BIKE TO HELL || 224.00km
Nieoczekiwanie Agnieszka oznajmiła, że ma wolne i po konsultacjach postanowiła mi towarzyszyć. Obawiałem się czy podoła, bo wyjazd miał mieć wszelkie znamiona BIKE TO HELL. Postanowiłem jednak, dać jej szansę sprawdzenia się.
2:55
Budzik zrywa mnie z łóżka. Po tygodniowym kursie w Polsce i jednym dniu odpoczynku nie czułem się strasznie wypoczęty, jednak poranny prysznic pomógł i zabrałem się do szykowania śniadania. Agnieszce dałem jeszcze spać choć nie wyszło zabardzo bo chwilę później we dwoje krzątaliśmy się po mieszkaniu.
3:30 Śniadanie złożone z makaronu było na talerzach a kanapki robiła Agnieszka.
Ruszamy z mieszkania o 5:00 jest dość ciepło jak na tę pore dnia. Z niepokojem spoglądamy na chmury burzowe z których blyska na północy. Wiatru o dziwo – nie ma, lub jest tak nieodczuwalny. Na modlińskiej krótki postój na podniesienie ciśnienia w kołach i hej dalej w trasę.
Ulice są względnie puste a my jedziemy sprawnie pokonując kilometry. Warszawa nijak mija, po przepchnięciu się przez okolice Starzyńskiego kierujemy się na Wiatraczną i szybko opuszczamy Stolicę. Ulica Patriotów wzdłuż torów PKP ciągnie się niemiłosiernie przez prawie 12km. Postój numer jeden odbywamy dopiero przed samym Otwockiem. Szybko wsuwamy kanapki i już niecałe 15 minut później znów nasze nogi kręcą miarowo.
Droga do Otwocka zdawała się nie mieć końca. Kolejne miejscowości na trasie są tu identyczne, jedynie leśne obszary i zapachy pachnącej sosny sprawiały że nie zasnęliśmy z nudów. Samo miasto przelatujemy tranzytem bez jednego dotknięcia stopą asfaltu.
Ul Gabriela Narutowicza wyprowadza nas na trasę nr 17. Tu zaczyna się główny odcinek naszego wyzwania. Jest spory ruch w obu kierunkach, jednak szerokie pobocze sprawia, że nieomal nie uczestniczymy w głównym ciągu aut. W okolicach Kołbieli jak zawsze korek. Rondo na tej trasie korkuje się odkąd je postawiono. Wielokrotnie jadąc z ojcem do dziadków staliśmy tam nawet po 40 minut.
Tym razem jest podobnie z tą różnicą, że korek mijamy bokiem. Narasta on jednak w astronomicznym tempie. Powiększa się dosłownie z prędkością jaką opuszczamy skrzyżowanie. Kolejne pojazdy jak klocki tetris dobijają do sznureczka jedno po drugim. Prawie kilometr dalej wreszcie przyrost pojazdów się zmniejsza i gubimy „węża”. Drogę lubelską rowerzyści omijają łukiem, jednak mimo że tak zniesławiona ma szerokie pobocze i pełno zajazdów restauracji i stacji benzynowych na trasie, gdzie można coś zjeść odpocząć czy załatwić potrzeby. Gdy dodamy do tego szerokie pobocze które ma czasem grubo ponad 2 metry, wychodzi bardzo sympatyczna trasa.
Kiedy tak jedziemy nagle Agnieszkę łapie kryzys. „Zwolnij Adam bo jakoś mi się ciężko jedzie”.
Chwile później musimy się zatrzymać. Jakie jest nasze zaskoczenie gdy kryzysem okazuje się kapeć w tylnym kole.(dziś gdy to pisze znów zeszło powietrze niestety;/)
Znajdujemy nieco cienia i tam zmieniamy dętkę. To znaczy ja zmieniam Agnieszka mi pomaga a w międzyczasie fotografuje ślimaki.
Jazda jest monotonna bo droga po horyzont wiedzie prosto.
Dobra muzyka w mp3 sprawia, że da się jechać w miarę sprawnie. Wiatr zdecydowanie budzi się i zaczyna nam sprzyjać. Jednak słońce znika a chmury frontalne kłębią się nad nami czasem pokapując pojedynczymi kroplami.
Jeden z kilku postojów na trasie wypada w Garwolinie. Celem jest oczywiście odpoczynek ale także zakup dętki bo po Awarii Agnieszki, okazało się że mamy jedną dętkę na 2 osoby.
Gdy po 30 minutach ruszamy dalej, front mija nas i znów na niebie pojawia się słońce. Jedzie się coraz lepiej a morale wzrasta.
Przed Kurowem zatrzymujemy się na obiad. Czekając na posiłek słyszymy za plecami ciekawą rozmowę. Dowiadujemy się całej masy technicznych spraw związanych z zakupem ostrzałki do pił w tartaku oraz metod ich ostrzenia. Jedyne cenowo – sensowne pożywienie jakie można było nabyć, to pierogi z mięsem. Tak dużych to jeszcze nie widziałem, mimo, że jest och 8 sztuk „ledwie” a my mamy już za sobą prawie 150km, nie jestem wstanie zjeść ich do końca.
Ostatnie kilometry jedziemy z silnym wiatrem w plecy. Nogi jednak nie chcą już cisnąć i średnia z 24 spada dół. Lublin osiągamy około 16:15.
Zmęczeni i szczęśliwi jednocześnie zabieramy się za zwiedzanie starego miasta. Urokliwie położone na skarpie i z staromiejską zabudową pełne wąskich uliczek.
Jest niesamowite, deptaki witają nas stojakami rowerowymi a`la podkowa. A panorama z góry na miasto, rozciąga się niesamowita.
Lublin to także miasto trolejbusów.
Niesamowita konstrukcja i stare pojazdy z lat 80 ubiegłego wieku napędzane prądem to ciekawa atrakcja w Lublinie. Niestety nie wiele ich upolowałem swoja cyfróweczką w telefonie. Jednak jest ich sporo w mieście niektóre to naprawdę zabytki!
Pociąg do Stolicy było o 19 więc zdecydowaliśmy się zwiedzić jeszcze obóz koncentracyjny Majdanek.
Ku naszemu niezadowoleniu było po 18 a bramy zamknięto niedawno. Cóż modliśmy jedynie nacieszyć się widokiem z za ogrodzenia i przełożyliśmy zwiedzanie na kolejne odwiedziny tego miasta!
W Stolicy lądujemy p 21.30 i rowerkami wracamy z Warszawy Wschodniej do domu. Noc nieco chłodniejsza niż ta podczas której wyruszaliśmy jednak jedzie się przyjemnie. I jeszcze przed północą wykąpani kładziemy się spać!
DST 224,84km
AVS: 20,44km/h
TIME: 10:59h
Chciałbym wrócić do Lublina jeszcze w tym roku i na Roztocze. Zwiedzić tamtejsze pagórkowate tereny i pokręcić się w lessowych wąwozach… Hej grupo może jakieś zamknięcie sezonu jesienią tam zorganizujemy?
zdjęcia (za chwilę)
Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,
Castle Ultra Race ,
Tour De Zalew