Rozdział numer 3 - wielkie polowanie || 26.75km
Czwartek, 11 sierpnia 2011
· Komcie(0)
Kategoria Po Agnieszkę do pracy
Rozdział 3
Ostatnio przed blokiem w godzinach wieczornych, pijąc równie wieczorną herbatę, Adam obserwował ciekawą i jednocześnie bardzo osobliwą scenę. Dwa koty siedzące w wysokiej trawie w odległości około półtora metra od siebie, wydawały osobliwe dźwięki. Było to cos pomiędzy chrząkaniem a przeciągłym buczeniem. Owa tonacja zmieniała się płynnie przechodząc przez różne symfonie od wysoko - tonowych po niskie barytony. Odgłosy zniżyły się wreszcie ku jednorodnej niskiej tonacji. Zdawało się że to jakiś stara spalinowa kosiarka dusi się próbując ścinać wielkie chwasty rosnące nieopodal. Niespodziewaną arię wieczorną przerwał szelest trzask łamanych gałęzi przemieszany z piskiem głośnym miauczeniem i sykiem. A chwile potem dwie sylwetki kotów, jak strzała wystartowały na ulicę i znikły w ciemnościach.
Szum kół jaki wywołuje jadący rower przyprawia nie jednego pieszego o ciarki na plecach. Rowerzyści traktują go jednak jakby był swego rodzaju oznaką mężności, czy siły. Adam tego dnia zastanawiał się nad tym czy odgłos wydawany przez opony roweru, można przyrównać do przekomarzania się kotów z poprzedniego wieczoru. Ot taki na przykład człowiek na szosówce – pomyślał – mknie bezszelestnie i jak lampart skrada się za plecami pieszych czy kierowców. Jest cichy i wyrafinowany. Jednak co innego gdy chodnikiem, czy osiedlową uliczką jedzie wyluzowany hopko-męczy-murek z czapką o daszku tak płaskim jak stół babci. Tego słychać już z daleka. Niejednokrotnie szum, jego kół przerywa odgłos skoku, jaki dumnie wykonuje – niby to z nudów – i niby to przypadkiem a prostej drodze nieopodal klatki gdzie zazwyczaj gromadnie schodzą się młode niewiasty osiedlowe. Ten rytuał powtarzany niejednokrotnie nurtował Adama, który mijając te sceny rozprawiał nad ich przekazem i starał się je uszeregować w ludzkiej naturze.
Niestety, ku swemu niezadowoleniu, bezowocnie…
Tego popołudnia myśl o wylansowanych skoczkach z przed bloku, przemknęła mu jak wiatr przez głowę i pewnie tylko dlatego, że rower jego mknąc po asfalcie wydawał bardzo podobny szum z spod kół.
- Jestem lanserem – roześmiał się w duchu sam do siebie i spojrzał na gruba oponę z nad kierownicy. – Jestem cholernym lanserem – pomyślał i spojrzał na idącą przed nim gromadę ludności cywilnej zwanej potocznie „pieszymi”. Nawet nie musiał chrząkać, nie musiał przepraszać, ludzie, niczym zaczarowana materia rozsunęli się robiąc mu miejsce.
To ciekawe, że zachowania zwierząt są tak bardzo zbliżone do naszych. Mowę wymyślono dla przekazywania głębszych treści, jednak podstawowe komunikaty wciąż nadajemy i odbieramy bez użycia słów. Takie choćby buczenie opon, wyraża w instynkcie cywilnej ludności strach przed najechaniem. Podświadomie wyobrażają sobie, że pojazd zbliża się szybko a reakcją obronna jest w tym przypadku usunięcie się z drogi. Tak samo jak koty wysylające sobie groźne pomruki i informujące o swojej dominacji, tak i my ludzie w nieświadomy sposób kształtujemy hierarchię niewerbalną, nawet o tym nie wiedząc.
