Ostatnio moja jazda rowerem jest poszatkowana jak kapusta do bigosu. Jeszcze chwilę i wróci wszystko do normy, bo kończy się okres gdy pracuje w centrum i będę miał więcej możliwości dojazdu rowerem. Wykorzystałem jeden dzień kiedy miałem na 11 godzinę i pojechałem do pracy również do centrum. Był zapas czasu, Janek rano wstał więc wybrałem się o zwykłej porze.
Ranek zimny, żeby nie powiedzieć mroźny - wszak po nocach gdzie temperatura była po 27 stopni, poranne 15 to nieomal szron. Udało się jednak jakoś przemóc i po pół godzinie, moje wnętrze się skompensowało z zewnętrzem i uzyskałem komfort termiczny. Na drogach rowerowych Warszawy, mimo niedzieli, pełno rowerzystów. Byłem zaskoczony ilu ludzi jeździ rowerem o tej porze. Kopenhaga to jeszcze nie jest, ale powoli robi się podobnie jak u nich. Zwłaszcza na wlotówkach do stolicy tych wzdłuż Wisły.
W pracy bite 11 h na nogach. Pracy niby nie wiele, ale w tak sporym sklepie ciągle jest pełno zadań do zrobienia, a to trzeba ogarnąć dostawy, a to oblecieć zamówienia internetowe, a to znów stać na kasie. Generalnie, wszystko w mega miłej atmosferze super ludzi. Nie czuje się tych 11 godzin, jeśli nie liczyć nóg wchodzących w 4 litery aż do szyi, ale atmosfera bajka. Na zamkniecie jak już nikogo nie było w klepie, kopaliśmy sobie piłkę pomiędzy sobą miedzy polkami. Śmiechowo było, nawet kierowniczka przyjęła kilka podań.
Wracanie do domu przypadło mi w zachodzacym slońcu. Pięknie i nostalgicznie....
Ja tam do urzędu jeżdżę raz na ruski rok :P. A na rower w weekend da się iść i to bez obijania się o weekendowych rowerzystów. Trzeba wiedzieć gdzie jechać :)
Praca w weekendy ma swoje plusy - wolne dni w tygodniu, też przydatne.
Ten Twój Martes jak widzę powoli opanowuje Polskę, jest nawet w Jeleniej Górze, co ostatnio przyuważyłem. Cóż, z takimi Księgowymi o poziom obsługi się nie boję :)
Znacie mnie z bikeloga jako Księgowy, ale tak naprawdę nazywam się Adam. Jestem grzesznikiem i grzeszę "cyklicznie" od 2007 roku. Nigdy nie wygrałem, żadnego maratonu, ani nie zdobylem podium w niczym co mogłoby sie kwalifikować, choćby do medialnego szumu ale mam kilka rzeczy, które uważam za swoje małe "zwycięstwa"
Moje skromne osiągnięcia.
Najwięcej kilometrów po górach: 300km i 4000m przewyższeń w 24h.
Najwięcej km z sakwami: 255km w 24h 2007r. Szwecja
Najwięcej km w 24h: 503km czerwiec 2014
Najwięcej km "na raz": 528km w 25h25minuth 2014 r.
Najniższa temperatura w jakiej jechałem: -22stopnie
Najwięcej km w silnym mrozie: 100km przy -18stopniach
Łączny przebieg od 2007 - 101 tysięcy kilometrów.