Częprędzej się wybierajcie... | Księgowy

Częprędzej się wybierajcie... || 42.00km

Niedziela, 20 września 2015 · Komcie(3)
Poranek, jak to łatwo powiedzieć. 
Wstałem dziś z pewnymi oporami. Tak to w sumie dość dobre określenie. Szło mi bowiem nad wyraz trudno, gdy zmierzałem w kierunku WC. Na domiar złego, poranne opłukanie twarzy wodą źródlaną z Warszawy i Mazowsza, nie pomogło nic a nic. O zgrozo, dopatrzyłem się również tego poranka bólu głowy. Sprawdziłem dokładnie, metodycznie i organoleptycznie swoją czaszkę. Była cała, nic nie wskazywało, jako bym miał wczoraj w nocy nieświadomie udawać się w jakieś lunatykowanie. Mieszkanie też wydawało się nie naruszone. No przynajmniej nie na tyle naruszone, na ile wskazywał ból w skroniach. 
Co jeszcze mogło być nie tak?

Śniadanie i jego przygotowywanie przypadło tego poranka w zaszczycie mnie. Co może na śniadanie zrobić dla swojej żony rasowy facet? Czym mógłby połechtać jej podniebienie, gdy zorza wstaje, a za oknem świat budzi się w delikatnych kroplach rosy? Otóż to.
Na śniadanie była... Jajecznica!
Księgowy z biegłością, fachowego i nieznanego jeszcze ludowi Master Szefa wrąbał sześć jajków do zbiornika. Bełtał je hyżo w patelni i jął je dosalać i doprawiać. I w procesie termicznym jął je obrabiać i przewracać. W wyniku owego procesu zaszła przemiana jajeczna w wyniku, której doszło do powstania związku żywieniowego zwanego jajecznicą. 
Do jajecznicy, dodałem również pomidorki i posmarowany ręcznie chleb. 
Żona przygotowała kawę i nastąpił proces konsumpcji. 

Mimo przepysznego śniadania, nie poprawiła się moja sytuacja bólowa. Leżenie na lewym boku po śniadaniu, nie pomagało również. Przeprowadziłem więc wnikliwie obserwacje, jakoby leżenie na boku prawym, miało coś wnieść do sprawy. Bez skutku. Już w rozpaczy miałem rwać włosy z głowy, gdy przyszedł mi na dzielnice szarych zwojów, pomysł szatański. A może na rower?
- nie no co ty, przecież Cię głowa boli...
- boli, ale może przestanie
- na rower? Kask, okulary, ucisk, wysiłek, pot, łzy... - R.U krejzi?
- no ale to może z głodu było?
- giń szatanie!
Moje ego i wnętrze, kłóciło się ze sobą, jak politycy w sprawie imigrantów. Co mogłem robić... za oknem świeciło słońce, głowa bolała a ja testowałem coraz to nowe pozycje, relaksujące ciała. Gdy Aga zastała mnie z nogami na ścianie a głową zwieszona w dół z sofy, uśmiechnęła się tylko i powiedziała.
- Ty idź się przewietrz co, bo chyba siedzenie w domu ci nie służy. 

Namawiać mnie wielokroć nie trzeba. Począłem się wybierać i w końcu opuściłem dom wraz ze swą wierną Shannon. Pojechaliśmy w towarzystwie. W uszach zawitała znana wam już - poniekąd - książka "Zimny wiatr". O wiatr to ja się zdecydowanie tego dnia nie musiałem martwić. Dmuchało zaiste sumiennie na trasie. Chciałem przed startem dopompować sobie koła w rowerze, jednak gdy już byłem w piwnicy, zorientowałem się, że pompka nadal w aucie była. bidulka czekała tam od naszego przyjazdu z Augustowa. Osamotniona niczym... niczym... samotna eeee pompka w bezkresie bagażnika auta. No w każym razie - jakoś tak.

Książki audio, mają to do siebie, że trzeba je sluchać regularnie, bo jak sobie zrobicie przerwę w połowie, to potem trzeba od nowa przypominać sobie kto był kim, z kim kto rozmawiał i tego typu dewiacje. I chwilkę zajęło, zanim odnalazłem się w owej rzeczywistości i wróciłem na znane mi tory rozumowania pisarza. W kierunku przeciwnym, do tego, którym się poruszałem. Gnała Babka. Takie lokalne, znane u nas spędowisko, starszych i młodszych kolarzy.
No wiecie, siedzenie po kole, zmiany, latanie z blatu, puszczanie korby i inne teges śmeges. Przerabiałem system w zeszłym roku, sprawdzałem nawet calkiem niedawno jakby to było być jak oni, ale tego dnia nie chciałem. Jednak jak zawsze wyszło inaczej.