Droga z koślawego chodnika o kostkowanej nawierzchni zmieniła się w szuter. Koła umilkły a głuche buczenie przerodziło się w jednostajny szelest. Trasa na wale wiślanym była ulubionym miejscem schadzek wielkiej rzeszy zwolenników komarów i much. Nie dało się bowiem wyjaśnić tego w inny sposób. Mnogość owego robactwa, jak i ludzi w ostatnich dniach w okolicach tego liniowego obiektu hydrotechnicznego, jakim był wał, narosła do takich ilości, że jazda na rowerze była co najmniej utrudniona. Nie wspominając już nawet o próbie spacerowania. Obecność i much i chmary ludzi była z goła nieporządana…
Adam przemierzając szutrowy single-track starał się oddychać nosem. Szansa na wciągnięcie owada była, bądź co bądź dużo mniejsza, i warto było podjąć to ryzyko. Niezliczone miliony muszek żuczków i innego świństwa bzyczało i buzowało się ponad glowami ludzi „spacerujących” po wale. Spacer ten w osobliwy sposób zdawał się odróżniać jednak od zwykłego chodzenia. Starsi, młodsi, pary, czy nawet dziarskie emerytki z kijkami do nornic wal king, poruszający się pieszo w tej okolicy, bez ustanku machały gałązkami lub wykonywały rekami niewyjaśnione ruchy. Przywodziły one, na myśl czarodziejskie ruchy niewidzialnymi różdżkami czy majestatycznie ruchy dłoni w czasie skomplikowanych czarnych zaklęć. Niejednokrotnie zdawało się nawet usłyszeć szeptane pod nosem czary, które – prawdopodobnie w mniemaniu owych „czarowników” - miały by pomagać.
Gdy mijając kolejną już osobę Adam usłyszał zajadle wypowiadane „kurwa mać” zrozumiał, że nowożytne czary musiały bardzo różnić się od tych z sprzed wieków. Na ile było to możliwe, omijał spacerujących czarowników i jechał w swoim kierunku.
Gdy wreszcie z dala od cywilizacji został sam na sam ze swoim rowerem i wąskim singlem pod kołami, znów poczał rozmyślać o tym co właśnie zobaczył.
- Kultura masowa, ludzie masowo uprawiają sporty ekstremalne. Chodzenie w takie jak dziś wieczory nad wodą w towarzystwie setek owadów nie były – to oczywiste – wyborem sportu klasycznego. Tu udzielał się bez wątpienia głęboko zakorzeniony instynkt polowania. Polują wszak mimo różnych opini, różne grupy wiekowe. I tak oto starsze małżeństwa polują na komary jednocześnie starając się wyglądać na tyle dostojnie na ile się da przed innymi sąsiadami spod „trójki”, którzy również polują (na inne komary). Polowała również pani w obcisłych i nieco za ciasnych nawet legginsach z kijkami w dłoniach. Ta jednak zdawała się polować nie tyle na owady co na nowego męża. Odciśnięty przez lata ślad po obrączce wciąż widniał na jej dłoni i mimo, że poprzedni małżonek pewnie spoczywał dawno w pokoju, ona polowała … polowały także bezpańskie nastolatki z piwem chichoczące tu i ówdzie na plażach przy rzece.
