Do pracy 53 - O tym czy ten rower jest dobry... || 63.84km
Wielka mnogość dziś nastała osób chcących nabyć rowery w drodze kupna/przetargu. Większość targowała się o niższe ceny, zdecydowanie mniejsza ilość osób przyjmowała życie jakim jest.
I tętnił bazar, tętnił życiem swoim własnym przeogromnym i gwarliwym. Dzieci piszczały, rodzice targowali się o zniżki, potem znów dla odmiany dzieci płakały, a pomiędzy nimi przemykali się wystraszeni "klasyczni" klienci niemarudzący, którzy wybrali sobotę na zakupy rowerowe i - podobnie zresztą jak ja pod koniec dnia - nie wiedzieli "co tu się u licha dzieje!".
Tworzyły się kolejki do kasy, tworzyły się komitety kolejowe a o moją fachową radę walczyły kobiety jak lwy. Wygłaszałem przemówienia, dostojnym językiem, dobierałem kask mając posłuch u dorosłych i pogardę u dzieci (tato/mamo/babciu/ciociu - po co mi kask).
Kłócono się o mnie i o moje względy! Ustalano dobitnie, kto był przed kim, a kto za kim w kolejce do wybierania roweru dla córki/syna/wnuka/pasierba/benkarta. Przerywano mi w pół zdania mój wywód, przerwano zdanie w trzech czwartych i w ćwierci. Zadawano trudne i badawcze pytania starając się wyczuć, moje doświadczenie.
Dzień spędziłem dość spokojnie i mimo sporej ilości pracy, było ok.
Drugi etap tego dnia, to był obiad u mamy. Postanowiliśmy z Agnieszką podjeść i mamci i dopiero ruszyć na jakąś wycieczkę. Obiad był pyszny - pieczeń rzymska z jajkiem a do tego ziemniaczki i sałatka z pomidorów ze śmietanką. Upasłem się jak mało kiedy. W domu po prostu od dawna takich porcji nie zjadam, bo jemy mniej. Mama jak to mama nałożyła mi "po staremu" mając w pamięci jak kiedyś mnie karmiła.
Po obiedzie pogadaliśmy chwilkę i zaopatrzywszy się w napoje do bidonów pojechaliśmy na trasę. W sumie nie planowaliśmy nic konkretnego. kolejny raz pogoda zrobiła nas w bambuko, bo niedziela ma być deszczowa a w sobotę nie damy rady upchnąć żadnej sensownej długodystansowej trasy. Pojechaliśmy więc na "pogaduszki" szoskami po okolicy.
Pogoda była jakaś taka niemrawa, niby się chmurzyło na niebie ale z drugiej strony, słońce. Nie ryzykowaliśmy z początku trasy z dala od miasta, jednak wpadliśmy na pomysł, aby odwiedzić "Kropkę" w NDM. Szybki pomysł i szybka akcja. Pędem do Nowego Dworu z wiatrem. Ku naszemu zaskoczeniu dosłownie wpadamy na Kropkę na pasach. Miała być niespodzianka a wyszło tak, że w sumie wpadliśmy na siebie na mieście.
Pogadaliśmy chwilę i jak juz doszczętnie zmarzliśmy, ruszyliśmy do domu. Trasa z Nowego Dworu, to długi prosty odcinek. Było pod wiatr, było ciepło, było sennie. Takie nas dotlenienie dopadło, że zaczęliśmy ziewać. W pewnym momencie nie mogłem oddechu dobrze złapać, bo mnie ziewanie brało. Prędkość na tym odcinku tak niska, że wstyd się przyznawać. Jechaliśmy noga za nogą, starając się nie usnąć.
Po powrocie do domu nie wiedzieć, czemu odżyliśmy a ziewanie zniknęło, jakimś cudem.... tylko jakim???
Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,
Castle Ultra Race ,
Tour De Zalew