Rozdział numer 2 - Poranek i hucząca Klapa!!! || 15.00km
Odkąd pamiętał nic nie ulegało zmianie na tej szarej płaskiej przestrzeni. Plac apelowy wyłożony był starymi betonowymi, sześciokątnymi płytami. Gdzieniegdzie spomiędzy nich wyrastały małe zielone kępki trawy, próbującej w jakikolwiek sposób zaakcentować swoja obecność na tej betonowej platformie. Na środku stał wielki maszt flagowy a tuz obok mały marmurowy, obrośnięty mchem stoliczek. Dawniej za czasów świetności spełniał on rolę mównicy, wielcy generałowie tego świata głosili tam przemówienia a musztra wojska w paradnym rynsztunku rozpromieniała obchody dnia strażaka…
Gdy usiadł na łóżku, Adam poczuł się nieswojo rozejrzał się po mieszkaniu i zrezygnowany położył się dalej spać.
O poranku syrena alarmowa zbudziła go i w mgnieniu oka wybiegł na dwór. Na ulicy kręcili się już podchorążowie a w sektorach stali już gotowi do startu zawodnicy MTB trophy.
Gdy wracał z bułkami cos przykuło jego uwagę na środku ulicy stał policjant a w ręku trzymał czerwony balonik. Długim szpikulcem przekuł go huk rozległ się i zawodnicy ruszyli, potykając się o własne nogi Adam zbiegł z linii pędzącego maratonu i jak długi wyłożył się na chodniku tuż obok.
- hej. Wstawaj! – rozległ się glos nad nim.
- c… co się stało? – Adam rozejrzał się mglistym wzrokiem dookoła.
- Co spadochron się nie otworzył? – zaśmiała się Agnieszka wskazując na poduszkę i kołdrę leżące obok. – Dobrze, że lądowanie miałeś miękkie.
Adam speszony wyplątał się z pościeli i wstał z ziemi. Śmiał się z siebie w duchu przypominając sobie strzępki snu, rozpływające się jak poranna mgła. Zanim siadł do śniadania nie wiele już z niego pamiętał. Na stole stały bułki z serem twarogowym a do tego pomidor i herbata. Zapach tej ostatniej napawał go spokojem i wprawiał w błogi nieopisany nastrój.
Za oknem nie było, już placu apelowego a wielki maszt zmienił się w latarnię. Jej klosz rzeczywiście porastać zaczynał zielony mech jednak dookoła ani śladu maratończyków i zmurszałej kamiennej mównicy.
- co ci się śniło – zapytała rozbawiona wciąż Agnieszka popijając duży łyk kawy – wyglądałeś na strasznie zaaferowanego swoją rolą.
- Tak byłem bardzo zaangażowany. Sen łączył w sobie dziedziny militarno – sportowe.
- Ciekawe skąd u ciebie takie zainteresowania militariami?
- Zainteresowania?
- Mówią, że sny to obraz twojej podświadomości.
- Taa – westchnął – być może moje sumienie nie daje mi spokoju odkąd dostałem kategorię kwalifikującą mnie jako „niezdolny do służby wojskowej”. Od tego czasu przewlekle cierpie na chroniczne militarne sny o pochodach trzecio majowych, nie wspominałem ci?
Oboje wybuchnęli śmiechem a temat rozmowy przeniósł się na sprawy codzienne i aż do końca pierwszego kubka kawy, oscylował wokół pomidorów, które bezzwłocznie należało zakupić i cytryny której także zabrakło.
Rozmowy poranne przy śniadaniu szybko przerodziły się w dyskusje o planach na dzień obecny. Nurtująca Adam potrzeba wymiany wieszaka na linkę w hamulcach cantivellar była w pewnej sprzeczności z potrzebami Agnieszki, która wspominała o potrzebie „wymyślenia czegoś na obiad”. On nigdy nie rozumiał, jak można rozmawiać o planowanym obiedzie już przy śniadaniu i to po zjedzeniu tak sytego posiłku. Nigdy nie umiał sobie wyobrazić na co „ma chęć na obiad” już o ósmej rano, kwitował więc zawsze te tematy rozmów tym samym stwierdzeniem: „zobaczymy”. Czasem jednak owe ucięcie tematu nie wystarczało, trzeba było więc stosować techniki uników i wymijań. Jednak najczęściej po dwóch pytaniach pomocniczych i stwierdzeniu „coś się ugotuje do makaronu” rozmowa znów zmieniała tor na nieco bardziej neutralny.
