Wyprawa, strona 2 | Księgowy
Wpisy archiwalne w kategorii

Wyprawa

Dystans całkowity:7632.90 km (w terenie 86.00 km; 1.13%)
Czas w ruchu:136:16
Średnia prędkość:16.82 km/h
Maksymalna prędkość:69.78 km/h
Suma podjazdów:15007 m
Liczba aktywności:81
Średnio na aktywność:94.23 km i 6h 11m
Więcej statystyk

mazurskie pedałowanie cz4 || 125.00km

Poniedziałek, 22 września 2014 · Komcie(1)
Kategoria Wyprawa
Powrót z mazur zaplanowaliśmy również na rowerowo. Nie chcieliśmy zwiedzić ciągle tych samych tras i zdecydowaliśmy się na tranzyt z Mrągowa aż do Działdowa. O ile 125km to nie jest wyczyn, to z sakwami na szosie, nieco odczuwało się zmęczenie. Najgorsze były górki, kiedy brakowało mi przełożeń na podjazdach.

Wstaliśmy tego dnia po szóstej rano i szybko ogarnęliśmy pakowanie. Wyjazd był błyskawiczny, choć temperatura utrzymywała się poniżej 9 stopni. Mgliste poranno - jesienne mazury. Miało to niewątpliwie swój klimat. Jak dodamy do tego dziurawe drogi i wiejskie zapachy to mazury szły z grubej rury:)

Samego powrotu nie ma za bardzo co roztrząsać. Ot pedałowaliśmy miarowo, omijając dziury - troszkę jak na maratonie podróżnika, tylko w nieco mniejszej, bo dwuosobowej, grupie. W Działdowie na niebie pojawiły się jakieś "mgiełki" po ruszeniu KM do Mławy niebo całkiem się zasnuło. W Legionowie przywitał nas mrzący deszcz.



Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

mazurskie pedalowanie cz3 || 75.39km

Sobota, 20 września 2014 · Komcie(3)
Kategoria Wyprawa
Kolejny dzień to znów piękna pogoda!








Babie lato już w pełni. 









Ten dzień to znów słoneczne i upalne szutrówki! Super jeździ się po takich szosą - polecam!


Momentami miota rowerem na kamieniach i piasku tak, że czuje się jakby tylne koło żyło własnym życiem!

Strome zjazdy po kamieniach? Proszę bardzo - i tak potrafimy! 

Podczas tego wyjazdu nie złapaliśmy ani jednej gumy!

Spotkaliśmy za to bardzo ładnego pawia - prawie luzem!


I znów szutrówkami!Hej przygodo trwaj!



Klasztor w Świętej Lipce


"Niech pan nie opiera tego roweru o mur bo on sie niszczy!"
- rower czy mur?


Zamek w Reszlu to kolejny przystanek na naszej trasie!




Panorama z wieży zamkowej na miasto. Pomiędzy stare kamienice wciskają się nowe... mniej stylowe, ale przynajmniej dach czerwony mają. 






Schody i schodeczki... czasem było naprawdę stromo!



Most w Reszlu. 

Tego dnia tylko 75km, ale sporo atrakcji! Szutry, bazyliki zamki... mosty...:D Księgowi zwiedzają!


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

mazurskie pedalowanie cz2 || 94.72km

Piątek, 19 września 2014 · Komcie(4)
Kategoria Wyprawa
Dzień drugi.
Po pobudce i śniadaniu ruszamy na rowery. Plan na dziś to jazda po okolicy. Zdemontowałem bagażnik spod sakw i przyczepiłem bagażnik sztycowy Agnieszki. Aga leciała na pusto. Jak było? No cóż sami zobaczcie!





















Pasażer na gapę;)






Pałac i ogrody pałacowe w Nakomiadach. 






Moja Księżniczka;)


Kwaśny paziu.



Mega urokliwe były takie domki. Ruina niektóre, ale oddawały taki klimat mazur...



Nie tylko szosami po szosach. Sporo było odcinków szutrowych. 

niezależnie od opon, warto odwiedzić takie miejsca. Bajecznie wkrada się tam jesień!


