Na Zaborze, strona 1 | Księgowy
Wpisy archiwalne w kategorii

Na Zaborze

Dystans całkowity:4672.42 km (w terenie 255.01 km; 5.46%)
Czas w ruchu:92:00
Średnia prędkość:19.15 km/h
Maksymalna prędkość:45.23 km/h
Liczba aktywności:89
Średnio na aktywność:52.50 km i 3h 17m
Więcej statystyk

Kolejowo na Północne Mazowsze || 40.00km

Niedziela, 17 listopada 2019 · Komcie(1)
Kategoria kuweta, Na Zaborze
Długo nie wiedziałem gdzie mnie koła tego dnia poniosą. Z pomocą przyszła mi żona, która zaproponowała aby pojechać do rodzinki na północne Mazowsze. Ona autem z dziedzicem, ja zaś miałem dotrzeć rowerem. Ta opcja mi się podobała i chętnie z niej skorzystałem. Później okazało się jeszcze, że pojedzie ze mną kolega i tak wyszła z tego zacna popedałowanka. W sumie 40 kilometrów wzdłuż torów kolejowych. Szutry i różnego rodzaju pola i lasy.




Piekne słońce, kawał fajnej wyrypanki!




Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Walka z upałem || 53.00km

Niedziela, 19 czerwca 2016 · Komcie(3)
Kategoria Na Zaborze
Dziś przegrzałem z upałem. Najpierw do 11 spałem aby po zakupach z żoną wybrać się na rower. O ile w sklepie "Owad" było chłodno i przyjemnie, to natura zafundowała mi dziś upał nie z tej ziemi. Po powrocie z zakupów wsiadłęm na siodełko i postanowiłem pójśc na rower.

Oszukałem się nieco, bo mimo dwóch bidonów i sprzyjającego wiatru (w sumie jego totalnego braku) zapomniałem o słońcu. Tylko ja rower i palące 38 stopni. Jakby ziemia, dostała stanu podgorączkowego. Przypomniała mi się przeprawa 300km na Maratonie Podróżnika w zeszłym roku, gdzie ludzie odpadali podczas upału zmiażdżeni jego siłą. Dziś z podobnego powodu z każdym kilometrem czułem się coraz gorzej.

Szczyt nastał w Jachrance gdzie postanowiłem ewakuować się do domu.



Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Wiosenne mazowsze... || 75.00km

Niedziela, 3 maja 2015 · Komcie(1)
Kategoria Na Zaborze
Od dawna, nie odwiedzałem północnego Mazowsza i rodzinki. Udało się w końcu zebrać na wyjazd. Wstawało się ciężko, ale w końcu po 9:20 opuszczamy posiadłość i ruszamy na trasę. Na niebie piękne słońce - wycieczka zapowiada się super. 
Wiatr niby miał być niewielki i nieodczuwalny, ale niestety zrobił nas w balona i "wydymał". Najpierw było pod wiatr, a później? Później jak wracaliśmy też pod wiatr. Pfff.


Na miejscu witają mnie psiaczki i dosłownie ledwo przechodzę przez bramę. Skaczą piszczą, liżą wchodzą pod nogi. Kolejne kroczki stawiam bardzo ostrożnie, aby żadnego nie rozjechać.

U rodzinki jem pyszny obiad, buduje legowisko dla Kulki pod schodami i opalam się na słońcu. Wspaniały dzień spędzony w gronie rodziny i zwierzaczków. Full lampa z nieba i regeneracja...

W drodze powrotnej znów pod wiatr. Jedzie się ciężko, choć jednak te 25 km/h jakoś utrzymujemy i kilometrów ubywa. Na Dębę natrafiamy na korek. Myśleliśmy, że to wypadek jakiś go spowodował, ale to tylko powroty z majówki. Oczywiście my sprawnie sznureczek omijamy. Taki jest plus  posiadania roweru w takie dni jak ten. 

W domu, szybka kąpiel i zasiadam na nowym Fotelu prezesa. Wczoraj wpisu nie było, bo do pracy pojechałem z "K" autem, a po pracy na zakupy do IKEI. Komplecik mebli trafił do naszego salonu. 


