Wiosna - mości kolarzyści!! || 73.81km
Niedziela, 13 marca 2011
· Komcie(0)
Kategoria Pojeżdżawki
Dziś od rana do naszego mieszkania wlewała się wiosna. Wstawało mi się ciężko i czułem się jakiś taki rozłamany, jednak promienie słoneczne wlewały się takimi strumieniami, że nie mogłem dłużej leżeć i w końcu oboje z Agnieszką wywlekliśmy się z łóżka. Kręciliśmy się spory czas po mieszkaniu zanim ruszyliśmy.
Zdążyliśmy przesadzić kwiatki (hodowla liczi już w doniczkach po jogurtach) , posprzątaliśmy mieszkanie i umyliśmy zimowe buty. Kiedy wydawało się że wyjazd zacznie się późnym popołudniem, okazało się że dopiero po dziesiątej.
Od pierwszych kilometrów Agnieszka zakiełkowała na siodełku. Widać było po niej jak rozpiera ja energia wiosenno-rowerowa. Ja starałem się dotrzymać jej koła. Pierwsze swoje kilometry skierowaliśmy do Chotomowa. Z przeciwka wracali akurat kolarze z tzw „Babki”. Oczywiście grupkami, każdy z nich tak bardzo pro, że na pozdrowienia rowerowe nie reagowali. Co troszkę mnie skonsternowało. Czy oboje z Agnieszką byliśmy tak mało rowerowi? A może taki Kolarzysta nie pozdrawia plebsu z sakwami? Czasem czuje wewnętrznie, że jednośc rowerzystów na drogach nie istnieje.
Nie mówię tu żeby sobie się rzucać w ramiona, ale skinienie głowy czy uniesiona ręka jak się spotyka na trasie, to miły gest. Sam obdarowuje nim ludzi na rowerach i wielu jeszcze tzw. „świeżaków” trochę się dziwi ale czasem odmachnie a tu? Jadzie taka grupka wyciśniętych w leginsy panów koło w koło i nawet uśmiechem ci nie odpowie tylko olewka a ich zaciśnięte wargi demonstrują zacięcie z jakim się „ścigają”. Takie tam pozdrowienie ręką, nie zmniejsza aerodynamiki mniej niż, nie ogolone brody poniektórych wiosennych amatorów szosówek.
Po trzeciej miniętej grupce i nie udanym nawiązaniu kontaktu zaprzestałem prób, być może EPO blokuje coś w neuroprzekaźnikach
Z Chotomowa, przez las udaliśmy się na Dębe, tam kilka fotek i popas na słoneczku. Ach cudnie, tak usiąść na trawce i na skórze czuć promienie słońca, człowiek ma wrażenie lekkości jaka go ogarnia. Choć być może owa lekkość związana jest z mniejszą ilością warstw jaką na sobie wieźliśmy. Niemniej jednak przyjemne endorfinki wprawiały nas w tak dobry nastrój, że nawet peletony smętnych scigantów mijane jeszcze pary razy z przeciwka, nie zmąciły tegoż spokoju.
Agnieszka jest chyba na baterie słoneczne, wystarczył jej odpoczynek kilkuminutowy na słońcu aby już za chwilę pruła przede mną pod górkę w Dębę. Na trasie do Chrcynnna wiatr sprzyjał więc pozwoliliśmy sobie na małe szaleństwa. Na jednym z odcinków po „ustawce” z Agą, wyrywamy do przodu osiągając 46,6km/h.
Przy lotnisku znów popasik i podziwiając ewolucje spalinowego modelu zdalnie sterowanego samolociku, posilamy się i zażywamy sacharozy z batoników.
Dalej trasą skok na Serock, trasa przez Zabłocie po remoncie, wydaje się idealną do jazdy na takie dystanse. Ładny asfalcik i w miarę znikomy ruch sprawiają że jedziemy obok siebie dywagując o zbliżającej się wiośnie i planach na najbliższe tygodnie. Przez Marynino skręcamy na Serock a tam, wyrywamy z domu Mary, która ofiaruje nam swoje towarzystwo na rejony najbliższe.