No comment;)


A to właśnie a propo`s szutrów i bocznych dróg. Miał być asfalt... teoretycznie;)










Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

mazurskie pedalowanie cz1 || 95.00km

Czwartek, 18 września 2014 · Komcie(1)
Kategoria Wyprawa
Nie sądziłem, że jeszcze w tym roku zorganizuje sobie wolne i pojadę gdzieś na rower i to dłuższy rower. Udało się jednak i wyszła taka mała wyprawa po Mazurach. Ruszyliśmy z Olsztyna i z bazą w Mrągowie zwiedzaliśmy okoliczne tereny.

Pierwszy dzień to głównie dojazd z Olsztyna do Mrągowa. Wybraliśmy boczną drogę przez wioski, aby nie lecieć główną. Okazało się, że opinie o dziurawych mazurskich trasach nie są wyssane z palca. Miejscami asfalt prawie nie istniał. Tego dnia, obładowany sakwami snułem się wolno. Nie mogłem sie przestawić na ten pagórkowaty teren. Do tego moje nowe przełożenia szosowe, raczej nie są przystosowane do jazd po górkach, a tu zdecydowanie tereny "górzyste" się zdarzały. 

To zdjęcie oddaje - to co czułem. Po za rzecz jasna górkami, pogoda dopisywała, słońce ciepło... mhmm relaks z sakwami!

Po dojeździe do noclegu - powstało lekkie zamieszanie. Wpadamy do zajazdu dostajemy klucz. Pokolik ciasny i zaduch w nim nieziemski. Niby czysto, ale jakoś tak ciemno, i całość przeciąknięta taką gorzelnią, wilgocią i papierosami. Po zjedzeniu obiadu w zajeździe decydujemy się wybrać do Mrągowa w poszukiwaniu noclegu na pozostałe dni. Szybko znajdujemy tani nocleg w samym centrum miasta. Udaje się wycofać wpłacone pieniądze z "noclegu feralnego" i ewakuujemy się do nowego mieszkanka. 

Sypialnia za 40zł/os w centrum Mrągowa!



W mieszkaniu wielka kuchnia dla nas. Tu spędzimy wspaniałe kilka dni!



Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Zimowa wyprawka - cz 1 || 46.86km

Poniedziałek, 3 lutego 2014 · Komcie(0)
Kategoria Wyprawa
Zimowa wyprawa po Kaszubach – 3-9 luty 2014

Na pomysł, aby wyjechać gdzieś zimą, wpadliśmy jeszcze jak nie było śniegu. Różne były plany i bardzo różnie się one rozwijały, ponieważ najpierw bezśniegowa zima nas kusiła, a potem zawieje i zasypane drogi – odstraszały. Wreszcie udało się – noclegi zamówione, umówione spotkania z lokalnymi rowerzystami i ruszamy do Malborka!

Długo jechaliśmy pociągiem, z powodu remontów na trasie do Gdańska, jakie toczą się jeszcze na odcinku za Ciechanowem. Kiedy wreszcie po czterech godzinach wysiadamy z kolejki czujemy się rozespani bardziej niż chętni do jazdy. Mroźne powietrze szybko jednak nas orzeźwia i przystępujemy do zwiedzania Malborka. W mieście nie rozdrabniamy się za bardzo, i odwiedzamy tylko zamek i drewnianą kładkę nad Nogatem.
Do Tczewa jedziemy bocznymi drogami, dzięki wskazówkom SMS-owym Daro. Udaje nam się dotrzeć do drugiego miasta jeszcze przed zmrokiem i dochodzi do spotkania na szczycie. Daro i Księgowy i Agnieszka spotykają się w Polowie mostu. Sam most jest po prostu cudowny, zachodzące słońce nad żelaznymi kratownicami daje super klimat i aż nie można się oderwać od tego widoku.
Po przekroczeniu mostu, odwiedzamy Lidla i po zakupach zostajemy odprowadzeni do noclegu. Tam żegnamy się z naszym przewodnikiem, któremu jeszcze raz z tego miejsca dziękujemy za spotkanie i przeprowadzenie przez miasto.
W kwaterze roweru pozostają zamknięte w opuszczonym, remontowanym domu, więc ponowne wyjście i spotkanie „afther party” nie dochodzi do skutku. Bierzemy, więc prysznic i kładziemy się do snu.




Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Wyprawka poślubna - sztuka w trzech aktach || 126.00km

Niedziela, 29 września 2013 · Komcie(5)
Kategoria Wyprawa
Wyprawka nazwana przez nas poślubna odbyła się tego weekendu w Trzepowie k. Pułtuska. Udział wzięło 12 osób. Na miejscu pojawili się:

Paweł 70
Olo
Transatlantyk
Borafu
Jacun
Marysia
Piotr
PrzemekR
Ania
Księgowy
Agnieszka
Fiołek2005

Gościnnie udział wziął Kes!

