzyło auto, ale wyglądała słabo. Odjeżdżam pogrążony w myślach. Deszczowa i pochmurna pogoda nastraja mnie depresyjnie. Do tego ten wypadek. Na obwodnicy już słyszę sygnał karetki. Jest blisko. Jadę skupiony na audiobooku by odegnać od siebie złe myśli o wypadku. Swoja drogą jakie to ironiczne, audiobook jest o morderstwie a lekarz sądowy w książce właśnie opisuje jak zginęła ofiara. O zgroza, co za dzień ta, pogoda, ten audiobook i ta dziewczyna... kołysze się na deszczu dygocąc.

Jadę z wiatrem. modlińska jest pusta. Chlapiąc z pod kół pokonuje kolejne kilometry. Akcja w książce wolno sie rozwija. Słuchanie audiobooka w centrum stolicy, to nie jest łatwa sprawa. Szumią auta, szumi wszystko, wiatr, deszcz... kurcze muszę skupiać sie jak nad wypracowaniem, aby nie zgubić wątku. Początek i budowanie backgroundu w kryminale jest najtrudniejsze. Potem, bowiem opierać się będzie akcja, o wcześniej postawione fundamenty. 

Nie wiedzieć kiedy dojeżdżam na nowe bulwary Wiślane. Pustki i rzecz jasna... deszcz. nowe kamienne podłoże owych bulwarów to jakaś zgroza dla rowerów. Już tego dnia było ślisko, wyobrażam sobie jednak, jak ślisko będzie tam jak złapie mrozek i poprószy śnieg. Szkoda, że nie mogę podziwiać nowych bulwarów w słońcu. 
Ku memu zaskoczeniu dość sprawnie przebijam się przez stolicę. Od mostu Siekierkowskiego ściezka rowerowa już nie tak fajna jak poprzednio. Zaczyna się lawirowanie po chodnikach, płytkach. Na ulicy, auta, kałuże i jakoś tak nie bardzo mi się chce jechać trzy-pasmówką. 

Do MC Donalda w Wilanowie docieram w nadziei na kawę, ciasteczko i ciepły pit stop. Niestety tłum jaki panuje wewnątrz, jasno daje mi do zrozumienia że dziś Sobota, urodziny kota i czas na szybkiego fuda... Nie mam pytań, nie mam gdzie usiąść... nie mam wyjścia. To znaczy wyjście mam... jedno. Na deszcz:)

Wolno snując się przez mostek miłości, docieram do Świątyni opatrzności bożej. Jakkolwiek finansowana, jednak niedokończona. Jeszcze się Rydzykowa armia nie postarała. Za to osiedla wokół budują się jak grzyby po deszczu. Bloczki, koło bloczków. Jedno wielkie bloczkowe miasteczko. A jeszcze niedawno była tam łąka i trawa. 
Bloki, miasto, ale wieś wsią zostanie. 

Jadąc brukową ulicą uciekłem na boczek, bo telepało mną jak w ubijaczce. Pani szła z pieskiem. Pani strojna, dostojna w spódniczce dżins, butach i rajstopkach. Z koczkiem, torebką Di`zią i smartfonem. Posiadaczka, jak sądzę jednego z tych pieknych willi które mijam. Piesek, cokolwiek nie maly. Jakiś taki mocniejszy kundel, ale sięgający pani do pół udka. Ów piesiunio, bezpardonowo sra na środku chodnika. Pani skupiona na smartfonie odrywa wzrok słysząc jak jadę -  pani patrzy na mnie i mówi:
- niech pan uważa na psa.
- no jak sra na środku chodnika, to muszę uważać nie tylko na niego. 
Pies, cokolwiek już wykupciany, jurny się zrobił i startuje do mnie w te pedy z gębą. No ja, jako milośnik zwierząt, zwłaszcza srajacych na środku drogi, najpierw krzyczę buda, a potem sprzedaje mu sążnistego kopa w pysk, bo skubany pcha mi się do kostek.
- ty buraku jebany, cwelu pierd... ku-wa mać. *ju zostaw mojego psa... - startuje kobieta jak rakieta do mnie.
Reszty wiązanki nie słysze, bo odjeżdżam.

