P.Z.P - poczuć zew puszczy... działo się!!! || 65.00km
Niedziela, 11 września 2011
· Komcie(0)
Kategoria Pojeżdżawki
Dziś wybraliśmy się z Agnieszką na rower. Nic by w tym dziwnego nie było gdyby nie to jak ów wyjazd się potoczył. Najpierw nie mogąc znaleźć inspiracji gdzie by tu pojechać długo delektowaliśmy się śniadaniem, później padło hasło „Puszcza”
Tylko zaraz, czy my mamy jakąś puszczę obok siebie? Kampinoska daleko, to w takim razie pozostaje tylko Słupecka… Myślę sobie, nuda, byłem kilka razy i w sumie „małe to”, „takie to nic”. Cóż, chciało mi się na rower „poza-miejski”
Z dala od dziuń, dzieci na rowerach z komunii i wreszcie z dala od masy składaków na drogach z koszyczkami i bez koszyczków z nasmarowanym i nie nasmarowanym łańcuchem. Powszechnie wiadomo wszak, iż w niedziele ludzie ,zaraz po kościele, ruszają na rower gdy tylko dupkę im wygrzeje. A wygrzało im dziś zadki, bo ciepło było… Suma summarum my w las a cała reszta wszechświata na ścieżki rozjeżdżać czerwoną kostkę bauma tam gdzie nas nie ma!
Przez Legionowo ruszamy na Wolę Aleksandra i szybko przemierzamy odcinek do Kątów Węgierskich. Tam przerwa na picie. Jakiś facet zatrzymuje się samochodem i zagaduje do nas choć mam wrażenie, że interesowała go głównie moja dwukołowa dziewczyna. Niby, że to my „ładujemy akumulatory” - zagaja i żartuje frywolnie – stara się być wesołkowaty i zdawkowy. Chwile coś tam gdera i życzy nam wreszcie szerokiej drogi i podobnie jak my, rusza dalej.
Zaczyna się jazda! Skręcamy do Puszczy w przyjemny szuterek. Agnieszka wygrzebała Internecie, że agroturystyczne Ranczo u Bena, może stanowić ciekawy punkt programu. Droga do rancza odbija lekko w prawo i wiedzie po luźniejszym piasku. Jadę za Agnieszką gdy nagle jej kolo przednie zakopuje się w piasku na luku drogi, blokuje się bokiem i przez kierownice robi klasyczne OTB… Nie mało strachu się najadłem gdy to zobaczyłem, Aga wylądowała na ziemi o centymetry mijając drewniany płot. Podnosi się jednak szybko i dusi się ze śmiechu zdezorientowana. Mi serducho torche ze strachu wali – fakt jednak iż cała!!!
Dalej ruszamy już rezygnując z odwiedzenia rancza. Oglądamy je tylko z zewnątrz i wracamy na szlak.
Kierujemy się w prawo szlakiem dawnej wąskotorówki. Droga z szutrowej zmienia się w torfowo-bagnisty signletrack. Ktoś jechał przed nami tamtędy konno i ścieżka wybita jest niemiłosiernie kopytami. Jadąc na Tokaido jedną ręką odganiam chmary komarów a druga staram się utrzymać podskakującą kierownicę roweru.
Po wąskotorówce nie ma śladu. Gdyby nie mapa, trudno by było sobie wyobrazić że „to to ło”, to właśnie jej dawny nasyp i pozostałość po wywożeniu z lasu torfu kolejką. Popas na słonku. Przerwa na picie i banana. Agnieszka proponuje by dalej jechać szlakiem zielonym pieszym. Z radością przyznaje jej rację i chwile później ruszamy nie rowerowym a pieszym szlakiem na rezerwat Czarnej Strugi. Droga w las oznaczona jest po „staremu” biało-zielone paski na drzewach. Zero plastikowych tabliczek i nikt tego nie zerwie. Im dalej od głównej szutrówki tym więcej pajęczyn i krzaków. Zastanawiamy się z Agnieszką czemu ludzie nie wybierają się na spacery do lasów. Jest tam tak pieknie.
