Wpisy archiwalne Kwiecień, 2016, strona 2 | Księgowy
Wpisy archiwalne w miesiącu

Kwiecień, 2016

Dystans całkowity:564.00 km (w terenie 220.00 km; 39.01%)
Czas w ruchu:03:37
Średnia prędkość:25.16 km/h
Liczba aktywności:15
Średnio na aktywność:37.60 km i 3h 37m
Więcej statystyk

grubaski - i doktorostwo || 35.00km

Sobota, 9 kwietnia 2016 · Komcie(6)
Kategoria Do pracy!
Dziś sobota, sobota pełna handlu pełna zakupów i pełna... klientów. Jedni zwykli, inni mniej zwyczajni... jedni z pokorą inni z roszczeniem. Otóż o tych ostatnich chcę napomknąć.

Sytuacja z początku tego miesiąca. Środek tygodnia, chyba wtorek. Telefon się urywa, pani Doktorowa dzwoni do mnie co 5 minut, gdy jadę autem. Wielce oburzona, że nie odbieram dzwoni na numer firmowy. I robi lekką awanturkę, że "telefony to się odbiera" i do pana Księgowego się dodzwonić nie może. Wreszcie się dodzwania i do mnie... Obiecuje więc przyjść, bo został jej mój sklep polecony przez inną panią doktorową i że ona przyjedzie po rower dla córki i czy ja takie rowery mam. No odpowiadam  i tłumacze, pani chce rower przez telefon kupować, żebym jej opowiadał o rowerze, żebym jej wszystko w te pędy wytłumaczał. Rzeczę więc aby ona przybyła i organoleptycznie dla niewiasty rower wybrała. 

Był chyba Czwartek państwo doktorostwo przyjechało z córą, wybieranie roweru rozpoczynają od wejścia do sklepu:
- my do pana Księgowego - pani mówi - Chcemy rower dla tej damy. Ile rabatu dostaniemy? Ten sklep nam poleciła pani doktorowa inna.
- eeee dobrze obejrzyjmy rowery najpierw.
- ale rabat pan nam da? - pan mąż doktorowej wyraźnie liczy na upusty
- jeszcze nie wiem na jaki rower - żartuje aby nie zaczynać rozmowy od wybierania rabatów.
- no wie pan, bo nam powiedziono że u pana tanio i że pan rabat nam da...
Tłumaczę im, że sklep firmowy Krossa itp, ale państwo doktorostwo wyraźnie wyniośle odnosi się do mnie, a pana męża pani doktorowej interesuje tylko czy i ile mu "zrabatuje" rower. Model wybrany, trzeba się przejechać.
- ten hamulec przedni masz ten tylny - mówię
Dziewczyna robi rundę i zarzuca rowerem robiąc długą krechę czarną na kostce. Burkam ją z lekka zwracając uwagę, że to nowy rower i że nie może tak hamować bo niszczy opony. Doktorostwo wyniośle na mnie i bez słowa.
Dziewczyna drugą rundę robi i znów rozpędza się przed końcem - jak na złość - i znów krecha. Tym razem zwracam się do rodziców, że to troszkę niefajnie, i że chyba nie będziemy kolejnych oglądać, bo dziewczynka niszczy rower hamując ostro i że rower ma być nowy, a to tylko jazda próbna. Na to ojciec oschle do mnie:
- chyba musi sprawdzić, czy hamulce dobre prawda?
- no wie pan, ale nie musi zaraz zdzierać opon na asfalcie?
- oj przecież panu tam mocno ich nie wytrze.
- wie pan jakby mi tak każdy hamował to bym w rowerze ogumienie musiał wymieniać co i raz... To że pozwalamy się przejechać to i tak gest w kierunku klienta.
- to jak ma wybrać rower nie jeżdżąc?! - pan mąż pani doktorowej jest oburzony, że mam jakieś uwagi do jego córki. O przepraszam córusi. 