Przez Kabaty, przeprawiam się do Dawidów. Nie wiem, jak i kiedy ląduje w Raszynie a potem Piastowie. Deszcz bezustannie pada, a ja już mokry jestem. Ciepło mi, ale kurde, mokry jestem... Opłotkami, kiwam się do centrum. Stamtąd Krakowskim przedmieściem udaje się na mlociny. Nowe ścieżki rowerowe tam, to bajka. Lecę sobie, rzecz jasna moknąc, po owych śćieżkach a ludzie ładuja nimi jak gdyby nigdy nic. DObrze, że w deszcz mniej ludzi łazi. 

Od Mostu północnego jadę terenem. Na wale Wiślanym etapami układają kostkę. Będzie ciąg pieszy. Niby fajnie..., ale przejezdność tego ciągu będzie pewnie w sezonie super low...
Do Jabłonny docieram już wałem. Rower upierniczony jak nieboskie stworzenie, ja tak samo. Generalnie? Generalnie będzie cz2... wieczorem, jak wyschnę



Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Do pracy - szybko pod wiatr || 30.00km

Piątek, 25 września 2015 · Komcie(2)
Kategoria Do pracy!
Do pracy pod wiatr i w niedoczasie. Udało się dziś ogarnąć i pozałatwiać sprawy. To wszystko dzięki żonie, która mnie zmotywowała abym podniósł się z łózka. Wniosek o dowód złożyłem i fotki sobie nowe strzeliłem. 
- Ty wyglądasz jak jakiś gangster na tych zdjęciach. - Tak mnie zona podsumowała. 

Do pracy przyjechałem z tętnem grubo powyżej normy, bo się spóźniłem. Gnałem ile sił, a wiatr skutecznie mi to utrudniał.
Tego dnia pracowałem niewiele. Odreagowywałem poprzednio-dniowy wyjazd na targi do Kielc. Wróciliśmy po północy i zarówno wstawanie poranne, jak i egzystowanie tego dnia było utrudnione. 







"Proszę pana, ma pan krzywą zebatkę"
"R.U - serious??"


Nowe całkiem fajne ramy accenta apexa.


I dziwić się potem, że rowery różnych producentów, poza kolorystyka wyglądają "jakoś tak podobnie".


Pokraczne te rowery, ale robią mega wrażenie - seriously!!!


Ciekawe, że policja wsiądzie na rowery - ha ha. Wspomaganie elektro musi być:D


Już nawet elektro trajki robią... - te baterie są dwie... Ludzie, jakie to ma odejśćie!!!







Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Porannik - GWARANCJAAAAAA || 45.00km

Środa, 23 września 2015 · Komcie(2)
Kategoria Do pracy!
Poranki rześkie, ale przyjemnie się pedałuje. Ja chyba nawet lubie tak. Wole bardziej od upałów. Wiadomo fajnie, jak sobie czasem słonko poświeci itp, ale z radością przyjmuje i wykręcam kilometry w nieco chłodniejszym klimacie. 

Dziś rano, załatwiałem sprawy internetowe w spółdzielni, a potem prosto na rundkę po okolicy i do pracy.

Panu spadł łańcuch. W sumie to nie tyle panu, co jego synowi. ów syn, młody niejako, w przedziale lat nastu około. Rower byli państwo zakupili w naszym sklepie jakieś 2 miesiące temu. Klientela jest to zacna i jak każdy szanujący się klient, walczą o swoje konsumenckie prawa. I odkąd rower nabyli kłopotów z nimi co niemiara. 

Najpierw dzieciak, notorycznie łapie kapcia w tylnym kole. Zmieniamy raz, a za dwa dni wpada ojciec z kołem drugi raz. 
- ja z reklamacją
- a co się stało?
- dętka co wymieniliście była dziurawa.
- nie ma takiej możliwości. 
- jest proszę pana syn znów złapał gumę w tylnym kole. 
Sprawdzam koło, wyjmuje kolec z opony
- proszę... oto przyczyna
- pan sobie ze mnie kpi?
- nie rozumiem?
- pan myśli, że ja uwierze, że taki kolec przebił tą grubą oponę?
- no pan wybaczy, ale sama się dętka nie przebiła. Widocznie syn najechał znów na kolec.
- Kolec nie może przebić opony.
- No wie pan, zależy jaki kolec, ten jest od akacji i jak widać może.
- To niech mi pan opony wymieni na gwarancji na jakieś lepsze.
- Na gwarancji nie moge panu opon wymienić.
- Takie gówno przebija oponę i pan mówi, że nie może wymienić opon?
- Opony są w porządku. To rower kupiony 2 tyg temu!

