Rowerowe przemyślenia niepoukładane… czyli Pieprzona bioróżnorodność!! || 54.04km
Poczuwam się do bycia owym stworzeniem, niejako wyobcowanym z kategorii zwykłych ludzi. Czuje się na swój sposób inny oryginalny i zrowerowany.
Zaskakujące jest, że nawet tak mała komórka społeczna jaką są rowerzyści, ma w sobie podziałów równie wiele, co tablica Mendelejewa. Czyż my nie jesteśmy jako te cząstki rowerowe swobodnie krażące?
Kilka lat temu gdy zaczynałem swoja przygodę z jednośladem czułem się totalnie inaczej. Byłem przekonany o jednorodności pośród cyklistów czułem się ogniwem silnej i jednorodnej masy.Czy się myliłem? Nie wiem, to chyba podobna sytuacja jak z owym układem okresowym, to że nie odkryto jakiegoś pierwiastka nie oznacza, że on nie istnieje. Podziały istniały, tylko widać nie zakiełkowały w mej głowie. Z każdym rokiem zdawałem sobie sprawę jak wielka różnorodność w nas drzemie. I nagle owy pan kowalski z koszyczkiem na ścieżce przede mną telepiący się 12km/h nie jest tożsamy z kumplem/ziomalem/koleszką cyklistą a staje się "inna jednostką cykliczną". Jak w atomie są neurony neutrony i mają różna masę tak i u nas w świecie rowerowym wirujemy każdy po swojemu. Z biologicznego i genetycznego punktu widzenia jest to dobre jednak w społecznym ujęciu czuje się niejednokrotnie całkiem pogubiony.
Jak więc trwać w tej rowerowej różnorodności i zarazem pozostać jednością ogółu cyklistów? Wszak mówią o nas w telewizji rowerzyści. To cholernie odpowiedzialnie brzmi i tak strasznie dumnie, aż chce się wypiąć pierś i pokazać wielkie[center] R[/center] !! Nikt nie różni nas na "koszyczki" "dziunie" "lansy" i "bujako-skrzypaki" albo "ludzi bez smaru"
Czy to, że taki podział istnieje to samo zło? Wewnętrzne zepsucie jednostki cyklicznej, ogółu? Czy może naturalna selekcja dążąca do podziału i ewolucji? Swoją droga az strach pomyśleć co by było gdyby co poniektóre odłamy naszej "skołowanej rasy" obrały własny rozwojowy kierunek:D
Jadąc rowerem czuje się więc jak organizm, stworzenie niczym „jednostka cykliczna”. Trybie w wielkim roju, jednak poprzez swoje upodobanie, nie jestem jedną z wielu standardowych pszczółek i moja interakcja z innymi nierowerowymi zdaje się być niejednokrotnie utrudniona. Znacie to na pewno z autopsji.
Pomijając wszelkie prawa i zasady ruchu drogowego, jako owy organizm jesteśmy poddani prawu dżungli jakie panuje wokół. Ktoś kiedyś napisał „Miasto to betonowa dżungla” i w zupełności zgadzam się z owym myślicielem.
Próbujemy zasiać w owej dżungli swoje kwiatki. Piekielnie zdecydowani chcemy posadzić srebrne „zębatki” czy malusieńkie „szpryszki superlajty”. Inni usilnie sadzą nam na drodze "łańcuchy zardzewki" czy "piskliwe heble" z rodzaju "uważaj jak jedziesz" a jeszcze inni obsiewają pola "koszyczkami" i "ostrymi kołami". Wszystkie te uprawy jednak w gąszczu masywnych pni Opli, Fordów, Mocherów, Matek z dziećmi i Strażników miejskich czy Wysokich jak Sekwoja krawężników. Każdy walczy o przetrwanie i wygrywa ten kto wykaże najlepsze przystosowanie do zmiennych warunków środowiskowych.
Czuje się osaczony do tego stopnia, że gdy jest okazja biorę swój „nawóz” i ruszam za miasto. Tak nawóz to przewrotne słowo, ale i odpowiednie. Nawozić jadę swoje interesy i potrzeby w oddali betonowej dżungli. W miejsca gdzie wiatr lepiej pachnie a słońce prześwieca mnie na wskroś. gdzie nie wyskoczy mi nikt z rabatką "piszczących przełożeń" i nie będe musial uważać na "zebry" pod kołami... I wioząc ze sobą masę cyklicznej energii rozkwitam na nowo inny choć wciąż ten sam.
Cudne to uczucie znamy doskonale, kiedy wszystko mamy nie w dupie a w pedale...
Dobrze, że nawozu mamy jeszcze pod dostatkiem i że są miejsca, gdzie można spokojnie uprawiać swoją rolę…
pozdrawiam Felietonowo-Rowerowo
Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,
Castle Ultra Race ,
Tour De Zalew