W końcu rower wybrany, proponuje im rabat, pan mąż pani doktorowej wyniośle, że tyle to im dają w każdym sklepie i że chyba z polecania są i że chyba dam większy. Nie daje się za mocno. Mówię jasno jakie mam możliwości, pan znów naciska, że to rower za 2500zł i że z 400zł bym tam im opuścił, i że daj pan coś jeszcze w gratisie. I dyskusja trwa... państwo doktorostwo przyjechali autem za moją dwuletnią pensje, wystrojeni, wyperfumowani, targują się jak przekupka, jak jakiś żyd... o każdą złotówkę.
- nic więcej pan nie da?
- no ja powiedziałem ostatnie słowo...
- no dobrze... bo skoro już przyjechaliśmy to weźmiemy, ale nie ukrywam, że liczyłem na większy rabat,jak my z polecenia...

Zagotowany w środku mówię, że gotówką chce aby zapłacili, że muszę akcesoria do roweru zamontować i potrwa to 15 - 20 minut. I tu znów się zaczyna dyskusja, że pan mąż pani doktorowej nie będzie po pieniądze jechał i że on kartą zapłaci. Na co mu tłumacze, że wtedy rabatu wcale nie dostanie. On udaje, że nie rozumie. Macha mi Visą i mówi, że "to pieniądz i to pieniądz". Cedząc słowa i nieomal chcąc ich już pogonić ze sklepu, tłumacze proces płatności kartą, że są prowizje i że wolałbym aby zapłacili gotówką jeśli chcą taki, a taki rabat jaki pan (swoją drogą wymusił) na mnie.
Państwo obrażeni jadą do bankomatu. 

Montuje akcesoria. Podczas nieobecności państwa w sklepie tłum. Gdy kończę montować akcesoria mam już dwóch klientów. Jeden chce pompkę inny oponę. Normalka. Obsługuje ich podczas gdy wchodzą Doktorostwa. Pan w pół zdania mi przerywa rozmowę z klientem, któremu pomagam wybrać oponę. 
- my chcemy zapłacić.
- dobrze, skończę z panem i zaraz się rozliczymy
- ale my byliśmy pierwsi! - mąż doktorowej się oburza. - jeszcze pan nie skończył naszej sprawy. 
- dobrze jedną sekundkę skończę z panem wybierać opony, pan zapłaci i zaraz się rozliczymy za rower.

Pan mąż doktorowej, znów obrażoną minę robi. Jak to on musi w kolejce czekać, przecież on ma pieniądze, ma gotówkę i ma być już! Przecież on rower kupuje. Dla córci

W końcu opony wybrane klient zapłacił wracam do Doktorostwa. Pan rzuca mi plik pieniędzy na stół. Biorę je i liczę.
- pan nie liczy - jest równo.
- pan pozwoli, że sprawdzę.
- dopsz...... - pan mąż doktorowej jest już wyraźnie zniecierpliwiony zakupami i fuka na mnie jak jakiś nadąsany kot. 
Wreszcie wszystko gotowe. Teraz pan mąż doktorowej rzecze do mnie w te słowa:

- to pójdzie pan z nami i zapakujemy rower do auta.
- dopsz... - odpowiadam równie ironicznie co niedawno pan mąż doktorowej

WIeje, zimno, łeb urywa. Ja i pani doktorowa stoimy i patrzymy jak mąż wlaczy z autem. Fotele nie wie jak w swoim super aucie złożyć, nie wie jak belkę zdjąć, nie wie jak zdemontować siatkę rozwijaną za tylną kanapą. 
- może by mi pan pomógł? - mówi do mnie
- wie pan ja się na autach nie znam - odpowiadam poprawiając sobie kaptur na głowie. 
- no chodź pan, tam musi być jakaś wajha - pan mąż doktorowej sfrustrowany szarpie za wszystkie klamki w aucie a kanapa dalej stoi, a siatka dalej nie złożona. Wreszcie daje rower pani doktorowej i podchodzę do auta. Ja wół, na boku siedzenia jest klamra z obrazkiem pokazującym składanie kanapy. Wielka grafika jak stodoła obrazek na półgłówka. Naciskam kanapa się składa, naciskam inny zatrzask, siatka się zwija do sufitu. Wkładam rower - państwo odjeżdżają. 

