Alpy - Dzień 3 || 48.00km
Dzień o którym potem woleliśmy nie pamiętać. Dziwny sam w sobie i pełen nieoczekiwanych wydarzeń. O poranku dowiadujemy się, że znów pada i to nie tak lekko. Pada całkiem dostojnie i miarowo. Około 10 wreszcie przestaje. Pakujemy się i po 3km znów łapie nas deszcz. Chowamy się na przystanku. Czeskie „zaśtavki” są dużo wieksze niż nasze. Ten miał oddzielny pokój z oknami i ławkę do siedzenia w środku oraz drzwi aby zamknąć się przed chlodem. Idealne miejsce na wegetację, podczas gdy za oknami zwyczajnie LEJE!
Obiadek ugotowaliśmy przepyszny, zupa serowa z makaronem.
Najedzeni i spokojni że nie mokniemy, wegetowaliśmy sobie w pomieszczeniu.
Nie budziliśmy zainteresowania, bo w ciągu 4h siedzenia na przystanku po ulicy przeszły może ze 3 osoby.
Nasz spokój zmącił raz a porządnie jeden Czech a na imie mu było Mirosław. Najpierw pukał w szybę a później starał się wejść do pomieszczenia, nieomal tratując nasze rowery (fakt stały specjalnie w drzwiach abyśmy mieli spokój).
Nie wiele rozumiałem z tego co mówił jednak zrozumiałem, że chce nas za darno przenocować bo tu zimno itd. Spakowaliśmy się szybko i kiedy pakowałem garnki poczuliśmy, że ów jegomość jest pod wpływem alkoholu. Była jeszcze szansa odjechania zwyczajnie z przed nosa jednak garnki włożone do worka wypadły mi z ręki. Ku naszemu nieszczęściu pochwycił je Mirosław i uradowany, że może nam pomóc nieść coś wyszedł na dwór na deszcz pokazując ręką: „za mną!”
Nie było wyjścia musieliśmy odzyskać menażki. Mirek zasuwał dość dziarsko a my w deszczu nie wiedzieliśmy do czego doprowadzi to spotkanie.
Dom otworzył i z zewnątrz wydawał się przyzwoity. W środku w pseudo sieni leżało łóżko bezładnie rozścielone z jakimiś szmatami i kartonami na nim. Tuż obok był drugi pokój i dwie sypialnie. Podejrzanie szybko Mirosław poprosił aby zamknąć drzwi za sobą kluczem. (klucz był mały taki Gerdy). Wydawał się przyjazny choć alkohol poczuliśmy już od progu. W kuchni, bądź co bądź ładnie wykończonej, był piec kaflowy i tam wysuszyliśmy nieco ubrania. W czasie chaotycznej gościnności Mirosława, zdążył nalać nam wódki, podać 2 piwa i nalać zupy. Zupa typowo w stylu „spryciarze pl” Woda + Cebula + Soczewica + Czosnek. Względnie to smakowało jednak mistrzostwo to nie było.
Komunikacja była ciężka, bo on nie umiał po Polsku a my po Czesku o tyle, o ile. Po zupie zaproponował drugie danie. Tu popis kunsztu kucharskiego Mirosława nas przerósł. Najpierw o mało nie wywalił talerzy próbując otworzyć konserwę nożem a potem na pokrojoną konserwę rozgniótł (z kawałkami skorupki) jajko i wsadził całość do mikrofalówki. Podał nam na pół surowe jajko z konserwą i odmówiliśmy, czym zdecydowanie nie był zachwycony. Jemu radość sprawiało, to że miał jakąś kobietę w domu. Zaczął coś zagadywać do Agni i kazał się jej iść myć. Był coraz bardziej natarczywy a kiedy Agnieszka odmowiła umycia się wyraźnie się zezłościł.
Umiejętnie wykręciliśmy się od kolejnych dwóch piw i udało się wydostać w jakiś sposób. Tego dnia w deszczu zrobiliśmy 50km jakby podświadomie myśląc, że Mirosław za nami pojedzie.
Pod koniec dnia błądzimy nieco za miejscowością Kijov i trafiamy z namiotem na winnice. Piękna trawa jest zdradliwa, rowery Grzęzna w błocie tak lepkim i gęstym, że oba koła się blokują. Muł był to nieomal i w konsystencji przypominał coś na kształt gumy do żucia i plasteliny. Całość oblepiła koła i zaklinowała się w błotnikach.
Dobre 15 minut pchamy rowery wolno obracającymi się kołami. Wreszcie, gdy zapada zmrok, rozbijamy namiot za winnicą. Ledwie udało nam się rozłożyć tropik a lunęło z nieba. Końcowe prace konstrukcyjne prowadzę już sam. Agnieszka siedzi w środku. Ogarniam wszystko jak najszybciej umiem ale i tak przemoknięty do suchej nitki wchodzę do środka.
Nasz nocleg jest na wzgórzu a wiatr tej nocy hula.
Tropikiem szarpie jak żaglem a w nocy budzi nas kilkukrotnie łopot całej konstrukcji. Śpię w kurtce i mokrych spodenkach bo obie bluzy mam mokre. Na domiar złego temperatura nad ranem to 5 stopni.
galeria
Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,
Castle Ultra Race ,
Tour De Zalew