By być sobą... czas wylać zupę! | Księgowy

By być sobą... czas wylać zupę! || 56.85km

Środa, 14 sierpnia 2013 · Komcie(5)
Kategoria ciekawsze wpisy
Czy czasem macie tak jak ja, że pośród codziennych spraw rowerowania, załatwiania i biegania, macie ochotę usiąść do komputera i nareszcie znaleźć czas dla siebie i swojego bloga?
To politycznie niepoprawne co pisze, bo jako człowiek niejako powiązany ze zdrowym trybem życia kreujący witalność swoją osobą i występujący w mediach, powinienem pisać tylko jak to "och" i "ach" na rowerze.

Nie narzekam na brak przebiegów i dystansu codziennego, bo nie mam auta, więc wszystkie sprawy załatwiam rowerem, zwyczajnie jednak ostatnio nie miałem czasu aby usiąść i zebrać to wszystko do kupy. A jedno czego bardzo nie lubię, zaraz po brukselce, to zaległości na blogu i taka niemoc w jego uzupełnianiu. I tu się usprawiedliwie, to że pisałem mało związane nie tylko ze ślubem jaki szykuje, ale i z własnym lenistwem.

Ktoś spyta:
- to po co marudzisz, jak zwyczajnie ci się nie chciało - my to rozumiemy/nie rozumiemy/gardzimy.

Muszę wylać z siebie żal na siebie samego bo to we mnie kipi jak jakaś stara zupa co już dawno sfermentowała i chce się wydostać na świat. I takiej zupy można się pozbyć uchylając jedynie wieko - wtedy rozniesie się tylko smród - ale można też wziąć garnek i ją wylać. Druga metoda mimo, że wymaga kszty wysiłku przynosi jednak o wiele lepszy efekt. Nie mamy zupy, nie mamy smrodu i mamy pusty garnek gotowy do napełnienia kolejnym rowerowym bulionem. Dziś więc moi mili podjąłem wysiłek wylania zupy. Może i jest ona już stara, być może nie ma smaku i nie jest takim nowum, jak post na blogu pisany "live" zaraz po wyjeździe, ale za to rozwiązuje problem mojego zaplecza logistyczno-bloggerskiego.

No to Chlup....

Sobota

To był dzień jak każdy inny, wiatr przesuwał kamienie po niebie a obłoki leżały na chodniku. Eeee tak - ta zupa chyba naprawdę ma już kilka dni, bo obrazy straciły swój należyty wyraz i kolor.

Sobota upłynęła mi więc na nierowerowo ponieważ gdyż udaliśmy się z Agnieszką na wesele swoich znajomych, którzy to takoż samo udadzą się na wesele nasze niebawem. Taka wymiana międzynarodowa, lub porozumienie dwustronne, albo ja wiem? Hołd Pruski?
Jakkolwiek to nazwiecie - wyniosła chwila dla Dagmary i Łukasza a dla nas próba generalna. Przypomnienie sobie regułek co i kiedy mówić w kościele a także, jak uściskać dłonie podczas przyjmowania (w tym przypadku składania) życzeń.
Próby taneczne na weselu także się odbyły - z rowerowego punktu widzenia Nic się nie działo!

Niedziela
Podczas gdy Izka
mijała pielgrzymki w Warszawie, Olo zwiedzał lokalne ciekawostki Keto wyrywał szprychy a Transatlantyk robił 4 województwa ja zwyczajnie spałem a w dalszej części dnia nie robiłem nic co zmusiło by mnie do spalenia więcej kalorii niż wymaga chodzenie po mieszkaniu. Pewnie piłem jakieś napoje i temu podobne po-imprezowe czynności:) Bajecznie fascynujące poranne figle, gdy głowa boli cię a nogi sa jakieś takie sztywne - you know what I mean:)

