Wpisy archiwalne Lipiec, 2013, strona 2 | Księgowy
Wpisy archiwalne w miesiącu

Lipiec, 2013

Dystans całkowity:1542.04 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:b.d.
Średnia prędkość:b.d.
Liczba aktywności:36
Średnio na aktywność:42.83 km
Więcej statystyk

Miastowy rowerzysta! || 18.08km

Wtorek, 23 lipca 2013 · Komcie(0)
Kategoria Pojeżdżawki
Czy wy też czasem taki dzień macie, że dużo się nalatacie a nic nie pozałatwiacie? Ja właśnie tak swój dzień rozpocząłem. Najpierw żmudnie wypełniałem rano kartę bezrobotnego i szukałem papierów w domu potwierdzających moje umiejętności. Nie mogłem przez to jechać z Agnieszką do pracy.

W całym tym zakręceniu bezrobotnego i pakowaniu się - czułem już, że krwi mi napsują w Urzędzie Pracy. (U.P - Usiądź Poczekaj) Pojechałem jednak w końcu realizować plan na dziś. Był oczywiście pod wiatr, bo nie może być w plecy, no to bujałem się ze skwaszoną miną już podwójnie (UP+ wiatr) jak się doturlałem skwasiłem się po raz trzeci - nie zabrałem zapinki. No nic tylko sobie w Łeb palnąć.

Pojechałem więc na Piaski zostawić rodzicom pewne dane w domu a potem ruszyłem na miasto. Jadąc przez osiedle miałem na dzieje, że nic mi z głowy nie wyleci i wszystko się uda, jednak nie! Pojechałem do Agnieszki po rower, miałem jej bowiem skrócić rurę sterową od amora i załatwić, nabicie gwiazdki. Oczywiście żaden z dwóch sklepów w Legionowie nie może zrobić tego od ręki. Rower zostawić może na jutro będzie zrobiony. W końcu udało mi się wynegocjować, że przyjadę rano zaraz po otwarciu i Mateusz mi to zrobi jeszcze zanim się dzień zacznie.

Wracam więc do Agnieszki a po drodze spotykam koleżankę z Liceum - odprowadzam ją na dworzec i pomagam kupić bilet. Chwilę gadamy a potem wracam na ulicę. DO Agi wpadam jak po ogień, zmieniam rower na swój i wyjeżdżam, bo w Agencji są ludzie a nawet mała kolejka.

W ten oto sposób trafiam do domu, gdzie okazuje się, że miałem kupić jeszcze pieczywo o czym na śmierć zapomniałem.

Jak widać - bardzo efektywny dzień;/


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Toksycznie się czuje - zaiste toksycznie! || 11.01km

Poniedziałek, 22 lipca 2013 · Komcie(8)
Dzień minął dziś w lekkim maraźmie. Przez większość czasu wsłuchiwałem się, po raz kolejny, w trzecią część trylogii Suzanne Collins - Kosogłos.



Ustalałem też dziś z Radkiem szczegóły wyjazdu w okolice Torunia. Dyskusje trwają, ale konsensus gmin - powoli wyciągamy. Trochę mi; trochę jemu i jakoś dojedziemy.



Dzień kończę już na rowerowo. Najpierw przychodzi nowiutki amortyzator powietrzny dla Agnieszki. Nareszcie, mam nadzieje, moja lekka pchełka będzie miała porządny reagujący na jej masę, sztuciec. Wszystkie poprzednie sprężynowe nie nadawały się, bo poza utrzymywaniem geometrii, wielkiej funkcji amortyzacyjnej, nie pełniły.

Drugi etap, to wyjazd na rowerze pętlą przez miasto. Najpierw jadę do Kancelarii w Jabłonnie odebrać zapowiedzi. (O całej kościelnej maszynie biurokracji mógłbym wam tu elaborat napisać). Teraz byłem tylko po gotowy dokument, ale zanim doszedłem do drzwi - po tym jak się pożegnałem, już ksiądz otwierał kopertę z ofiarą. Ciekawski taki - :D Czy mu aby gazet nie napchałem. Uśmiechnąłem się pod nosem i poszedłem.