Jak mi dobrze mhm...


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Niedziela i słońce wiosny - ciężki dzień. || 50.00km

Niedziela, 1 lutego 2015 · Komcie(1)
Kategoria Na Zaborze
Nie jest to mój dzień. Czułem się od rana słabo, dzień wcześniej położyłem się o dziewiętnastej do łóżka i zaraz prawie zasnąłem. Spałem niespokojnie. Jakieś głupoty mi się śniły i mimo, że prawie 12 godzin przespałem to nie czułem się wypoczęty. Od rana jakiś taki byłem nieaktywny. Najpierw wymiana dętki w rowerze u szwagra, a później trochę pobawiłem się z psiakami. 

Pierwszy odcinek na rowerze był na cmentarz. Mimo, że słońce i piękna pogoda jakoś nie szło mi za nic pedałowanie. Od rana jakby ktoś mi wtyczkę wyciągnął. Czy wy też macie czasem takie dni, że mimo, że wszystko teoretycznie gra, to nie możecie się zebrać do aktywności? Nie wielki dystans na cmentarz był, jakieś 12 km. W sumie może mniej, piękne białe drogi, ale jechałem jak na stracenie. Lekki ból głowy, i nogi jak z waty... pfff

Marzy mi się już ciepły marcowo-kwietniowy dystans 200 km wzwyż. Dziś totalnie nie nadawałem się na jakikolwiek bike-to-hell. Przytłacza mnie myśl, że od poniedziałku znów robota, i to wcale nie lekka. Szykuje się malowanie, szlifowanie papierem i latanie po drabinach. Z drugiej zaś strony chciałbym sobie zrobić tydzień wolnego gdzieś w śnieżnej krainie na lekko popedałować w niewielkim mroziku.


Ech... narzekanie takie frustrata, co chce już lata...

Przed nami jeszcze 35 kilometrów powrotu do domu. Zaraz obiad, a potem w drogę. Kawa powoli się już się wchłania. Tabletka od bólu głowy zaczyna działać, a morale wzrasta. Siłą w drodze jest umysł to jego słuchać należy!


Edit:

Już w domu. Jazda szła mi dobrze do połowy później już mega autopilot, bolący brzuch, jakaś zgaga i ogólnie złe samopoczucie na wieczór. Mam nadzieje, że to tylko przemęczenie i przejedzenie, a nie zalążek jakiegoś gówna co się chce wykluć. 

Kierunek wanna - woda  temperatura 40 stopni - odleżeć aż wystygnie!  WYKONAĆ!;D


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Cyklo terapia || 70.16km

Niedziela, 14 września 2014 · Komcie(1)
Kategoria Na Zaborze
Ha - nareszcie przemiło spędzony dzień weekendu. Było ciepłe słońce, był rower, był pyszny obiad. Było wszystko czego mi było trzeba. 

Rano po leniwym wstawaniu i [wielkim śniadaniu. Ja udałem się rowerem, a Agnieszka pociągiem w podróż. Kierunek północne Mazowsze. Niby znane tereny, niby zwykła jazda do rodzinki na północ, ale sprawiła mi mega dużo frajdy. Przede wszystkim było słonecznie. Jechałem wygrzewając się i swoje kolarskie cielsko w promieniach słońca i nieomal chciało mi się mruczeć z rozkoszy. Po drugie sporo było z wiatrem. To podleczyło moje ego i pozwoliło w spokoju wpatrywać się w prędkości po 32-33 km/h. Oszukiwanie samego siebie w taki sposób strasznie mi się podoba. Dopełnieniem uniesień i relaksów tego dnia było spotkanie z psiakami u rodzinki. Dwa młode psiaki, które mnie ubóstwiają i emanują taką euforią, kiedy przyjeżdżam, że trudno to opisać. Jest skakanie, lizanie, zabawy z patykiem, aż wreszcie przytulanie i zasypianie obok mnie na słońcu. 

