Wpisy archiwalne Czerwiec, 2015, strona 2 | Księgowy
Wpisy archiwalne w miesiącu

Czerwiec, 2015

Dystans całkowity:1331.06 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:b.d.
Średnia prędkość:b.d.
Liczba aktywności:21
Średnio na aktywność:63.38 km
Więcej statystyk

Maraton Podróżnika 2015 || 300.00km

Niedziela, 14 czerwca 2015 · Komcie(16)
Od początku tego roku, nastawiałem się na wielkie wydarzenie, które już rok wcześniej zaowocowało fajnymi przygodami. Maraton podróżnika, powstał niedawno, a jego popularność i klimat, stały się tak bardzo dla mnie odpowiednie, że postanowiłem wystartować po raz kolejny.
Ten maraton, to głównie ludzie. Nie jest to jednak grupa wycieniowanych ultralajtowców, robiących strefy, idących po zmianach. Tegoroczna edycja pokazała prawdziwy charakter maratonowo-podróżniczej tułaczki.

Historia kołem się toczy.
Ciężko opisać przygotowania do samego startu. Zmiana pracy, bardzo mi pomogła odciążyć głowę od problemów, jednak zmiana ilości obowiązków i odległość sprawiły, że na „rower na luzie” miałem mnało czasu. Dzień w dzień jednak pedałowałem do pracy. Od Lutego nieomal codziennie, bez znaczących przerw jeździłem po prawie 30km dziennie. Wolno szybko średnio? Trudno powiedzieć jak. Moje dojazdy do pracy przeżywały okresy wzlotów i upadków. Wiosennie szło dobrze, później w maju/czerwcu złapał mnie kryzys aż wreszcie tuż przed maratonem udało mi się wyleczyć niemoc i wrócić „na koła”.

Pierwszym sprawdzianem przed maratonem była Kaszubska wyprawka długodystansowa w kwietniu. Nie ukończyłem jej i to dało mi bardzo dużo do myślenia. Wniosków nasuwało się wiele i bardzo poważnie rozważałem opcje wycofania się ze startu w czerwcu. Przede wszystkim ostre ścianki na Kaszubach, pokazały, że góry to zdecydowanie nie moja mocna strona, poza tym, same dojazdy nie poprawiały mojej kondycji na tyle by móc trzasnąć sobie 300km ot tak. Trzeba było przemodelować przygotowania.
Niestety, udało mi się w sumie dwa razy zorganizować wspólne jeżdżenie na podjazdy w celach typowo treningowych. Nie wiem na ile to pomogło, zdecydowanie jednak to nie był mój styl. Treningi, „robienie” górek na siłę to nie jest to co lubię. Pomysł więc upadł, i w sumie tyle było z „treningów”.
Od Kaszubskiej wyprawki, moim największym przejazdem było 105 kilometrów z Agnieszką w czerwcu. Jak więc udalo się to wszystko upchnąć w ciało i dać temu siłę by przejechać te 4000m przewyższeń?

Czysty umysł… lekka głowa

Sposób, udało się znaleźć przypadkowo. Wpakowałem sobie do Glowy, że to nie maraton, nie rywalizacja, a wyjazd towarzyski, tylko na 300km. Obliczenia pokazały, że średnia potrzebna do przejechania nie jest ekstremalna i w moim zasięgu. Zasadę numer jeden udało się więc wprowadzić w życie – Pusta, czysta głowa. Przestałem się zamartwiać, „jak to będzie”, „czy dam radę” i „jej jakie to są wysokie góry”. Po prostu wsiadłem i pojechałem.