Od poniedziałku zaczęło się roweorwanie. Po-mie-ście, ale zawsze to coś. Male lokalne przebiegi zebrane w większe grupki zaczęły przynosić coraz większe liczby. W ciągu dnia oczywiście masa spraw związanych z przygotowaniem ślubu. Między innymi wizyta u księdza i podpisy w księgach. Uspokoiłem się, bo ślubu udzieli nam prawdopodobnie proboszcz a jegomość zdaje się być człowiekiem (to pierwsze zaskoczenie - ksiądz człowiekiem? WOW) a ponadto człowiekiem bardzo rozrywkowym. Powiedział, że postara się nas wyluzować na mszy abyśmy nie czuli się zdenerwowani i abyśmy się zrelaksowali. Pewnie da nam się napić winka - niezależnie jednak co zrobi czuje, że będzie mniej sztywno niż się spodziewałem. Czyli już jest duży plus.

Wtorek - znów na rowerowo a częściowo samochodowo. pojechałem do Warszawy bo kolega wracając z pracy miał pomóc mi odwieźć suknie z salonu sukien. Jak bowiem wiadomo nie posiadamy auta a wiezienie sukienki w SKM i ZTM to troszkę ryzykowna sprawa. Oczywiście w całym swoim zakręceniu do Warszawy zabrałem telefon i portfel a kluczy do domu nie;P


Suknia trafiła więc do sąsiadki, która swoją droga niedawno w podobnych okolicznościach przechowywała nam mój ślubny garnitur;) Wyobraźcie sobie jej minę, kiedy pukam i mam w ręku kieckę ślubna i mówię:

" eee bo wie pani, znów kluczy zapomniałem;P"

Jaki z tego morał? To wszystko przez auta! A w zasadzie auto - na rowerze raczej nie zdarza mi się zapomnieć kluczy.

Pierwszy raz zapomniałem kluczy przy odbieraniu garniaka, kiedy to tata mnie AUTEM podwoził z garniturem do domu. Teraz z kolegą odbieraliśmy suknie z Warszawy i czym? Oczywiście Autem! To dodatkowa prawda - pokazuje: Masz auto - zapominasz kluczy:D

Suknia jednak dotarła na miejsce, a ja odebrałem rower od Agi z pracy. Dzień więc zakończył się pomyślnie! Cokolwiek zakręcony był, ale udany!

Środa.

Dzień przed ślubem czyli dziś - ta zupa jest w sumie jeszcze ciepła. Nie wierzcie w pogłoski, że Księgowy tylko kotlety odgrzewa. Ba własnie a propos zupy to ugotowałem dziś wieczorem żurek na jajku i z torebki i był zaaaajeeee-pyszny:D

Dzień cały generalnie polegał na jeżdżeniu (tak znów autem nie jako kierowca całe szczęście) to tu, to tam. Zawożenie do sali alkoholu, zakupy potem paznokcie potem znów na zupę do rodziców, potem do kwiaciarni opłacić kwiaty, kupić baloniki, tasiemki na riksze i auta... czyli, tak to jest jak sam sobie organizuje wesele i zamiast być gwiazdą latam i załatwiam:) Ale to jest fajne - tzn fajnie mieć pod kontrolą to co cię (mnie - nas) czeka jutro.

Z mało fajnych rzeczy. Aga miała dziś stłuczkę, na rowerze z inną rowerzystką. Trochę z mojej winy a trochę z winy kierowcy busa. Otóż bus o gabarytach wielkich lub dużych bez przeźroczystych boków, taki jakim poruszają się firmy kurierskie. Zaparkował przed skrzyżowaniem i pasami a zaraz obok busa ktoś postawił pasmanterię. Choć może to najpierw pasmanteria tam była? No nie wiem właśnie tego - tu zeznania świadków są różne. Generalnie pewne jest to, iż w zdarzeniu zaistniał bus i pasmanteria. Z pasmanterii wyjechałem ja. Za mną ruszała Aga. Przy samej ulicy ja ruszyłem pierwszy i myśląc, że Aga tuż za mną mówię - możesz jechać. Ona jednak zawahała się i pewnie przezornie podparła się nogą o ziemię. Rowerzystkę widziałem, ale wydawała się daleko. Zanim się spostrzegłem, rowerzystka zdematerializowała się i pojawiła się niespodziewanie tuż obok. Aga tylko wsiadła na siodełko i zdążyła na pedał nacisnąć gdy z za busa wystrzeliła jak petarda - na żółtym rowerze stalowym - panna dziewanna i było ŁUP!

