MIałem sobie jechać na 300 - miałem jechać sobie, ale szef ze swoim bratem poddali pomysł, że na rowery idą. Obaj byli kolarze. Obaj generalnie mało jeżdżący. Do tego jeszcze wpadł Artur. On trenuje całą zimę. Miało być spokojnie. Miało być mniej niż 30 wszystko być miało. A wyszło jak zawsze... Zamiast 60- wyszło 75 km i tego no... zmasakrowali mnie. Dla nich pod wiatr 31 km/h to spokojnie, a ja ledwo do końca trasy dojechałem. Czasem tego nie rozumiem, jeden pali szlugi jeździ może 1/8 tego co ja, a zamiatali mnie jak chcieli. Zlot testosteronu kurde. Ja chyba jestem z innej bajki. Z Szoszonami to trzeba być w ich świecie. Przez 90 km nawet nie rozglądałem się dookoła, tylko napierd... wpatrzony w koło i aby nie dać się urwać. Oni sobie jechali gadali w sumie bez wysiłku. Wszyscy trzej na karbonach, a dwóch na kołach karbonowych z dyskami.
Ja na Aluminiowym prawie trekingu z bagażnikiem, na oponach 32c. No ale miało być spokojnie... tak niedzielnie... miało być delikatnie...
Delikatnie? No pewnie
"musisz tylko trzymać koło wtedy ci wiatr nie będzie tak przeszkadzał" "no ale trzymam" "i co nie lżej?" "przecież wieje z każdej strony"
Umęczyłem się i końcówkę skróciłem. Oni uwolnieni od piątego koła u wozu dokręcili jeszcze, a ja prawie na oparach w tętnie 190 ledwo dojechałem do domu. Pod wiatr na końcu jechałem 20 km/h... Potem spotkanie na piwku w ogródku. No i wiecie - "rady". Rady dla nowicjusza... "spd mu trzeba załatwić" "no koniecznie, w tych butach to on się zamorduje" "wiecie, ale ja mam problem z kolanem w spd boli mnie śródstopie, próbowałem już kilka razy" "e tam bloki pewnie miałeś źle ustawione" " musisz trzymać koło jak jest pod wiatr. Pamiętaj" "no ale jak mam trzymać koło skoro nawet jak je trzymam ledwo jadę za wami te 32-33km/h" "wiesz, bo to czasem trzeba się zagiąć przez moment jak jest pod wiatr, a potem już spoko będzie zobaczysz"
Uświadamiam sobie, że rowerowanie z szosowcami to nie dla mnie. Wycieczka była dziś fajna, poczułem nogi, ale kuźwa jedyne co dokładnie obserwowałem to koło i asfalt aby nie wpaść w dziury. Jak tylko podniosłem głowę wyżej, to mnie jakby ktoś łapał za kask i ciągnął do tyłu. Gdzie tu frajda... gdzie kontemplacja wiosny...
Chyba strzele focha i zacznę sobie jeździć w tym tygodniu bocznymi drogami. Wogle po dzisiejszym dniu mam ochotę rzucić jakiekolwiek maratony i rywalizacje. No ale jak chce się umówić na rower z kimś kto normalnie jeździ, to każdy ma coś. Każdemu coś wypada. Każdy innym razem. Bo ty za szybko jeździsz, bo ty za długie dystanse robisz, bo ty, bo ty... Ale BOJA chce iść na rower, i BOJA jak będę jechał z kimś dopasuje się do rytmu... BOJA nie zostawi cię i nie każe jechać boczną drogą aby dokończyć sobie zapierdalanie.
BOJA nie gryzie... tylko cierpi na chroniczny brak czasu... Stąd decyzje o wycieczkach na dzień przed, lub z rana i umawianie się na wieczór. Nie mam tej możliwość zaplanowania sobie weekendu dwudniowego pod namiotem, nie mam wolnych sobót, nie mam tyle czasu co większość ludzi pracująca od PN-PT...
Aż się normalnie na was oburzyłem - leniwe kluchy jedne masłem oblane noooo!!!!!!!
Dla jednych to jazda rowerem jest celem samym w sobie, dla innych, rower jest narzędziem do osiągnięcia innego celu - np. poznawania i cieszenia się światem. Trudno to pogodzić na wspólnym wyjeździe i to nie jest moim zdaniem kwestia siły, sprzętu czy kondycji ale właśnie celu jaki komu przyświeca.
