Wpisy archiwalne Grudzień, 2013, strona 2 | Księgowy
Wpisy archiwalne w miesiącu

Grudzień, 2013

Dystans całkowity:1088.20 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:07:28
Średnia prędkość:20.37 km/h
Liczba aktywności:32
Średnio na aktywność:34.01 km i 7h 28m
Więcej statystyk

Do Babci || 10.00km

Niedziela, 22 grudnia 2013 · Komcie(0)
Kategoria Pojeżdżawki

Wyjazd dziś typowo odwiedzinowy do babci i cioci. Odwiedziliśmy i pożyczyliśmy wszystkiego dobrego. Fajnie babcie odwiedzić, staruszka bardzo pozytywna i spędziłem z nią kawał swojego dzieciństwa. Okazja na rower też była a jeździ się coraz lepiej. Oddychania boli nadal z tą samą intensywnością ale nie poradzę na to nic;/

Policzyłem ja sobie swoje kilometerki i jest mała szansa, że może skoro wróciłem na "ulice" uda się te 13 zrobić. To tylko - Aż 17km dziennie;/ CO_DZIENNIE!!! No jutro mam kilka spraw na mieście do załatwienia, ale może pokuszę się również o jakiś wypad za miasto.

9 stopni - ta temperatura utrzymuje się do późnego wieczora. Na oknie dziś widziałem też najprawdziwszego KOMARA! Biedak troche skołowany był, ale usiadł na siatce od owadów i trochę tam sobie odpoczywał. Ruszał skrzydełkami, i igiełką i chyba był zaszokowany podobnie jak ja - że już musiał wstawać.

Nauka i doświadczenie pokazuje, że jak taka "zima" w grudniu - to w styczniu jeszcze dowali nam śniegiem... muszę zimówkę na koła postawić, bo szosówkę szkoda na taką pogodę, poza tym jak mokro to i syf się do mieszkania nosi;/




Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Znów w siodełku - wiosna tej zimy? || 35.48km

Sobota, 21 grudnia 2013 · Komcie(1)
Kategoria Pojeżdżawki

No i moi mili wróciłem - wróciłem na siodełko! Nie mogąc w domu wysiedzieć i mając nawał spraw świątecznych do załatwienia, pojechałem dziś na rower. Obawiałem się strasznie tego wyjazdu, bo mój bok nadal mnie boli. Kostka ma się sporo lepiej a kciuk? Kciuka nie używam do pedałowania...


Pogoda była znośna, drogi tylko lekko wilgotne po wczorajszych opadach - wziąłem więc na wycieczkę Venitę. Początkowo jechałem bardzo ostrożnie, nasłuchiwałem czy mnie coś nie boli. O dziwo nie bolało, a w zasadzie - nie na tyle mocno, aby owa wycieczkę przerwać. Przy szybszym oddychaniu kuło w boku, więc jechałem asekuracyjnie, aby oddechu częstotliwości nie zwiększać.

Najpierw kurs do miasta z Agnieszką i potem pieszo po zakupy do Carefoura. Takie tam "uzupełnienia" przedświąteczne. Zawsze się bowiem okaże że czegoś tam brakuje do ciasta, zupy, śledzia czy czego tam jeszcze. Takie więć własnie głównie zakupy dziś robiłem.

W sklepach tłum, a carefoura szczególnie nienawidzę, bo tam zawsze bałagan, jakby dopiero zaczynali towar wykładać. Do tego te kasy i takie małe i ciasne, a taśmy do towaru krótkie. Stoi się tam jak w jakimś monopolowym a kolejki zawsze po pół sklepu. Dawno temu jak było tu Globi i inny zarząd, był porządek i lepiej to wyglądało, teraz wyraźnie podupadł wizerunek tego sklepu. Niestety na mieście jest najbliżej i najtańszy, więc skorzystałem, choć nie bez niechęci.

Po zakupach pojechałem na małą wycieczkę, by rozruszać kości i aby uciec od tego tłumu aut jaki napływał na Legionowskie ulice.