Klient dzisiaj wielke szczęście - co by było gdyby dupa była gorąca?


Tym optymistycznym akcentem kończę ten wpis podsumowujący handel z całego tygodnia. 





Dla zainteresowanych ostatnim wpisem. Kilka fot na szybko z serwisu za 1400zł:









Z pozdrowieniami dla wszystkich parkujących swoje rowery na zimę na balkonie;)








Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Kilka dni w tyglu wspomnień || 74.00km

Piątek, 8 kwietnia 2016 · Komcie(5)

Ku chwale Ojczyzny, bracia i braterki...Księgowy cyklicznie powraca. Powraca jednak w hucznej zbiorówce z trzech ponad dni. Po kolei.

Tydzień spędziłem aktywnie, choć nie w siodełku. Początek tygodnia upłynął mi na ostrym zapierdzielu na serwisie. Wystrzał 20 stopniowej pogody przełożył się na pracę logarytmicznie, lub nawet sześciennie. Przyjęliśmy na serwis w dwa dni chyba 20 rowerów. Było oczywiście kilka drobnych sprzeczek i oburzeń,
- jak to na za dwa tygodnie? Przecież mówił pan wczoraj przez telefon, że tydzień się czeka na rower!
- tak zgadza się, wczoraj rano pani dzwoniła to termin był na tydzień, teraz jest na dwa tygodnie.
- kpi pan chyba. To co w jeden dzień tydzień pracy wam przybyło? 
- po pani telefonie przyjęliśmy 10 rowerów na serwis...
- szkoda, że nie 50... dobra pisz pan, bo nie mam czasu na takie dyskusje. DO majówki rower ma być zrobiony, mnie to nie interesuje.
- pani wybaczy, ale troszkę pani jest dla mnie niegrzeczna. Ja się do pani uprzejmie zwracam i pani proponuje termin, a pani jest zła, że chcę pani naprawić rower? Troszkę chyba niefajnie się pani zachowuje...
- przecież za darmo pan tego nie naprawia! I tak mnie naciągacie na 300zł serwis...

Pani zapisana, z fochem wyszła. 

- rower przyprowadziłem
- dobrze.
- zapisze mnie pan na ten czwartek co? 
- a gdzie ten rower?
- w aucie
- no to pan go wprowadzi
- tu?
- tak
- tu na górę?
- no tak
- aha dobra to idę go z bagażnika wyjmę
<lol>
....
- o to ten rower. - pan wprowadza rower level a8. Kaseta 10s, tak zardzewiała, że aż ruda, przerzutka XT pogięta, hak złamany łańcuch zardzewiały, że stoi dęba. Hamulce Avidy bez płynu, klamka na tłoku chodzi tragicznie jakby ktoś piasku nasypał do komory,. Tarcze zardzewiałe na brązowo...koła scentrowane z luzami na piastach slx...
- o matko. Aleś pan ten rower zapuścił
- to kolega mi dał. On kupę kasy ma i mówi, że mi odda. Powiedział, że tam do niego doinwestuje 500zł i będę miał dobry rower nie?
- ale tu naprawa to spora wyjdzie.
- pisz pan... tylko niech pan wpisuje takie części jak on miał w nowości, nie gorsze.
- przerzutka nowa slx, kaseta nowa slx, łańcuch nowy xt, klamki hamulcowe hydrauliczne shimano + zaciski hamulcowe shimano + tarcze nowe, przerzutka przednia nowa slx, zębatka największa w korbie deore 2s - nowa... - support hollowtech deore nowy, Linki pancerze, centrowanie kół, serwis piast, nowa przednia opona... Koszt naprawy 1400zł
- ojej troszkę taniej się nie da?
- dostałeś pan totalny złom, gdzie kolega go trzymał, tu nawet powietrzny widelec zardzewiał... tego panu nie doliczam nawet. 
- no dostałem od kolegi ale on na balkonie leżał całą zimę...wiesz pan czasu nie było
- no to trzeba naprawić
- ale za 1500 nie kupie takiego rowera?
- nie na takim osprzęcie, jaki panu zamontujemy.
- to robimy...
- może do majówki się wyrobimy...
- a na weekend się nie da? ( był chyba wtorek)
- pan wybaczy, ale nie.
- pan by się postarał, to jeszcze jeden taki rower przyprowadze...
- no przykro mi 
- a na kiedy?
- za dwa tygodnie, jak będzie wcześniej zrobiony to damy znać.
- dobrze.