Po zawróceniu, w okolicach Błękitnego mostu, minęła mnie grupka kolarzy i szybko zaczęła znikać mi z oczu. Nie przejmowałem się tym, bo jeszcze jak mijałem ich z naprzeciwka to widziałem, że peletoników kilak już się uzbierało. Pogoda ładna, toteż liczebność na Babce - wysoka. 

Przed światłami w NDM stała się rzecz dziwna. Chyba jeszcze nic tak hańbiącego nie miało miejsca!  Ja! Księgowy, nieświadomy zagrożenia, chciałem się zatrzymać na czerwonym! A tu nagle? Noga utknęła w nosku i z oszałamiającą prędkością 3km/h, runąłem jak długi na pobocze. Co najstraszniejsze - świadkami tego byli kolarze i kilka(naście) osób w autach czekających do zmiany sygnalizacji. No Matko - Jedyno. Jak ja to zrobiłem? Otóż, tego dnia, miałem inne buty. Drugie są w praniu i jeszcze nie wyschły. Nowe <stare> buty, potrzebowały innej szerokości noska. Poprawiłem sobie, więc paski przed wyjazdem i nieświadomy iż zrobiłem to zbyt niedokładnie jechałem bez problemów aż do owego lądowania.

W drodze od NDM, przede mną tłok. Kraksa była w peletonie. Wiadomo, jak się ma rowery za 5-8 tysięcy, karbonowe szosówki, wypasione buciki, lansiarskie owijki i jest się super pro - trzeba też super pro rypać w siebie w peletonie. Szczęśliwie, nic nikomu - chyba - się nie stało. Jak dojechałem, to się cho-pa-ki zbierali z ziemi. Ot klasyk, jeden przyhamował, drugi liznął kolo < kolejne kolarskie określenie> i tak się domino posypało. Nie miejcie mi tu za złe tej szyderczości. Ot taki tam mały żarcik z ekip pro. Czemu? No bo czasem mam wrażenie, że to banda bufonów. 
Zatrzymałem się na chwilkę koło nich. Bylo to związane przede wszystkim z tym, że zatarasowali całe pobocze. Po drugie zaś, naprawdę zmartwiłem się czy nic nikomu się nie stało. Po trzecie... po trzecie w sumie z ciekawości. No i pytam grzecznie, czy wszystko ok. Na co nie słyszę odpowiedzi i tylko jakieś tam wyrzuty sobie robią między sobą chłopaki. Jeden obwinia drugiego, że tamten przyhamował. Ponawiam pytanie, czy potrzebują jakiejś pomocy na co odpryskuje mi jakiś nabuzowany chłopaczek:
- dobra koleś jedź stąd już...
Odjechałem...

Troszkę, jak pies z podkulonym ogonem. Tak mi się dziwnie zrobiło. Byłem z sakwą i nie pro, testosteron buzował, więć pogonili mnie. Spoko niech się bawią sami. Odjechałem. Za jakiś czas, dobre 5 minut puźniej. Jechałem dalej poboczem, gdy za sobą usłyszałem okrzyk: "LEWA WOLNA". Nie bardzo miałem gdzie zjechać, bo ja już byłem na poboczu. W sumie moje 25km/h też nei było prędkością powalającą. W momencie wyprzedzania usłyszałem tylko:
- zjechałbyś nam trochę człowieku.
Nie było sensu, odpowiadać. Polecieli w kilku za uciekającymi <gdzieś w oddali> kolegami. 

Czy to tylko stereotyp? Pewnie się chłopaki, troszkę zedenerwowali po kraksie. Spoko. Szkoda, tylko tego "zgrzytu". 



Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:

Legionowska Katorga,
Castle Ultra Race ,
Tour De Zalew

Komentarze (3)

A ja myślałem, że o kolędach bożonarodzeniowych będzie wpis sądząc po tytule :) O lanserach kolarskich nie wypowiadam się. Bo i po co? To nie mój matrix :)

Bitels 19:36 niedziela, 20 września 2015

Ciekawa gawęda nie tylko kolarska.

yurek55 19:20 niedziela, 20 września 2015

Dziś prawdziwych kolarzy już nie ma... bym zaśpiewał :)

Jest PRO-fanacja rowerowej fascynacji.

A, i są przecież tak ULTRA MEGA WAŻNE wyniki w maratonach...

Trollking 17:15 niedziela, 20 września 2015
Wpisz cztery pierwsze znaki ze słowa cztwa

Dozwolone znaczniki [b][/b] i [url=http://adres][/url]