Taki weekend to prawie jak terapia;) Cyklo-terapia. Samo wylegiwanie się na słońcu na miękkiej trawie, na kocu z dwoma futrzakami po bokach a do tego takie przeświadczenie, że nigdzie Ci się nie spieszy, że masz czas... rany. Strasznie mi ten wyjazd niedzielny podpasował!

Powrót z żonka już we dwoje. Mieliśmy nieco pod wiatr, więc i jechało się sporo trudniej. Wracając strasznie naładowany energią pozytywną, cieszyłem się, że mam takiego przyjaciela w swojej małżonce! Taką rowerową kumpelę!


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Wichry Kłebiaste i truskawki z makaronem i ciastem! || 60.41km

Niedziela, 22 czerwca 2014 · Komcie(1)
Kategoria Na Zaborze
Weekend - wiele by o nim mówić, dla jednych długi dla innych klasyczny "zwykły". Dla mnie niestety zbyt krótki. Nie zmienia faktu jednak, że i ja nieco odpocząłem. Rano pogoda przypominała tą z wczesnego marca, czy kwietnia. Pochmurno jakoś tak szaro i gdyby nie piętnastu Celcjuszy na drabince, to nie uwierzyłbym, że to pierwszy dzień lata. 

Dziś w planie jazda na Zaborze. Dmucha wiunie, kotłuje się dookoła. A my rowerami? Nie... lenistwo wybrało górę i pojechaliśmy sobie rowerkami do Chotomowa gdzie upolowaliśmy zielonego węża. Wielki był - ogromny! Zielono biały! I kazał na siebie mówić "kolejowiec Mazowiecki".

Na miejscu byliśmy dość szybko, tam na północy niby zawsze zimniej, a tu co? Słońce, białe chmurki no i ten niezmienny wiatr. No ale sporo cieplej niż u nas w Jabłonnie. Od samej bramy atakują mnie psiaki. Stęsknione moją nieobecnością skaczą jak wariaty, czarna suczka i piaskowo złoty piesek. Śmieszne małe paskudy są we mnie zakochane - platonicznie. Takie burki wiejskie są traktowane po macoszemu, nikt ich nie głaszcze, nie drapie za uchem, więc jak przyjeżdżam to otrzymują ode mnie zapas pieszczot na kolejny okres rozłąki. Sądząc, po nieprzestających merdac ogonach - chyba przyjmują moje wizyty nader pozytywnie. 

Siedziałem sobie dziś na słońcu oparty o ścianę budynku. Obok mnie dwa psy, jeden pod jedną ręką, a drugi pod drugą. Zamknąłem oczy i relaksowałem się, chłonąć promienie słońca, jak jakiś panel foto-elektryczny. Schowany za wiatrem wystawiałem do słońca twarz i oddychałem miarowo. Relaks w taki sposób to połączenie wszystkiego co najlepsze. Niestety opalanie nei trwało cały dzień, z betonowego podestu wypędziła mnie chmura z deszczem. Przychodziły chmurki i odchodziły... po deszczu wychodizło słońce, i wysuszało wszystko.

Teściowa zrobiła dziś pyszne gołąbki które wielce rad zjadłem z młodymi kartofelkami i koperkiem. Po obiedzie i wciągnięciu jeszcze porcji lodów i kilku wielkich kawałków ciasta biszkoptowego z truskawkami i galaretką, poszedłem na chwilkę się położyć. Tak mi wyszło to leżenie, że spałem 1,5h. Obudziłem się jak młody bóg! 

Powrót z północy mieliśmy częściowo z wiatrem. Mimo masy aut pędzących do domów i my gnaliśmy! Od Nowego Dworu prędkość trzymała się uparcie 30 km/h. W domku szybka kąpiel i relaks wieczorny...

No i długi weekend się zakończył... długi? Nie wiem - nie czułem... Ot weekend jak każdy inny. Podsumowania nie są najgorsze bo mimo, pracy wyszło całkiem konkretnie kilometrowo.