Do Agnieszki przybywam o czasie i razem już we dwójkę, jedziemy na zakupy - trzeba upolować jakiś wypasiony garnitur dla mnie. W końcu - mam być mężem nie? To i wyglądać muszę. W jednym sklepie nic nie przyciąga wzroku, niby Vistula, ale ceny iście wyfiuzdane a jakość, no cóż - tyle, że czarne materiałowe.

Dopiero u Recmanna spotykamy fajną dziewczynę z obsługi. Najpierw ku naszemu zaskoczeniu, pozwala nam wprowadzić rowery do sklepu. Szok to dla nas ogromny, bo sklep ma gresy na podłodze a dookoła wiszą graniaki za ładne tysiące. Nie protestuje jednak. Jednośladu nie ma do czego przypiąć a nie chce co chwila patrzeć przez okno. W dodatku to główna ulica i jakoś tak po prostu mi miło, że mnie ktoś potraktował jak człowieka widząc moją narastającą potrzebę bycia blisko roweru.

Gdy już maszyny są bezpieczne, możemy się rozglądać, przymierzać i kupować. Rozbawia mnie facet wchodzący i kupujący różową koszule i różowy krawat. Zalatuje takim no eee... pedałem. Dziewczyna dwoi się i troi aby mu doradzić, a on nie może się zdecydować. Bo tu mu odstaje, tu mu za ciasny kołnierzyk. W końcu dzwoni do jakiegoś "Karola", że on też się spóźni na imprezę bo szuka koszuli i długo w przebieralni zasłonięty przez telefon opowiada jak to koszula mu się dobrze komponowała z garniturem (brał marynarkę do przymierzenia aby zobaczyć czy sie z koszulą komponuje). Mało nie pękamy ze śmiechu a dziewczyna wraca do nas obsługiwać nas. Również jest rozbawiona klientem.

Najważniejsze, że kupił i sobie poszedł.

My załatwiamy sprawę i garnitur już mam. Koszule i krawat będę miał w czwartek, czyli będę gangster na maxa. W sumie dla mnie kupowanie graniaka, to wejść - powiedzieć "ten poproszę" i wyjść. Kobiety jednak przechodzą ten rytuał inaczej i dla nich kupowanie garnituru to całkiem inne podejście.

Ostatni etap to odwiedziny w CCC w poszukiwaniu pantofli. Niestety mam juz przesyt zakupów. Zobaczyłem całą masę tych la-chonów co to na zakupy chodzą nie kupić a iść i żeby pooglądać buciki, po-przymierzać i zobaczyć jak zajebiście w nich wyglądają - ha a nawet niektóre idą aby sobie zdjęcia zrobić w lanserskich butach.

Wracam do domu przełożyć Agnieszce amortyzator i na pyszne pierogi z mięsem.


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Leśna wycieczka || 41.44km

Niedziela, 21 lipca 2013 · Komcie(1)
Kategoria Pojeżdżawki
Dzień od rana toczy się leniwie. Jest to pierwsza niedziela od powrotu, którą aga ma w całości dla siebie. Zaraz po przylocie do Polski musiała iść do pracy a w sobotę pracowała do 13. Korzystamy więc z wolnego dnia. Sprzątamy, odkurzamy i odpoczywamy. Wreszcie decydujemy się na wycieczkę. W planie głównie szutry i piaski, bo nie chce nam się jakoś pedałować oponami po asfalcie.

uderzamy na rower dopiero po 13 ze sporym hakiem. Jedzie się nijak. Na asfalcie jakoś tak niby ok, ale nie ma powera. Mimo to średnia 20 wzwyż. Wjazd do szutrówki to najpierw Wiadukt nad torami w Chotomowie a później droga po bruku. Agnieszka nie chce przy torach jechać, i domaga się jakiejś leśnej dróżki. Skręcamy więc i po obiecującym asfaltowym urokliwym początku utykamy w lesie a singiel-track szybko wiotczeje aż wreszcie ledwo widoczny jest pomiędzy gałązkami. Przedzieramy się przez las, potem jakieś tuje i iglaste i wreszcie rezygnujemy wracając na szuter przy torach.