Pierwszego dnia na miejscu pojawiamy się my! Nowożeńcy – ogarnęliśmy na szybko pokoje, zapas alkoholu, przygotowaliśmy pompowane materace i w oczekiwaniu na członków społeczności zabraliśmy się za składamy zestaw kuchenny dla dzieci, który przybył w podobnej porze co my. Zabawa z chińskim plastikiem, sztuczną kuchenką i temu podobnymi gadżetami zajął nam prawie godzinę psując nerwy niebotycznie. Jak chce tradycja w takich „budowlach” nie wiele elementów do siebie pasowało idealnie. Projekt jednak zakończył sie sukcesem i uspokojeni spełnionym zadaniem konstruktorów - udaliśmy sie na obiad.

Po 17 zaczęły docierać pierwsze osoby a w miarę ich przybywania zrobiło się swojsko i gwarno. Początkowo impreza opierała się tylko na dyskusjach przy stole w kuchni, jednak kiedy wszyscy już zjedli kolację, przenieśliśmy się do piwnicy. Tam rozpoczęła się część muzyczno-taneczna. W ruch poszła dyskografia ponad 20 płyt zgromadzonych kolo sprzętu grającego. Były hity lat 80, 90 a także współczesne skakanki. W tan poszły damy i soliści! Na parkiecie wywijali zarówno długodystansowcy i sakwiarki. Ach skry leciały z butów!
Dzień zakończył się w późnych godzinach nocnych.

Poranek dzień 2 to powolne budzenie się i szykowanie do wyjazdu. O ile ranek przywitał nas bezchmurnym niebem i słońcem, to zanim się wybraliśmy na wycieczkę, zaczęło padać! Padało delikatnie, z przerwami na zimny wiatr. Efekt był taki, że dojechaliśmy do Winnicy i tam po zakupach w sklepie część grupy zdecydowała się powrócić a część udała się do Pułtuska na żurek. Po drodze do pułtuska nie obyło się bez awarii. Szybka interwencja Piotra przy pomocy łatek Przemka, rozwiązała problem uchodzącego powietrza. Momentem kulminacyjnym był żurek w Pułtusku.

Wieczór sobotni to zagorzałe dyskusje na wysokim szczeblu! PrzemekR i Paweł70 roztrząsali najważniejsze nurtujące świat problemy! Było rzeczowo i dosadnie! Wszyscy wyszli z dyskusji zaspokojeni swoimi poglądami. Część grupy wybrała frakcję sportową i piętro niżej w piwnicy, znanej już nam z poprzedniego dnia i tańców, odbyły się mecze ping-ponga w stylu wolnym tj. „niech piłka się odbija”.


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Na pusto - dziwnie || 20.01km

Wtorek, 16 lipca 2013 · Komcie(0)
Kategoria Wyprawa
Na pustym rowerze z Agnieszką do pracy i wieczorne zakupy. Dziwnie jakoś, ale sił brak. Widać organizm musi sie dobrze zregenerować bo noga nadal pobolewa w okolicach kolana.

Ech piękna ta wyprawa nam wyszła. Jaram się zdjęciami, filmikami... jestem narcyzem:)






To tylko zajawka kilku przezabawnych relacji "live" z naszej wyprawy:D


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Islandia - dzień 15 || 93.00km

Sobota, 13 lipca 2013 · Komcie(0)
Kategoria Wyprawa
Dzień 15

Rano budzi nas ulewa. Nie wiedzieć kiedy nagle, tak samo szybko jak się zaczęła, przechodzi w zapomnienie. Wyglądamy z namiotu a tam – słońce. Na horyzoncie widać wielką ciemna chmurę, to pewnie front sobie przeszedł. Ruszamy więc z noclegu i pedałujemy po asfaltówce przez pustkowia. Wiatr nie pomaga, ale to już przecież nic nadzwyczajnego. Nagle w okolicach wielkiej elektrowni wodnej dopada nas kolejny front. Robi się 6 stopni a deszcz wali jak oszalały. Pada z 10 minut a potem znów słońce. Wysychamy dość szybko od wiatru i wleczemy się dalej.