1 Czwartek = 60km
2 Piątek = 46,04 + 10,47
3 Sobota = 27,84
4 Niedziela = 60

SUMA = 204,35km
Średnio km/dzień = 51,08




Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Z sakwami na szosie || 35.02km

Niedziela, 1 czerwca 2014 · Komcie(1)
Kategoria Na Zaborze
Do roweru szosowego trafił bagażnik, a na niego zamontowano dwie sakwy crosso. Rower postawiono na szosie i pomknięto na nim na północ. 

Jazda z sakwami na szosie, to dość osobliwe doświadczenie, rower jest dość agresywny. Czuć jak załadowany nie poddaje się łatwo decyzjom sterującego. Kierownica czasem trudna do okiełznania. Dobrze jednak sprawują się w nim opony 24 c.  Pożyczone od kolegi 24rki - są dużo bardziej komfortowe od moich czerwonych 23-ek. Obecnie więc wszystko wskazuje, że na MP jadę na zwijanych 24 rkach. 

Na północ pojechaliśmy w duecie. Aga prowadziła, a ja bylem pionem transportowym i to nieźle załadowanym. Szło całkiem sprawnie, wiatr nie przeszkadzał, a w nogach czuło się dobry trening z obciążeniem. Jak na tak mały odstęp do startu na 500 km, troszkę się denerwuje. Nie czuje aby był to szczyt formy, jedzie się dobrze, czuje zachowany balans. Sporo schudłem i wewnętrznie czuje się w porządku, a czy mi organizm psikusa jakiegoś zrobi, czy nogi podołają zadaniu? Tego nie wiem. Wydaje się, że od wielu lat po raz pierwszy mam przygotowanie do jazdy z takimi średnimi jakich za nic nie osiągnąłbym na MTB 26 cali. Jak rozegra się partia za kilka dni? Jak potasują się i ułożą grupy? To wszystko przede mną. 

Licze, na dobra zabawę a o klasyfikację do BB tour nie walczę. Planem jest pobicie życiówki i dotarcie do końca tego 500 kilometrowego odcinka w sensownym czasie;)



Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Powrót z sakwami - zjawiskowo! || 37.00km

Niedziela, 1 czerwca 2014 · Komcie(2)
Kategoria Na Zaborze
Wracanie do domu po weekendzie. Z wiatrem, troszkę w terenie, troszkę po dziurawych szutrówkach i to wszystko na moim rowerowym rowerze czasowo-szosowo-wyprawowo-trekingowym. Dawno już chyba przestałem szosą jeździć  tylko po asfalcie i uważać ją za sprzęt tylko do jazdy po gładkich nawierzchniach. 

Wracając na szosie obładowanej dwoma sakwami crosso z prędkościami dochodzącymi do 28km/h czułem się dziwnie, jak taki pędzący pociąg TGV, ciężki do zatrzymania a jednocześnie szybki i aerodynamiczny. 

Pod koniec na Górkach przed Jabłonną - lekko odczuwałem już zmęczenie, ale to było miłe. Takie miłe uczucie dokręcenia sobie pokrętła "daj z siebie więcej". Endrofirny uwolnione, nogi lekko omdlałe od trzymania koła Agnieszce - jadącej na pusto - i ta satysfakcja z jechania pod górkę z bagażem 27 km/h :D.

Ten tydzień to będzie żmudne odliczanie do startu na MP... Nerwy nerwusie;)




Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Niedziela świąteczna - niedziela serwisowa || 12.00km

Niedziela, 20 kwietnia 2014 · Komcie(3)
Kategoria Na Zaborze
Od wielu tygodni walczyłem ze sterami w szosie. Stery szybko się posypały te oryginalne, zmuszony zostałem poniekąd do wymiany, ale dobranie sterów dostępnych na rynku było bardzo utrudnione. Napisałem, więc do producenta krossa i załączyłem zaskanowaną kartę gwarancyjną,. Szybki odzew i szybka wysylka, wysłano mi nowe stery do krossa. Nie chciałem początkowo jeszcze zmieniać sterów na nowe, bo ciągle miałem w głowie, że: "jeszcze troszke na tamtych pojeżdżę". Niestety, stery dostały choroby zwyrodnieniowej i nie dało się jeździć. Skręcone blokowały kierownice w kilku położeniach, powodując wrażenie jakby kierownica podczas obracania miała "indeksację". Tyk tyk tyk i mamy 60 stopni skrętu. 

