W koło komina | Księgowy

W koło komina || 45.38km

Niedziela, 15 czerwca 2014 · Komcie(1)
Kategoria Pojeżdżawki
Mimo zapewnień iż dziś dzień będzie tylko leniwy, postanowiłem wyjśc na rower. Agnieszka dotrzymała obietnicy i została w domu. Ja po posprzątaniu mieszkania i ogarnięciu kilku aukcji na allegro, zdecydowałem sie wyjechać. Nie miałem nastroju, na jazdę, nie było pogody i w dodatku było zimno a momentami nawet kropiło. Wszystko jednak we mnie mówiło mi, że trzeba się ruszyć. Po maratonie wpadłem w taki marazm jezdny i demotywacje. być może związane to było ze zmęczeniem jakie kosztował mnie ten maraton, a może po prostu z kłopotami w pracy i ogólnym załamaniem pogody. Nie wiem dokładnie, co, ale zdecydowanie powodowało to zawieszenie mojego rowerowania. Dziś - mam nadzieje - jakiś przełom nastąpił. 

Trasa nie była wyrafinowana, ani w żaden sposób, urozmaicona. Była sucha, surowa i nastawiona na jedno - na trzymanie średniej. Nie jeżdżę dla prędkości, ale chciałem dziś zmusić organizm do wkręcenia się na wyższe obroty i troszkę się przykatować. Sprawić sobie neico bólu i sprawić, że zabraknie mi tchu. Taki krótki imtymny rowerowy masochizm pobudzeniowy, miał sprawić, że mój motor napędowy - czyli głowa - znów zaskoczy i pociągnie dalej maszynę do jazdy. Udało się, choć do skrętu na Janówek jechałem jak za karę. 

Mp3 w uchu, przelatujące nutki, i dudniący bas, jakiejś muzyki dance, trance czy elektro. I noga za nogą przed siebie. Zamknięty w swojej głowie odpalałem kolejne podzespoły tej skomplikowanej ultramaratonowej maszyny. Wpadłem wreszcie w rytm, który przeszedł w rezonans. Drżenie przeszło mi po plecach a w okolicach mostka poczułem miłe mrowienie. Radość spłynęła na mnie stopniowo. Czułem jakbym budził się ze snu, którym spałem przez tydzień. Nogi przestały już stawiać opór, a leżenie na lemondce sprawiało dodatkową frajdę. 
Wróciłem - pomyślałem sobie. - wróciłem na koń! To dobrze, bo jeśli nie rower i jazda jak wytrzymam te zgnuśniałe dni w pracy, jakie ostatnio mnie otaczają. Trzeba chwycić mocniej kierownicę, mocniej wcisnąć pedał, kliknąć kilka przełożeń w dół...

Rower odchodził posłusznie, jak dobry wyścigowy koń. Grubo ponad 30km/h  wzniosłem się i znów poczułem to przyjemne mrowienie. WIatr szumiał w uszach, a muzyka jakoś stała się mniej słyszalna. Na moich policzkach rozbijały się krople. Z nieba zaczęło kropić. Małe diamenciki, chłodziły moja  twarz a ja nie przestawałem pedałować. Raz po raz to kładłem się na lemonce, to wstawałem na pedały aby dokręcić mocniej. 

Nie wiem kiedy pojawił się Wieliszew a stamtąd już prosto do domu!

Zdecydowanie odetchnąłem! Tego mi było trzeba. Złapania wiatru w żagle. Nie zapowiada się kolorowo z wolnym przez kolejne miesiące, więc zostaje mi tylko lokalna jazda. Jak i kiedy znajdę na nią czas? Trzeba będzie troszkę przestawić organizm i znów zacząć poranne pętelki przed i po pracy!


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Komentarze (1)

A widzisz - ta prędkość to jest jednak dobry antystresor i motywator. Polecam częściej :)

Trollking 20:04 niedziela, 15 czerwca 2014
Wpisz dwa pierwsze znaki ze słowa tylko

Dozwolone znaczniki [b][/b] i [url=http://adres][/url]