Pan nie pokazywał się u nas wiele miesięcy, ale jak każdy klient poinformowany został o tym, że rower po zakupie przejść musi przegląd gwarancyjny, regulacyjny, związany z układaniem się podzespołów i docieraniem sprzętu. Wcześniej jednak ów syn, uszkodził napęd, bo mu łańcuch spadł i zaklinował się.

- rozebrałem zębatki, wyjąłem łańcuch sprawdziłem ustawienie przerzutek. Wszystko było po stokroć poprawne. Zakresowe śruby idealnie pilnowały aby łańcuch nie spadał ani przed ani, za zębatki. 
- dobrze, niech mi pan powie, w takim razie dlaczego tak się stało?
- trudno mi powiedzieć. Może jakiś wstrząs. Może podczas podjeżdżania pod górkę z powodu wibracji łańcuch się zsunął? Nie wiem proszę pana. Przerzutka jest naprawiona rower przeszedł dokładną regulację. Nie powinno się nic niepokojącego dziać.
- Jaką mi pan daje gwarancję?
- Nie rozumiem?
- Daje mi pan gwarancje, że to się już nie wydarzy? - klient roszczeniowo żąda.
- No mogę panu obiecać, że dołożyłem wszelkich starań, aby to się nie powtórzyło, choć dokładnej przyczyny owej awarii nie znam. Żadne symptomy w napędzie na nią nie wskazywały.
- Czyli nie zagwarantuje mi pan, że to się nie powtórzy
- Nie
- No to jak to?
- No normalnie. Tak samo nie zagwarantuje panu, że syn nie przebije dętki, tak nie powiem panu czy w wyniku losowych wypadków czy ingerencji syna, łańcuch i przerzutka będą działały tak, że awaria się nie powtórzy. Nie powinna ale 100% pewności nigdy się nie ma. 
- To po co pan robi przegląd, skoro gwarancji pan nie daje...
- Jeśli, w wyniku przeglądu, ma pan zastrzeżenia do pracy podzespołów, pracy przerzutek, hamulców. To podejmuje się regulacji i zlikwidowania niedociągnięć, o ile takie wystąpią, ale nie mogę panu zagwarantować, że w bliżej nieokreślonym czasie taka awaria nie będzie miała miejsca - ot po prostu nie wiem. 
- To niech mi pan powie co dokładnie przegląd zawierał, ten gwarancyjny, że mam za niego zapłacić, bo uważam że to naciągactwo z waszej strony!
- Przegląd, zawierał usunięcie awarii, prostowanie haka, regulacje przerzutek, centrowanie kół, sprawdzenie dokręcenia suportu. 
- I pan to wszystko zrobił tak?
- Tak...

Klient był dziwny. Dyskutował i nie mógł się pogodzić, że nie ma wpływu na to co się stało. Wyraźnie też dawał do zrozumienia, że "co pan tam może wiedzieć". Jemu gwarancję trzeba dać i już. Żeby innym raze za rok, za miesiąc, mógł znów się wykłócać, że ja mu obiecałem i zagwarantowałem i mam mu już wymieniać. Wiem, że jest to roszczeniowy facet, dlatego jak ognia pilnowałem się słów że mu coś "zagwarantuje". Uczepiłby sie tego jak rzep i przy każej nadażającej się okazji kategorycznie wymagał egzekwowania obietnicy. 



Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Goniąc wrzesień || 43.00km

Poniedziałek, 21 września 2015 · Komcie(3)
Kategoria Do pracy!
Tak zdecydowanie mamy już wrzesień. Czuć to było zwłaszcza dziś rano, gdy termometr wskazywał 6,5 stopnia a z ust leciala para wodna. Słowem - dymiło sie ze mnie jak z ekopapierosa! Agnieszka pojechała do rodzinki, a ja zbudzony dość wcześnie, wybrałem się na wycieczkę. Audiobook w uszko i ruszam w świat gonić Wrzesień. 

Nadal nie wiem kto zabił Taja w Książce, ale dowiem się! Obiecuje!

W kierunku Zegrza spotykam na chodniku rozbite auto. Maska otwarta, szyby jednej nie ma, obo żywej duszy. Dzwonie na 112. Chcąc poinformować, że coś takiego mialo miejsce. W sumie najbardziej raziło mnie to iż auto po wypadku stoi centralnie na chodniku. 
- Chcę zgłosić, że na chodniku w Zegrzu jest rozbite auto.
- Gdzie to jest?
- Auto stoi i tarasuje cały chodnik w kierunku jadąc od Serocka do Zegrza, zaraz obok jednostki wojskowej...
- A jaki to powiat?
- Eeee no Chyba Legionowski.
- A gdzie to jest? gdzie stoi to auto?
- Jak jedzie pani od Serocka w kierunku do Ronda w Zegrzu, zaraz obok jednostki...
- Chwileczkę...

W rezultacie prawie 8 minutowej rozmowy, udało mi się dowiedzieć, że policja wie, że to auto to sprawa po-kolizyjna i że generalnie nic-się-nie-stało. Dziwi mnie tylko, bo auto nie nadawało się do jazdy, było z uszkodzonymi kołami (rozwaliło koła o wysoki krawężnik), czy Policja, nie ma obowiązku uprzątnąć miejsca kolizji i go zabezpieczyć do czasu usunięcia aut? Czy taki rozbity samochód ot tak samotnie może sobie stać obok drogi? nie chodzi o to, że go ktoś ukradnie, ale o samą zasadę. Nawet, jak w kolizji brał udział tylko jeden pojazd, wpadł w poślizg, wypadł na chodnik i tam utknął, policja wie, to czy nie powinna wezwać kogoś do usunięcia auta? Ot tak sobie luźno myślę. 

Pojechałem dalej, po zgłoszeniu, bo co miałem bidulka pilnować, sam nie odjedzie;D

Zachód słońca, w drodze powrotnej po pracy. Ciemno ciemniej... bryza!


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Częprędzej się wybierajcie... || 42.00km

Niedziela, 20 września 2015 · Komcie(3)
Poranek, jak to łatwo powiedzieć. 
Wstałem dziś z pewnymi oporami. Tak to w sumie dość dobre określenie. Szło mi bowiem nad wyraz trudno, gdy zmierzałem w kierunku WC. Na domiar złego, poranne opłukanie twarzy wodą źródlaną z Warszawy i Mazowsza, nie pomogło nic a nic. O zgrozo, dopatrzyłem się również tego poranka bólu głowy. Sprawdziłem dokładnie, metodycznie i organoleptycznie swoją czaszkę. Była cała, nic nie wskazywało, jako bym miał wczoraj w nocy nieświadomie udawać się w jakieś lunatykowanie. Mieszkanie też wydawało się nie naruszone. No przynajmniej nie na tyle naruszone, na ile wskazywał ból w skroniach. 
Co jeszcze mogło być nie tak?

Śniadanie i jego przygotowywanie przypadło tego poranka w zaszczycie mnie. Co może na śniadanie zrobić dla swojej żony rasowy facet? Czym mógłby połechtać jej podniebienie, gdy zorza wstaje, a za oknem świat budzi się w delikatnych kroplach rosy? Otóż to.
Na śniadanie była... Jajecznica!
Księgowy z biegłością, fachowego i nieznanego jeszcze ludowi Master Szefa wrąbał sześć jajków do zbiornika. Bełtał je hyżo w patelni i jął je dosalać i doprawiać. I w procesie termicznym jął je obrabiać i przewracać. W wyniku owego procesu zaszła przemiana jajeczna w wyniku, której doszło do powstania związku żywieniowego zwanego jajecznicą. 
Do jajecznicy, dodałem również pomidorki i posmarowany ręcznie chleb. 
Żona przygotowała kawę i nastąpił proces konsumpcji. 