Lider.
Liderem grupy zostałem w sumie z nominacji niż z wyboru, ale powiem wam, że to było miłe. Dawało to poczucie zaufania jakim mnie obdarzono (plus do morale) i przyjemnie połechtało ego. Bycie liderem sprowadzało się do przeprowadzenia grupy osób przez Kraków. Dalej za Wieliczką odbywał się start ostry.
Moim zdaniem takie rozwiązanie w tych warunkach wypadło idealnie. Przede wszystkim w wielkim mieście, grupy jechały sprawnie, wspólnie i nie blokowały połowy miasta. Nikt nie zostawał na światłach, nie musiał potem na wariata doganiać grupy. Dodatkowo początek, pozwolił na dobre rozgrzanie się przed górkami i rozruszanie nóg.

Po zebraniu wszystkich formalności jako grupa czwarta ruszamy 8:09. Jedziemy wolno, trzymając się razem. W Krakowie troszkę mi elektrony dwa się wyrywają na przód, ale suma summarum udaje się przejechać bez większych scen przez miasto. Decyduje na drogach dwupasmowych ustawić grupkę dwójkami, by zajmować cały jeden pas, przynosi to założony efekt, bo auta nas wyprzedzają sąsiednim. Nikt nie trąbi, nikt się nie denerwuje… Tylko raz pewna obywatelka, prosi nas przez szybę na światłach abyśmy zjechali na ścieżkę rowerową. Bez ceregieli nie korzystamy z podpowiedzi:)

Start ostry...

Na punkcie zbornym doganiamy grupę numer 3 i życząc im wszystkiego dobrego, odprawiamy ich na 500. Sami ogarniamy się w cieniu i korzystająć z chwili wytchnienia, reorganizujemy. Słońce przez cały czas pali żarem z nieba. Dojazd na start ostry już kosztowało nas wiele sił. Na niebie nie ma ani jednej chmurki, a wiatru nie czuć.
Gdy tylko dociera grupa piąta, zarządzam komunikat do startu. Nie chcę za długo się kitrasić i przeczekiwać. Moja rola jako lidera się skończyła. Od tej chwili każdy jest samoistną cząsteczką która decyduje do jakiego atomu się przyłączy. Czuje się niezmęczony, więc idąc za ciosem ruszam. Razem ze mną startuje kilka osób. Rusza Żubr, Tater i Hans. Inni widząc, że zdeklasowany lider rusza, także się szybko zbierają i nie mija kilka kilometrów jak znów jedziemy wspólnie. Nie jest to już ta sama zorganizowana 13 osobowa stawka, ale uzbierałem stadko 5-6 osób, które później mieszając się sporadycznie z innymi, jechało równo prawie do końca.
Opis trasy, byłby bardzo nudny, gdybym co chwila opisywał wam, że „tu zaczynał się podjazd”. Role lidera w grupie przejął Tater i Żubr. Obeznani z górami i okolicami, podpowiadali nam czego możemy się spodziewać na jakim odcinku. Mój spisany cue sheet zamocowany do ramy, nie był bardzo precyzyjny:
„ostra i ciężka” „mała ostra hopa” „długa ciężka raczej płaska”
Chłopaki dawali nam sporo więcej info o podjazdach i ich stopniu trudności, co w znaczący sposób pozwoliło na uniknięcie niespodzianek typu : nie mam wody. Czasem miałem im za złe, że tak dobrze znają te rejony, bo wolałbym aby w kwesti stromizny się mylili choć raz… - niestety. Ich strzały zawsze były celne.
Moja obserwacja z trasy była taka, że najtrudniejsze było pierwsze 100-120 kilometrów. To zarówno dla dystansu 300 jak i 500 była chwila prawdy. Albo ktoś pokonał upał i znalazł na niego metodę, albo wycofywał się. U mnie było podobnie. Żar lał się z nieba a ja z każdym kilometrem czułem się gorzej. Stawanie w cieniu, nie pomagalo tak jak bym tego chciał. Piłem hektolitry płynów, ale nie dawały one ukojenia. Kupowane zimne z sklepach momentalnie w bidonach robiły się jak zupa. Piło się je więc, z musu, niż w poszukiwaniu ulgi dla kapcia jaki panował w ustach.