Standardowa wycieczka do Wieliszewa, techniczną i nawrót koło kościoła i powrót do Jabłonny. Odpoczałem i upajałem sie wyjazdem.

Druga wycieczka była po Agnieszkę - jak konczyła pracę.


Podsumowanie.

Generalnie jazda nie sprawia jakiegoś wielkiego dyskomfortu. Noga podczas pedałowania nawet mniej boli niż podczas chodzenia. Co do samego jeżdżenia, to gdyby tylko nasze ulice były idealnie gładkie, to by było cudnie. Największe bowiem "ał" i "ałć" powodowały nierówności na drodze. Najbardziej nadal boli bok choć i kciuk okazał się, utrudnieniem przy zmienianiu biegów a że to prawy kciuk, to zmiana biegów odbywała się lewą reką. Starałem się zmniejszyć do minimum potrzebę zmiany przełożeń, ale na szosie w mieście się nie da, bo szybko człowiek przyspiesza na ulicy, a ze świateł jak się zatrzyma nie da się z "blatu 52" ruszyć.

Niemniej jednak - przyjemnie się jechało a pogoda była wiosenna. Gdy wyszło słońce pod koniec dnia, czułem się jak w czasie marcowej wiosennej wycieczki!

Jeszcze z innej beczki - weźcie mi wyjaśnijcie, podczas wpisywania wpisów autmatycznie podstawia mi status "w redakcji" a pod spodem mam "ptaszek" na blogu - No to w końcu w redakcji czy na blogu. Zmieniać muszę status wpisu na opublikowany. Ciągle bo jak nie zmienię, to nie wyświetla się. Czy ja coś źle robię?




Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Dochodzenie do siebie || 0.00km

Piątek, 20 grudnia 2013 · Komcie(1)

hej Ludzie. Jak pewnie pamiętacie, ostatnio miałem przykry wypadek. Nie miałem ochoty wcześniej nic pisać, bo i czułem sie do kitu i byłem jakiś taki nie w sosie. Troszkę jak chandra, że czeka mnie przerwa od rowerowania. Napiszę dziś co nieco o swoim stanie, bo pewnie ciekawi jesteście jak sprawy się mają.


W środę wstałem rano i miałem jechać do pracy. Nie rowerem - to oczywiste. Jak wstałem rano, było w miarę znośnie. Jeśli "znośnością" można nazwać zakwasy i ból na całym ciele a w zasadzie całej prawej części ciała. Szyja boli, kostka boli, kciuk i nadgarstek boli... rany miałem wrażenie jakbym jakiś iron man triatlon przebiegł bez przygotowania. Wstanie z łóżka było bardzo bolesne. Póki spałem, było ok, jednak później było gorzej. Do Warszawy zdołałem dojechać tylko do Starzyńskiego. W autobusie tłok a trzymanie się za rurkę prawą ręką sprawiało ból. Im dłużej jechałem tym bardziej źle się czułem. Najbardziej odczuwalny był ból klatki piersiowej. Podczas oddychania czułem piekący ból po prawej stronie żeber. Udało mi się z trudem upolować jakieś miejsce siedzące w busie, jednak nie spotkało to aprobaty kobiety, która wyraźnie chciała tam usiąść. Starałem się jej nie tłumaczyć, że miałem wypadek itd. Nie lubię tego, ale obrzuciła mnie takim wzrokiem jakbym był chamem. Ostentacyjnie westchnęła szukając wzrokowej aprobaty u ludzi nieopodal.

Siedziałem więc do końca i zdecydowałem się jechać z Żerania tramwajem a nie 509, licząc na miejsce siedzące. Niestety przesiadka do tramwaju nie pomogła, bolało przy oddychaniu bolało przy poruszaniu. Siedziałem przekrzywiony na lewy bok, bo siedzenie "klasyczne" dawało wrażenie jakbym prawą stroną żeber nabijał się na jakiś zaostrzony pręt.