Serwisy idą pełną parą a rowery sprzedają się jeden po drugim. Dziennie sprzedajemy kilka, do tego tłumy po pompeczki, dęteczki, oponki. Ruch jak w środku sezonu wakacyjnego przez tą pogodę. Oddech złapaliśmy dopiero w środę. Oddałem w tym tygodniu również auto na serwis. Zmiana opon była nieunikniona. Niestety, ale oprócz opon, mam też do wymiany tylne amortyzatory. Od dawna mi coś waliło jak jechałem po nierównościach. Prawy tylny amorek poszedł w diabły po tym jak wpadłem w dziurę pewnego zimowego wieczoru. Pękła sprężyna... No i wymiana amorków + opony plus jakieś tam drobne duperelki i osiem stówek poszło w autko. Nie ma się co dziwić, jak się jeździ to się zużywa, a drogi po zimie dziurawe jak sito... 


 Obecnie wracam do domu rowerem i padam na pysk... nawet nie mam czasu myśleć o rozrywce typu dłuższe trasy, czy ultramaratony... muszę dokonać zmiany lokatorów w wynajmowanym mieszkaniu i kolejny tydzień też zapowiada się pełen jeżdżenia i załatwiania, podpisywania wypełniania dokumentów...

"Życie dorosłe napewno jest fajne  - można jeść lody kiedy nam się tylko podoba..."
Księgowy 1992 r



Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Znowu się uda-o || 30.00km

Poniedziałek, 4 kwietnia 2016 · Komcie(11)
Nie sądziłem, że ucieszę się, z możliwości dojechania rowerem do pracy. Mimo, że zapowiada się słoneczny i upalny, (jak na kwiecień) tydzień, to pracy około sklepowej mam tyle, że już jutro muszę jechać autem;/ Powiecie - burżuj, powiecie lewak, powiecie podupadł... dupa flak i tyle... powiecie.

No odkąd syn w drodze, to i trzeba pobawić się troszkę w dorosłego i pozałatwiać dorosłe sprawy, nie tylko rowerowe. Trzeba na przykład poużerać się z lokatorami wynajmowanego przez siebie mieszkania, trzeba ich jak dzieci, za rączkę, czasem trzeba pojechać do nich spotkać się z nimi repremende im dać i wszystko trzeba. Mimo, że to dorośli ludzie to i tak trzeba.

Nie pojeździ w tym roku Księgowy, tak dużo jak w latach ubiegłych. Zapowiada się rok posuchy i pomoru, ale i tak cieszę się z jazdy - po wczorajszej chandrze szosowej, dziś mi dobrze się jechało. Słońce od rana, lekki ciepły wiaterek... wszystko to do kupy z dobrze przetarganymi niedzielnie nogami dawało efekt zadowalający. 

W pracy dawno nie miałem takiego młynu. Sprzedaliśmy dziś chyba 10 rowerów. Klient, dętką, klient, pompka, klient, rower, klient dzwonek... i tak co chwila ktoś. Jak w szczycie wakacji. Cały dzień, udało mi się przygotować do wysyłki zaledwie 3 rowery z trzech do zapakowania. Trzeba wspomnieć, że zacząłem je pakować od 10 rano a skończyłem przed 19:00. 
Miło mi się pracowało. Dużo dialogów, dużo gadania - to lubię. Gadać. 
Kiedyś mama powiedziała:
"ty tyle gadasz, że powinni ci za to płacić"
No i płacą;) Po części w sumie również za to gadanie;) Człowiek ma mega satysfakcję, jeśli pracując czuje się spełniony. Prezes korpo? Kierownik działu? To nie dla mnie;D Dziś miałem cholernie dobry dzień handlowy! No samo się nawijało!