Kryzys cieplny pojawił się na ściance w Rdzawce(a w zasadzie tuż przed nią). Tam, zanim jeszcze zaczął się konkretny podjazd, miałem chwilę zwątpienia i naprawdę rozważałem wycofanie się. Glowa pulsowała od żaru, twarz piekła od slońca, od soli, od wysuszenia. Ręce i uda, tak rozgrzane, że po prostu zdjął bym skórę… sposób znalazłem dzięki pomocy kolegi, który powiedział, abym założył hustę na lewą stronę. To zaizolowało mi głowę od słońca, bo husta od lewej była jasna, biała. Gdy dodatkowo zmoczyłem hustę, ulga dla głowy była przeogromna. Zmoczenie ramion i ud, i stóp… to był strzał w dziesiątkę.
Sposobem na upał było regularne co jakiś czas picie, i schładzanie ciała w cieniu poprzez polewanie wodą. Brałem wodę z źródełek w ściankach gór, z cieków melioracyjnych… po prostu gdy czułem, że znów mi gorzej, stawałem w cieniu łapałem oddech i polewałem przegrzane mięśnie i ubrania wodą.

Rdzawkę jadę… ale w końcu muszę zejść. Za mało biegów na 20% ściankę a do tego jej kulminacja była na otwartej przestrzeni więc, w pełnym słońcu. Udało się jednak dotrzeć na szczyt i zaliczyć PK 1 (16:05)
Na punkcie zbiera się grupka Księgowego i dojeżdżają strzępki grupy piątej. Jem, chłodzę się, gadam i szukam sposobu na atakujące skurcze. Dobrze robi mi zjedzenie kilku kanapek i kapiel w kranówie w wc stacji benzynowej. Pociesza myśl, że to już 16 i , że „zaraz zrobi się chłodniej”. Co prawda rzeczywiście wolno spada temperatura, ale już nie 41 na słońcu a solidne 36, więc jest progres.
Z PK1 wyjeżdżamy już strzępkami. Ja z Kahą i żubrem, ruszam zaraz po Tatrze i jego mikro ekipie. W składzie trzy-osobowym jedziemy sporą część pozostałej trasy. Kasia, naprawdę świetnie daje sobie radę i reprezentując ligę kobiet na dystansie 300, trzaska każdy podjazd bez zsiadania z roweru!

Na Podjazd w Krowiarkach wjeżdżam z Żubrem. Kasia zostaje w tyle. Jedzie mi się na tyle dobrze, że odłączam się od Żubra i atakuję grupę Tatra. Udaje mi się dotrzeć na szczyt bardzo sprawnie. Tater, nawet żartuje, że do tej pory oszukiwałem ze swoją formą. Fakt jest jednak faktem. Długie mozolne podjazdy idą mi zdecydowanie lepiej niż sztywne 20% ścianki.
Na przełączy Krowiarki, dołącza do nas Żubr, który był za nami. W akompaniamęcie całej masy owadów, puszczamy się zjazdem w dół do Zawoi. Droga początkowo dobra, szybko zmienia się w dziurawkę i trzeba mocno uważać, aby nie wrąbać się w dziurę jakąś. Na podstawie ilości łat można by tam przeprowadzić geochronologie asfaltu i przeprowadzić badania nad erozyjnością podłoża asfaltowego:)

W Zawoi jemy pierogi. Popas dobrze robi bo zaczyna się zmierzch i przed nami jazda nocna. Jest sporo chłodniej niż za dnia, ale i tak ponad 17 stopni. Przez całą noc niezmiennie pociłem się na podjazdach i marzlem na zjazdach. Trudno powiedzieć co było lepsze. Z pierogów ruszam za grupą i szybko złączam się z Żubrem i Kahą. Po małych perturbacjach na podjeździe zostajemy tylko z żubrem i długi zjazd w dół do Makowa Podhalańskiego jedziemy we dwóch. Noc w pełni, sobotnie imprezy trwają a my jedziemy i nie ma końca tej jeździe. W Makowie spotykamy Tatra i jego podgrupę. Zamieniamy kilka słów na rynku po czym, ruszają na podjazd. My z Żubrem jeszcze chwilkę siedzimy, ale w końcu postanawiamy też jechać dalej, bo rynek wypełniają rozbawione i rozkrzyczane typki. Na siodełku bezpieczniej.

