Sobotnia pętla w upale || 64.99km
Po 16 zamykam sklep i jadę do domu. Klima w aucie to zbawienie.
Po 16 w domu szybki obiad i pakowanie. Planowałem trasę do zmroku i zrobienie nieco więcej kilometrów. Wyszło inaczej.
Do Jabłonny jadę pod wiatr. Upał jest niemiłosierny. Pali w plecy, jakby mnie ktoś okładał ciepłym nagrzanym kompresem. W drodze do Janówka wiatr jest już boczny i tylko dzięki podmuchom daje się utrzymać jako taką stabilność. Celem jest przejechanie ciągiem z jak najmniejszą ilością przerw. Skoro nie mogę na chwilę obecną zrobić jakichś dłuższych tras, to chcę aby były na tyle "aktywne" by wnieść coś do mojej kondycji.
Przez tunel w Janówku jadę z lekkim kryzysem. Po odwrocie i skierowaniu się w drugą stronę na Legionowo, wiatr zmienia kierunek, wieje na drugie ramie. Żar leje się z nieba, ale staram się nie zatrzymywać. Wokół nie ma wiele cienia, a postój nie pomoże. Mam w sakwie butelkę 1,5 litra wody przygotowanej tylko do polewania, ale jakbym miał cop chwila stawać i się polewać to wiele by z tej jazdy nie było.
Przez całą droge towarzyszy mi książka. Nadal w Uszach Hayes, fabuła ma się już ku końcowi, lecz jeszcze kilka wątków pobocznych się nawija.
Nurkuje w świat wyobraźni i idę z bohaterami książki przez ich przygody. Staram się wyłączyć świadomość i odciąć od upału. Nie jest lekko. Na liczniku prędkość zadowalająca 25km/h.
Nie jestem zwolennikiem trenowania, jako takiego, ale podobnie jak założenie o nie robieniu przerw, tak i utrzymane w miarę stałej prędkości w granicach 24-25km/h to kolejny cel tych moich pętli.
Dojeżdżam do Dwóch rondek i skręcam na Dębę. Tu planuje postój. W cieniu na przystanku autobusowym opieram rower i wyjmuje butelkę. Czas na prysznic. Przez lekko odkręconą zakrętkę polewam sobie ramiona, łydki i uda na koniec obmywam głowę i twarz. Nie wysuszam się. Obciekający wodą wsiadam na rower by jechać . dalej. SMS do żony i dalej w drogę. Przede mną tama w Dębę i kolejny odsłonięty odcinek do Zegrza.
Po pokonaniu podjazdu kładę się wygodnie i włączam autopilota. Nie wiem kiedy docieram do Zegrza. Zjazd w dół nad Zalew i chwila relaksu od pedałowania.
Kusi by jechać prosto do domu, ale przede mną jeszcze dokrętka przez Nieporęt. Niestety, żar nad zalewem, wydaje się jeszcze potęgować wilgoć z nad wody. Tłumy plażowiczów idący boso po poboczu przyprawiają mnie o ciarki. Patrzę nieomal za każdym razem na ilość szkieł na tym asfalcie, to tylko mogę sobie wyobrazić, jak bardzo ranią ich stopy.
WIlgoć z nad wody potęguje żar, czuje się jak w szklarni, a na twarzy czuje jak skrapla mi się woda. Jakbym był w kuchni podczas gotowania obiadu i zaglądał do gara z gotującymi się kartoflami. Nie wiem czy blisko, czy daleko mi to ugotowanego kartofla, ale musze zrobić pit-stop i na kolejne mycie i polewanie. Pomaga. Od bramy swojej pracy jadę już rześki jak koniczynka, jak mlecz na polu - rześki jak bryza nowej kostki toaletowej.
Słońce zaczyna słabnąć. Przeklikuje się na termometr w liczniku i nie mam już 37 stopni a 31 z tendecją do 30 - czyli leci w dół.
Do domu już tuż tuż. Przyjemna droga ulica Strużańską i kilka zakrętów i górek no i dom! Welcome Home!
Upał - żar - poniewierka. Respect dla osob startujących na ultra maratonie pierścienia 1000 jezior.
Szkoda, że nie miałem czasu więcej aby zajechać na te plażowiczki nad zalewem:() tyle się tego tam smażyło:D
Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,
Castle Ultra Race ,
Tour De Zalew