Na Rondzie Starzyńskiego, jakaś ciężarówka ze śmieciami zatrzymała się na torowisku i nie mogła ruszyć stanęły tramwaje, wszystko stoi... no szlak by to, a mnie boli i boli;/ Poddałem się i gdy wreszcie kilkanaście minut później wszystko wróciło, ja przesiadłem się spowrotem i wróciłem do domu. Nie tyle może do domu, co do lekarza. Badanie - osłuchiwanie, opukiwanie. Doktor stwierdziła, że wg mniej palec kciuk wybity, ale kostka ok. Co do żeber to zlecila mi RTG, aby potwierdzić.

"Obie wiadomości pana nie pocieszą, - powiedziała - jak złamane to byłoby lepiej, szybko się zrosną i po kłopocie, jak zbicie to będzie bolało jeszcze ładnych kilka tygodni"

Pomaszerowałem więc krokiem, chybotliwym utykając na kostkę do Mediq`a. Tam koło RTG kolejka prawie 10 osób. Informacja pocztą pantoflową rozeszła się, że przerwę ma RTG, pół godziny. No to czekam... Boli jak pierun, nie ma gdzie usiąść wygodnie bo wszędzie ludzie, a do tego jeszcze muszę słuchać politykowania jakiegoś PIS-owca. Nakręcił się, bo spotkał kolegę kolo RTG. "Jedzie" do kumpla na wszystkie zło tego świata. Na brzozy wycinanie, na trotyle, na zamachy no i na te powodzie co to były Tuska winą. Na młodzież złą, na drogi złe na wszystko! I że za poprzedniej władzy to był porządek. Napierdzielał jełop, aż miałem ochotę mu zwrócić uwagę. Gdyby mógł to by Tuska i rząd winił, za to, że śnieg jest zimny a jego Matka już stara! Jak ja nienawidzę takiego moherowego politykowania. Najlepiej na forum gadać, bo co dodaje mu to animuszu? Jakaś babcia w bereciku tylko mu kiwała co siedizała obok czekając na RTG. To se delikwent poparcie znalazł.

Wyszedłem z korytarza bo mnie mierziło. Zająłem sobie kolejke i czekałem na górze. Na górze tłum, kłutnie o to kto w kolejsce do rejestracji był pierwszy i, że jest jedna wspólna kolejka itd... Nie wiem co gorsze. Wreszcie udało mi sie RTG doczekać. Wchodzę daje skierowanie a pani mówi do mnie, że mam iść na górę, bo nie mam zarejestrowanego RTG.

"jak to ? Mam skierownaie jest pieczątka itd..."

"Musi pan iśc do rejestracji i zarejestrować to badanie, bo musimy mieć pana w systemie"

Ide na górę czekam 15-20 minut w tej kolejce, co to: "jest jedna do wszystkich okienek". Stoje i co chwila za soba słyszę komentarz jakiejś baby:

"że to nie powinno być tak, że za mało osób obsługuje, że to nie do pomyślenia."

Wracam na dół z zarejestrowanym RTG, znów kolejka 10 osób, moja już minęła bo stałem "niepotrzebnie". oczywiście moje RTG trwało 3 sekundy bo wszedłem, miałem złe skierowanie i wyszedłem, ale nie wpuszczą mnie spowrotem ludzie, bo "pan teraz musi czekać na swoją kolej". No to tego już za wiele, wepchnalem się pomiędzy klientami i wszedłem. RTG zrobione, ale znów źle. Zarejestrowali mi RTG klatki piersiowej a nie prawego boku klatki piersiowej. No to mam iśc poprawnie zarejestrować, bo inaczej mi nie dadzą opisu poprawnego do tego od lekarza.

"O zgrozo, chcę tylko prześwietlenie płuc, czy nie mam żeber po wypadku złamanych - trzeci raz wchodzę do tego gabinetu, a pani mnie do recepcji odsyła - zlitujcie sie kobiety".

"No dobrze zrobimy panu to RTG, ale potem jak pan wyjdzie proszę iść i poprawić nam to na tej rejestracji bo pan opisu nie dostanie."