Na podjeździe na „Golgotę” tuż za Makowem, Żubr mi odjeżdża. A w zasadzie to ja czuje spadek mocy. Najpierw troszkę idę, a w końcu się zatrzymuje. Mam kłopoty z żołądkiem. Kryzys leczę podczas gdy kolega wspina się dalej. (spotkam go dopiero na mecie)
W oczekiwaniu na poprawę sytuacji dojeżdża do mnie Kaha. Od tej pory jadąc we dwoje tułamy się razem. Spędzam noc w towarzystwie co pozwala przetrwać trudności z poranka, no i jet po prostu fajnie z kimś pogadać o marnościach świata.
Na jednym z postojów na kanapkę, chyba 35km przed metą, dojeżdża do nas Goofy. Od tej pory trzyosobowa grupa napiera dalej.
Metę osiągamy we trójkę o 4:45.











Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

KOMUNIKAT || 60.00km

Czwartek, 11 czerwca 2015 · Komcie(1)
Zalatany jestem przed maratonem i gubię dni... Musze wrzucić bo mi sie nie zgadza:) Jest to jednak okazja aby zakomunikowac wam, gdzie można sledzić jutro moje poczynania. Spływać będą tu komunikaty pisane przeze mnie z telefonu.  Można będzie wyczyctać ile km mam za sobą oraz jak mi idzie na trasie. 

RELACJA ON LINE

Możecie także śledzić innych zawodników i przebieg całego maratonu;

RELACJA CAŁA

www.mrdp.pl




Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Przedmaratonowo do pracy || 35.00km

Czwartek, 11 czerwca 2015 · Komcie(0)
Kategoria Do pracy!
Dzień przed maratonem. Do pracy pojechałem rano przez Wieliszew. Chłodno z ranka, ale szybko się ogrzewalo powietrze. W robocie sporo duperelek do zrobienia i kilka potencjalnych żyć do ocalenia. Dziś uświadamiałem pani, że rower na którym jeździ ma widelec na lewą stronę! <lol> Wyglądało to nie tylko dziwacznie, ale rower z fotelikiem dziecięcym - o zgrozo - musiał byc jeszcze bardziej niestabilny. 

Składałem do kupy to co sie popsuło, dokręcałem i doradzałem. W sumie dzień naprawdę aktywny! Dodatkowo szybki kurs na osiedle Glogi w celu oceny serwisowej dwóch rowerów. Nadają się do serwisu, pani przyjedzie... niestety, nie mogłem zabrać na plecy jednego z nich. 


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Do pracy - dzień wypadków, upadków i przypadków. || 30.00km

Poniedziałek, 8 czerwca 2015 · Komcie(2)
Dziś był pierwszy dzień po długim weekendzie. Jak się spodziewałem sporo rowerów wpadnie na serwis, ale nie sądziłem, że ich przyczyną serwisowania będzie właśnie to co było. 

Pierwszy rower został zdmuchnięty z bagażnika dachowego, bo pan nie zdemontował fotelika dziecięcego. Rower wyrwało z mocowania dachowego i poleciał do tyłu. Jakimś cudem, nie doznał wielkich uszkodzeń. Koła są pokrzywione i połamane błotniki, prawdopodobnie tylne kolo pójdzie do wymiany. Impakt przejął bagaznik a nawet hak od przerzutki wygląda na prosty. 