Ja akurat zdecydowanie preferuję drugą opcję. W zależności od miejsca i czasu wędruję sobie pieszo, rowerem, na nartach, w kajaku, pociągiem, autem, albo ... palcem po mapie :-)
Yurek ma rację - ja bym odpadła po paru km. Podziwiam że dałeś radę. Ja wyznaję taką jazdę, żeby mi było dobrze. Po co mam znienawidzić jazdę na rowerze....np ostatnia wycieczka Hipków w święta - ja po takiej wycieczce jak oni zrobili to bym wywaliła rower na śmietnik....- podziwiam ich.
A ja na Twoim miejscu Adam nie przejmowałbym sie tym. Szoszoni niech jeżdżą jak chcą, a Ty dawaj po swojemu. Kompletnie nie rozumiem tej dziwnej mody, że sakwiarze przesiadają się na szosówki, a potem zdziwienie że jazda nie wychodzi. Sakwiarz to sakwiarz, szoszon to szoszon. Kompletnie inna jazda, inny świat. Chcesz machnąć 300? Dawaj w kierunku Łodzi. Spotkamy się pogadamy i będzie ok. Pozdrawiam.
Wez zablokuj gości - a nie, to wtedy ja nie będę mógł pisać ;/. Będę się musiał logować na swój stary profil.
Co do szosy,ja jestem normalny jeśli chodzi o styl jazdy.Lżejszy rower nie oznacza,ze będziesz pędził ile Ci dusza zabraknie,bo trzeba mieć przede wszystkim mocne nogi.Rower sam nie pojedzie.Jak jest pod wiatr to mi nie zależy na szybszej jezdzie,bo nie jestem zawodowym kolarzem,ale jeśli mam dobry dzień, to zrobię sobie rundkę pod wiatr i chętnie się sprawdzam tyle ile wytrzymam.Co do mocniejszych to ja po prostu się z takimi nie umawiam:D.Prosta sprawa.
Ja tam wyznaję ideologię pół na pół. Czyli pół szoszon, pół człowiek :) kręcę głównie solo, co przekłada się na niższe średnie niż w grupie, ale staram się dociskać ile wlezie. Oczywiście się nie udaje, ale jest satysfakcja, że choć się starałem. Ale z drugiej strony jeżdżę tak, żeby się nie przemęczyć - tlenik przy zachowaniu minimalnego minimum.
Kwestia rowerów też ma pewnie znaczenie, bo karbon to karbon (podobno). Ale też sam nie pojedzie :)
Też tak myślę że z szosowymi rowerzystami nie ma co się zadawać :P. To inna liga. Z tą sakwą to trafna uwaga "D - mam kumpelę co też z sakwą wszędzie jeździ i też jej ciężko i nie rozumie tego, że im lżejszy rower tym szybciej i lżej się jedzie.
jesteś po prostu cienka faja Księgowy... Zamiast jeździć, to ty sobie pedałujesz. Nigdy z szosowcami nie dasz rady, bo my jedziemy a nie tylko popychamy pedałki. Ty zawsze z sakwą, zawsze z bagażniczkiem, jakbyś kuźwa na bazar z kartoflami jechał...
Jesteś rowerowym pseudo kolarzo - emerytem... Na wyścigi to możesz patrzeć w TV, bo na trening i lekką wycieczkę z kolarzami to się nie umawiaj. Chłopaki pojechali super lekko. 30km/h na szosie to spacerek, nawet jak lekko wieje. Jak chciałeś za nimi nadążyć z tym klocem na którym jeździsz. Miałeś szosę i sprzedałeś, bo to nie twój klimat... Dla ciebie nie szosa, nie dla psa kiełbasa.
Znacie mnie z bikeloga jako Księgowy, ale tak naprawdę nazywam się Adam. Jestem grzesznikiem i grzeszę "cyklicznie" od 2007 roku. Nigdy nie wygrałem, żadnego maratonu, ani nie zdobylem podium w niczym co mogłoby sie kwalifikować, choćby do medialnego szumu ale mam kilka rzeczy, które uważam za swoje małe "zwycięstwa"
Moje skromne osiągnięcia.
Najwięcej kilometrów po górach: 300km i 4000m przewyższeń w 24h.
Najwięcej km z sakwami: 255km w 24h 2007r. Szwecja
Najwięcej km w 24h: 503km czerwiec 2014
Najwięcej km "na raz": 528km w 25h25minuth 2014 r.
Najniższa temperatura w jakiej jechałem: -22stopnie
Najwięcej km w silnym mrozie: 100km przy -18stopniach
Łączny przebieg od 2007 - 101 tysięcy kilometrów.