Tego poranka przed Adamem stanęła jednak jeszcze jedno poważne wyzwanie. Naprawa dętki nie powodowała w nim specjalnych awersji, gdyby nie to, że trzeba było zmiany dokonać w rowerze i to przed dziewiątą rano. Samo to pewnie również byłoby do zniesienia, jednak sytuacja zmuszała go do odbycia, jakże nużącego spaceru do rowerowni, która to znajdowała się aż dwa piętra niżej. Zwlekał więc z tym na tyle długo jak się dało, ale nie za długo. Wolał uniknąć wymownych spojrzeń i zadziornych pytań: „pamiętasz co miałeś mi zrobić przy rowerze” czy innych tego typu pieszczotliwych słów jego ukochanej.
Idąc po schodach dziarsko trzymał się poręczy, wszak był środek nocy (9.00) a wakacje nie są od tego aby się zrywać tak rano. W lewej dłoni, prawą trzymał bowiem zawzięcie poręcz, niósł śmieci a pod pachą jeszcze dwie butelki po coli. Spacer o poranku na plac apelowy… to jest na plac kolo śmietnika, zawsze budził go do reszty. Wakacje tego roku nie rozpieszczały a do chłodnych, aby nie powiedzieć, lodowatych poranków przed blokiem chyba jeszcze nie przywykł. Spacer ze śmieciami, czy po bułki, czy też inna forma porannej aktywności było to swojego rodzaju dobre rozwiązanie. Inaczej z pełnym uruchomieniem percepcji i świadomości musiałby czekać aż do pierwszego przekręcenia korby na siodełku, tu miał rozruch darmowy.
Unoszona klapa od śmietnika skrzypnęła głośno i wzbudziła ciarki na jego plecach. Sam zapach wydobywający się z kontenera również miał coś w sobie z soli trzeźwiących jednak nie to tego poranka sprawiło, że obudził się ostatecznie. Zanim zdążył unieść ramię z workiem, tuz obok z nicości pojawił się sąsiad z małym pieskiem i mając widać w pogardzie powolność Adama, uchylił drugi właz i wyrzuciwszy śmieci z hukiem puścił wieko.
Pomiędzy hukiem opadającej blaszanej pokrywy i odgłosem wypadającej mu z pod pachy plastikowej butelki, Adam zdołał usłyszeć tylko zdawkowe „…bry”, poczym obiekt z psem oddalił się żwawym krokiem.
- ci ludzie to nie mają serca – pomyślał rozgoryczony schylając się nad przednim kołem roweru Agnieszki - Jakby mu szkodziło tą klapę choć paluszkiem przytrzymać!!!
W uszach jeszcze gdzieś dalekim echem odbijał się kanon łomotu jaki wywołała pokrywa od śmietnika. Gdy po około 20 minutach, Tyl wszak zajęła zmiana dętki, wracał do domu po schodach spotkał ponownie sąsiada z psem. Tym razem obiekt niepożądany piał się po schodach. Minął Adama i bez słowa pomknął na piętro aby chwile później z hukiem zamknąć drzwi od mieszkania.
- co za ludzie – pomyślał – ciekawe czy szafkami w kuchni też tak trzaska…
Poranek budził się coraz bardziej a w pełni obudzony Adam także coraz aktywniej włączał się do tej porannej plątaniny. Gdy po 9.30 wsiadał na siodełko swojego roweru, czuł się dużo lepiej i nawet przenikliwe zimno zdawało się nie deprymować jego chęci przejechania choć kilku kilometrów tego poranka.
notka od autora:
Pisanie codziennie ciekawych i pasjonujących opisów jak to jadę, wydało mi sie miałkie i nużące. A to co napisałem, w moim przekonaniu, może byc choćby: rzutkie, zdawkowe, interesujące czy choćby znośne czytelniczo. Pozdrawiam Bikelogowiczów;)
Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,
Castle Ultra Race ,
Tour De Zalew