Kierujemy się na rynek w Serocku, bo Agusia jeszcze nie miała okazji go zobaczyć, a następnie na molo. Na podjeździe z plaży, spotykamy Majkę i Jolkę trenujące podjazdy. Ja chyba bym się znudził takim zarzynaniem się pod górkę. Raz to jak musze podjadę, ale żeby po kilka razy w dół i górę? Kurcze no pełen podziw dziewczyny~!
Po wizycie na molo udajemy się przy Zalewie w dalszą drogę. W tym roku zima nieźle zmiksowała krę. Wielkie płaty niczym z jakiejś Antarktydy wciśnięte na drogę nad woda oraz powyginane barierki, pokazują silę zimowego żywiołu! Środkiem woda już przepływa przez Jezioro Zegrzyńskie, jednak boki nadal pokrywa warstwa lodu o grubości kilkunastu centymetrów.
Po podjeździe malowniczym wąwozem Szaniawskiego, zatrzymujemy się na pogawędkę w miejscowości „Stasi Las”, tam rozłączamy się z Mary, która mknie do Serocka a my pedzimy z Górki do Legionowa na obiad do moich rodziców.
Kilka godzin później opuszczamy blok aby po kilkunastu metrach stwierdzić, że Agnieszki rower ma kapcia. Nie ma sensu wracać do rodziców więc decydujemy się na przemarsz do przystanku. Na niebie już ciemno, osiedle ogarniał mrok a my na przystanku autobusowym, zaczynamy zmianę dętki. Piekielne obręcze Krossa, a w zasadzie ostatnia obręcz jaka została oryginalnie od tego roweru. Kto to widział, żeby zwijane Kendy karmy zdejmować(nieomal łamiąc je) dwoma łyżkami do opon!!! W końcu udaje mi się i gdy tylko rower staje na koła, przyjeżdża bus. Kierowca przez chwile czeka jakby licząc że wsiądziemy, jednak opuszczamy przystanek równocześnie z oddalającym się zeń autobusem.
Witamy w domku lekko podmęczeni, dystans totalnie mnie zaskoczył. Spodziewałem się, wyjeżdżając rano jakichś 30km a na liczniku zawitała kwota 73smakowitych kilometrów.
Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,
Castle Ultra Race ,
Tour De Zalew
Zdążyliśmy przesadzić kwiatki (hodowla liczi już w doniczkach po jogurtach) , posprzątaliśmy mieszkanie i umyliśmy zimowe buty. Kiedy wydawało się że wyjazd zacznie się późnym popołudniem, okazało się że dopiero po dziesiątej.
Od pierwszych kilometrów Agnieszka zakiełkowała na siodełku. Widać było po niej jak rozpiera ja energia wiosenno-rowerowa. Ja starałem się dotrzymać jej koła. Pierwsze swoje kilometry skierowaliśmy do Chotomowa. Z przeciwka wracali akurat kolarze z tzw „Babki”. Oczywiście grupkami, każdy z nich tak bardzo pro, że na pozdrowienia rowerowe nie reagowali. Co troszkę mnie skonsternowało. Czy oboje z Agnieszką byliśmy tak mało rowerowi? A może taki Kolarzysta nie pozdrawia plebsu z sakwami? Czasem czuje wewnętrznie, że jednośc rowerzystów na drogach nie istnieje.
Nie mówię tu żeby sobie się rzucać w ramiona, ale skinienie głowy czy uniesiona ręka jak się spotyka na trasie, to miły gest. Sam obdarowuje nim ludzi na rowerach i wielu jeszcze tzw. „świeżaków” trochę się dziwi ale czasem odmachnie a tu? Jadzie taka grupka wyciśniętych w leginsy panów koło w koło i nawet uśmiechem ci nie odpowie tylko olewka a ich zaciśnięte wargi demonstrują zacięcie z jakim się „ścigają”. Takie tam pozdrowienie ręką, nie zmniejsza aerodynamiki mniej niż, nie ogolone brody poniektórych wiosennych amatorów szosówek.