Droga znika momentami w gęstych już pokrzywach a tylko na ziemi widać jest jej niezarośnięty dawno wydeptany „środek”.
Gdy wjeżdżamy dalej droga robi się szersza a pod kołami pojawiaja się kałuże. Każda kolejna wodna przeprawa jest większa, trudniejsza technicznie i… GŁĘBSZA.
Za trzecim razem nie udaje nam się przejechać „jeziora” rower nurkuje przednim kołem w wodzie sporo powyżej piasty. Awaryjne podparcie powoduje że stoję po kolana w szlamie. Przecudny zapach zatęchłej wody, chmara Komarow startująca z rzęsy wodnej i błotnista maź wdzierająca się przez otwory w obuwiu wprost do stóp – jednym słowem „Bossko”.
Jest śmiesznie, Aga i ja prujemy więc przełajem przez jeziorzyska leśne. Wyjaśnił się ewenement opuszczonego zielonego szlaku pieszego. Chyba w rybackich gaciach musiałbym tam biegać aby przejść suchą stopą.
Jedziemy hardo, przez każdą kałużę próbujemy pchać, rower nurkuje raz głębiej raz płycej. Często przenosimy maszyny bo woda sięga ponad kolana. Kolejne metry nie poprawiają sytuacji, na chwilę woda zmienia się w piach wydmowy ale szybko znów szlak zielony kieruje nas na bagno.
Wreszcie rezygnujemy i oddajemy broń. 1-0 dla puszczy. „Szlak zielony” znika pod wodą sięgającą sporo ponad kolana. Całość porasta pływająca i kołysząca się trawa a dookoła pokrzywy na 1,5 metra. Tym razem nie udało się, obiecujemy jednak wrócić tam zimą przy mrozach. Wtedy pokonamy ten odcinek do samego końca;)
Ostatni etap tu szutrowe odcinki lesne do Kanału Żerańskiego i przyjemny znany wszystkim szuterek aż do samego Zalewu. Tam, mając za świadków setki spojrzeń, umazani jak te brudne świnie z buszu czarnym błotem, jedziemy rowerami nad wodę. Mycie wzbudza zainteresowanie bo i my do wody wchodzimy w obuwiu.
Wyszedł fajny wyjazd, wyszło hardo;)
P.Z.P – Poczuj Zew Puszczy!!!
Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,
Castle Ultra Race ,
Tour De Zalew
Tylko zaraz, czy my mamy jakąś puszczę obok siebie? Kampinoska daleko, to w takim razie pozostaje tylko Słupecka… Myślę sobie, nuda, byłem kilka razy i w sumie „małe to”, „takie to nic”. Cóż, chciało mi się na rower „poza-miejski”
Z dala od dziuń, dzieci na rowerach z komunii i wreszcie z dala od masy składaków na drogach z koszyczkami i bez koszyczków z nasmarowanym i nie nasmarowanym łańcuchem. Powszechnie wiadomo wszak, iż w niedziele ludzie ,zaraz po kościele, ruszają na rower gdy tylko dupkę im wygrzeje. A wygrzało im dziś zadki, bo ciepło było… Suma summarum my w las a cała reszta wszechświata na ścieżki rozjeżdżać czerwoną kostkę bauma tam gdzie nas nie ma!
Przez Legionowo ruszamy na Wolę Aleksandra i szybko przemierzamy odcinek do Kątów Węgierskich. Tam przerwa na picie. Jakiś facet zatrzymuje się samochodem i zagaduje do nas choć mam wrażenie, że interesowała go głównie moja dwukołowa dziewczyna. Niby, że to my „ładujemy akumulatory” - zagaja i żartuje frywolnie – stara się być wesołkowaty i zdawkowy. Chwile coś tam gdera i życzy nam wreszcie szerokiej drogi i podobnie jak my, rusza dalej.
Zaczyna się jazda! Skręcamy do Puszczy w przyjemny szuterek. Agnieszka wygrzebała Internecie, że agroturystyczne Ranczo u Bena, może stanowić ciekawy punkt programu. Droga do rancza odbija lekko w prawo i wiedzie po luźniejszym piasku. Jadę za Agnieszką gdy nagle jej kolo przednie zakopuje się w piasku na luku drogi, blokuje się bokiem i przez kierownice robi klasyczne OTB… Nie mało strachu się najadłem gdy to zobaczyłem, Aga wylądowała na ziemi o centymetry mijając drewniany płot. Podnosi się jednak szybko i dusi się ze śmiechu zdezorientowana. Mi serducho torche ze strachu wali – fakt jednak iż cała!!!