Drugi rower, to "Gienek", jakiś tam retro szosowy rower, który robiliśmy jakiś miesiąc temu. Napracowaliśmy się nad nim i jeździł jak marzenie, niestety dziś wrócił na serwis z pekniętą ramą. Puściła nad lutowaniem. Nie sądziłem, że szosowe stalowe rowery pękają w taki sposób. Cóż, rower do rozerbania i rower idzie do spawania, nie wiem na ile to pomoże, ale może pomoże;) 

Trzeci rower, znów ofiara bagaznika rowerowego - tym razem tego na hak... Nie wiem jak rower spadł z bagaznika, ale chyba nie całkiem,bo scentrowało się tylkno tylne koło. Scentrowało? Scentrowało to mało powiedziane, to koło przypomina wstęgę Mobiusa. Szprychy niby jeszcze są, ale kółko nawet się nie kręci w ramie. 


Czwarty rower to karbonowy Kross, w którym wyrwało się mocowanie od koszyka na bidon. Przednie koło oczywiście do centrowania po upadku na jakims maratonie. Nowe będzie się plotło:)



Poza powyższymi, rzecz jasna zebrało się kilka serwisów "klasycznych":
"tu wszystko działa, ale rower nie jeździ - nie wiem dlaczego"
"Coś mi tyka w suporcie - a za rower dałem grube pieniądze! W rowerze za 1400 zł nie powinno być tanizny!"
"Pan mi tu dłubnie w tych przerzutkach..."


Po pracy przyjechała do mnie Agusia i wracaliśmy już we dwoje do domu. Zwiewnie i śpiewnie... na rowerkach.



Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Stówka na rozruszanie kości || 105.28km

Niedziela, 7 czerwca 2015 · Komcie(2)
Kategoria Pojeżdżawki
Nie chcialem aby wyszła z tego mega tranzytowa trasa z zapierdzielaniem. W planie było snucie się szosami okolic Radzymina i Wyszkowa. 

Ja i Shannon w duecie na starcie i na mecie;)

Wyruszyliśmy z domu po 10:00 i udaliśmy się na Kuligów i okoliczne wioseczki. Słońce od samego rana dawało czadu, choć przecedzane było przez mgiełkę chmur. Snuliśmy się bocznymi drogami, z naprawdę przyzwoitymi asfaltami. Dawno nie jeździłem w tych okolicach i powiem wam, że chyba w najbliższym czasie będę je odwiedział regularnie. 


Wycieczka była tak lajtowa, że dawno tak nie odpocząłem na rowerze. To kwiatuszek, to motylek... cyk cyk. Był tylko rower, żona słońce i relaks...





Słońce nie odpuszczało ani na chwilę. Na lody stawaliśmy dwa razy, a na licznikowym termometrze niejednokortnie pokazywało temperature 35 stopni. Dobrze (i niedobrze), że wiał wiatr. Było chłodniej, choć jak dmuchał w twarz, do upału dokładało się jeszcze umęczenie wiatrem :D











Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Zgubiłem dzień? || 30.00km

Sobota, 6 czerwca 2015 · Komcie(0)
Kategoria Do pracy!
Zgubił mi się dzień, dziś jechałem to go odnalazłem. biedulek leżał w krzakach i czekał na mnie aż go znajde. 
Wyjąłem go z trawy otrzepałem i wpisuje bidulka, bo się dąsa. 

Do pracy pojechałem rowerem. Po wolnym czwartku, odnaleziony piątek faktycznie smakował inaczej. Dodatkowy dzień wolnego nie był złym pomysłem. Wpadłem do roboty lekko zdyszany, bo żarówa przywaliła od samego startu. Oczywiście guzdrałem sie niekiepsko i musiałem jechać skrótem, ale sumarycznie wyszło w sumie tyle ile trzeba, bo wracałem przez Wieliszew. 