"Dobrze, to wy róbcie opis a ja pójdę przerejestrować to RTG"

"Ale opis dopiero po 19 do odbioru będzie"

Rozkładam ręce, robię sobie rtg i wychodzę, przerejestrowuje "świstek" donoszę go i zmęczony wracam do domu. Czuje sie fatalnie. Boli mnie bok, a do tego ból głowy i karku. Kciuk też boli jak ruszam a o swobodnym chodzeniu w sumie mogę zapomnieć. Niby kostka nie zwichnięta, ale pewnie też zbita. Lekarz mówiła, że jakbym miał jakieś obrzęki tej kostki, to mam jechać do niej to wtedy prześwietlimy też nogę. Na zaś nie ma potrzeby, skoro 24h po wypadku nic nie puchnie.


To wszystko działo się w środę dzień po wypadku. Dziś mamy piątek. Sytuacja jest lepsza, choć najbardziej upierdliwy ból żeber nie ustąpił. Wiem, już na pewno, że nie są połamane. Oznaczać to może jednak, to co mówiła lekarka, zbicie. A to leczy się długo i boleśnie. Znajomy mówił, że przy zbiciu żeber, gdy nie dochodzi do złamania, często jakieś mięśnie międzyżebrowe mogą być ponadrywane stąd pojawia się ból podczas oddychania i zanim się to do kupy pozbiera to jest - średnio fajnie. Chodzę ruszam się ale boli i to srogo... Kompletuje rower "od nowa" poszukuje obecnie koła 26 cali. Mam jakąś traume aby iść do piwnicy i obejrzeć rower... Boje się, że widelec i rama pójdą do śmieci;/ Strach zmierzyć sie z rzeczywistością.

.




Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Do pracy 39 - Wypadek || 21.69km

Wtorek, 17 grudnia 2013 · Komcie(10)
Dziś rano jak wstałem, był przymrozek. Postanowiłem sobie dzień wczesniej, że tego ranka pojadę nie do Legionowa piaski, lecz do Michałowa Reginowa, stację wcześniej, aby nie czekać długo na pociąg.

Standardowo wyszło inaczej. W założeniu, że mam jechać stację "Wcześniejszą" wyszedłem "wcześniej" i byłem "wcześniej", mimo, że miałem "dalej" - co dało efekt ten sam - stałem, czekałem marzłem. I co mi to dało? Nic

W pracy nic ciekawego. Sporo roboty i w sumie dzień przeleciał jakoś. To co jednak po pracy się dziś działo zaskoczyło nawet mnie!

Wyszedłem z roboty jakoś tak za późno, w połowie trasy przypomniałem sobie, że pociągi pozmieniali i że teraz aby na niego zdażyć trzeba się troszkę pospieszyć. Przyspieszyłem więc i pognałem.

W okolicach namysłowskiej, jak zjeżdżałem z wiaduktu zobaczyłem, że światło robi się czerwone, postanowiłem więc zjechać na chodnik, aby pojechać dalej prosto. No i zjechałem... nie do końca tak jakbym tego chciał. W tym miejscu, jest rynkienka odprowadzająca wodę z ulicy do pobliskiej studzienki. Owa rynienka jest sfatygowana przez auta i jest idealnie przekrzywiona co sprawia, że najeżdżając na nią robię najad na pochylnie, nieomal równoległą do drogi. Nie wiem czy było coś na rynience, jednak pewnie i moja prędkość była za duża, bo przy zjechaniu z ulicy wpadłem w jakąś "nadsterowność" i jak wyprowadziłem rower to już nie udało się wymanewrować. Centralnie przywaliłem w śmietnik.

Wystrzeliłem przez kierownicę i poleciałem do przodu a rower za mną.

Najlepsze jest, że w szoku po wypadku. Po prostu wstałem "pokurwiłem" pod nosem, że rower skasowałem i otrzepałem się, a potem pomaszerowałem do pociągu targając rower za sobą. Musiałem nieźle wyglądać upierdzielony od błota z rozwalonym rowerem jak wsiadłem do składu.

Dopiero w domu zobaczyłem, że na twarzy też byłem umazany. Nie zwracałem uwagi, na to, że ludzie tak dziwnie się na mnie patrzą. Jakoś - wogle mi do głowy nie przyszło. Nawet konduktor sprawdzając bilety mnie ominął. Teraz dopiero skumałem czemu.