Ofiar w ludziach nie było, rowery nie uszkodzone, ale serce mi waliło, bo byłem przekonany że Aga jest tuż za mną, a ja odjechałem już z 10 m za zdarzenie. Troszkę się nerwów najadłem, ale wszyscy cali, żona przyszła nieporysowana a więc - rower z serca mi spadł! Tylko szlak mnie trafia, bo koles busem tak się ustawił, że widoczność zerowa i mogę tylko dziękować bogu, że to nie auto jechało a rowerzystka.

Dzień kończymy wieczorną mszą w kościele. W krótkich spodenkach i koszulkach syntetycznych w kościele musieliśmy wyglądać oryginalnie. Nie miałem kolarskiej na sobie tylko t-shirt, ale i tak kilka spojrzen nas zmiażdżyło. DO tego kaski rowerowe na ławce i sakwa koło ławki. Dookoła babcie w liczbie 20-30. To msza wieczorna a na mszy ze 3 razy ksiądz powtarzał, że "módlmy się za Radio Maryja i TV Trwam..."

Jak to śpiewają w kościołach? "zlituj się zlituj nie się nie tułamy" - No ręce mi opadły, co my w naszej katolickiej wierze nie mamy już świętych za których możemy się modlić?

Telewizii?
Trzeba nam modlić się za te środki masowej debilizacji starszych ludzi, za tego złodzieja i hochsztaplera Rydzyka? Ja proponuje jeszcze paciorek za świętego zmarłego wawelskiego prezydenta ŚP i jeszcze np za TVN aby "głosili tylko dobre słowo zawsze i by znalazło ono drogę prawdy".

No i jak sami widzicie - koniec zupy lekko przefermentował. pojawiła się polityka, antyklerykalizm i generalnie coś co ktoś na pewno okrasi komentarzem. Niepoprawnie polityczny, bezbożnik z kaskiem na ławce w kościele - mówi wam dobrej nocy i zapraszam jutro na 18:00 do Kościoła Garnizonowego na mój i Agnieszki ślub.


To jeden z największych jak dotąd wpisów, więc kto dotrze do końca wygra zdrapkę na Poloneza;)


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Komentarze (5)

Też doczytałem do końca. :-)
Na szczęście nie obiecywałeś tak jak Kasia Nosowska w jednej z piosenek:
"Pan wygrał bon
A pani Fiat"
Z bonem to by jeszcze jakoś poszło, ale z fiatem dla Aniuty byłoby nieco trudniej ;-)

Takie uroczystości jak ślub najpierw ludzi bardzo stresują, a potem okazuje się, że poszło jakoś bezproblemowo. Zresztą sam się wkrótce przekonasz.

oelka 22:12 środa, 14 sierpnia 2013

Ale, jako Europejczyk, żeby nie lubić brukselki ;)

Polonez w butelce 0,7 ???

surf-removed 22:08 środa, 14 sierpnia 2013

Jak napisałem - nadrabiam zaległości - a lubię mieć w miarę napisane co się działo. Czasem po prostu wraca się do jakiegoś wpisu ot tak zimą... a co dopiero do wpisu na dzień przed ślubem.

Kurcze przeczytałaś, skomentowałaś - skąd ja cholera wezmę dla Ciebie zdrapkę na poloneza?

Ksiegowy 21:08 środa, 14 sierpnia 2013
Wpisz cztery pierwsze znaki ze słowa przyo

Dozwolone znaczniki [b][/b] i [url=http://adres][/url]