Dalej ruszamy już rezygnując z odwiedzenia rancza. Oglądamy je tylko z zewnątrz i wracamy na szlak.
Kierujemy się w prawo szlakiem dawnej wąskotorówki. Droga z szutrowej zmienia się w torfowo-bagnisty signletrack. Ktoś jechał przed nami tamtędy konno i ścieżka wybita jest niemiłosiernie kopytami. Jadąc na Tokaido jedną ręką odganiam chmary komarów a druga staram się utrzymać podskakującą kierownicę roweru.
Po wąskotorówce nie ma śladu. Gdyby nie mapa, trudno by było sobie wyobrazić że „to to ło”, to właśnie jej dawny nasyp i pozostałość po wywożeniu z lasu torfu kolejką. Popas na słonku. Przerwa na picie i banana. Agnieszka proponuje by dalej jechać szlakiem zielonym pieszym. Z radością przyznaje jej rację i chwile później ruszamy nie rowerowym a pieszym szlakiem na rezerwat Czarnej Strugi. Droga w las oznaczona jest po „staremu” biało-zielone paski na drzewach. Zero plastikowych tabliczek i nikt tego nie zerwie. Im dalej od głównej szutrówki tym więcej pajęczyn i krzaków. Zastanawiamy się z Agnieszką czemu ludzie nie wybierają się na spacery do lasów. Jest tam tak pieknie.
Droga znika momentami w gęstych już pokrzywach a tylko na ziemi widać jest jej niezarośnięty dawno wydeptany „środek”.
Gdy wjeżdżamy dalej droga robi się szersza a pod kołami pojawiaja się kałuże. Każda kolejna wodna przeprawa jest większa, trudniejsza technicznie i… GŁĘBSZA.
Za trzecim razem nie udaje nam się przejechać „jeziora” rower nurkuje przednim kołem w wodzie sporo powyżej piasty. Awaryjne podparcie powoduje że stoję po kolana w szlamie. Przecudny zapach zatęchłej wody, chmara Komarow startująca z rzęsy wodnej i błotnista maź wdzierająca się przez otwory w obuwiu wprost do stóp – jednym słowem „Bossko”.
Jest śmiesznie, Aga i ja prujemy więc przełajem przez jeziorzyska leśne. Wyjaśnił się ewenement opuszczonego zielonego szlaku pieszego. Chyba w rybackich gaciach musiałbym tam biegać aby przejść suchą stopą.
Jedziemy hardo, przez każdą kałużę próbujemy pchać, rower nurkuje raz głębiej raz płycej. Często przenosimy maszyny bo woda sięga ponad kolana. Kolejne metry nie poprawiają sytuacji, na chwilę woda zmienia się w piach wydmowy ale szybko znów szlak zielony kieruje nas na bagno.
Wreszcie rezygnujemy i oddajemy broń. 1-0 dla puszczy. „Szlak zielony” znika pod wodą sięgającą sporo ponad kolana. Całość porasta pływająca i kołysząca się trawa a dookoła pokrzywy na 1,5 metra. Tym razem nie udało się, obiecujemy jednak wrócić tam zimą przy mrozach. Wtedy pokonamy ten odcinek do samego końca;)
Ostatni etap tu szutrowe odcinki lesne do Kanału Żerańskiego i przyjemny znany wszystkim szuterek aż do samego Zalewu. Tam, mając za świadków setki spojrzeń, umazani jak te brudne świnie z buszu czarnym błotem, jedziemy rowerami nad wodę. Mycie wzbudza zainteresowanie bo i my do wody wchodzimy w obuwiu.
Wyszedł fajny wyjazd, wyszło hardo;)
P.Z.P – Poczuj Zew Puszczy!!!
Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,
Castle Ultra Race ,
Tour De Zalew