Do Kutna z Wiatrem | Księgowy

Do Kutna z Wiatrem || 168.00km

Niedziela, 30 listopada 2014 · Komcie(4)
Noc pośród poranka…
Noc była jeszcze w pełni, gdy zadzwonił budzik. Po sobotnim marznięciu na cmentarzu i w kościele, ciężko było mi się zmotywować aby ruszyć się z wyra. W końcu udało się i wstałem. Ugotowałem makaron, i wstawiłem wodę na kawę.
Snuje się po mieszkaniu raz po raz patrząc za okno. Ciemno, zimno – na tremometrze -7. Zapowiada się ciężka trasa – myślę w duchu.
O piątej jestem już najedzony i spakowany. Na czas wyjazdu biorę bagażnik klasyczny do Shannon. Na boku ląduje sakwa z kanapkami i termosem ciepłej herbaty.

Cóż za potwarz!

Poranek, uderza mnie w twarz tak siarczyście, że aż robię krok wstecz gdy opuszczam blok. Podmuch wiatru smaga mnie dając mi do zrozumienia, że to zdecydowanie nie jest rozsądne jechać na trasę w taki mróz. Ponawiam krok i wyprowadzam konwój na parking. Szybkie poprawki ubioru i ostatnie uszczelnienia. Nasuwam sobie buffa na twarz i ściągam kaptur. Z szpary na oczy widzę tylko wąski pasek świata. Jeszcze tylko włączyć lampki i w drogę.

Miasto śpi. Pojedyncze auta jadą obwodnicą, więc decyduje się na jazdę właśnie tą trasą. Nie bawię się w ścieżki rowerowe. O tej porze i tak nie ma nikogo na drodze. Pierwsze kilometry są trudne, nogi jakoś nie chcą kręcić. Do Pałacu w Jabłonnie jest idealnie z wiatrem. Prędkość, obiecująca bo ponad 26km/h. Płynę więc po asfalcie, a szum wiatru szeleści w zakamarkach kurtki.

Słuchaj bo to noc muzykę gra…

W Jabłonnie odbijam na prawo i udaje się na Nowy Dwór Mazowiecki. Zaraz za Gminą Jabłonna kończy się blask latarni i nurkuje w ciemność. Nie widzę nic poza tym białym rozmazującym się okręgiem tuz przed przednim kołem. Ciemność jest wszędzie. Wsłuchuje się w muzykę w mp3 i pedałuje. Z niepokojem i uwagą wypatruje zwierzyny leśnej. Na tym odcinku lubią sobie biegać sarny i dziki. Całe szczęście nic nie biega, pewnie skulone stwory leśne śpią smacznie zwinięte gdzieś w ciepłych norach.

Im bliżej Nowego Dworu, tym lepiej mi się jedzie. Nie widzę licznika, ale czuje, że prędkość jest znaczna. Pierwsze lampy uświadamiają mi, że się nie mylę. Na małym wyświetlaczu dostrzegam 30km/h. Wiatr pomaga, niestety tylko do Wisły. Za Nowym Dworem zawracam przez most i zaczynam odcinek do Leszna z innym układem frontów.

Ten odcinek wolałbym zapomnieć. Cierpiałem katusze. Wiatr smagał w twarz, wiało z boku, a w okolicach Strugi myślałem, że jakieś zwierze stoi na drodze i zjechałem na pobocze nieomal ladując w rowie. Jakieś mary nocne mnie dopadły. Jakoś udaje się wytrwać i docieram do skrętu na Sochaczew

W Lesznie szukam miejsca na postój. Udaje się dopaść przystanek autobusowy, który osłoni mnie od wiatru. Pije herbatę i jem kanapkę. Wkładam do butów folię, aby zablokować wiatr. Stopy zaczęły się buntować zbyt szybko. Nie dobrze, dopiero początek trasy, a ja już cierpię! Przerwa na przystanku trwa dłuższą chwilę (ja wiem z 15 minut może więcej). Gdy ruszam ponownie już mi cieplej w nogi, a dookoła już całkiem szaro.
Sochaczew przelatuje na autopilocie i czym prędzej ruszam na Łowicz. Wykorzystuje poprawę nastroju i ciągnę po 35-38km/h. Niestety zaraz za Sochaczewem znów pojawia się odcinek z wiatrem bocznym. Nie jest całkiem źle, bo wiatr lekko zawiewa od tyłu i od boku, ale jednak to nie to samo co z wiatrem w plecy. W Nowym Kozłowie Pierwszym, trasa znów skręca łukiem w prawo i ponownie dostaje kopa od mroźnego wiatru. Pola dookoła, a rozwijający się dzień sprawa, że podmuchy są coraz mocniejsze. Bez trudu jadę 35km/h. Czuje się jak na motorze, nogi pedałują miarowo a pasy pod kołami uciekają. Jest zbyt pięknie...
Kryzys
Łowicz to większy ruch i kilka mijających mnie tirów. Decyduje się tu na postój i wypicie ciepłego napoju w barze stacji. Robię to wbrew sobie, bo jedzie się idealnie! Musze mieć na uwadze, że lepiej kawa tu niż umierać gdzieś na środku pustkowia z zima. Kawa dobrze mi robi. W pomieszczeniu jest ciepło i przyjemnie. Moje nogi znów zaczynały się domagać ogrzania, więc decyzja o postoju jest słuszna. Patrzę sobie na licznik, a tam średnia 26km/h. Nieźle mości państwo. Jak tak dalej pójdzie uda mi się zrobić ciekawy dystans jeszcze za „dnia”.