W tym miejscu zjechałem z ulicy na chodnik. Widać też smietnik...




Kółko chyba do śmieci poleci;/:(


Obręcz, która roztrzaskała się o coś... pewnie o jakiś rant śmietnika, czy jeszcze coś innego. Nie wiem.




Zębatka największa w korbie też oberwała.

Ogólnie czułem się sporo lepiej, jak niosłem rower do pociągu. teraz po powrocie do domu czuje, że cała prawa strona mnie boli. Kostka, nadgarstek, kciuk w prawej ręce i troszkę prawa strona rzeber. Macałem się, nic nie wydaje sie pęknięte, nic nie puchnie - niemniej jednak powoli zaczynam odczuwać efekty uderzenia.

Na oko ze 25km/h miałem jak w ten oes ze śmietnikiem wszedłem. Mniej więcej tak samo jakbym wpadł na auto wyjeżdżające z bocznej ulicy...
Szkoda roweru, bo koło skasowane, amor pewnie też pogięty. Mam nadzieje, że rama nie pękła.


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Do pracy 38 - Ciepło || 22.53km

Poniedziałek, 16 grudnia 2013 · Komcie(0)
Kategoria Do pracy!
Do pracy na rowerze - zaskakujące nie? No, ale jak to ja, nie napiszę tylko:
DOM prac DOM , czy innego tego rodzaju wpisu. Pomarudzę wam tu ponarzekam i pożalę się... zawsze bowiem jest powód aby się pożalić...

Dziś pożalę się na SKM, która po zmianie rozkładu znów nie jest podstawiana tylko "przelotowa" z Wieliszewa. S9 stoi jak poprzednio moja s3 a ja stoję i marznę czekając na s3... Chyba zacznę ją atakować (S3) w Wieliszewie na peronie, coby sobie wsiadać na luzie bez stresu itp.

W pracy ciężko. Sporo roboty, dużo obowiązków i mało perspektyw. Nie chce mi się tu opisywać wszystkich goryczy jakich doznaje ostatnio. Niebawem poopowiadam, ale teraz, teraz nie chcę siać emocji negatywnych. Żyjmy świętami nowym rokiem, i róbmy tak jak chce "góra" udawajmy, że nic nie widzimy i pracujmy z uśmiechem czekając na lepsze jutro.

Powrót z pracy SKM potem z Agnieszką na zakupki i do domu.


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

W mgiełce i deszczyku || 15.00km

Niedziela, 15 grudnia 2013 · Komcie(0)
Kategoria Pojeżdżawki
Zadanie: Zrobić zakupy
Cel: Posiadanie produktów do zrobienia czegoś do jedzenia i na święta.
Cel poboczny: nabić kilka kilometrów.
Cel osiągnięty - misja zakończona.

Faktycznie tak to wyglądało dziś. Aga szykuje pyszności przed świętami a ja skoczyłem jej troszkę produktów dowieźć, aby miała z czego te frykasy upichcić. Wybrałem drogę dookoła, aby nie pozostać całkowicie bez dystansu z dnia dzisiejszego. Samo te 13 tysięcy się nie wyjeździ.

Trasa w połowie terenowa a przez to błotnista i namoknięta od deszczu. Wał wydaje się "nasiąknięty" wilgocią a ścieżka na wale wiślanym daje uczucie jakby się jechało po miękkim dywanie. Najgorzej było w okolicach pałacu w Jablonnie. Tam odcinek po błocie zmielonym przez auta dodatkowo wypełnionym wodą i gruzem.

Tyle na dziś. Jutro znów do pracy. Mam nadzieje, że te tygodnie przedświąteczne będą lżejsze w robocie, bo sporo osób na urlopy idzie i wiadomo - święta się zbliżają itd. Już widzę oczami wyobraźni jak te moje "dewotki" ćwierkać będą o świętach i pewnie nasłucham się jakie to one zapracowane i jak nie lubią świąt albo jak uwielbiają ten klimat i jak to ich faceci do niczego się nie nadają itp.