Po trzeciej miniętej grupce i nie udanym nawiązaniu kontaktu zaprzestałem prób, być może EPO blokuje coś w neuroprzekaźnikach
Z Chotomowa, przez las udaliśmy się na Dębe, tam kilka fotek i popas na słoneczku. Ach cudnie, tak usiąść na trawce i na skórze czuć promienie słońca, człowiek ma wrażenie lekkości jaka go ogarnia. Choć być może owa lekkość związana jest z mniejszą ilością warstw jaką na sobie wieźliśmy. Niemniej jednak przyjemne endorfinki wprawiały nas w tak dobry nastrój, że nawet peletony smętnych scigantów mijane jeszcze pary razy z przeciwka, nie zmąciły tegoż spokoju.
Agnieszka jest chyba na baterie słoneczne, wystarczył jej odpoczynek kilkuminutowy na słońcu aby już za chwilę pruła przede mną pod górkę w Dębę. Na trasie do Chrcynnna wiatr sprzyjał więc pozwoliliśmy sobie na małe szaleństwa. Na jednym z odcinków po „ustawce” z Agą, wyrywamy do przodu osiągając 46,6km/h.
Przy lotnisku znów popasik i podziwiając ewolucje spalinowego modelu zdalnie sterowanego samolociku, posilamy się i zażywamy sacharozy z batoników.
Dalej trasą skok na Serock, trasa przez Zabłocie po remoncie, wydaje się idealną do jazdy na takie dystanse. Ładny asfalcik i w miarę znikomy ruch sprawiają że jedziemy obok siebie dywagując o zbliżającej się wiośnie i planach na najbliższe tygodnie. Przez Marynino skręcamy na Serock a tam, wyrywamy z domu Mary, która ofiaruje nam swoje towarzystwo na rejony najbliższe.
Kierujemy się na rynek w Serocku, bo Agusia jeszcze nie miała okazji go zobaczyć, a następnie na molo. Na podjeździe z plaży, spotykamy Majkę i Jolkę trenujące podjazdy. Ja chyba bym się znudził takim zarzynaniem się pod górkę. Raz to jak musze podjadę, ale żeby po kilka razy w dół i górę? Kurcze no pełen podziw dziewczyny~!
Po wizycie na molo udajemy się przy Zalewie w dalszą drogę. W tym roku zima nieźle zmiksowała krę. Wielkie płaty niczym z jakiejś Antarktydy wciśnięte na drogę nad woda oraz powyginane barierki, pokazują silę zimowego żywiołu! Środkiem woda już przepływa przez Jezioro Zegrzyńskie, jednak boki nadal pokrywa warstwa lodu o grubości kilkunastu centymetrów.
Po podjeździe malowniczym wąwozem Szaniawskiego, zatrzymujemy się na pogawędkę w miejscowości „Stasi Las”, tam rozłączamy się z Mary, która mknie do Serocka a my pedzimy z Górki do Legionowa na obiad do moich rodziców.
Kilka godzin później opuszczamy blok aby po kilkunastu metrach stwierdzić, że Agnieszki rower ma kapcia. Nie ma sensu wracać do rodziców więc decydujemy się na przemarsz do przystanku. Na niebie już ciemno, osiedle ogarniał mrok a my na przystanku autobusowym, zaczynamy zmianę dętki. Piekielne obręcze Krossa, a w zasadzie ostatnia obręcz jaka została oryginalnie od tego roweru. Kto to widział, żeby zwijane Kendy karmy zdejmować(nieomal łamiąc je) dwoma łyżkami do opon!!! W końcu udaje mi się i gdy tylko rower staje na koła, przyjeżdża bus. Kierowca przez chwile czeka jakby licząc że wsiądziemy, jednak opuszczamy przystanek równocześnie z oddalającym się zeń autobusem.
Witamy w domku lekko podmęczeni, dystans totalnie mnie zaskoczył. Spodziewałem się, wyjeżdżając rano jakichś 30km a na liczniku zawitała kwota 73smakowitych kilometrów.
Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,
Castle Ultra Race ,
Tour De Zalew