Tytuł chyba dokładnie opisuje to co dziś mnie spotkało. Lało, wiało, było zimno a ja? Ja na rowerze. Dzisiejszy wyjazd był kolejnym z serii przygotowawczych do trudnych warunków. Sprawdzam jak się zabezpieczyć przed wilgocią i jak SKUTECZNIE wyprzeć z głowy stan "jak mi się kuźwa nie chce w tym deszczu jechać".
Udało się, bo pojechałem. Nie udało się - bo ręce zmarzły mi tak, że o-e-sus...
W pracy kominek zapaliłem, lufcik na maksa i jazda z tym koksem. Uparowałem we firmie całe 20 stopni celcjusza i po rozwieszeniu majdanku na wszelakich krzesełkach w promieniu rażenia kominka, udałem się do czynności zawodowych. Nie było wiele do roboty, ale czasem nie wiele, nie znaczy łatwo.
Powrót z pracy o dziwo trafił się w błękicie nieba i zachodzącym słońcu. Czyli chmury i deszcze poszły spać jeszcze, a ja spokojnie wróciłem sobie suchy i wesoły do domu.
Jak na razie to u nas pogodowo cały ten tydzień pozwala hartować się na jesienny czas. Zimno, wietrznie, mokro, ... i do pracy/domu daleko. Też jestem z siebie dumny bo wsiadłem na rower każdego dnia i nie skusiłem się ani na pojechanie krótszą trasą, ani na wygodny przejazd samochodem. A szczerze przyznaję ... bardzo mi się nie chciało.
Znacie mnie z bikeloga jako Księgowy, ale tak naprawdę nazywam się Adam. Jestem grzesznikiem i grzeszę "cyklicznie" od 2007 roku. Nigdy nie wygrałem, żadnego maratonu, ani nie zdobylem podium w niczym co mogłoby sie kwalifikować, choćby do medialnego szumu ale mam kilka rzeczy, które uważam za swoje małe "zwycięstwa"
Moje skromne osiągnięcia.
Najwięcej kilometrów po górach: 300km i 4000m przewyższeń w 24h.
Najwięcej km z sakwami: 255km w 24h 2007r. Szwecja
Najwięcej km w 24h: 503km czerwiec 2014
Najwięcej km "na raz": 528km w 25h25minuth 2014 r.
Najniższa temperatura w jakiej jechałem: -22stopnie
Najwięcej km w silnym mrozie: 100km przy -18stopniach
Łączny przebieg od 2007 - 101 tysięcy kilometrów.