Alpy - Dzień 6 | Księgowy

Alpy - Dzień 6 || 115.00km

Środa, 6 lipca 2011 · Komcie(0)
Kategoria Wyprawa
Dzień 6 - Dzikie Wildalpen!

Takich poranków na tej wyprawie, życzyłbym ja sobie pełno. Ciepło w namiocie, choć nie gorąco. Za „oknami” słonko pobłyskuje a zapach jaki roztacza alpejska łąka o godzinie 7.30 jest nie do opisania!

Wstaliśmy sprawnie ale chwile spędzone na wylegiwaniu się w wysokiej miękkiej trawie, przesunęły nieco nasz start z legowiska. Nad namiotem unosiła się mgiełka a na zboczach lasów widać było parę która się z każdą godziną była coraz wyżej, by wreszcie stać się delikatnymi białymi obłoczkami.

Na domiar cudownego poranka region, rzekomo górski, wita nas o poranku z chlebem i solą, serwując przepiękny długi zjazd w dół. Austriackie asfalty w górach są jak stół w większości maja namalowane dobrze widoczne linie a nawierzchnia mimo, że niejednokrotnie nieźle powykręcana serpentynami, jest nieskalana dziurami!
Śniadanie zjadamy za Hainfeld po, bagatela 15km zjazdu w dół! Nic to wszak specjalnego, to nasze śniadanie. Tostowy chleb z serem i do tego woda z dodatkiem tabletki. Ha w całym tym słowotoku zapomniałem opisac wam ciekawy drink jaki wieziemy ze sobą. Drink i dopalacz ma nazwę która w obecnym stanie politycznym na tym forum zapewne wzbudzi uśmiech.
„Crazy Wolf – Energy Drink” – Jakiś totalny mix wszystkiego, jeden z naszych dopalaczy jest totalnie NIE UDANY. Tabletki maja smak taki nijaki, choć mają niby smakować pomarańczowo. Ponadto po rozpuszczeniu w bidonach zostają jakieś okruszki jakby co najmniej kamień z czajnika się osadził. Z całym szacunkiem ale WOLF, choćby nie wiem jak bardzo CRAZY nie nadaje się na wyprawę;)

Alpy rozpoczynają się jakby każdego poranka na nowo. Tego dnia odbijamy z czerwonej drogi i udajemy się mniejsza żółtą. Obawialiśmy się nieco że mniejsze, obfitować będą w wielkie podjazdy, ale obylo się bez przygód. Droga „żółta” zdecydowanie bardziej malownicza i z mniejszym ruchem karmi nas przecudownymi widokami. Oczy mamy tak szeroko otwarte, że niejeden doktor by stwierdził u nas co najmniej wytrzeszcz!

Przez spory kawałek jedziemy przy strumieniu, niestety w przeciwnym kierunku niż on płynie, jednak podjazd jest niezauważalny! Postój na mycie i pranie jest nieunikniony. Temperatura winduje do 26 stopni i nareszcie można porządnie wyprać wszystko to co wieźliśmy od Czech. W strumieniowej pralni lądują nie tylko ubrania, ale i garnki (te wieźliśmy brudne nie od Czech tylko od śniadania). Pranie odbywa się sprawnie i chwile później nasze rowery wygladają jak mobilna suszarnia. Sakw z pod ciuchów nie widać. Na pace mam 2 bluzy, 2 pary skarpet jakąś bieliznę i nogawki oraz dwie koszulki.

Obszar przez który jedziemy to kraina tartaków. Czuje się jak w jakimś sklepie z zapachami samochodowymi. Wszędzie pachnie ściętym drewnem. Wielkie jodły i sosny upajają nas zapachami olejków eterycznych i popadamy w samo zachwyt. Jest gwarno i wesoło.

W dal odchodzą niepowodzenia z dni poprzednich i jak się potem okazało wymazujemy się z pamięci. Droga wije się coraz głębiej a ściany doliny są dosłownie na wyciągnięcie ręki. Nachylenia zboczy po 60 stopni i mały strumień tuż obok drogi. Im dalej tym piękniej. Droga wcina się w skały, szlak wiedzie nieomal przeciskając się przez ciasne wąwozy a biało-szare skalne zbocza okraszone zielenią mchów i porostów powodują masę „och-ów” i „ach-ów”.






Śpimy tego dnia na jednym z tuneli które spotykamy po drodze.

Przepiękny widok roztaczający się z namiotu i przenikliwa cisza sprawiają, że zasypiamy bardzo szybko.

galeria




Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,

Komentarze (0)

Nie ma jeszcze komentarzy.
Wpisz dwa pierwsze znaki ze słowa apang

Dozwolone znaczniki [b][/b] i [url=http://adres][/url]