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Na zakupy w szaleństwach miasta || 11.24km

Sobota, 14 grudnia 2013 · Komcie(0)
Kategoria Pojeżdżawki
Na zakupy i na bazarek z Agnieszką. Deszczowo i wilgotno na dworze. Nie przeszkadza to ludziom w tłumnej ilości na odwiedzanie sklepów i "bazaru". Chcieliśmy na bazarku kupić trochę rzeczy, ale ilość i nerwowość jaką wzbudzaliśmy z rowerami była straszna.

Popychani szturchani i tratowani. Nie byliśmy jednymi rowerzystami na rynku. Jednak my byliśmy młodzi bo przecież pana w kaszkieciku z wielka Ukrainą czy pań z wielkimi rydwanikami nikt nie szturchał. To one stanowiły taran. Nie dość, że babeczka najszczuplejsza nie jest to jedzie za nią szeroki dwukołowy rydwan wyładowany zakupami i "zachodzi" na skrętach. Baba się wciśnie a rydwan po nogach.

Na ulicy Piłsudskiego to już totalna głupawka. Ludzie parkują, wycofują, i mają w totalnym poważaniu to że jadą rowerzyści, lub aby włączać kierunkowskaz bo chcą skręcić. Jechanie chodnikami było tego dnia o wiele bezpieczniejsze - choć równie nie łatwe z powodu podobnej ilości ludzi pod kołami.


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Dzień wolny - dzień rowerowy~! || 78.49km

Piątek, 13 grudnia 2013 · Komcie(4)
Dziś dzień miałem wolny od pracy. Po tym jak się w kadrach „dopatrzyli”, że mam jeszcze jeden dzień urlopu, musiałem go wykorzystać akurat teraz. Z jednej strony – dobrze, że się dopatrzyli, z drugiej zaś, nie mogę innego dnia, czy między świetami, bo inni już mają itd. Czyli jestem niezastąpiony i gdy innych nie będzie to ja będę musiał zapierd… no cóż dam radę i bez nich! HA!

Jak dzień wolny to i dzień rowerowy. Nieubłagalnie zbliża się koniec roku a obiecałem sobie te 13 tysięcy kilometrów zrobić i nie zawiodę was! No siebie też nie chcę zawieść. No to po kolei! Pojechałem z Agnieszką rano na zakupy. Zostałem nawet oddelegowany do zrobienia ich per person – i nabyłem drogą kupna wędlinę i serek. Po „mięsku” odwiedziliśmy sklep z pieczywem, a jeszcze potem ruszyłem na rundę po okolicy.

Jak mi się dziś gnało na tej szosie. Jak nigdy! Leciałem ciągle po 25-27km/h nawet na górkę w Dębę wjeżdżałem 21! Uparowałem się jak głupi w puchowej kurtce, ale czułem się tak fajnie zmęczony. Nie potrzebowałem mp3, nie potrzebowałem nic – po prostu oczyszczała mnie z trosk i zmartwień sama jazda! Bajecznie!

Czasem zastanawiam się czy my rowerzyści jesienno – zimowi, nie mamy w sobie czegoś z masochistów. Robimy sobie „krzywdę” – lub może lepiej, sprawiamy sobie ból, i mamy z tego frajdę. No bo kto to widział tak się „katować”, czy jechać w taką pogodę, robić coś wbrew sobie a najbardziej, robić coś wbrew ogólnie przyjętym zasadom normalności.

Dębe – Jachranka to był sprint. Przemknąłem tamtędy tyle razy, że ten kolejny potraktowałem bez uniesień. No jeśli nie liczyć zawrotnej prędkości. Z górki w Zegrzu zjechałem ulica. Z radością mknąłem w dół 1/3 pasa prawego tej dwupasmówki osiągając na zjeździe 41km/h. Od dawna nie jechałem na szosie tak szybko – toteż wrzuciłem na wyższy bieg i pomknąłem z blatu, więc było naprawdę szybko. Wiatr we włosach, wilgoć na okularach – ech szaleństwo, znów mi smakował rower. I pomyśleć, że są takie dni kiedy ta sama pogoda działa na mnie totalnie odwrotnie? Też tak macie? Takie amplitudy wahań nastrojów rowerowych jesienią i zimą?