Przy zalewie, tłumy od rana. Długi weekend kwitnie. Tłumy i wypalone od słońca rozumy ludzi rozumnych inaczej. Parkowanie "stanesobietutaj" i "omiejscetosiezatrzymam" są na porządku dziennym. Cały odcinek od Ronda w Zegrzu do Ronda w Nieporęcie trzeba jechać z pełna czujnością. Ludzie w całym tym amoku, widzą tylko słonce, plaże i miejsca do parkowania. Nawet jak tych ostatnich nie ma, wyobraźnia nie zna granic. Szkoda, że owa wyobraźnia nie sięga tak daleko, aby przy przechodzeniu przez pasy (tak nawet czasem trafią) wziąć pod uwagę, że rower też jedzie. 

Dzień w pracy znów mijał, w atmosferze ratowania tyłka. Jakbyśmy mieli maść na oparzenia słoneczne, też by brali. Niektórzy to do Korpo chyba mają zamiar wrócić z całkiem nowym naskórkiem. Jak wparowała do nas jedna pani, to nie wiedziałem, czy ma chorobę skóry, czy może się rumieni ze wstydu, że "dzień dobry" nie powiedziała.
- dętki to są?
- no są!
- to daj pan jedną.
- a jaką.
- No taką do roweru
- rozmiar koła pani zna?
- panie zwykły rower.
- góral?
- nie. Taki taki... <machanie rekami, czary mary hokus pokus> - o jakiś taki taki
- mhmm
- będzie taka dętka?
- a gdzie rower pani ma w domu? 
- No stoi na zewnątrz o to tamten to pan zobaczy!
<LOL>


Welcome im my world;)



Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Mój mi "zbawicielu" || 45.00km

Sobota, 6 czerwca 2015 · Komcie(0)
Kategoria Do pracy!
Dni i godziny uciekają a ja coraz bliższy do startu w maratonie. NIe trenowałem, nie jeździłem wiele, nie trzaskałem dystansów po 200km wzwyż, w sumie jadę bo czuje, że będzie fajnie. Nadzieje? Nadzieje mam, że nie będzie padać i że dojadę do końca:)Chyba nawet przestałem sie martwić. Zrozumiałem, że spinka tu nic nie da a wcisnąć mnie w garnitur treningowy to jak posadzić mnie w korpo za biurkiem pod stertą dokumentów i dedlajny dawać. Skedżule i martwe linie nie dla mnie. Otrzepuje więc z siebie ten kożuch odrętwienia, i wystawiam swój cokolwiek pyskaty, ryjek do słońca. Łapie je całym sobą i chcę jeszcze!

Chyba troszkę obraziłem się na "zapierdalajbocizabrakniekilometrów" i zacząłem znów wprowadzać w życie "jeźtamgdziechceszikiedychcesz".
No to już!
Bagażnik! <łup> Sakwa! <łup> Banannaryju <tamtaradam!>

I pojadę na MP, i nie będę trenował, i przejadę! I się jeszcze w dodatku opale.

Dziś w pracy kolejny raz ratowaliśmy z opresji. Ostatnimi czasy jesteśmy batmanami, supermenami, i kim tam jeszcze nas nazwiecie. Co klient to zaczyna się od 
- Panie ratuj
- Mów mi Adam Bejbe;)

Jednego dnia naprawiamy chyba z osiem przebitych dętek, innego znów razu ratujemy z opresji parę co zadarła z pedałami. Jak to w życiu bywa, pedały dostały po dupie, a w jednym nawet urwał się gwint. 
Jesteśmy ratunkiem dla uciśnionych, poidłem dla spragnionych i konfesjonałem dla pokonanych.
"Muszę panu w tajemnicy sie przyznać, że ja naprawdę po jakichś szkłach jechałam."

Droga do pracy

Sezon wyraźnie zwalnia, choć serwisów mamy mniej, to nadal jeszcze jest "poweekendzie" i podejrzewam, że od poniedziałku będzie fala nowych. Sądząc po stanie rowerów w jakich zmieniałem dętki, nie jeden zapragnie naszego dotyku raz jeszcze. Oj nie jeden... 

