Olsztyn - dawno oczekiwana trasa || 152.08km
Dziś jednak nie będę pisał o codzienności nie będę pisał o poniedziałkowym szczycie, opiszę wam krótka przygodę jaką przeżyłem na trasie Olsztyn – Ciechanów w pewien słoneczny poniedziałek wraz z Agnieszką.
Od planów roznosiło nasze Glowy ich wersje były tak różne, że aż ciężko to sobie wyobrazić. Pierwszym pomysłem było jechanie na 3 – dniówkę po Polsce z minimum bagażu tylko szosami z noclegami u ludzi i przemierzenie kilku województw. Drugi pomysł po fiasko poprzedniego, zakładał jazdę z wiatrem silnym w kierunku Terespola. Znów pomysł jednak rozbił się o pogodę, która od soboty usilnie dawała nam do zrozumienia, że „nie pojedziemy”. W sobotę padało w niedzielę mżyło, a w poniedziałek? No w poniedziałek cały kraj rozpowiadał o wyżu, który idzie i ma być słonecznie choć mroźno.
Wybraliśmy kierunek północny z powodu południowego wiatru. Ktoś spyta, że przecież południe Polski jest równie ciekawe. Po rozważeniu za i przeciw zdecydowaliśmy się, że przejazd przez zapchaną stolicę w poniedziałek w godzinach szczytu, jakoś nam nie leży.
Pociąg jechał miarowo a na niebie piękne słońce i błękit. Radowała nas ta perspektywa. W ciepłym przedziale rozmarza laliśmy się nad pięknem trasy jaka nas czeka.
Wysiadając w Olsztynie wystartowaliśmy z lekkimi problemami. Mój GPS jakoś nie mógł się odnaleźć a mapy się zawieszały. Udało się jednak z wielkim trudem przekonać go do współpracy.
Miasto zaskakuje dobrze rozwiniętą infrastrukturą rowerową. Dużo ścieżek z asfaltu i cała masa dobrze skomunikowanych szlaków. Szkoda tylko, że jak w całym kraju kuleje ich oznakowanie i myślenie nieszablonowe. Jako, że jestem „nowy” w nowym miejscu, nie wiem, dlaczego jest zakaz jazdy rowerem na wprost, bo nie ma oznakowania, że ścieżka która skręca w lewo, zaraz będzie biegła po „lewej” stronie dwupasmówki. A przecież w naszym kraju jeszcze nie ma ścieżek jednokierunkowych po każdej ze stron ulicy. To nie Sztokholm. Jadę więc na zakazie, bo musze jechać prosto – tam potrzebuje się dostać i jakie jest moje zdziwienie kiedy okazuje się, że ścieżka nawet dobra asfaltowa była tylko po lewej? No ale nic w przyrodzie nie ginie. Ścieżka na następnym skrzyżowaniu powrotem wraca na „prawo”. Wiele by mówić… wiele prawić, przejechałem, już wiem czego i gdzie mniej więcej szukać.
Pogoda w Olsztynie gdy ruszamy
Z Miasta wyjeżdżamy Aleją Generała Władysława Sikorskiego. W przedziwny sposób z dwupasmówki za dużym skrzyżowaniem droga kurczy się nagle do zwykłej drogi i wpada w las. Tam zaczyna się bajka. Piękny asfalt, równiutki i mało uczęszczany. Droga wije się pośród wielkich świerków i to wspina to opada w dół malowniczymi zjazdami. Naprawdę urokliwa trasa, aż żal, że człowiek nie miał okazji jechać tam jesienią lub latem kiedy las pięknie zielenieje. Jedziemy dość niemrawo. Po wyjeździe z miasta nie możemy się wkręcić na długodystansowe obroty. Jest kilka poprawek ubioru i kilka poprawek sprzętu u Agi w szosie. Ja też mam drobne regulacje, ponieważ na tym wyjeździe testuje zarówno bagażnik sztychowy, torbę i do tego jeszcze nowy kokpit szosowy.
Mimo wolno wpadających kilometrów i kilku postojów na poprawki i ustawienia droga zachwyca swoją malowniczością. Jadę oczarowany jej pięknem. Wrócę tam na pewno! Kiedy wydaje się, że wszystko już widzieliśmy. Wpadamy na polane, gdzie znajduje się mała miejscowość a w niej chroniona prawnie aleja z drzewami w skrajni. Tak uroczego miejsca nie widziałem!
Na niebie nie ma słońca, nie ma ani kawałka błękitu a podczas gdy my zachwycamy się lasem, zaczyna prószyć śnieg. Padają bardzo Male i drobniutkie ziarenka, i nie osadza się za wiele, jednak taka śniegowa chmura wisi nad nami przez wiele godzin.
Do Jedwabna dojeżdżamy troszkę zmęczeni rollercosterem w lasach. Dalszy odcinek nie miał być wcale o wiele lżejszy. Kilka kilometrów za miastem, psuje się droga a znak „uszkodzenia w nawierzchni przez 8 kilometrów” nie wróży sielanki. Już myślałem, że wyśmieje tych co mówili o „słynnych mazurskich drogach”.