Po pętelce, wpadłem do miasta. Tu już trzeba było uważać, na wszystko co się rusza. Odwiedziłem nowy lokal gastronomiczny – zwany inaczej barem mleczny pt: Gruba Kaśka. Jest on tuż koło Carefoura na ulicy Norwida. Mały lokal z pysznym codziennym żarciem. Pierogi, ziemniaczki, kotleciki i inne. Każdego dnia inne menu, więc nie ma opcji, że jedzenie jest po 20 razy rozmrażane i zleżałe. Do tego tanio! Za 5zł zjadłem pierogi z serem w ilości i wielkości jaka mnie zaspokoiło głodowo! Polecam gorąco!

W drodze wymiany pieniądz- jedzenie, nabyłem dwa zestawy obiadowe dla moich dziewczyn i zawiozłem im posiłek, co by w ten jakże pochmurny i mglisty dzień w pracy nie zmarły z głodu. Tu uwaga – za dwa zestawy na wynos (zupa + ciepłe danie z surówkami) zapłaciłem 21zł! Obie napasły się i jeszcze ja coś skubnąłem: a na deser zostałem poczęstowany tłuściutka oponką drożdżową.
Drugi etap dzisiejszego pedałowania, to wizyta w Benkizerze koło Nowego Dworu Mazowieckiego i odebranie pewnej przesyłki. Najedzony i przepełniony upojeniem udałem się szybko w trasę. Jechało się zacnie, ale pękł mi zip od licznika, więc pod koniec już nie wiedziałem ile jadę. Musiałem zamotać – czujnik na kierownicy, aby ni wkręcił się w szprychy.

Wracałem już w pół-mroku podziwiająć wyścigi po śmierć, na trasie NDM – Jabłonna. To co ci debile wyczyniają tam na tych górkach to przechodzi ludzkie pojęcie. I dziwić się potem, że kończy się to tak:

wypadek z listopada tego roku na tej trasie
Nie wiem, czemu ludzie jak jadą, to muszą wyprzedzać. I pod górkę i z górki i na zakręcie, i wszędzie – czy to jakaś choroba? Że jak nie wyprzedzę to sraczki dostanę? No naprawdę… to, że mi tir drogę zajechał to nic, ja wyhamowałem i uciekłem, on po prostu uciekał na prawo, bo jakiś imbecyl ,bez widoczności zaczął manewr i szedł na czołowe z autem, które pojawiło się znikąd! Kierowca tira uratował komuś życie, mi dostarczył adrenaliny, ale nie byłem zły… po prostu zdałem sobie sprawę, że czasem ludzie proszą się o tragedię!
Ostatnie kilometry już po ciemku z wielka lampką mrugającą na kierownicy. Waliłem im po oczach ile się dało, aby wiedzieli, że mają z diabłem do czynienia!

Efekt dzisiejszego pedałowania – zacny! Bardzo przyjemna jazda, z lekko gorzkawym posmakiem na samym końcu. Cóż – generalnie jednak na plus wyjazd i znów mam zapas kilometrowy na kolejne dni. Przynajmniej częściowy. Nie wiadomo kiedy to zima postanowi nam przypierd….


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Do pracy 37 - Klasycznie i na wznak || 25.00km

Czwartek, 12 grudnia 2013 · Komcie(0)
Kategoria Do pracy!
Rano dojazd w ciemnościach, moja tylna lampeczka wyczerpała się i mruga tak dyskretnie, jakoby nie mrugała. Na obwodnicy dostałem toteż, siarczyście klaksonem od kolegi z za kółka. Niepocieszony był moją obecnością o 6:15 na pustej dwupasmówce w stronę przeciwną do Warszawy. Całe szczeście, że te klaksony mają, bo akurat ziewałem, to pewnie był w obowiązku mnie dobudzić. Fakt adrenalina mi strzeliła, bo fachowo budzik zapodał, z za pleców i bez zmiany pasa tuż obok mojego roweru w tzw martwej strefie. Zbliżyłem się do rowu niebezpiecznie blisko, bo tam już ekranów nie było, toteż poza pobudką miałem też troszkę jazdy na krawędzi.