I tak w dobie rozmyślań o osobliwych zachowaniach ludzi, przewertowawszy wszelakie dziedziny ludzkiej egzystencji, na liczniku zagościło dwadzieścia kilometrów. Ostatnie odcinki przez miasto w kierunku pracy Agnieszki, Adam musiał pokonywać z wysoką percepcją. Tu bowiem trafił na szczyt powrotów z pracy a ten okres na chodnikach, drogach czy nawet pustych osiedlowych uliczkach objawiał się totalną i niczym niewytłumaczalną ignorancja na rowerzystów. Znów musiał więc sięgnąć do swojej wewnętrznej zwierzęcej natury i z zakorzenionego instynktu. Każdy bowiem szanujący się miejsko-za miejski, rowerzysta wie, że powrót do domu rowerem przez miasto w godzinach szczytu to walka o przetrwanie;)
Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,
Castle Ultra Race ,
Tour De Zalew
Ostatnio przed blokiem w godzinach wieczornych, pijąc równie wieczorną herbatę, Adam obserwował ciekawą i jednocześnie bardzo osobliwą scenę. Dwa koty siedzące w wysokiej trawie w odległości około półtora metra od siebie, wydawały osobliwe dźwięki. Było to cos pomiędzy chrząkaniem a przeciągłym buczeniem. Owa tonacja zmieniała się płynnie przechodząc przez różne symfonie od wysoko - tonowych po niskie barytony. Odgłosy zniżyły się wreszcie ku jednorodnej niskiej tonacji. Zdawało się że to jakiś stara spalinowa kosiarka dusi się próbując ścinać wielkie chwasty rosnące nieopodal. Niespodziewaną arię wieczorną przerwał szelest trzask łamanych gałęzi przemieszany z piskiem głośnym miauczeniem i sykiem. A chwile potem dwie sylwetki kotów, jak strzała wystartowały na ulicę i znikły w ciemnościach.
Szum kół jaki wywołuje jadący rower przyprawia nie jednego pieszego o ciarki na plecach. Rowerzyści traktują go jednak jakby był swego rodzaju oznaką mężności, czy siły. Adam tego dnia zastanawiał się nad tym czy odgłos wydawany przez opony roweru, można przyrównać do przekomarzania się kotów z poprzedniego wieczoru. Ot taki na przykład człowiek na szosówce – pomyślał – mknie bezszelestnie i jak lampart skrada się za plecami pieszych czy kierowców. Jest cichy i wyrafinowany. Jednak co innego gdy chodnikiem, czy osiedlową uliczką jedzie wyluzowany hopko-męczy-murek z czapką o daszku tak płaskim jak stół babci. Tego słychać już z daleka. Niejednokrotnie szum, jego kół przerywa odgłos skoku, jaki dumnie wykonuje – niby to z nudów – i niby to przypadkiem a prostej drodze nieopodal klatki gdzie zazwyczaj gromadnie schodzą się młode niewiasty osiedlowe. Ten rytuał powtarzany niejednokrotnie nurtował Adama, który mijając te sceny rozprawiał nad ich przekazem i starał się je uszeregować w ludzkiej naturze.
Niestety, ku swemu niezadowoleniu, bezowocnie…
Tego popołudnia myśl o wylansowanych skoczkach z przed bloku, przemknęła mu jak wiatr przez głowę i pewnie tylko dlatego, że rower jego mknąc po asfalcie wydawał bardzo podobny szum z spod kół.
- Jestem lanserem – roześmiał się w duchu sam do siebie i spojrzał na gruba oponę z nad kierownicy. – Jestem cholernym lanserem – pomyślał i spojrzał na idącą przed nim gromadę ludności cywilnej zwanej potocznie „pieszymi”. Nawet nie musiał chrząkać, nie musiał przepraszać, ludzie, niczym zaczarowana materia rozsunęli się robiąc mu miejsce.
To ciekawe, że zachowania zwierząt są tak bardzo zbliżone do naszych. Mowę wymyślono dla przekazywania głębszych treści, jednak podstawowe komunikaty wciąż nadajemy i odbieramy bez użycia słów. Takie choćby buczenie opon, wyraża w instynkcie cywilnej ludności strach przed najechaniem. Podświadomie wyobrażają sobie, że pojazd zbliża się szybko a reakcją obronna jest w tym przypadku usunięcie się z drogi. Tak samo jak koty wysylające sobie groźne pomruki i informujące o swojej dominacji, tak i my ludzie w nieświadomy sposób kształtujemy hierarchię niewerbalną, nawet o tym nie wiedząc.