Powrót do domu jeszcze za dnia w temperaturze sporo ponad 15 stopni - mamy 5 kwietnia!!! A tu temperatury jak w maju po dwudziestym...




Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

zmiażdżony || 91.00km

Niedziela, 3 kwietnia 2016 · Komcie(12)
MIałem sobie jechać na 300 - miałem jechać sobie, ale szef ze swoim bratem poddali pomysł, że na rowery idą. Obaj byli kolarze. Obaj generalnie mało jeżdżący. Do tego jeszcze wpadł Artur. On trenuje całą zimę. Miało być spokojnie. Miało być mniej niż 30 wszystko być miało. A wyszło jak zawsze... Zamiast 60- wyszło 75 km i tego no... zmasakrowali mnie. Dla nich pod wiatr 31 km/h to spokojnie, a ja ledwo do końca trasy dojechałem. Czasem tego nie rozumiem, jeden pali szlugi jeździ może 1/8 tego co ja, a zamiatali mnie jak chcieli. Zlot testosteronu kurde. Ja chyba jestem z innej bajki. Z Szoszonami to trzeba być w ich świecie. Przez 90 km nawet nie rozglądałem się dookoła, tylko napierd... wpatrzony w koło i aby nie dać się urwać. Oni sobie jechali gadali w sumie bez wysiłku. Wszyscy trzej na karbonach, a dwóch na kołach karbonowych z dyskami. 

Ja na Aluminiowym prawie trekingu z bagażnikiem, na oponach 32c. No ale miało być spokojnie... tak niedzielnie... miało być delikatnie... 

Delikatnie? No pewnie 

"musisz tylko trzymać koło wtedy ci wiatr nie będzie tak przeszkadzał"
"no ale trzymam"
"i co nie lżej?"
"przecież wieje z każdej strony"

Umęczyłem się i końcówkę skróciłem. Oni uwolnieni od piątego koła u wozu dokręcili jeszcze, a ja prawie na oparach w tętnie 190 ledwo dojechałem do domu. Pod wiatr na końcu jechałem 20 km/h... Potem spotkanie na piwku w ogródku. No i wiecie - "rady". Rady dla nowicjusza...
"spd mu trzeba załatwić"
"no koniecznie, w tych butach to on się zamorduje"
"wiecie, ale ja mam problem z kolanem w spd boli mnie śródstopie, próbowałem już kilka razy"
"e tam bloki pewnie miałeś źle ustawione"
" musisz trzymać koło jak jest pod wiatr. Pamiętaj"
"no ale jak mam trzymać koło skoro nawet jak je trzymam ledwo jadę za wami te 32-33km/h"
"wiesz, bo to czasem trzeba się zagiąć przez moment jak jest pod wiatr, a potem już spoko będzie zobaczysz"

Uświadamiam sobie, że rowerowanie z szosowcami to nie dla mnie. Wycieczka była dziś fajna, poczułem nogi, ale kuźwa jedyne co dokładnie obserwowałem to koło i asfalt aby nie wpaść w dziury. Jak tylko podniosłem głowę wyżej, to mnie jakby ktoś łapał za kask i ciągnął do tyłu. Gdzie tu frajda... gdzie kontemplacja wiosny...

Chyba strzele focha i zacznę sobie jeździć w tym tygodniu bocznymi drogami. Wogle po dzisiejszym dniu mam ochotę rzucić jakiekolwiek maratony i rywalizacje. No ale jak chce się umówić na rower z kimś kto normalnie jeździ, to każdy ma coś. Każdemu coś wypada. Każdy innym razem. Bo ty za szybko jeździsz, bo ty za długie dystanse robisz, bo ty, bo ty... Ale BOJA chce iść na rower, i BOJA jak będę jechał z kimś dopasuje się do rytmu... BOJA nie zostawi cię i nie każe jechać boczną drogą aby dokończyć sobie zapierdalanie. 