Dziękuje Kierowco!

Przed samą pracą jak dojeżdżam muszę wykonać niebezpieczny skręt w lewo do siedziby firmy. Początkowo robiłem to klasycznie - ręka w lewo, wolne (bardzo wolne) zjeżdżanie do środka i szybka modlitwa do bogów, aby ten trzeci wyprzedzający mnie kierowca jednak zaprzestał manewru zanim mnie potrąci. Wreszcie oczekiwanie na osi jezdni aby mnie z przeciwka puścili (poranny szczyt w okolicy magazynów) i ponowna modlitwa aby ci z tyłu zaspani jadący do pracy, dostrzegli, że stoje na środku drogi i czekam na skręt w lewo.

ostatnio jednak opracowałem - mniej śmiercionośną (tak mi się zdawało) metodę. Zaraz za skrętem do firmy (na którym muszę skręcić i stoję na ulicy) jest przystanek a przed nim pasy. Jadę wiec na przystanek i skręcam na kawałek chodnika i na pasy. Robię nawrót na chodniku i ustawiam się prostopadle na pasach by przejść na druga stronę. Oczekuje na przepuszczenie mnie przez sznurki aut jadących porannych korporacyjnych szczurów. Zaletą jest to, że ma pełną widoczność na oba kierunki aut jadących (wcześniej nie widziałem co było za mną).

Dziś po raz kolejny wykonuje manewr i czekam na pasach. Jadą, jadą, jadą, jadą, jadą... dwie minuty później znów jadą, nic nie zmienia się. Kiedy dosłownie przepuściłem prawie 50 aut drgnąłem lekko przyswajając się do pasów, aby kierowcom zasygnalizować, że jednak przepuszczenie jednego pieszo - rowerzysty, na pasach, nie opóźni ich dotarcia do pracy w znaczący sposób.
Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki kierowca pierwszy zwalnia i (naprawdę bez wymuszenia) puszcza mnie dodatkowo dając mi znak światłami, że mogę iść. Ba on mnie nawet ręką zachęca do przejścia. No to idę idę, ale podkusiło mnie aby się w prawo spojrzeć. Pan w busie wiozącym coś na pace jedzie, jedzie, jedzie, a jechał z daleka, toteż widziałem jak jedzie i on widział mnie. Gdy więc doszedłem już do osi jezdni byłem prawie pewien, że to przelotowy był bus, bo tylko mi przeleciał przed kołem przednim (byłem już po drugiej stronie podwójnej ciągłej na pasach). Facet mnie widział, widział, że idę bo uciekał ode mnie prawie do krawężnika o który przytarł kołami gdy minął pasy. Trzeba wam bowiem wiedzieć, że krawęźnik to tam ma z 15-20 cm. Na oko z 40km/h to miał gdy mnie "mijał" na przejściu, za pasami zahamował w sposób niejednostajny i zdecydowanie przyspieszony. Zdaje się, że nawet chciał ze mną rozmawiać, ale oddaliłem się dostojnie w kierunku firmy toteż odjechał - uprzednio oceniając stan swoich prawych felg w busie. Ciekawe o czym chciał rozmawiać? Hmm? O nowej geometrii jego busa transportera?

I co? gdybym sobie szedł do końca dziarsko - jako ten śmiały pieszy - pewnie, pisali by dziś coś na TVN Warszawa, że rowerzysta, że potrącony, że na pasach i że było pochmurno.

W pracy - co to się działo, to ciężko opisać. Dawali mi dziś tyle sprzecznych poleceń, że równie dobrze mógłbym dziś napisać, że niebawem będę specjalistą od wszystkiego. Ulubione powiedzenia szefostwa?
"nie wiem jak ale ma to być zrobione"

Ulubiony dialog z klientem?
"proszę mi podać adres mailowy"
"www.firma kowalskiego.pl - niech pan wyślę na ten mail ofertę"

Dobranoc!


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,