Z wiatrem || 214.00km
W pracy było sporo pracy i miałem parę odwiedzin. Wpadła Małgosia i Radek i Kasia. Dzień minął więc w spokojnej atmosferze. Wieczorem posprzątaliśmy z "K" rowery i ruszyłem na trasę. Udało się wyrwać nieco wcześniej z roboty.
Pierwszy odcinek do Legionowa, szybki załadunek przygotowanych rzeczy w domu i kierunek Most Północny. Warszawa jeszcze żywa. Sporo osób wracało do domów po pracy. Wieczór był mega ciepły, a gdy wpadłem na Młociny wydawało mi się, że jest chyba z 10 - 11 stopni.
Noc pachnie już wiosennie. Czuć zapach wilgotnej gleby, czuć aromaty budzącej się do życia przyrody. W uszach grała mp3. Nowa playlista ze skocznymi kawałkami z VOX-fm budziła mnie chyba przez połowę trasy. Do Sochaczewa większość ulic była oświetlona. Poprawili tam asfalty i jechało się naprawdę dobrze. Na liczniku nieomal bezustannie 30km/h. O dziwo nie było ciężko takiej prędkości utrzymać. Mimo, że wiatr z początku nie mógł się zdecydować gdzie mawiać, jechałem dość dynamicznie.
W Chodakówku dopada mnie pierwszy kryzys. Sochaczew blisko, stówka już na liczniku, a świadomość, że zaraz zaczną się ciemności i trudna długa jazda w nicość, wcale mnie nie podbudowywały. Jakoś tak mi się odechciało.. I to miasto... dziurawe te przejazdy przez Sochaczew. Jakieś tory wąskotorówki, jakieś typy na rynku, głośna młodzież - nie wiele brakowało a bym się wycofał...
Udało mi się przetrwać i wyskoczyłem na Łowicz. Tu jazda się zmienia. Ciemna szosa, mniej aut...i tylko plama mojej lampki przed przednim kołem. Ultramaratońskość wystrzeliła w mojej głowie. Odbudowałem sobie zburzone przez Sochaczew mury i po krótkim postoju na reorganizację mp3 ruszam dalej z Książką w uszach. Kryminał o morderstwie świętego mikołaja w Reykawiku odcina mnie od nosy i pozwala pedałować miarowo dalej w ciemności.
Około północy dopadam stację z kawą. Postój trwa chyba z 10 minut. Kawę wypijam nieomal duszkiem. Mam w glowie, aby nie spóźnić się na pociąg. W końcu mam napięty terminarz i planuje wrócić do domu jeszcze przed pracą. Picie szybkie kawy nie jest dobrym pomysłem, bo poparzyłem sobie język. Cóż, kawa w środku - ja dalej w siodełku.
Krośniewice.
Ciekawa obwodnica Krośniewic. Szczyt pomysłów inżynierów. Pętlę lecę z prędkościami chyba pod 35-38 km/h - pusto dwa pasy dla mnie, dookoła nikogo. Tylko ja i oświetlona ekspresówka. Polecam wszystkim takie nocne jazdy:)
Miał być Konin.
Za Krośniewicami, zaczynają mi się problemy żołądkowe. Troszkę mnie kolka łapie, coś świdruje we wnętrzu. Chyba szybkie picie kawy dało efekt. Do Kłodawy jadę noga za nogą. W świetle latarni patrze na licznik i zaskakuje mnie jego wskazanie. Wcześniej nie specjalnie mu się przyglądałem. Wskazanie średniej 25,48 bardzo mnie buduje. Postanawiam dać sobie lekko odpocząć. Nie zsiadam, ale pedałuje wolno. Wolno na szosie, nocą z wiatrem to nie 20 km/h. Toczę się 24-25 km/h ale tak na zasadzie popychania pedałów.
Koło.
Szukam stacji. Decyduje to koniec wycieczki. Czuje sie słabo... wspominam pagórki przez Koninem i decyduje aby zostać już tu. Na liczniku chodzi 192-gi kilometr. Czas mam dobry. Dworzec pusty, gdzieś sobie posypia jakiś żulek. Miasto śpi.
Pociąg jest przed czwarta rano. Śpię sobie twardo prawie do samej Warszawy, bo żywej duszy nie ma w środku. Rower jest w przedziale i to podpowiedział mi sam konduktor. Odsypiam porządnie i na wschodniej czuje się już całkowicie obudzony. Szybko łapię SKM do Legionowa. Mamy poranny szczyt, więc pociągi ganiają co chwila.
Kawa, śniadanie i godzina kolejna snu.
Teraz serducho wali mi od kawy a ja piszę opis. Mam jeszcze trochę czasu zanim do pracy pójdę, więc postanowiłem opis spłodzić, bo pewnie po robocie padnę na pysk i usnę jak kamień...
Pozdrawiam serdecznie księgowy!
Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,
Castle Ultra Race ,
Tour De Zalew