Dzisiejszy dzień, można będzie później bez kłopotu nazwać frontowo-słonecznym. Jadąc długa niekończącą się prostą drogą, przetaczają się nad nami ulewy przeplatane słońcem. Każda kolejna jest silniejsza i zimniejsza. Na zmianę więc, mokniemy i schniemy/marzniemy od wiatru. Podczas jednego ze stromych zjazdów po serpentynach wiatr i woda próbują wszystkich sił, aby nam uniemożliwić pokonanie drogi w dół. Wieje deszczem tak silnie, że dosłownie wciska mi wodę do nosa a policzki tną ostre krople. Rąk nie czuje, a hamowanie na zakrętach jest strasznie trudne bo palce i dłonie skostniały.

Po prawie 24 kilometrach, docieramy do kempingu, gdzie możemy sobie ugotować. Widać daszek nad paleniskiem. Niestety daszek ma dziurę w górze na dym z grilla, więc podczas kolejnych nawałnic frontalnych, pada na nas także. Obiad jednak bardzo nam pomaga i jedzie się już lepiej. Zmarzliśmy siedząc bez ruchu i staramy się na nowo rozgrzać. Ku naszemu zaskoczeniu, a orientujemy się nie od razu, wiatr już tak nie wieje mocno a i nawałnice przestały się kumulować.
W miejscowości Arnes zatrzymujemy się na kawę.

Jest wreszcie jakaś cywilizacja. Można się ogrzać i zregenerować siły w ciepłym miejscu. Postój trwa jakieś dobre 30-40 minut ale bardzo był potrzebny. Od tego miejsca będzie jechało się o niebo lepiej. Prędkość wzrasta a nasza psychika zdecydowanie lepiej radzi sobie z ostatnimi kilometrami. Cieszymy się, że już się kończy przygoda. Oboje jesteśmy zmęczeni pogodą wiatrem i zwyczajnie chce nam się do domu.

Do Selfoss docieramy popołudniem późnym. Na kempingu rozbijamy namiot i idziemy ugotować coś w kuchni na kolację. Spotykamy Polaków podróżujących po wyspie autobusem i nieźle imprezujących z kim się da. Opowiadają z kim to nie pili rumu i kogo nie poznali. Narzekamy na turystów, oni na Niemców a my na Francuzów. Jesteśmy jednak bardzo zmęczeni i rozmowa nie trwa długo. Żegnamy się i idziemy spać.


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Islandia - dzień 14 || 90.00km

Piątek, 12 lipca 2013 · Komcie(0)
Kategoria Wyprawa
Dzień 14.
Wstajemy rano a raczej budzi nas deszcz. Przeczekujemy chwilę i przestaje padać na tyle, że można złożyć namiot i ewakuować się z noclegu. Pogoda deszczowa powraca do nas jak bumerang ledwie kilometr po opuszczeniu noclegu. Początek dnia nie zapowiada się dobrze. Jest zimno około 6 stopni, wiatr wieje a deszcz pada a do tego niebo zasnute jest takimi mgłami. Obraz nędzy i rozpaczy, a dzień wczesniej było tak fajnie i ładnie.

Podejście pod stromą ściankę to już standard. Nawet przestałem już próbowac sił z takimi kolosami po 15% i w szutrze. Jadę tyle samo co ide pieszo, więc różnica żadna a lepiej iść, bo mięśnie od wielu dni targane kilometrami chętnie odpoczną od pedałowania. Podczas marszu pracują inne toteż przynajmniej od strony fizjologiczno-dynamicznej jest nam lżej.

Droga i pogoda wkurzają przez około 2-3 godzin. W planach mieliśmy opuszczenie terenu, ale szansa na długi dystans topnieje jak śnieg z lodowców. Kiedy znudzeni, zmęczeni, stłamszeni pogodą i podjazdami wpadamy na rzeki zaczyna się coś dziać! Trzeba przekroczyć kilka rzek. Umysł znów staje na nogi i włącza się większą uwaga. Jest wyzwanie – jest zabawa i wreszcie jest lodowata woda.