Po pracy rundka z żoną. Agnieszka wpadła na zamknięcie i wspólnie udalismy sie na pętelkę po okolicy i aby wyrównać opalenizmę. 



Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

A jednak wolne;D || 40.00km

Czwartek, 4 czerwca 2015 · Komcie(0)
Nie wiedziałem do końca, czy  będzie wolnego tego dnia czy nie. Tym bardziej radośnie przywitałem dzień wolny. Pojechaliśmy z Aga w czwartek na sielankowe rowerowania. Oczywiście zmieniłem opony na szosowe i już tego samego dnia targałem je po szutrach... - ja to mam wyczucie co?

















Relaks i opalanie na słoneczku;]


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Zaległy wpis o wtorku || 30.00km

Czwartek, 4 czerwca 2015 · Komcie(0)
Wtorek zaczyna się upałem. Rano do pracy jade już w 27 stopniach, mimo że jest dopiero 9:15 już mnie dogrzewa. To w sumie dobry znak, bo na MP za tydzień pogoda się przyda. Okres mojej regeneracji trwa. Czuć już postępy, plecy nadal zmęczone, ale "niemoc" jazdy lekko jakby przemija. Nadal sobie nie daje popalić. Hop hop noga za nogą. Niech koło się toczy. Przestałem sie łudzić, że maraton podróżnika będe jechał w grupie. Nastawiam się na jazdę solo, pewnie będe ja i moja mp3. 

Planujemy razem z organizatorami wprowadzić miejsce na sms-y. Portal na którym "live" będzie można czytać sms-y z trasy pisane przez uczestników. Taki shoutbox dla widzów. Myślę, że fajna sprawa. Będzie można poczytać o wrażeniach z trasy ludzi, ich aktualnym samopoczuciu. 




Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

o piłce i wybijaniu okien || 30.00km

Środa, 3 czerwca 2015 · Komcie(4)
Kategoria Do pracy!
Kilka dni temu wpadła nam pilak na balkon. O tym, że dzieci pod blokiem urządzają sobie boisko, nie od dziś wiem. Piłka lata pod oknami jak dzika. Dziś początek długiego weekendu i grupa wyrostków postanowiła odebrać swoją straconą piłkę. Pomysł doskonały kopać drugą piłka w okno, aż wyjrzę. No i w końcu piłka huknęła w szybę i aż zatelepało oknem.  No i wyjrzałem. Puściłem sążnistą wiązankę w kierunku dzieci, bo straciłem cierpliwość. Kazałem im "cokowiek wypierd... spod okna i powiedziałem, że to nie boisko. I niech przyprowadzą tatusia jak chcą swoją piłeczkę spowrotem. 

