Osiemdziesiątka po błotku... | Księgowy

Osiemdziesiątka po błotku... || 80.00km

Poniedziałek, 6 stycznia 2014 · Komcie(5)
Kategoria Pojeżdżawki
Od jakiegoś czasu nie wszystko idzie tak jakbym chciał. I nie chodzi tu tylko o spóźniającą się zimę. Ogólnie ten okres wczesno-noworoczny nie kręci się tak jakbym tego chciał. Nie możemy z AGa przezwyciężyć niechęci do roweru jak za oknem szaro buro i ponuro. kolejny raz podchodzimy do tematu wyjazdu do Hajnówki i kolejny raz nie udaje nam się tego tematu domknąć.
Poprzednim razem pokonała nas pogoda a teraz zgadnijcie co? POGODA! Miało lać, padać, i wiele innych rzeczy. Nie pojechaliśmy z nadzieją na "lepsze" spędzenie czasu w domu. Nie narzekam i nie skarżę się tu na spędzanie czasu z Aga w domu, ale wy rowerzyści - rozumiecie to pewnie lepiej niż inni. Człowiekowi się chce na rower a warunki są na nie - powstaje dysharmonia i to ona nas tak jakoś wali po łbie a my wmawiamy sobie, że to tylko chwilowe i że owo walenie po łbie to wina za niskiego sufitu...

Czas było tę dysharmonię troszkę wyprostować i pojechać gdzieś. Planowanie drogi w taką pogodę, gdy pół dnia mży a drugie pół woda wisi w powietrzu w postaci kropel, nie jest łatwe. Udało się, tylko dzięki AGnieszce. Ja, zapewne poległbym, i kolejny dzień spędził w wyrze oglądając serial medyczny "chirurdzy". No ale właśnie to jest fajne, że my działamy jak zespół, kiedy ja mam gorszy okres w planowaniu, Agnieszka nie pozostaje dłużna - łapie mnie za chabety i ciągnie na rower. 

Start - jak najdalej stąd. Nie możemy jeździć w kółko po tych samych miejscach. Sposobem, więc na lżejszą głowę, jest jazda nieco dalej. Wysiadamy więc w Gołotczyźnie. Na niebie, pochmurno, wiatr przeszywa a zamiast 5,5 stopnia, jakie były na naszym termometrze, gdy wychodziliśmy z domu, tu jest 3,5. Na gps ślad wiedzie nas na południe. Ruszamy mozolnie. Początek jedzie się słabo. Nie mam głowy do jazdy a pogoda dookoła nie ćwierka i nie błyska, czyli jednym słowem jadę bo jadę. Do tego dodajmy jeszcze za cienki ubiór i mamy - marudnego księgowego. 


Ja naprawdę lubię jeździź rowerem, tego dnia jednak przez pierwsze 10 kilometrów moim ulubionym słowem było "no". I tak sobie jechałem, z Agnieszka próbowała mnie rozruszać. 
- kurcze jaka blotnista ta szutrówka
- no
[...]
- jak jechaliśmy pociągiem to przecież prześwitywało słońce!
- no...
[...]
- spoko z każdym kilometrem bliżej domu, to super motywacja!
- no.......

Bywam nieznośny, jak jej udaje się ze mną czasem wytrzymać? nie wiem. W końcu jednak i ja się zacząłem odzywać troszkę więcej. Na jednym z postojów przebrałem się w cieplejsza kurtkę i pojechaliśmy dalej nieco "weselszym" tonem. Na niebie zaczęło coś tam przeświecać a w okolicy Nowego miasta, świadomość, że już jesteśmy bliżej tego co znam, dawała mi siły. 
Widzicie bo to ciężko rozgryźć. Niby oderwanie się od miejsca gdzie się na co dzień jeździ powinno pomoc, i zazwyczaj pomaga, jednak tego dnia początek miałem naprawdę słaby. Może wpływ na to miała nie tylko pogoda, ale fakt, że trasa wiodła szutrówkami, pełnymi błota, kałuż i tego typu przeszkód.

Aby jednak nie prowadzić tego wpisu w atmosferze zła i żałoby z tego iż "pada" "wieje"  i jest "be", napisze wam, że w połowie trasy mieliśmy przerwę na mały obiad u rodzinki. Po obiedzie, po tym jak się ogrzaliśmy, jechało się o niebo lepiej. Oczywiście wałówka obciążała nas znacznie, ale i tak morale było jakieś lepsze. Pogoda jakby też mniej pochmurna no i chyba zwyczajnie w kilometrach zostawiliśmy te nasze niesnaski. Bo rower jak wiadomo zajebiście oczyszcza głowę z chandry i wkurzenia. To chyba najlepszy lek na złe samopoczucie. Czasem jego aplikacja jest trudna a pierwsza dawka wydaje się gorzka, jednak z czasem czuje się poprawę. 

No mi zdecydowanie pomógł ten rowero-lek. Mimo, że pod koniec, dupa mnie bolała, i mimo, że nie wiem skąd czułem tak wielki dyskomfort tylko po 80 kilometrach, coś sprawiało, że czułem się błogo zmęczony a jednocześnie szczęśliwy. Szkoda, ze nie poczułem się tak od pierwszych kilometrów tego wyjazdu i że najpierw musiałem fukać jak jakiś najeżony kot. 

Podsumowanie
Jazda długodystansowa obecnie "leży", nie wiem gdzie leży problem, ale jestem w trakcie jego "zwalczania". nie mogę przemóc sie do dłuższej trasy. Fizycznie jest nieźle, choć ta trasa pokazała mi, że coś zanadto przyzwyczaiłem się do asfaltów i parchate szutrówki z kałużami, stały mi sie obce,m co zdecydowanie zaznacza mój "zad". Poprawimy, potrenujemy... Teraz niestety- znów będzie dużo czasu na jazdę... :( No cóż, takie życie, raz na dole raz na szczycie.







Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Komentarze (5)

Ani pora roku, ani pogoda nie sprzyja jeździe terenowej. Nikt by mnie teraz nie namówił na szutry - tylko asfalt wchodzi w grę

yurek55 21:04 wtorek, 7 stycznia 2014

W Base Camp wszystko się da. :)

kes 14:28 wtorek, 7 stycznia 2014

Różnice w dystansie ponieważ pojechaliśmy inaczej w kilku miejscach. Przede wszystkim na Kosewku przejechaliśmy przez kładkę. Całego sladu nie wgram, bo nie kasuje ich z GPS i mam jeszcze połączony z innymi sladami z innych wycieczek itp, a tego się chyba nie da jakoś rozdzielić na GPS

Ksiegowy 14:17 wtorek, 7 stycznia 2014

Mapka dodana - pozdrawiam:D

Ksiegowy 14:15 wtorek, 7 stycznia 2014

Masz ślad? Jestem ciekaw którędy jechaliście.

kes 13:03 wtorek, 7 stycznia 2014
Wpisz dwa pierwsze znaki ze słowa asemz

Dozwolone znaczniki [b][/b] i [url=http://adres][/url]