Nie dawało również satysfakcji poluzowanie sterów o pół obrotu, bo mimo, że barzo odczuwalnego luzu nie miał kokpit, ale podczas jazdy po nierównoaściach, szosa wydawała dźwięki, jakby stuki, metaliczne. Miski dostawały po dupie a łożyska i kulki w dwójnasób. Zdecydowałem się dziś, w niedzielę świąteczną, ubrudzić smarem. Żona śmiałą się, że dla mnie dzień bez upaćkania się w smarze to dzień stracony, ale zabieg był potrzebny i nie dało się go uniknąć. 

Kierownicę zdjąłęm przy użyciu śrubokrętu, bo szwagier akurat nie miał imbusowych kliczy, wyszło prawie profesjonalnie i bez zniszczenia śrub. Po zdjęciu widelca, wyjąłem i wyczyściłem kulki a starą bieżnie wyjąłem. Całe szczęście okazało się, że bieżnia dolna i góran są "parzyste" i można je zamienić miejscami. Górna wchodzi na luz i klinuje się ją pierścieniem, a dolną nabija na widelec. 
Po zamianie skręciłem wszystko do kupy i  działa. Nic nie tłucze, nic się nie blokuje. Nareszcie rower odzyskał pełną, szosą sztywność i mogę bez problemu jechać w ciszy i bez obaw, że coś z czymś się uderza. 

Dzień serwisowy nie zakończył się jednak. Rowerek ładnie umyłem i wypucowałem i sechł sobie na słoneczku. Później przyjechała szwagierka i chrześnica na rowerach i kolejka się do mnie ustawiła. Nasmarowałem i przeregulowałem przerzutki we wszystkich rowerach a dodatkowo naprawiłem prawą zacinającą się manetkę w Krossie Zuzi. 

Gdy wydawało się, że już po wszystkim jeszcze brat AGnieszki dodał rower do serwisu. Znów regulacja i smarowanie.

Liczyłem, na piękny dzień i szosowy powrót z wojaży, ale przyszła chmura i nakapała ostro. Nie wiem jeszcze jak będziemy wracać od rodzinki, bo na niebie niemrawo i nie wiadomo, czy przestanie padać na stałe czy tylko na chwilę. 

Rower sprawny i gotowy do jazdy - a pogoda nie rozpieszcza. Dobrze, że rano w słoneczku udało się na cmentarz jechać. Bo teraz to totalnie by nie było jak. 



Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Lodowe piekło || 48.87km

Niedziela, 8 grudnia 2013 · Komcie(1)
Kategoria Na Zaborze
Ostatni dzień urlopu. Ostatni dzień i jak zwykle był piękny od rana. Jak na złość, kiedy miałem wolne pogoda postanowiła z Ksawerym pójść w tan a jak kończy mi się wolne to się robi ładnie. No i co? Oczywiście nie mogłem pozostawić tej zniewagi pogodzie i postanowiłem ją wykorzystać.
Brzmi dwuznacznie, ale było bardzo prozaicznie – poszedłem na rower. Plany na ten dzień zakładały jazdę na północne Mazowsze do Rodziny po mięsko. Zima i okres przedświąteczny to czas radości dawania prezentów ubierania choinek i… umierania świnek. Barbarzyńsko łomocze się je i ukatrupia aby Księgowy mógł mieć schabowego. Nie jestem jakimś sadystą, ale wegetarianinem też nie potrafię być. Próbowałem raz, przez… jeden weekend;) Nie da się i już!
Wracając do sedna sprawy, po tym jak moje oczy przyzwyczaiły się do światła, wstałem na nogi i wraz z Agnieszką zjedliśmy śniadanko. Od rana słoneczny dzień ładował mnie jak jakaś bateria. Czułem eksplozję endorfin i dawno nie odczuwalną radość z tego, że ruszę się z domu.
Pierwszy odcinek poprowadził nas do Chotomowa, wyszliśmy znów troszkę za późno i ledwo udało nam się zdążyć na KM do Studzianek. Xavier jeszcze się zapodział gdzieś i dmuchał nam w dzióbek. Dojazd jednak udał się i ledwie wdrapaliśmy się na peron i dążyliśmy 27 razy zrobić wdech i wydech – gdy przyjechał pociąg.
Na miejscu pyszny obiad u Teściowej. Po obiedzie zabrałem do dwóch sakw mięso i ruszyłem w to słoneczne popołudnie z wiatrem do domu. Droga przez wioski była pusta i sucha a lekko zmarznięty śnieg po bokach drogi przesypywał się gdzieniegdzie. W słońcu miejsca, gdzie nawiało śniegu dzień wcześniej lekko zamarzały. Po minięciu Studzianek sytuacja się zmieniła. Za wsią Krogule zaczął się koszmar!