Droga z koślawego chodnika o kostkowanej nawierzchni zmieniła się w szuter. Koła umilkły a głuche buczenie przerodziło się w jednostajny szelest. Trasa na wale wiślanym była ulubionym miejscem schadzek wielkiej rzeszy zwolenników komarów i much. Nie dało się bowiem wyjaśnić tego w inny sposób. Mnogość owego robactwa, jak i ludzi w ostatnich dniach w okolicach tego liniowego obiektu hydrotechnicznego, jakim był wał, narosła do takich ilości, że jazda na rowerze była co najmniej utrudniona. Nie wspominając już nawet o próbie spacerowania. Obecność i much i chmary ludzi była z goła nieporządana…
Adam przemierzając szutrowy single-track starał się oddychać nosem. Szansa na wciągnięcie owada była, bądź co bądź dużo mniejsza, i warto było podjąć to ryzyko. Niezliczone miliony muszek żuczków i innego świństwa bzyczało i buzowało się ponad glowami ludzi „spacerujących” po wale. Spacer ten w osobliwy sposób zdawał się odróżniać jednak od zwykłego chodzenia. Starsi, młodsi, pary, czy nawet dziarskie emerytki z kijkami do nornic wal king, poruszający się pieszo w tej okolicy, bez ustanku machały gałązkami lub wykonywały rekami niewyjaśnione ruchy. Przywodziły one, na myśl czarodziejskie ruchy niewidzialnymi różdżkami czy majestatycznie ruchy dłoni w czasie skomplikowanych czarnych zaklęć. Niejednokrotnie zdawało się nawet usłyszeć szeptane pod nosem czary, które – prawdopodobnie w mniemaniu owych „czarowników” - miały by pomagać.
Gdy mijając kolejną już osobę Adam usłyszał zajadle wypowiadane „kurwa mać” zrozumiał, że nowożytne czary musiały bardzo różnić się od tych z sprzed wieków. Na ile było to możliwe, omijał spacerujących czarowników i jechał w swoim kierunku.
Gdy wreszcie z dala od cywilizacji został sam na sam ze swoim rowerem i wąskim singlem pod kołami, znów poczał rozmyślać o tym co właśnie zobaczył.
- Kultura masowa, ludzie masowo uprawiają sporty ekstremalne. Chodzenie w takie jak dziś wieczory nad wodą w towarzystwie setek owadów nie były – to oczywiste – wyborem sportu klasycznego. Tu udzielał się bez wątpienia głęboko zakorzeniony instynkt polowania. Polują wszak mimo różnych opini, różne grupy wiekowe. I tak oto starsze małżeństwa polują na komary jednocześnie starając się wyglądać na tyle dostojnie na ile się da przed innymi sąsiadami spod „trójki”, którzy również polują (na inne komary). Polowała również pani w obcisłych i nieco za ciasnych nawet legginsach z kijkami w dłoniach. Ta jednak zdawała się polować nie tyle na owady co na nowego męża. Odciśnięty przez lata ślad po obrączce wciąż widniał na jej dłoni i mimo, że poprzedni małżonek pewnie spoczywał dawno w pokoju, ona polowała … polowały także bezpańskie nastolatki z piwem chichoczące tu i ówdzie na plażach przy rzece.
I tak w dobie rozmyślań o osobliwych zachowaniach ludzi, przewertowawszy wszelakie dziedziny ludzkiej egzystencji, na liczniku zagościło dwadzieścia kilometrów. Ostatnie odcinki przez miasto w kierunku pracy Agnieszki, Adam musiał pokonywać z wysoką percepcją. Tu bowiem trafił na szczyt powrotów z pracy a ten okres na chodnikach, drogach czy nawet pustych osiedlowych uliczkach objawiał się totalną i niczym niewytłumaczalną ignorancja na rowerzystów. Znów musiał więc sięgnąć do swojej wewnętrznej zwierzęcej natury i z zakorzenionego instynktu. Każdy bowiem szanujący się miejsko-za miejski, rowerzysta wie, że powrót do domu rowerem przez miasto w godzinach szczytu to walka o przetrwanie;)
Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,
Castle Ultra Race ,
Tour De Zalew