Po opuszczeniu baru ruszam dalej. Niestety, dopada mnie kryzys. Zaraz za Łowiczem prędkość spada. Normalnie nie martwiłbym się tym, że jadę 23km/h, ale przy ostatnich liczbach z trójką z przodu, te 23km/h jest niepokojące. Do tego ujechawszy ledwie 10 km czuje, że zaczyna boleć żołądek, coś nie tak chyba z tą kawą było. A może to po prostu po kanapce? Wiatr na tym odcinku już nie wieje centralnie w plecy. Tym razem dmucha mi w prawy bok. Ręce ciepłe, ale palce w rękawiczkach mi drętwieją nieziemsko. Cholera, miałem odpocząć w barze aby uniknąć kryzysu, a tu atakuje z mega siłą. Zwalniam do 20km/h i nagle odchodzą mi wszelkie chęci do jazdy. Do skrętu na Żychlin – umieram. Szukam wcześniejszej stacji kolejowej, aby tam skręcić, niestety, w grubych rękawiczkach obsługa gps`a to nie jest prosta sprawa, a o stawaniu w miejscu na tym wygwizdówku nawet nie myślę. Wreszcie zdenerwowany odpuszczam i dochodzę do wniosku, że lepiej do Kutna pognać tam będzie ciepły dworzec.

Łatwo powiedzieć, kiedy ci nogi szpilkami nakłuwają. Wlokę się i wlokę zamknięty szczelnie w skorupie swojej puchowej kurtki. Gadam sam ze sobą, toczę dyskusje po Polsku i po Angielsku. Muszę jakoś oderwać głowę od myślenia o niedogodnościach. Skąd ten kryzy! Niby jest ok., tylko stopy mi marzną, ale morale spadło. Miało być słońce, miało być sielsko i anielsko i co? Kiszka. Pochmurno, byle jak… a ja chciałem coś sobie udowodnić. I po co?... Patowa sytuacja, środek pola, niczego wokół, jak stanę to będzie mi zimno jak jadę to mi źle. I weź tu człowieku wygraj z taką filozofią! Nawet wiaty nie ma aby się skryć od wiatru.

Nie wiem jak dojechałem do Kutna, przez te kilometry istniała dla mnie tylko mała przestrzeń wewnątrz kaptura i płynące nuty z mp3. Aha no i było nas tam w tej małej przestrzeni dwóch ja i Księgowy.

Wpadam na stację i kupuje bilet na pociąg. Za oknami robi się ciemno. Dochodzi 16 ta. Ciepło mi poczekalni, ale trzeba wsiadać na siodełko i iść na peron. Wdrapuje się na mostek i staje koło kibelka. Pociąg kołysze, a ja przysypiam. Odtajam i pławię się w rozkoszy ciepła z grzejnika...

Znowu rowerem

Wysiadam na Wschodniej totalnie odmieniony. Od dlugiego stania zachciało mi sie roweru. Na domiar "złego" okazuje się, że jakoś niefortunnie dużo czasu muszę czekać na kolejny pociąg do Legionowa. Atakuje więc rowerem – odwiedzam ścieżkę rowerową koło Wileńskiego i do Starzyńskiego też jadę ścieżką. Nagrzałem się w PKP to i jedzie mi się dobrze. Od rodna dalej już Jagiellońską i Modlińską poruszam się do domu. Wiatr nie pomaga, zawiewa zewsząd, ale jakoś jadę. Po frezowaniu i asfaltowaniu trasa do Legionowa się poprawiła. Mimo zmęczenia i ciemności, jadę 25km/h.
W domu jestem jeszcze przed 20tą. Jedyne o czym marze to gorąca kąpiel w wannie i herbata z cytryną.

W sumie licznik pokazał tego dnia 168km

To była Aktywna Niedziela....


http://www.gpsies.com/map.do?fileId=pgcxiqgjcikeunqd


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:

Legionowska Katorga,
Castle Ultra Race ,
Tour De Zalew

Komentarze (4)

Leniwy, niezimowy Giovanni też gratuluje!

giovanni 16:40 niedziela, 7 grudnia 2014

Już Ci gratulowałam, więc dopiszę tylko: toś pocisnął, Młody! :))

Kot 17:41 środa, 3 grudnia 2014

Jak dla mnie takie psucie Księgowy może robić codziennie - bo to znak, że wrócił do pełni życia. Gratulacje za dystans w tym zimowym, badziewnym klimacie! :)

Trollking 13:32 środa, 3 grudnia 2014

No i znów statystyki chłopakom zepsułeś ;p

Katana1978 08:40 środa, 3 grudnia 2014
Wpisz trzy pierwsze znaki ze słowa ycies

Dozwolone znaczniki [b][/b] i [url=http://adres][/url]