BOJA nie gryzie... tylko cierpi na chroniczny brak czasu... Stąd decyzje o wycieczkach na dzień przed, lub z rana i umawianie się na wieczór. Nie mam tej możliwość zaplanowania sobie weekendu dwudniowego pod namiotem, nie mam wolnych sobót, nie mam tyle czasu co większość ludzi pracująca od PN-PT...

Aż się normalnie na was oburzyłem - leniwe kluchy jedne masłem oblane noooo!!!!!!!





Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Sobotnie rowerowanie || 62.00km

Niedziela, 3 kwietnia 2016 · Komcie(2)
Kategoria Do pracy!
Składowa dwóch wycieczek. Pierwsza przed, a druga po pracy. 
Miałem zamiar rano jechać dłuższą rundkę. Wstałem po 6 i liczyłem na jakieś 40-50 km o poranku. Wszystko  udało się do momentu wyjścia z domu. Wtedy trafił mnie kolec z lodu. Szpikulec mrozu, atak szronów!
Pierwsze 4 km, dawałem sobie i swojemu organizmowi szansę, na rozgrzanie. Niestety nie szło tak jakbym sobie tego życzył. W okolicy Starostwa Powiatowego w Legionowie, dodaje warstwę izolacyjną w postaci dodatkowej bluzy z sakwy. Nogi i uda ubrane sa nadal w jesienne spodenki i czuje jak szczypie mnie tyłek z mrozu. 

Ciężko wyprostować to wszystko - szybciej jadąc więcej się grzeje na górze, za to nogi przewiewa taki chłód że po 15 km już bolą z mrozu. 

Rezygnuje z długiej trasy i skręcam na Jachrankę (zamiast jechać do Chrcynna). W kierunku do Zegrza jest co prawda bardziej z górki, jednak powietrze wolno się nagrzewa i apogeum osiągam jadąc w dół z dwupasmówki w Zegrzu. Docieram wymrożony do MC donalda i siadam do kawy. Z dobre pół godziny się tam grzeje. W pracy jestem o 9:20. Tym razem, jednak nie popełniam błędu i wchodząc przed czasem zasuwam bramę. W przeciwnym razie klienci widząc otwarte, już by się dobijali. A ja potrzebowałem spokoju i chwili na dojście do siebie. 

Sobota, to jak nakazuje tradycja - walka z tsunami. Pierwsza fala jest około 11:30. Jakby umówieni na Facebook`u wjeżdżają auta po 3-4 na sklep. Ludzi tłum, każdy kupuje patrzy ogląda. Potem fala się cofa i nastaje cisza. Jest chwila aby posprzątać blat stołu z kluczy do dokręcania ludziom kół i przygotowywania rowerów. Jest czas na łyk czegoś kawowego. Ledwie jednak tętno opadnie wpada druga fala. Fala o 14:00 to fala silna, najedzona obiadami w domach. Fala dosadna i miażdżąca... Dopełnia dzieła i wylewa się ze sklepu po około godzinie. 

Po 15 to już czas na sprzątanie. I złożenie 2-3 nowych rowerów. Jest też czas na podsumowanie i podliczenie wszystkiego. 

O 16 wyjeżdżam do domu. Słońce w pełni. Do Ronda w Zegrzu jadę ubrany w soft-shell, ale potem się rozbieram z kilku warstw. Runda do domu też przez Jachrankę i Dębę. Tym razem w innym kierunku. Tym razem pod upierdliwy wiatr. 

Traskę kończę w domu u żony na rosołku...

Dwudaniowa trasa, ale ten dzień nie był moim ulubionym. Nie było mocy w nogach, szło wszystko jakoś tak nijak. 


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,