Do pracy - powrót || 39.00km
Do rzeczy - przypadło mi pracować od 9-17 więc do roboty pojechałem SKM z rowerem. Aby sobie jednak nie odmawiać przyjemności dojazdowych - wsiadłem do SKM S9, która jedzie na Warszawę gdańską, skąd mam do Centrum kilka kilometrów. Poczyniłem je rzecz jasna, rowerem. Uwaga moje spostrzeżenie. Skąd tyle tych matołów na Veturilo! Ja wiem, ja rozumiem... [ to znaczy nie rozumiem] , ale wiem, że dzięki nim i tej całej sieci wypożyczania czołgów [ jak inaczej nazwać te kloce z 3 biegową piastą i bagażnikiem rodem z jeepa cheerokie ] nasze ścieżki rowerowe się budują i inwestorzy budują więcej infrastruktury. Kurka wodna, tylko powinno się edukować ludzi jak z tego korzystać. Na naszych ścieżkach rowerowych wolna amerykanka. Każdemu wydaje się, że wie jak jechać a efekt jest taki, że wiemy tyle co nic.
Tego dnia rano o mało nie zostałem stratowany przez veturilo-trio co to mknęło po drodze rowerowej. Zapomnieli, że ustąp pierwszeństwa dotyczy także innych rowerzystów jadących drogą i ścieżka rowerową. Droga moja rowerowa, łączyła się z inną rowerową pod kątem ostrym. Z podporządkowanej, jak te 3 świnki, V-trio wpadło na mój tor jazdy.
Na światłach spytałem ich grzecznie czy wyjeżdżając spojrzeli się na drogę na która wjechali. Tych trzech facetów spojrzało na mnie jak na kosmitę i jakbym mówił po Japońsku zdołało wykrztusić tylko "słucham?". Szkoda było mojego gadania. Za niskie siodełka, sandałki, spodnie sztruksowe... jakieś korpo jechauo do robo... Pojechałem więc na zielonym zostawiając ich w pogardzie z tyłu.
Lud lud na rowery wsiada, do miasta wjeżdża i masakruje system. Czasem z utęsknieniem patrzę na pierwsze wiosenne miesiące, gdy jeszcze jest poniżej 10 stopni, gdy na drogach są w zasadzie tylko ludzie umiejący jeździć codziennie. Masa nieogarów - tak się to teraz histpersko nazywa - jeszcze kisi w domach.
No ale starczy tego jadu - w pracy zrobiłem swoje i o 17 wyekspediowałem na autsajd by do domu powracać. Buchnęło w mą twarz takiem żarem, że ażem się zląkł, czy to nie jakaś katastrofa ciepłownicza nastała. Po opuszczeniu klimatyzowanego budynku dostałem szoku termicznego. Spociłem się więc czym prędzej stojąc na światłach i zanim było zielone, dołączyłem do groma ludzi spoconych, tyle że na rowerze.
Po przebiciu się do Metra Ratusz zjechałem pod Starym Miastem na drogę rowerowa wzdłuż Wisły. Tam bulwarowe laseczki, bulwarowi panowie, bulwarowe ostre koła, dupeczki na Holendrach... Gdzie nie spojrzeć tam pędzi jakiś trzepak. No ja wiem, że nie każdy musi w obciskach i że nie tylko moje JA jest najmojsze. Tylko jak patrzę na dwie dziunie obok siebie jadące na "fafuniastych" dameczkach z koszyczkami, trzebioczące jak idnorki w okresie godów, które WALĄ MI NA CZOŁOWE - to czuje się zaniepokojony nieco. Owe niewiasty, rzecz jasna niebiańsko zwiewne jak łupież u marynarza, chichocząc i bąkając "oj przepraszam", nieomal wpadają na siebie, na mnie i na słupoalatarnie.
Pan znowu na ostrym kole - pociska niewolno wyprzedzając mnie. Dumny jestem, że wreszcie jakiś użytkownik z głową. Wyprzedza, zjeżdża od razu na prawą stronę ścieżki i... nagle staje i zawraca w lewo z prawej strony drogi rowerowej. Chyba zapomniał numeru od laski z bulwarów, bo pomknął w druga równie żwawo co, gdy chwilę wcześniej mnie wyprzedzał.
Suszy mnie, bo upał, a ja nie mam picia. Jako ten liść, wpadam na Tarchomin gdzie spotykam Roberta. Łykam browarka od niego bo delektuje się nim nad Wisłą. We dwóch jedziemy do Legionowa gawędząc sobie o byciu ojcami (ja 1.1r a on 0.9r).
W domu jestem o czasie. Zmęczony i spalony slońcem
Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,
Castle Ultra Race ,
Tour De Zalew