Mimo przepysznego śniadania, nie poprawiła się moja sytuacja bólowa. Leżenie na lewym boku po śniadaniu, nie pomagało również. Przeprowadziłem więc wnikliwie obserwacje, jakoby leżenie na boku prawym, miało coś wnieść do sprawy. Bez skutku. Już w rozpaczy miałem rwać włosy z głowy, gdy przyszedł mi na dzielnice szarych zwojów, pomysł szatański. A może na rower?
- nie no co ty, przecież Cię głowa boli...
- boli, ale może przestanie
- na rower? Kask, okulary, ucisk, wysiłek, pot, łzy... - R.U krejzi?
- no ale to może z głodu było?
- giń szatanie!
Moje ego i wnętrze, kłóciło się ze sobą, jak politycy w sprawie imigrantów. Co mogłem robić... za oknem świeciło słońce, głowa bolała a ja testowałem coraz to nowe pozycje, relaksujące ciała. Gdy Aga zastała mnie z nogami na ścianie a głową zwieszona w dół z sofy, uśmiechnęła się tylko i powiedziała.
- Ty idź się przewietrz co, bo chyba siedzenie w domu ci nie służy. 

Namawiać mnie wielokroć nie trzeba. Począłem się wybierać i w końcu opuściłem dom wraz ze swą wierną Shannon. Pojechaliśmy w towarzystwie. W uszach zawitała znana wam już - poniekąd - książka "Zimny wiatr". O wiatr to ja się zdecydowanie tego dnia nie musiałem martwić. Dmuchało zaiste sumiennie na trasie. Chciałem przed startem dopompować sobie koła w rowerze, jednak gdy już byłem w piwnicy, zorientowałem się, że pompka nadal w aucie była. bidulka czekała tam od naszego przyjazdu z Augustowa. Osamotniona niczym... niczym... samotna eeee pompka w bezkresie bagażnika auta. No w każym razie - jakoś tak.

Książki audio, mają to do siebie, że trzeba je sluchać regularnie, bo jak sobie zrobicie przerwę w połowie, to potem trzeba od nowa przypominać sobie kto był kim, z kim kto rozmawiał i tego typu dewiacje. I chwilkę zajęło, zanim odnalazłem się w owej rzeczywistości i wróciłem na znane mi tory rozumowania pisarza. W kierunku przeciwnym, do tego, którym się poruszałem. Gnała Babka. Takie lokalne, znane u nas spędowisko, starszych i młodszych kolarzy.
No wiecie, siedzenie po kole, zmiany, latanie z blatu, puszczanie korby i inne teges śmeges. Przerabiałem system w zeszłym roku, sprawdzałem nawet calkiem niedawno jakby to było być jak oni, ale tego dnia nie chciałem. Jednak jak zawsze wyszło inaczej.

Po zawróceniu, w okolicach Błękitnego mostu, minęła mnie grupka kolarzy i szybko zaczęła znikać mi z oczu. Nie przejmowałem się tym, bo jeszcze jak mijałem ich z naprzeciwka to widziałem, że peletoników kilak już się uzbierało. Pogoda ładna, toteż liczebność na Babce - wysoka. 

Przed światłami w NDM stała się rzecz dziwna. Chyba jeszcze nic tak hańbiącego nie miało miejsca!  Ja! Księgowy, nieświadomy zagrożenia, chciałem się zatrzymać na czerwonym! A tu nagle? Noga utknęła w nosku i z oszałamiającą prędkością 3km/h, runąłem jak długi na pobocze. Co najstraszniejsze - świadkami tego byli kolarze i kilka(naście) osób w autach czekających do zmiany sygnalizacji. No Matko - Jedyno. Jak ja to zrobiłem? Otóż, tego dnia, miałem inne buty. Drugie są w praniu i jeszcze nie wyschły. Nowe <stare> buty, potrzebowały innej szerokości noska. Poprawiłem sobie, więc paski przed wyjazdem i nieświadomy iż zrobiłem to zbyt niedokładnie jechałem bez problemów aż do owego lądowania.