Słońce praży niemiłosiernie. Mamy pod wiatr, i jedzie się ciężko. Pedałujemy chwilę po piasku w którym trochę się zakopujemy i wreszcie pada decyzja - lub jak kto woli zostaje wyrażona dezaprobata Agnieszki. Otóż stwierdza ona poirytowana, że nie będzie jechała wzdłuż torów w takim upale i po piasku, że w las to ona myślała, że w las i że generalnie chce zmienić trasę.

Przeprawiamy sie więc, wedle życzenia przez tory. Samo wykonanie jest o wiele trudniejsze niż wydane wcześniej polecenie. Z jednej bowiem strony na nasyp wejśc łatwo z drugiej, zaś czeka nas bardzo głęboki rów i ostre 60% podejście pod miękką trawę. Takie rozwiązanie pewnie skutecznie uniemożliwia zwierzętom przeskakiwanie przez torowisko, nam jak się okazało także nie pomaga.

Po drugiej stronie lasu trafiamy na w cale nie lepsza drogę. Lądujemy w rowie przeciw pożarowym wykopanym jakimś ciężkim sprzętem w ściółce. Nie przypomina on w zasadzie drogi, gdyby nie to, że widać ślady kół od ciągnika. Ruszam więc na poszukiwanie lepszej drogi. Agnieszka - jeszcze lekko najeżona czeka na rezultat. Wiem, że tu powinna być droga równoległa do torów, ale nie widać jej z p.poż więc robię eksplorację na pieszo. Ledwie nie ujdę 100m a wpadam w pajęczynę. Masakra, zapomniałem, że to lato i że teraz między drzewami są takie pułapki. Nienawidzę, wpaść tak w pajęczynę na twarzy i to dość gęstą.
Zaskoczenie spotkaniem z siecią jest tak duże , że macham rękami i dziwnie odskakuje do tyłu. Już z oddali słyszę śmiech Agnieszki.
Kurcze upaćkałem się w tym gównie, ale przynajmniej Aga już nie jest zła. Plus dla mnie! poszukiwanie drogi w efekcie zakończone sukcesem i po przetariu sie przez te same slady co ja Agnieszka - tym razem przezornie wyposażona w kijek do pajęczyn. Prowadzi rower roześmiana i macha nim dumna z opracowania lepszej metody przełajowej.

Leśna droga tym razem jest lepsza, choć jak to na Mazowszu, nadal są wydmy i piaski. Grube opony i zapas Islandzkich sił powoduje, że bez kłopotu pokonujemy te bezdroża. Szlak wije się to w lewo to w prawo. Robimy sobie kilka postojów na łyczek picia. Nigdzie nam się nie spieszy, las my i... piaseczek. Nie liczą się tu wielkie dystanse tylko przebywanie razem!

Szuterek się kończy i wpadamy na kostkę dauna/bauma. Ech teraz wszystko wyłożone tym czymś. Za granicą jest to tak mało popularne a u nas cała osiedlowa droga z tego "pryczącego" kostkowca. Jedzie się ok, bo twardo, ale to takie jakieś ... no sam nie wiem.
Przerwa w sklepie. Kilka rowerów stoi, obok w cieniu siedzi kilka kolesi o barach jak wielki wór mąki. Obok rowery jeden to pomarańczowy Specjlalizzed. Szok, skąd dresiwko stać na taki sprzęt? Osprzęt nie powala, ale samo to, że to spec a nie jakaś merida na pseudo tarczach - robi na mnie wrażenie.

Jemy jakieś dwa duże rożki i ruszamy w drogę. Specjaliści od pakowania ruszają za nami. Potem nawet wyprzedzają. Na jednej z dróżek coś tam krzyczą do nas:
"ej cykliśi k*wa, ha ha ha"
Nie reagujemy ale kiedy jedziemy na wał nad Narew i ruszają za nami w odległości kilkunastu metrów. Decydujemy się zrobić nawrót i pojechać asfaltem. Nie wiem co to za trzy typki a są wakacje a oni nie pili coli pod sklepem tylko piwsko jakieś.
Polska wakacyjna szara (a w sumie biała bo mieli białe koszulki) rzeczywistość nas dopada. Nie czuje się tu bezpiecznie. W tamtych troje wygląda jak trójka dobrych pseudo kiboli od wyrywania krzesełek.

