Niespodziewanie na szosę. || 46.56km
Nie planowałem, czegoś specjalnego. Po prostu chciałem sobie spokojnie pedałować szosą, szerokim poboczem i słuchać mp3. Miało być w wyciszeniu i w stagnacji. Wyszło zgoła inaczej.
Zaraz po wyjechaniu w Jabłonnie na Nowodworską trasę, dogonił mnie szosowiec i puściłem go przodem. Ze spokojnej jazdy nie wyszło nic, bo na światłach go doszedłem i poszliśmy razem! Wkręcił się na 30 tkę i jechałem za nim na leomondce. Niestety, im dalej od świateł, tym prędkość wzrastała. Najpierw do 40km/h a potem na pierwszej górce do 35km/h. Zacząłem w tempie logarytmicznym gubić oddech a co za tym idzie i koło. Spuchłem przeokropnie i nawet po tym jak odpuściłem czułem jak cierpię. Pierwszy raz od dawna tak mnie bolały płuca podczas oddychania.
Z górki jechałem walcząc z płytkim oddechem, jak nurek który wynurzył się z pod wody po długim bezdechu bez butli. Wdech - ból - wydech ulga, znów wdech - głębszy bo tlen jakoś nie chce się wchłaniać i znów wydech. Normalnie jakby ktoś zakręcił powietrze. Troszkę pocierpiałem pędząc z górki 35km/h a nastepne wzniesienie, brałem już 28km/h. Po minięciu trzech wielkich wydm oddech zaczął mi się stabilizować a płuca przestały boleć. O dziwo poczułem zamiast zmęczenia, ulgę i przypływ siły, jakbym wreszcie nabrał powietrza. Położyłem się na lemondce i na niskiej kadencji, pedałowałem sobie na wprost. Nie patrzyłem na licznik, dopóki nie zobaczyłem w oddali jakiegoś punkciku na szosie. Pomyślałem sobie "dogonię go", wtedy dostrzegłem, że i tak cały czas leżąc jadę 28-30 na godzinę. Nigdy nie zwracałem uwagi na prędkość, ale szosówka to całkiem inna świadomość rowerowego samo-istnienia.
Bez wysilku, nadal leżąc, dogoniłem szosowca. Okazal się być nim jakiś 65 latek. Pedałował dość spokojnie 25-27kmh więć go wyprzedziłem. Ku mojemu zaskoczeniu, usiadł na koło i po krótkiej gadce poszliśmy dalej po zmianach. Do mostu w NDM, jechaliśmy ciągle około trzydziestki. W drodze powrotnej, on też bowiem zawrócił, ja pojechałem na Janówek a on pomknął na wprost.
Do Janówka pojechałm już wolniej i wsłuchałem się w muzykę. Szybki odcinek do NDM, troszkę mnie zapasów energi kosztował. W Chotomowie, gdy już wracałem, siły opadały z każdą chwilą, a ja oczywiście bez bidonu pojechałem. Miała być przecież spokojna "emerycka" jazda na szosie aby rozruszać bolący żołądek od rana. Wyszła niezła gonitwa za dwoma szosowcami i całkiem konkretny przejazd.
Niespodziewanie, mimo braku picia - noga i organizm spisały się nieźle.
Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,
Castle Ultra Race ,
Tour De Zalew