Bieszczady dzień 1 | Księgowy

Bieszczady dzień 1 || 70.01km

Środa, 1 sierpnia 2012 · Komcie(0)
Kategoria Wyprawa


Wyprawy na ogół się planuje, przygotowuje się je pieczołowicie przegląda strony i sprawdza co i gdzie warto zobaczyć. U nas wyjazd w tym roku był nieomal przeciwnością tego wszystkiego. W ciągu tygodnia kupiliśmy bilety, zarezerwowaliśmy jeden nocleg i postanowiliśmy zdobywać Bieszczady.

W Środę rano kiedy obudził nas budzik, krzątaliśmy się po domu w jakimś totalnym nieładzie. Niby wszystko było spakowane, ale ciągle ktoś coś cos dorzucał. Kiedy pojechaliśmy na pociąg wycieczka zaczęła się na dobre! Pierwsze problemy pojawiły się w metrze, gdzie kapelusz położony na sakwie przy wsiadaniu do wagonu kolejki postanowił wybrać wolność i wypadł pod pociąg. Musieliśmy już wejść, bo tłum był o poranku niemiłosierny więc o cofaniu się i ratowaniu kapelusika nie było mowy.

Na Wilanowskiej, przy parkingu Polskiego Busa, również były tłumy, podczas pakowania rowerów zniecierpliwiony bagażowy oddał nam we władanie ciasny luk, gdzie znajdowala się opona zapasowa i stwierdził obojętnie: „musicie się tu zmieścić, nie wiem… trzeba było jechać kiedy nie ma sezonu urlopowego…” – super, dzięki za dobre rady! Pewnie proponujesz pan zimę? Doskonały pomysł na wyprawę!

W Krakowie wylądowaliśmy o czasie. Już z okien zobaczyliśmy Ttin, czekająca na nas. Wypakowywanie zaczeło się oczywiście od Hordy wygłodniałych turystów, łapiacyhc swoje bagaże jak sępy. Gdzieś w tym całym zamieszaniu, wyjmowaliśmy rowery, karimaty i… nasza karimata zniknęła. Nowa mata Agi, wyparowała tuż obok nas. A wyjmowaliśmy ja z autobusu! Ktoś albo nieumyślnie, albo z premedytacją zarabał nam ją dosłownie z przed nosa.

No to mamy już 2 straty, kapelusz i karimata!
Ttin, wyprowadza nas z miasta na pół terenowo, na pół miejsko. Są ścieżki rowerowe i niesforni piesi, których wyganiamy na chodnik spod kół.
Wyjazd z Miasta jest sprawny i za to serdeczne podziękowania dla naszej sakwiarskiej koleżanki! Gdyby nie ona, nie udało by nam się takimi ciekawymi i podmiejskimi uliczkami opuścić Krakowskiej metropolii.

W Wieliczce zabawiamy tylko Chwilę, nie ma nic godnego uwagi. Nie ma przede wszystkim żadnego sensownego baru na napełnienie żołądków. Udajemy się dalej więc, i po drodze zatrzymujemy się na obiad. Wyprawa, hmmm powiedzmy wycieczka. Mamy kuchenkę, ale jakoś w Polsce nie ciągnie nas w tym upale do gotowania sobie gdzieś w cieniu makaronu i zupy.

Obiad wciągamy na raz i ruszamy dalej w kierunku na Gdów. Dalej przez Zagórzany, Łapanów i Muchówkę udajemy się w Polskę. Za Muchówką w przesympatycznej agroturystyce, znajdujemy miejsce na nocleg. Pani nie ma wolnych pokoi, ale pozwala się rozbić tuz obok pola malin z zastrzeżeniem, żeby skubać sobie malinki do woli! Tak tez czynimy.

Przypieczętowaniem dnia jest głuchy trzask łamanych okularów w namiocie. Aga wykańcza swoje decathlonowe. Zausznik, nie ma szans z potęgą kobiety zmęczonej! Zwyczajnie zamotały się pod śpiwór i poległy w boju!

Galeria będzie pod ostatnim dniem - to info dla cierpliwych i tych mniej cierpliwych czytelników!


Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:

Legionowska Katorga,
Castle Ultra Race ,
Tour De Zalew

Komentarze (0)

Nie ma jeszcze komentarzy.
Wpisz trzy pierwsze znaki ze słowa musia

Dozwolone znaczniki [b][/b] i [url=http://adres][/url]