Tranzytem więc pedałujemy do rondek przy Legionowie a przed samym miastem skręcamy na około 4 km szuter. Droga fajna szeroka, z twardego szutru. jedzie się przyzwoicie. Czasem na słońcu czasem w cieniu drzew. Ilość rowerzystów powala. Na tym odcinku spotykamy w obie strony coś około 20 jednośladów.
W Legionowie zaskakuje nas daleko posunięta budowa tunelu, który już jest "przebity pod torami".

Prześlizgujemy się przez miasto i wracamy do Jabłonny.

Droga fajna, mimo, niesnasek z lasem;)


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Toczę się życiem po bruku. || 19.87km

Sobota, 20 lipca 2013 · Komcie(1)
Powietrze roznosi przyjemny zapach z pobliskiego sklepu spożywczego. Czuć woń świeżego pieczywa. Słychać jak jakiś człowiek przesuwa skrzynki z chlebem po chodniku. Przeciągam się na łóżku i uchylam powieki. Dookoła mnie jest już widno... całkiem widno. Dzień nadszedł bardzo nieoczekiwanie, zaledwie kładłem sie spać a już poranek.
Poprzedniego wieczoru siedziałem długo przy laptopie i słaniając się na nogach ledwo dobrnąłem do łóżka.
Ostatnio znów często tak się zapominam. To straszne, że poświęcam tyle czasu elektronice. Czy to moje drugie uzależnienie? - myślę w głowie. - Nie chyba raczej nie.

Ostatnio, wróciłem do rzeczywistości po wyprawie i znów dopadło mnie to dziwne uczucie bezsensu. Po tylu dniach w podróży, gdy każdy był jakimś celem, i miał w sobie misję, te dni teraz są takie - szare. Jedynie zbliżające się wesele i liczne przygotowania do neigo powoli mnie w jakiś rytm wbijają. To chyba to trzyma mnie w pionie - pojawia się bowiem znów ten sam znany skądinąd motyw. Braku pracy.

Troszkę o ciarki na plecach przyprawia mnie myśl, że po ślubie znów będzie pustka, użeranie się z urzędem pracy, walka o swoje racje na rynku i bezsensowne masy ogłoszeń na które zaaplikuje i które pozostaną bez odzewu.
Będę miał żonę, mam mieszkanie a nadal nie mam pracy... trochę frustrujące.

Praktyki w PIG też z każdym dniem i miesiącem zdają się być coraz bardziej bezcelowe. Miejsca dla mnie w instytucie nie ma i raczej nie będzie. Cała masa praktykantów spokojnie wyrabia etat a nawet kilka etatów, które zająłby normalny pracownik. Pracodawca szybko zrozumiał, że nie potrzeba mu ktoś więcej poza stałą starą ekipą bo pozostałe rzeczy bez kłopotu zrobią studenci, mający jak ja nadzieje, że znajdą tu pracę.

Patrzę na ulicę, za oknem w autobusie gromada ludzi dawno już po śniadaniach, mknie aby zarobić coś dla swoich rodzin. Wsiadam na siodełko i z Agnieszką mkniemy osiedlową uliczką aby po kilku kilometrach skryć się w gąszczu wielkich traw. Obszar przez nas określany jako pustki - po wyprawie zdobył nowe miano Interioru. Te wielkie pola nieużytków pewnie jeszcze tylko przez kilka lat będą tętniły bujna zielenią. Z czasem powstaną tu bloki, sklepy i domy. Dzikie śliwki wytną a wielkie dzikie kwiaty zostaną usunięte przez ciężki sprzęt podczas budowy. Świat pójdzie do przodu... czy ja ruszę razem z nim?

Czas pokaże.


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Ludzie, Księgowy się żeni! || 0.10km

Sobota, 20 lipca 2013 · Komcie(4)
Kategoria Pojeżdżawki

Hej, jako, że dokładnie 15 sierpnia będę brał ślub z moją ukochaną Agnieszką chciałbym was, moich czytelników zaprosić do wspólnego spędzenia z nami tego dnia.


Jeśli, ktoś z was będzie czuł potrzebę, lub zwyczajnie zechce odwiedzić nas w kościele i zrobić nam rowerowy nalot pod świątynią podczas tej uroczystości serdecznie ZAPRASZAMY! I od siebie mogę dodać - nie krępujcie się!


