O życiu, o rowerze, o żesz w mordę... || 45.00km
Jako iż dzień był aktywny, wracałem sobie z aktywnej pętelki po pracy. Jechałem od Ronda w Nieporęcie do Ronda w Zegrzu po PRAWEJ stronie, poboczem. Kto jeździł tym odcinkiem, wie, że pobocze owo nie grzeszy równą nawierzchnią, a frezowania tamtejszych kolein, są nieomal tak regularne jak gwiazdka czy święto zmarłych. Czasem dochodzę do wniosku, że oni po prostu chcą zobaczyć co jest pod asfaltem i dlatego te regularne skrobanki.
Jechałem więc sobie poboczem, i jak to w życiu bywa starałem się nie wpaść na jakieś tam dziury i spękania. Frezówka trzęsła mnie jakbym pod rękami miał wibromłot. Po mojej lewej w spokoju pędziły sobie autka. Jako, że ich pas zdecydowanie bardziej przypominał dwie rynny połatane dziurami, wolałem jednak jechać tym "swoim" cokolwiek frezowanym poboczem.
Jechałem więc lekko zadumany, i w sumie jakoś nie specjalnie ogarniałem otoczenie. Dzień spokojny, przy plaży w Nieporęcie pustki, mało ludzi więc jechałem na autopilocie. W sumie myślałem już o obiadku u mamy, na jaki się miałem z Agnieszką wybrać, jak wrócę z pracy. Nagle podnoszę wzrok i serce mi podchodzi do gardła - dwa metry ode mnie na czołowe jedzie rowerzystka. Odbijam w prawo, ona w swoje lewo. Ona ląduje na barierce metalowej, a ja jakoś wyhamowuje przed nią. Z za owej rowerzystki wyłania się rowerzysta. Pan ma kaszkiecik, białe spodnie szorty i rękawiczki kolarskie. I jak na mnie nie naskoczy! Że "ty taki i owaki", że jak jeżdżę i ogólnie krzyczał strasznie, mało tego podszedł do mnie i szarpać mnie chciał, popychać... Niewiele brakowało, a doszłoby do szarpaniny i bijatyki. Zdębiałem! Pewnie i bym dyskutował dłużej o tematach, kto tu jechał pod prąd, ale facet złapał za moją kierownicę od roweru i zaczął mnie przepychać do tyłu. Odepchnąłem go na bok i odjechałem. Pani również nic nie było. Pewnie tylko zarysowała sobie amortyzator o metalową barierę, bo szlif był z hukiem, ale postanowiłem już tego nie sprawdzać.
Odjechałem z podniesioną adrenaliną i totalnie zaszokowany. Nie dość, że mi babiszon na czołowe wali, to mnie jej gach chce bić. Po co mam się szarpać z emerytem i mieć potem jakieś scysje. Ustąpiłem, ale sytuacja była szokująca dla mnie!
W Wieliszewie, walczyłem jeszcze z jednym wrogiem tego dnia. Był nim wiatr, wiał w twarz, tak mocno, że klękajcie narody. 20km/h i ani du du więcej. Dobrze, że spotkałem koleżankę na rowerze i stanąłem chwilkę pogadać, to przynajmniej była okazja odpocząć.
Ostatni odcinek po obiadku u rodziców robimy już przed zmrokiem.
Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,
Castle Ultra Race ,
Tour De Zalew