Czy już jestę szosoffcę? || 60.68km
Ilekroć kładę się na lemondce zastanawiam się, czy zmierzam w dobrym, czy złym kierunku. Rozwój mojej rowerowej pasji w ostatnich miesiącach, bardzo ewoluował w kierunku szosy. Czy jednak, aby na pewno? Czy moje dwusetki z bagażnikiem i jedną sakwą przez pół Polski, na mtb wyposażonym w slicki - nie były już pierwszymi oznakami tej choroby długodystansowej? A może to była przewlekła cykloza, toczeń, lub nie wiadomo co jeszcze? W każdym razie nie ulega wątpliwości, że ostatnio wykluło się ze mnie, rozpełzło po organizmie i z nadejściem wiosny, zaczęło się namnażać.
Szosa, wydaje się być oznaką i kontynuacją tego co się we mnie gdzieś tam rozwijało. Mam nadzieje i silnie w to wierzę, że pasja do wypraw z sakwami nie odejdzie a jedynie ma lekki przestój.
Gdy zaczynałem jeździć jakieś osiem lat temu, rowerowa pasja wydawała mi sie taka "prosta" jedno-linijna. Im dłużej zagłębiałem się w treść tej wielkiej księgi, tym więcej odrywałem pobocznych wątków. Przeczytałem o maratonach rowerowych, o podróżach rowerowych o rowerzystach codziennych, studentach rowerzystach. Przewertowałem dogłębnie rowerzystów jeżdżących samotnie i w grupach. Natrafiłem na rozdział o długich dystansach i odkryłem w sobie zapędy masochistyczne. Zauważyłem, że na rowerze dobrze i całkiem przyjemnie jest sobie - dowalić troszkę ponad normę. Jako, że przyjemność, trzeba dawkować, wybrałem narkotyk uwalniający się stopniowo przez wiele godzin. Jazda długodystansowa spełniła moje oczekiwania w tym aspekcie.
Tak więc wybranie roweru szosowego, jako aplikatora owej endorficznej pigułki radości wydaje się być naturalną koleją rzeczy.
Nie żałuje więc sobie i daje w kanał ile wlezie - o ile mi czas pozwala. Dopóki tego nie zabronia ustawowo - nie przestanę:P
Po tym deczko długim wstępie opowiem teraz - pewnie dość lakonicznie o wycieczce. Dzień spędziłem więc, jak na początku mówiłem, na szosowo. Wycieczka na dwa mosty i wizyta na Mazovii w Legionowie.
Do Warszawy jechałem Modlińską. Pogoda zapowiadała sie lepiej niż opowiadały o tym prognozy z dnia poprzedniego. Nie mniej jednak wiatr znów postanowił zrobić psikusa. Wiał jakoś tak bez składu i ładu. Niby w bok, ale utrudniał bardzij niż pomagać.
Na Modlińskiej z przeciwka spotykam całą masę aut, z rowerami na dachu. Mazowia MTB Marathon gościła dziś w Legionowie. Pojawia się pomysł, aby pojechać na start i zobaczyć jak radzi sobie ekipa naszego teamu. Nie lubię jednak zmieniać swoich planów od razu na starcie, więc wykonuje założony plan dojechania do Nowego Dworu drugą stroną Wisły.
Po pokonaniu wydmy na dwupasmówce, przed Łomiankami, wpadam na "rowerową obwodnicę trasy Gdańskiej", czyli ulicę Rolniczą. Tym lokalnym asfaltem będę poruszał się aż do Nowego Dworu Mazowieckiego. Coś mi w mp3 dudni a ja pedałuje noga za nogą, wiode myślami po różnych wątkach z mojego życia. Wypuszczam z siebie nadmiar emocji i płynę po wielkim oceanie swobody. Słońce świeci a rower poddaje się moim ponagleniom. Średnia? Kto by patrzył na średnią, po prostu popycham pedały i dalej, hej dalej przed siebie. Mijam ludzi idących z palmami, mijam pola wdycham zapachy wiosny i ciepłej ziemi. Widzę kwitnące owocowe drzewa w sadach i czuje zapach ich kwiatów. Jedzie się przyjemnie, lekko i aż chce się unieść ręce i polecieć ponad asfaltem.
Nie wiedzieć kiedy docieram do NDM i tam przez most zawracam do Legionowa. Zmiana frontu i kierunku wiania wiatru. Tym razem zefirek, wychładza mi drugą stronę. Z Nowego Dworu znów prowadzi mnie szerokie pobocze, które wykorzystuje w całości. Kładę się na leżaku i znów relaksuje się drogą.
Na sam koniec odwiedzam, Legionowo i chłopaków z naszego teamu, pracujących na Mazowi. Kibicuje szefowi podczas startu i zawijam się do siebie na pyszną zupę!
Dystans, nie powala, ale dużo frajdy dała mi ta dzisiejsza jazda!
Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,
Castle Ultra Race ,
Tour De Zalew