A teraz z innej beczki!

Pomyślałem sobie, że należy jakoś symbolicznie rowerowo ogarnąć wieczór kawalerski. Pić i po klubach chodzić nie mam jakoś ochoty, więc wpadłem na pomysł, aby zrobić dłuższy dystans po mazurach.

Plan zakłada rowerowanie w weekend od soboty do niedzieli popołudniu 3-4 sierpnia.

trasa planowana.

Dojazd do Mławy kolejami mazowieckimi. Wyjazd 8:03 - w Mławie jesteśmy o 9:40 więc wtedy możemy ruszyć. Generalnie przychylam sie do motywu jazdy długodystansowej powyżej 200km, ale jeśli sił zbraknie chętnie prześpię się gdzieś w lesie na trawie;)

Zapraszam zainteresowanych na Oba wydarzenia!

!!!SERDECZNIE!!!


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Pośród szumu drzew. || 9.50km

Piątek, 19 lipca 2013 · Komcie(0)
Wyprowadzam rower z klatki. Ciche cykanie bębenka wybija z wolna rytm. Ciepły wiatr muska mój policzek. Poprawiam pasek od kasku na brodzie i wsuwam okulary na oczy. Świat zmienia się, ze zwykłego codziennego w cykliczny jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.

Delikatnie popycham kierownicę. Rower reaguje na mój ruch. Czuje go całym sobą i z wolna... unoszę się. Płynę, jakbym wznosił się nad ziemią. Nogi nie sięgają chodnika już a ja wolno przesuwam się do przodu. Zajmuję pozycję na siodełku i biorę głęboki oddech.
Mimo tak wielu kilometrów na swoim jednośladzie, nadal jeszcze gdzieś w głębi potrafię spijać przyjemność z jazdy.

Koła toczą się coraz szybciej a opony na łuku drogi szumią głośniej. Mocniej naciskam na pedały i kolejne podmuchy owiewają moje ciało. Uśmiecham się do idącej chodnikiem kobiety. Dziecko, które trzyma za rękę wskazuje na mnie rączką i roześmiane mówi coś do matki. Jest mi dobrze, unoszę dłoń i macham do nich. Szczebiotliwy śmiech tego szkraba słyszę jeszcze dlugo po tym jak ich mijam.

Ulice w wakacje wydają się być lepsze, bardziej spokojne. Auto jest o wiele mniej i jedzie się przez to spokojnie i lekko. Wreszcie koniec asfaltu, skręcam do lasu. Rowerowy szum opon zmienia się w szelest żwiru. W powietrzu czuć zapach sosnowych igieł. Owiewa mnie ich aromat. Zwalniam i redukuje bieg. teraz nie prędkość się liczy. Przesuwam się w lesie, jakbym płynął po wielkim zielonym jeziorze. Unoszę się pomiędzy listowiem i gałązkami aromatycznej sosny, jak ryba w wielkiej rafie koralowej.

W koronach drzew słychać śpiew ptaków. Wsłuchuje się, jednak nie potrafię rozpoznawać tych głosów. Chciałbym widzieć te małe ptaszki gdy tak trelą. Widzieć jak nabierają powietrza w swoje małe płucka i wydają te przepiękne dźwięki.

Opuszczam las i wracam do miasta. Minie jeszcze około 5 minut zanim, dotrę do celu. Poprawiam kask i ruszam dalej na spotkanie z metropolią...


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Warszawa i podskakujące jajko... || 38.19km

Piątek, 19 lipca 2013 · Komcie(1)
Kategoria Na uczelnie
Dzień budzi mnie leniwie. Słońce jest już wysoko, kiedy otwieram oczy i widzę Agnieszkę krzątająca się po domu. Podnoszę się i ogarniam śniadanie. Nie wiedzieć czemu ten dzień sprawia, że jestem jakiś podenerwowany. Jak iskra czekająca na suchy chrust wybucha małe spięcie i poranek nie kończy się już tak cudownie jak się zaczął. Niedopowiedzenie ja niedopowiedzenie ona i w rezultacie wychodzę w milczeniu wcześniej z domu biorąc rower, aby nie zaogniać dalej sytuacji. W mp3 gra już Audiobook więc odcinam się od rzeczywistości i jade do Warszawy.