W drodze od NDM, przede mną tłok. Kraksa była w peletonie. Wiadomo, jak się ma rowery za 5-8 tysięcy, karbonowe szosówki, wypasione buciki, lansiarskie owijki i jest się super pro - trzeba też super pro rypać w siebie w peletonie. Szczęśliwie, nic nikomu - chyba - się nie stało. Jak dojechałem, to się cho-pa-ki zbierali z ziemi. Ot klasyk, jeden przyhamował, drugi liznął kolo < kolejne kolarskie określenie> i tak się domino posypało. Nie miejcie mi tu za złe tej szyderczości. Ot taki tam mały żarcik z ekip pro. Czemu? No bo czasem mam wrażenie, że to banda bufonów. 
Zatrzymałem się na chwilkę koło nich. Bylo to związane przede wszystkim z tym, że zatarasowali całe pobocze. Po drugie zaś, naprawdę zmartwiłem się czy nic nikomu się nie stało. Po trzecie... po trzecie w sumie z ciekawości. No i pytam grzecznie, czy wszystko ok. Na co nie słyszę odpowiedzi i tylko jakieś tam wyrzuty sobie robią między sobą chłopaki. Jeden obwinia drugiego, że tamten przyhamował. Ponawiam pytanie, czy potrzebują jakiejś pomocy na co odpryskuje mi jakiś nabuzowany chłopaczek:
- dobra koleś jedź stąd już...
Odjechałem...

Troszkę, jak pies z podkulonym ogonem. Tak mi się dziwnie zrobiło. Byłem z sakwą i nie pro, testosteron buzował, więć pogonili mnie. Spoko niech się bawią sami. Odjechałem. Za jakiś czas, dobre 5 minut puźniej. Jechałem dalej poboczem, gdy za sobą usłyszałem okrzyk: "LEWA WOLNA". Nie bardzo miałem gdzie zjechać, bo ja już byłem na poboczu. W sumie moje 25km/h też nei było prędkością powalającą. W momencie wyprzedzania usłyszałem tylko:
- zjechałbyś nam trochę człowieku.
Nie było sensu, odpowiadać. Polecieli w kilku za uciekającymi <gdzieś w oddali> kolegami. 

Czy to tylko stereotyp? Pewnie się chłopaki, troszkę zedenerwowali po kraksie. Spoko. Szkoda, tylko tego "zgrzytu". 



Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Sobotnie dopracowanie || 32.00km

Niedziela, 20 września 2015 · Komcie(2)
W sobotę dziś wyjątkowo nic się nie dizało. Udalo mi się nadrobić braki w lekturze czasopism rowerowych, troszkę posprzątałem i pożartowałem z Jerzym Kryszakiem. Wpadł do nas pogadać i naprawić rower swojego syna. Spoko koleś. Fryz ma identyczny jak w TV, ale naprawdę pozytywny facet. Taki normalny, nie bufon. 

Po pracy powrót z towarzystwem wiatru w twarz. Nie duło mocno, lecz wystarczająco aby mi utrudniać pedałowanie. Nie dałem się. Cisnąłem ile sił, choć uzyskanie prędkości wyższej niż przeciętna, nie leżało w moich założeniach. Jesień... ech jesień rowerowa. Morale spada, nie chce już się cisnąć jak ten Świeżak wiosenny. KA EM Y nie są tak pożądane jak w marcu czy kwietniu. Z drugiej strony, miło jak tam coś szumi i się człowiek jednak w tym liczniku przesuwa w gorę. 

Dzień zakończony leniwym, lenistwem w łóżku i oglądaniem "Kryminalnych". Dopiero pierwszy sezon, ale spokooojnie;) Zima długa;)




Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Wyprzedzając miesiąc || 30.00km

Sobota, 19 września 2015 · Komcie(0)
Do pracy w piątek. Jak to jest, że człowiek na wyjeździe miał chłodniej niz jak wrócił do domu? Hańba - przez duże Eń!

Dojazd do pracy za dnia a powrót "prawie-w-nocy". Szybciuśko już ten zmroczek zapada...

Niebawem, czyli niedługo, będzie trzeba z lampkami po pracy wracać na full. 


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,