Szalony pomysł - diabelskie wykonanie! || 260.00km
Najpierw standardowo do Warszawy, tam zdecydowałem sie na przejazd do Starzyńskiego i jazdę przez Wolę, bo chciałem uniknąć odcinków nieoświetlonych w Broniszach. Z dobrą muzyka w uszach, przejechałem przez Stolicę. O dziwo, było naprawdę ciepło noc 8 stopni. A na liczniku i pustych ulicach 26-28km/h - jednak szosa to szosa.
Po wpadnięciu na trasę poznańską, włączam audiobooka i nurkuje w ciemność. Na zmienę jest przeplatana z oświetlonymi odcinkami w miastach. W Sochaczewie przez obwodnicę i na Łowicz. Jedzie się spoko, ale tam już czuje że mi marzną stopy. Temperatura około 5 stopni, nawet para z ust leci. Dobrze jednak mi się jedzie a prędkości nie widzę.
Przed Łowiczem planuje zrobić odwrót, ale ciemności nieprzeknione a nie chce mi się schylać i patrzeć jaki dystans, w myślach dodaje sobie otuchy, że i tak mam zapas więc, zawrócę w Łowiczu. W jednym z bardziej oświetlonych miejsc orientuje się, że przekroczyłem 100 km. Zawracam więc czym prędzej i z poczuciem, że teraz będę tylko w kierunku domu jechał - wracam.
Jedzie się bajecznie. Leże na lemondce i pedałuje, nie wiem jaka prędkość, nie wiem co dookoła wpatruje się tylko w pas oświetlonego miejsca przed kołem. Podczas chwili rozluźnienia zapominam, że droga mimo pobocza ma też rów i spadam z asfaltu na piasek. Podrywam się z Lemondki i wyprowadzam rower znów na asfalt. Niewiele brakowało, a zakończyło by się to ostrą glebą. Serce mi wali, bo się wystrachałem ostro. Adrenalina pulsuje więc dokręcam. Klik i kolejny bieg wchodzi na kasetę. W oświetleniu widzę, że lecę 30km/h. Co ta adrenalina robi z człowiekiem. Na tym energetycznym kopie jadę jeszcze spory kawałek, a potem redukuje i znów pedałuje swoim tempem.
W Sochaczewie gubię się nieco i w pustym mieście, pełnym opuszczonych fabryk czuje się strasznie nieswojo. Jakaś osoba idzie chodnikiem chwiejnym krokiem i coś tam bełkocze pod nosem. Nogi chcą przerwy a ja za nic nie chce "relaksować" się w takim miejscu. Wyplątuje się z gąszczu ulic i jadę do Żelazowej woli. Na parkingu przed muzeum siadam sobie przy latarni na parkingu i zjadam i zapijam... Relaksuje się, bo czuje, że mam zapas. Gdzieś po głowie tłucze mi się, że może pojadę dalej.
Siedzenie mi nie idzie;) Nudzi mi się, więc wsiadam i jadę dalej. Zmieniam audiobooka, na muzykę i gnam sobie pustymi ciemnymi uliczkami do Leszna. W Lesznie wypatruje słońca, ale okazuje się, że do wschodu jeszcze czas. Przelatuje przez miasto więc i gnam w ciemność. Przez Kampinos jedzie się w ciemnościach tak przenikliwych, że czuje się jakbym rowerem przez sam środek lasu jechał. Co jakiś czas wypatrywałem czy czegoś na drodze nie ma, lub czy jakaś zwierzyna się nie wybrała na spacer. Ten odcinek jadę więc, bez lemondki.
Do Nowego Dworu dłuży mi się niemiłosiernie, wreszcie postanawiam zrobić sobie przerwę. Zjeżdżam na pobocze, siadam na jakiejś wydmie i gaszę lampki. Ciemność - dookoła las i droga pośród sosen. Wyciągam się na piasku i nucę sobie piosenki z mp 3. Spędzam na postoju jakieś 40 minut.
Nowy Dwór to już na niebie się szaro robi. Miasto się budzi, ruszają auta do Warszawy i ciężarówki z wędlinami. Pędzą ludzie do tej stolicy jakby im mieli wjazd zamknąć. Na pustej trasie co jakiś czas mija mnie auto grubo ponad 100km/h.
Decyduje się jechać na Janówek. Świt, nad głowa, pochmurno i morale spada. W Janówku skręcam na Wieliszew i na rondkach ruszam na Dębę. Na zaporze robię sobie kolejny dłuższy postój na przystanku autobusowym. Łapie mnie drzemka. Śpię chyba z 20 minut. Budzę się nagle przerażony i szukam roweru. Podrywam się na równe nogi jak oparzony. Rower stoi na przystanku obok mnie a po drugiej stroni siedzi jakaś pani. Zdziwiona moją reakcją uśmiecha się:
- coś panu się złego przyśniło?
- eee słucham?
- bo tak się pan poderwał...
- nie nie to znaczy przepraszam, chyba mi się przysnęło.
- no wczesna pora jeszcze. Wie pan nie wiem, czy z tym rowerem kierowca zabierze do busa.
- nie nie ja nie na busa czekam.
Kobieta jeszcze chwilę podyskutowała i pożyczywszy jej dobrego dnia jadę dalej. Tak mi głupio było, a jednocześnie cieszyłem się, że nie zginął mi rower, podczas gdy spałem. W Jachrance wiatr pomaga i wychodzi słońce. Robię rundkę przez Zegrze i mknę w dół. Na dole po wjechaniu do Wieliszewa, przebieram się z Softshella i pruje dalej. Znów robię nawrót i znów na Dębę. W końcu decyduje się na Lotny finisz w Legionowie. Nowy asfalt z Zegrza do Legionowa niesie mnie 32/33 km.h.
Jak ja to zrobiłem? Nie wiem...:) To była szalona jazda na mega spontanie!
I wiecie co? Chcę więcej!
Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,
Castle Ultra Race ,
Tour De Zalew