Tak oblodzonej drogi, dawno nie „ujeżdżałem”. Na takim odcinku opony z kolcami naprawdę by miały co robić. Jako przykład – pożyczę zdjęcie od Ola oraz od wujka google. Asfalt wyglądał dokładnie tak jak na tym zdjęciu kolegi droga leśna. W ciągu prawie 7,5 kilometra jechałem z duszą na ramieniu.


Testowałem techniki jazdy po lodzie najróżniejsze. Pierwszy etap lodowiska, stanowiła droga z koleinami. W słońcu dnia spływająca woda wypełniła koleiny i z radością zamarzła. Ten odcinek jechałem 17km/h z przekonaniem, że warstwa lodu jest bardzo cienka (jak opłatek) i nie stanowi zagrożenia. Zagrożeniem nie była, jak się okazało, jednak woda zmarznięta w koleinach, a same koleiny. Ich brzegi wygładzone przez słońce i topniejącą ciecz stały się jak rynny. Za nic nie dało się z nich wyjechać. Jedna z prób opuszczenia szlaku wytyczonego przez te śmiercionośne tory – nieomal zakończyła się przyziemieniem.

Drugi rodzaj lodu jaki spotykałem był to lód, całkowity. Cała powierzchnia drogi pokryta była śniegiem zmienionym w lód. Był biały pod spodem i brudny a na wierzchu pieknie wyszkliła się warstwa szklanki. Tu jechałem już 12km/h i czasem po „trawniku” nie dało bowiem rady nawet podeprzeć się tu nogą o „asfalt?”.
Największym zagrożeniem tego odcinka, poza oczywiście lodem, były auta, których kierowcy totalnie nie potrafili zrozumieć tego, że jadę środkiem pasa nie dlatego, że lubię, tylko, że im bliżej na bok to większa szklanka. Nie obeszło się bez klaksonu i wyprzedzania na gazetę. Podziwiam ich lekkomyślność, bo dla mnie na takiej drodze jazda 40km/h byłaby już brawurą, a oni spokojnie po 60-70 mnie mijali.

Kilka momentów wystrzału adrenaliny miałem, kiedy podczas zmiany nawierzchni lodu pod kołami nie czułem przez chwile dokładnej trakcji kół i tył zaczynał uciekać. Ratowało mnie chyba jednak to, że rower był równomiernie i dość dobrze obładowany. Jego toru jazdy, siła bezwładności nie zmieniała tak szybko z równoległego na poprzeczny. Nie potwierdzono tego zjawiska naukowo, więc nie próbujcie jechać po lodzie 17km/h z załadowanymi sakwami, z przekonaniem, że wami nie trzepnie o ziemie – no chyba , że macie kolcowane opony. Mi się udało, ale czemu? Pff? Nie wiem.

Z radością opuściłem lodowe piekło i wjechałem na drogę do Dębego. A dalej już poturlałem się suchym kołem do Legionowa, a dalej do domu do Jabłonny.


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,