Do pracy 20 - Kolejna rocznica... prawie huczna! || 36.88km
Rano wstawało mi się ciężko, za dużo siedzieliśmy z Agą przy kuchennych rewolucjach Magdy Gie i potem poranek był przeokropnie kleisty. Nie mogłem zmusić się aby odlepić głowę od poduszki. Wreszcie gdy była 5:45 udało się. W pół godziny zawsze ogarniam poranek. Agusia robi mi kanapki, ja pakuje się i ogarniam. O 6:15 już schodzę na dół by mknąć na pociąg.
Jadąc, nadal nie wyspany czułem, że coś jest nie tak. Rower szedł jakoś ciężko a ja miałem w "zapasie" jeszcze co najmniej dwa biegi. Poza tym coś delikatnie pukało synchronicznie z prędkością. Dwa zakręty później zorientowałam się, ze tył podczas pochylania na łukach lekko, "nie wydaje" i tak jakby wiedzie własnym torem. Uczucie poslizgu było na tyle odczuwalne, że przestraszyłem się, że może tylne kolo się odpięło. Okazało się niestety, że to kapeć a raczej jego początek. Powietrze zeszło z opony 2.1 do połowy i balon opony mimo, że nie dobijał do obręczy, pływał na łukach.
Po wielu latach pedałowania takie awarie po prostu się wyczuwa. W ułamku sekundy pomyślałem, że coś siedzi w oponie i zatyka wypływ powietrza. Stąd stukanie. Serio - pierwsze co mi przyszło do głowy to szukać kolca wciaż wbitego w oponę. Znalazłem pinezkę;D
Wahałem się chwilę co zrobić. Byłem 2 km od domu a czas już był aby jechać. Z drugiej strony powrót i zmiana roweru totalnie by mnie wybiła z rytmu i na pewno nie zdążyłbym od pracy. Mając w pamięci, że Agnieszki rower zimowy nadal nie jest gotowy do jazdy, że jej koło obciera itp. Wolałem zaryzykować i dopompowałem koło. Do pociągu dojechałem ale już nieźle mnie bujało.
W SKM rower trafił na hak jak w rzeźni, ale nie chciało mi się dopompowywyać koła. Liczyłem na to, że powietrze nie zejdzie do końca zanim bede wysiadał i ze takie dopompowywanie powietrza wystarczy mi aby dojechać do pracy.
Myliłem się - po wyjściu z SKM na Wschodniej powietrza nie było. Pinezka nadal siedziała w oponie, ale spadek ciśnienia sprawił, że dętka odspoiła się od powłoki opony a tym samym ponowne napompowanie nie zapewniało szczelności. Dętka zwyczajnie przebijała się w minimalnie innym miejscu niż poprzednio i dupa blada.
Spacerkiem z rowerkiem do autobusu na Pradze i do pracy.
Po pracy udało mi się od chłopaków z działu wyposażenia skombinować klucz do tylnego koła i zmienić dętkę. Zapomniałem oczywiście, że zimówka z tyłu ma koło na śrubę i woziłem dętkę i łyżki, a klucza 15-tki lub zwykłego francuza - nie;D.
Przy okazji dowiedziałem się - od kolesi co robią w wyposażeniu, inwentaryzacji sprzętu i naprawianiu szuflad - gdzie i na którym piętrze, mamy prysznice i przebieralnie. Może jak znajdę czas jutro i będę odpowiednio wcześniej na miejscu to podejdę sobie obejrzeć ten przybytek "rozkoszy".
Wracając do sedna sprawy. Zmiana koła i poranne 10 minutowe spóźnienie musiałem odsiedzieć i zanim wyszedłem z pracy była już 16:45. Ciemno ponuro, ale za to na drodze z Matuszewskiej nie było tłumu aut i tabunów sfrustrowanych ludzi wracających z korporacji. Jechałem sobie więc spokojnie pośród bocznic kolejowych. Było mrocznie i ponuro z dreszczykiem. Te regiony po zmroku są takie... hmmm no jak tło dobrego horroru czy dreszczowca. Poopuszczane domy, magazyny obwiedzione murem z czerwonych kruszących się cegieł to wszystko w blasku pomarańczowego gazowego blasku latarni.
Mimo, że początkowo planowałem do domu jechać SKM lub KM na rondzie Żaba zdecydowałem się, że wieczór jest super ciepły i trzeba to wykorzystać i pojechałem całą trasę do domu drogą jaką pokazał mi KES. Jechało mi się bardzo przyjemnie, choć nie jakoś super szybko. Nawet w korku stałem posłusznie koło toruńskiej i nie pchałem się na sam początek świateł. Po prostu delektowałem się ciepłym wieczorem rozglądałem się dookoła i myślami byłem znów na Radlinie, kiedy nad ranem i nocą jechaliśmy z Radkiem przez miejscowości Śląska w blasku podobnych latarni w Raciborzu.
Jako, że godzina była odpowiednia pojechałem od razu i po Agnieszkę do pracy i wróciliśmy razem do domku na kolację!
PS. Dojazd do Agi nieomal skończył się śmiercią nieoświetlonego Yorka na ścieżce rowerowej. Pan sobie szedł 20 m w tyle a York szaro-byle-jaki (jak to york) wtapiał się w cienie liści. W ostatniej chwili uratowałem mu życie, bo na tej ścieżce dobrze ponad 25km/h miałem. Gdybym miał pod kołami liście a nie kostkę bauma, to wyżej wymieniony "nie-pies" byłby do kebaba.
Pozdrawiam i życzę dobrej nocy i oświetlonych psów i rowerzystów z przeciwka jadących!
Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,
Castle Ultra Race ,
Tour De Zalew