Puszcza Knyszyńska - dzień 1 || 90.64km
Wyjazd zorganizowała mi Agnieszka. Od kilku ładnych dni mówiła, że szykuje dla mnie niespodzianke i że w sobotę mam spakować sakwy i być gotowym do drogi. Do ostatnich chwil przed wyjazdem nie wiedziałem gdzie i dokąd jadę. Najpierw SKM potem metro Polski BUS i… Białystok – przygoda nabrała kształtu!
Gdy wysiadaliśmy na dworcu PKS, nie było zbyt ciepło, wiatr przeszywal a na niebie kłębiły się szaro bure chmury. Jednym słowem, coś się kroiło, zanim dobrze złożyliśmy rowery po podróży z nieba zaczęło padać. Wybraliśmy więc moment na przeczekanie opadów w pizzerii Paradiso.
Gdy opuszczaliśmy ją jakąś godzinę później. Deszcz padał dość umiarkowanie, choć zauważalnie a na ulicach było dośc mokro. Przebijamy się więc mozolnie przez miasto lekko zagubieni, bo plan miasta jaki posiadamy to tylko wydruk z jakiejś strony i mało która ulica da się dopasować do tego co fizycznie mijamy jadąc na siodełkach. Całe szczeście pomagają na lokalni i wyjeżdżamy po kawałku z centrum.
Samo centrum to jeden wielki korek spowodowany Maratonem Skandia MTB Maraton. Podziwiam organizatora za logistykę, odcieli po jednym pasie dwupasmówki wlotowej do miasta, zatrudnili armie policji na motorach i radiowozach. Czuło się klimat gigantycznej imprezy nieomal tak wielkiej jak Tour De Pologne. Sam pan Lang swoą drogą organizuje również i tą imprezę;)
Opuszczamy Białystok w trudach, zimnego wiatru, deszczu przelotnego i pogody spekulującej pomiędzy „dowalić im” i „lekko przycisnąć”. Kierunek obraliśmy na Wasilków i Sanktuarium w Świętej Wodzie.
Dalej odbijamy szlakiem szutrowym na Studzianki i przez przepiekne wioski przemieszczamy się w kierunku Puszczy Knyszyńskiej, która jest tego dnia naszym celem. Jedzie się wolno, z lekka leniwie. Pogoda wyprostowała się nieco, nie pada aczkolwiek przeszywające zimno jest odczuwalne. Robimy dużo zdjeć sporo postojów zaglądamy w każdy zakamarek.
Za Supraślem po wjechaniu przepiękną drogą do Puszczy i zagłębieniu się w nią nieco, orientujemy się przerażeni która godzina. Była 16:50 a do noclegu wciąż kawał drogi. Smutni, decydujemy się zawrócić na Supraśl i wrócić inna drogą. Zaaferowani trasami, widokami i urokiem tych terenów totalnie nie pilnowaliśmy czasu… Wyjazd 14 z Białegostoku był jednak zbyt późny i to dało się odczuć.
Nie zrażeni tym, że omijamy terenowy przepiękny odcinek do Puszczy, przecinamy ją na siodełku w inny sposób. Mianowicie trasą na Krynki. Zaraz za puszczą po przejechaniu mostku i wdrapaniu się na pagórek w miejscowości Sokołda udajemy się w lewo.
Tu niestety znów szczęście nas opuszcza. W poszukaniu szlaku przez Puszczę do Strych Lipin, totalnie gubimy orientację a na domiar złego, we wsi w której droga się nagle kończy, naprzeciw nam stają trzy osobniki: Kundel, owczarek niemiecki i babcia w chustce. Z całej trojki ten ostatni jest najbardziej przyjazny, kundel nieco ujada a wilczur niepewnie na nas patrzy. Poinformowani przez lokalną panią na temat trasy wracamy w kierunku przeciwnym, starając się nie wzbudzić większego zainteresowania. O ile kundel nie stanowi zagrożenia, to owczarek zdawał się być jeszcze nie zdecydowany, co by chciał z nami zrobić tego popołudnia.
Nawigacja, nazwijmy ją, prowadzona przez lud tamtejszy w osobie kobieciny w chustce, nie doprowadziła do rozwiązania naszego problemu lokalizacyjnego. Po wykonaniu wszelkich rad pani:
„tamoj wy wrócą i zakręcą na lewo w tako leśniczówkę i potem tamoj w prawo, bo można i przez ten las takoło ale tamoj chiba ni ma dali drogi.”
Pozycja nasza nie zmieniała się, lub raczej zmieniała w bliżej nieokreślonym kierunku. Dopiero wyjazd w miejscowości Podłazińsko, uświadomił nam prawdę ludową. Tamoj chiba drogi ni ma… a nawet jak była to już nie wracamy! Kropka koniec null!
Jedziemy więc tym co mamy pod kołami. Wiejskie asfalty nie są tu w tych okolicach przykładem kunsztu budowlanego, jednakowoż można uznać, że swoją żywotnością przetrwają niejedna autostradę, czy drogę ekspresową.
Przez Pawełki, Bilwinki, Słojniki i Planteczkę, docieramy do jakże urokliwej miejscowości Janowszczyzna a dalej przez Straż do miejsca noclegu Ostrówka. Urokliwe miejsce z dala od szumu, do ktroego wiedzie przepiękna, lub po prostu piękna, szutrówka. Nocleg mamy w obitym „sajdingiem” domku rodem z chłopów z piecem kaflowym i o wnętrzu o takim ekstra klimacie wsi, że czuje się jak u swojej babci. Ciesze się tymi izbami jak małe dziecko i przypominam sobie dzieciństwo. Zapach lekko starego zmurszałego już drewna i zdobione drzwi, czy wielki piec kaflowy. To wszystko sprawia, że przemiło kończymy dzień! Padamy zmęczeni ale szcześliwi!
Pełna galeria zdjeć z dnia pierwszego:
Trasa dnia pierwszego:
Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,
Castle Ultra Race ,
Tour De Zalew