Niestety, nawierzchnia pogarsza się i wali po nadgarstkach ostro. Dziura na dziurze a droga wąska jakby jednokierunkowa była. Wielkie ciężarówki z drewnem z lasu wcale nie pomagają. Do Wielbarka docieramy zmęczeni i wytrzęsieni za wszystkie czasy.
Niespodziewanie powstaje problem. Okazuje się, że sielanka za Olsztynem i piekło przed Wielbarkiem sprawiły, że gdzieś podziała nam się godzina zapasu. Do pociągu mamy 3h a do przejechania nadal prawie 65km z czego w nogach już jest 80 prawie. Gdy dodamy do tego porę, zapowiadającą zapadający zmrok, wychodzi nam równanie z wielką niewiadomą.
Agnieszka przejmuje prowadzenie i wskakujemy na 25km/h jedzie się ciężko a temperatura już sprada w dół. Dzieki silnemu zastrzykowi ukrytych sił Agi przejeżdżamy odcinek do Chorzeli dość sprawnie. Udaje się nadrobić z pół godziny. Zbliża się jednak zmrok i przymusowe staje się przybranie światełek. W Kamizelkach jedziemy już od ponad 30km, bo szarobura pogoda ( a zapowiadali słoneczko) sprawia, że lepiej nas widać. Jedziemy więc w duecie. Ja przejmuje prowadzenie i zakładam lampkę przednią – nazwijmy ją „drogową”, Agnieszka jedzie z tyłu ubrana w dobrą i intensywną mrugaczkę czerwoną. W tak zbudowanym pociągu, ruszamy w mrok.
Zanim jednak słońce zaszło, front pochmurny postanowił się rozstąpić i przygotować nam festiwal świateł. Słońce czerwieni się i przeplata z różem i żółcią. Tworzy się tęcza kolorów. Od góry jest ciemna linia frontu, tuż pod nią róż przechodząca w czerwień a po bokach postrzępione skrawki żółtej poświaty. Całości dopełnia ciemna linia horyzontu.
Szybko jednak spada na nas mrok. Robi się ciemno a wioski „świecą” ciemnością. Tam nawet latarni nie ma. Mnie dopada kryzys a temperatura waha się w okolicy 1 Stopina. Para leci z ust a szary wycinek drogi przed kołami nie daje się oderwać. Jadę skupiony w nim i zmuszam się aby jechać dalej. Jest mi źle, zmęczenie bierze górę. Agnieszką postanawia mnie zmienić i prowadzi kawałek. Droga jest na tyle pusta że jedziemy na „zakładkę” trochę gadamy, ale nie wiele się klei ta rozmowa.
Jakimiś nieznanymi mocami docieram do Gruduska a kryzys się rozwiewa powoli. Pomaga przerwa na kanapkę i picie. Przed nami ostatni odcinek. Prawie 20 kilometrów do Ciechanowa. Ta perspektywa wcale nie pomaga. Jest ciemno, chłodno, a nie ukrywam, że nogi czułem już znacznie. Jedziemy a droga znów jak na złość faluje. To w górę to w dół. Auta oślepiają długimi światłami za nic mając sobie rowerzystów. Świecę im lampką i mrugam, zasłaniając ją ręką. Czasem pomaga i zmieniają, jednka w wielu przypadkach niestety na długich jadą do końca, czyli do momentu minięcia z nami. Wrażenie jest straszne. Przez kilka sekund nie widać nic, zanim oczy przyzwyczaja się do ciemności i blasku Lamki na asfalcie.
Wreszcie Ciechanów i ostatnia prosta na Dworzec PKP. Pociąg uciekł nam zaledwie 20 minut. Na szczęście jest kolejny za… 1h:15`. Kupujemy bilety i wegetujemy na poczekalni. Temperatura w srodku nie taka zła, 12 stopni, za to towarzystwo? Czemu w naszym kraju zawsze znajdzie się jakiś ześwirowany pijak co to śpiewa gada sam do siebie i wyzywa wszystkich dookoła. Przez cały czas oczekiwania słuchałem jego bełkotu, pijackiej wersji „pierwszej brygady” i wykładów z historii o wojskach z „się… się… sząt…. Fartego roku” i o tym, że wy „skur… syny nie wiecie kim był ktoś tam. Swój wykład kierował do wszystkich na „Sali” czyli darł się w hali dworca co jakiś czas umilając sobie spacerem po hali. Żenada… z radością wsiadłem do ciepłego KM z Działdowa do Warszawy.
Do domu wracamy oboje zmęczeni, jednak był to fajny wypad. Mimo, nie najlepszej pogody spełniłem Obietnicę, że zabiorę Agnieszke kiedyś do Olsztyna i udało się wspólnie wyskoczyć na szosy, czyli w końcowym rozrachunku jest 2-1 dla nas. Pogoda przegrała!
Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,
Castle Ultra Race ,
Tour De Zalew