Pierwszą rzekę idę z butami przywiązanymi do kierownicy, nogi tak wykręca ból zimna, jakby ktoś mi szarpał za wszystkie główne nerwy w stopach. Boli piecze – auu! Wyjście z wody na ciemny żwir w 8 stopniach daje wrażenie, jakbym stawał na podgrzewanej podłodze a nie zimnej ziemi. ULGA!
Kolejne rzeki znów stawiają wyzwania, Agnieszka zdejmuje buty a ja podczas próby przejechania jednej z nich wpadam do wody z obuwiu. Nie jest źle, relatywnie rzecz ujmując woda nadal zimna, ale mokre buty nie są aż tak straszne jak mi się wydawało. Kolejne rzeki więc bezpardonowo idę z budami na nogach ku uciesze turystów widzących zdarzenia z aut i brzegów rzeki.

Brody, nie są głębokie, ale z informacji turystycznej dowiedzieliśmy się, że jeszcze 3-4 dni wcześniej trasa była nieprzejezdna dla aut. Teraz woda sięga w porywach do podstawy kolana, co i tak wydaje mi się dość sporym wyzwaniem dla błyszczących Land rowerów. Te starsze toporne dżipy dają radę, zaś te błyszczące cacka 4x4 na szosowych kołach toną w wodzie aż ponad linię progów drzwi.

Zafascynowani wodą brodami nie zauważamy, że wychodzi słońce. Otacza nas teren zielono białych pagórków. Biały jest oczywiście śnieg. Bajkowo wyglądające tereny Agnieszka porównuje do jogurtu z Kiwi z dodatkiem śmietany.

Kolejne brody i kolejne zdjęcia – zdjęcia na których fotografują nas pokemony. Stoi sobie roześmiana grupka turystów która wylazła z terenowego autobusu i bezceremonialnie wali nam fotki jak małpom w zoo. Aga nie wiele myśląc zła na nich wyciąga wysoko rękę a jeszcze wyżej środkowy palec. Konsternacja i miny pokemonów bezcenne. Ja pokazuje język i pukam się w czoło… Chyba zrozumieli przekaz.

Skręt na Landmannaguar i do gejzeru to 2km. Poprawia nam się uciąg kilometrów na godzinę, więc nie decydujemy się tam wjechać na kemping tylko jedziemy dalej zachęceni słońcem i pożywieni kanapkami ze Smjorem i dżemem jagodowym. Dodatkowo za opuszczeniem tego miejsca przemawia cała masa aut widoczna z daleka i skręcające tam kolejne blacho-smrody.

Droga wiedzie na północ, mamy wiatr w plecy a w zasadzie nie ma za silnego tego wiatru. Jedzie się więc przyzwoite 13-14km/h. Droga jest już płaska. Piaszczyste odcinki są dość łatwe dzięki grubym oponom, ale co jakiś czas podrywa się kurz z mijającego nas auta i drobny pył fruwa jak mąka. Obszary te z tego co mówią opisy na tablicach, znane są z małych burz piaskowych. W tak słoneczny dzień jak ten podczas silnego wiatru przenoszone są ogromne ilości pyłu wulkanicznego. Ślady tej działalności deflacyjnej widać dobrze, bo na każdym większym kamieniu jest otoczka czarnego popiołu i widać dokładnie w jaką stronę ostatnio wiał wiatr.

Opuszczamy region szutrów i po prawie 90km docieramy do miasta. Miasto złożone jest bagatela z jednego rozległego budynku z wieloma pokojami restauracją i informacją turystyczna w jednym, oraz z jednego dystrybutora na diesel i jednego na pb95. Rzec by można – metropolia nie?
Jemy coś ciepłego i Fast foodowego i przy okazji postoju an jedzenie znajdujemy wystawioną butlę campingazu prawie pełną. Pytam ludzi wewnątrz czy to do kogoś należy, nikt nie przyznaje się do właśności gazu. Kiedy pytam kolejne osoby, obsługa każe mi wyjść z tą butlą na dwór i nieomal wynosi ja za mnie na dwór jakby to był jakiś ładunek wybuchowy, albo cos jeszcze gorszego.

Pan odstawiając butlę na mój rower mówi:
„It is NOT ALLOWED HERE”
Skoro butla jest niczyja, a nie jest dozwolona w środku, to szkoda, żeby bidulka stała bezpańsko na zimnie. Przygarniamy ją bo to standard campingazu i jej zawartość będzie nam służyła do końca wyjazdu.

Namiot rozbijamy jakieś 10km za „miastem” na pustkowiu, gdzie poza rzeką i wielkimi liniami energetycznymi z elektowni, na horyzoncie nie ma żywej duszy!


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,