Przednie koło uparcie nadal nie chce się układać. Opona się wypacza i jakieś takie jajko się robi. Zdenerwowany tym faktem dodatkowo zajeżdżam na Luk-oil i spuszczam powietrze z dętki. Wcześniej dokładnie badam oponę, bo ta nierówna praca może być spowodowana podpruciem się opony. Nic całe szczęście nie widzę. Miętoszę więc gumę w rękach i pompuje stopniowo kompresorem. jest lepiej, dużo lepiej. Nie podskakuje już na kierownicy jak na muldzie. Czuć jednak jak delikatnie opona bije. Mam złe przeczucia, ale nie mam czasu ich teraz sprawdzać. Po prostu jestem zły. Jakiś taki najeżony w środku.

Pedałuje dalej. jest ciepło, ale wiatr boczny więc nie mknę z zawrotna prędkością. Ludzie po wyprawach często obserwują jak ich rowery nagle przeobrażają się w karbonowe maszyny, wydają się lekkie czy po prostu ich kondycja wyrywa asfalt. U mnie tak nie ma. Jedzie się fakt szybciej, ale żeby mi rower ganiał po mieście sam i był super lekki, tego nie zauważam.
Zauważam, a raczej odczuwam, jednak fakt iż coś w nodze nadal pobolewa. Kontuzja z ostatnich dni wyprawy na Islandię widać jeszcze w głębi czai się pod skórą. Kiedy docieram do Mostu Północnego skręcam na szuterek. Nie mam ochoty jechać Jagiellońską i wybieram teren.

Fajnie, ciepło i troszkę szumią kółka na piaseczku. Dobrze mi sie jedzie. Odpoczywam. Na Jagiellońską docieram i załatwiam to co mam załatwić, a potem robie nawrót przez most Gdański. Wracam druga stroną Wisły bo odwiedzam sklep turystyczny kolo portu jachtowego, gdzie kupuje paski do crosso, co to się pourywały prze 7 lat użytkowania sakw. W sklepie tłok, pani jedna obsługuje, więc czekam. Jakaś inna klientka chce fakturę a potem stwierdza, że nie ma nipu i znów chce paragon. To nic, nadal stoję spokojnie jakiś taki wytłumiony na reakcje. W środku pośród półek widzę ładną rowerzystkę. Przynajmniej ona oko cieszy. Jej delikatne rysy twarzy i ciemne oczy a jednocześnie brak typowego ubioru pro jakoś tak fajnie harmonizują.

Opuszczam wreszcie sklep z hakami crosso i dalej już na spokojnie. Niestety, bateria w mp3 pada i reszta drogi jadę w ciszy. Słońce przyświeca a mi jedzie się zacnie. Bawi mnie buczenie opon na zakrętach pochylam rower aby szum był głośniejszy. Nie wiem jak i kiedy ale docieram do mostu Północnego. Mozolna ścianka wjazdu na ścieżkę i dynamiczny pęd z wiatrem w dół mostu.

Szkoda, że nie wybrałem trasy wałem wiślanym. Przedzieram się po dołkach i pseudo chodnikach ul Modlińskiej i wreszcie docieram do domu. Złość i irytacja jakoś się rozeszły, pozostaje jedynie niesmak poranka, że tak się jakoś z Agą spięliśmy. Cóż - życie czasem takie zwarcie się zdarza i człowiek nie wiem skąd ono sie bierze.


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Galeria pełna z wyjazdu na Islandię. || 9.50km

Czwartek, 18 lipca 2013 · Komcie(2)
Mam nadzieje, że dotrwaliście do końca opisu i że okazał się zjadliwy. Nie mogę pow wyprawie nie napisać nic. Tyle w głowie siedzi, że muszę to gdzieś wylać z siebie, abym czuł się spełniony. Tak też zrobiłem.

galeria


Tak - zgadza się, jest to podróż przedślubna. My jesteśmy oryginalni:) Po ślubie coś jeszcze sobie wymyślimy - możecie być pewni!


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,