W efekcie zszedłem też na dół aby porozmawiać jednak rodzicami dzieciaka. Podszedłem do niego z Agnieszką i mówię:
- chodź prowadź nas do swojego taty. Proszę bardzo.
- ale ja...
- proszę bardzo prowadź do ojca, chyba że chcesz abyśmy po straż miejską zadzwonili!
Zebrało się w mgnieniu oka gremium, bo oczywiście na pobliskim parkingu była grupa rodziców. Co tam, że dzieci walą piłką na dziedzińcu po oknach sąsiadom
- NIECH SIĘ PAN USPOKOI!
- czy to państwa syn?
- Jak tak można na dziecko naskakiwać!
- Kto z państwa jest ojcem tego chłopaka?
- Niech pan się wstydzi - jaki przykład daje pan dzieciom! Jak można taką wiązankę z okna puszczać
- Pani jest matką? tak?
Grupa była w sumie pięcioosobowa rodziców. Rodzice różnych dzieci. Wszyscy mieszkańcy tego bloku. Grupa młodych rodziców w wieku około 35-40 lat. 
- Wie pan, że za taki atak na dziecko grozi panu prokuratura?
- Za to, że na niego nakrzyczałem? Chyba pan żartuje
- Jak tak można! To szczyt bezczelności.
- Proszę państwa, nasze okno regularnie jest "ostrzeliwane" przez grające dzieci. Piłka łamie nam kwiaty na balkonie, uderza w okna
- Przecież panu nie zbiłem okna - odzywa się dzieciak
- Czy kopnąłeś piłką w okno?
- Tak, ale niespecjalnie
- Chciałeś odebrać piłkę swoją i druga piłka kopnąłeś w okno prawda...
- no tak ale nie zbiłem. Ja tylko...
- Niech mu pan da spokój pan z nami teraz rozmawia.  Dlaczego pan tak krzyczał, jak pan sie zachowuje.
- Przepraszam państwa, jeśli moje zachowanie było zbyt impulsywne. Rzeczywiście poniosło mnie, ale nie będę tolerował umyślnego uderzania w okno piłką. 
- On przecież niechcący. Poza tym nie zbił okna... 
- Ja naprawdę rozumiem, że dzieci musza się bawić na podwórku, ale dziedziniec bloku, gdzie 14 latek kopie piłką na wysokość czwartego piętra, to nie jest chyba odpowiednie miejsce do takiej ostrej gry. 
- Gdzie mają grać....

Dyskusja się uspokoiła. Jeszcze dwa razy podpity pan po trzech piwach, będący w gremium ochrony dzieci, zwracał mi uwagę, że "tak się nie zachowuje". Włos się jeży na głowie. W końcu chłopak podał mi rękę i mnie przeprosił, mama chłopaka w sumie się nie wiele odzywała, bo rolę adwokatów przejęli inni rodzice (przecież jak można tak było zaatakować chłopaka). Nie było skarcenia, chłopaka, nie było "przeproś tego pana". NIE, to ja byłem winien, bo kilka "K***" z okna pościłem jak mi drugi raz gnojek w okna walił piłą. Ja za taką akcje nie dość, że bym w domu wciry dostał to jeszcze musiałbym iść z czekoladą do sąsiada.

Wniosek? Dzieciaki na serio się wystraszyły. Wydarłem się jak rosyjska Armia śpiewająca hymn Putinowi. Nikogo nie pobiłem, nikogo nie uderzyłem. W efekcie przeprosiłem rodziców i dzieci za swoje zachowanie. Efekt "szok-wow" jednak w dzieciakach na pewno zostanie. Bo jak zszedłem na dół były naprawdę wystraszone. Może pomyślą drugi raz, zanim znajdą sposób na wywabianie mnie z mieszkania, bym im oddał piłkę. 

Problemem jest to, że na dziecińcu jest plac zabaw. Są huśtawki i dzieci też sobie w piłkę grają. Nie mam nic, to kilkulatków, które sobię kopią piłeczką między sobą, ale jak w grę wkraczają 11 i 14 latkowie, to piła aż huczy jak walą o ścianę i o barierki. 

I wiecie co? Prać gnoje trzeba aż zapamiętają. Nie znęcać się! Prać! Nie do pomyślenia jest to co wyprawia ten naród. Jak z tego ma wyrastać społeczeństwo jeśli zawsze jest tatuś lub ktoś za plecami kto powie, że wina jest po "mojszej" stronie. Zrobiło źle, w dupę! Klapa! Nie żelazkiem, tylko normalnie. Nawet psa nie nauczymy gdzie ma srać, jak w tyłek mu się nie da... Teraz dzieciom wszystko na sucho uchodzi, wszystko im wolno, a jak ktoś im zwróci uwagę to jest wrogiem narodu. 

Będę tępił głupotę aż mi zbraknie sił! I nie wazne, czy to waż kochany wnusio, chrześniak czy ktoś inny. Jak zasługiwać będzie wydrę się na niego, aż się poryczy i po ojca pójdzie. Bez mrugnięcia okiem!!!





Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,