Bieszczady dzień 6 || 171.14km
Poniedziałek, 6 sierpnia 2012
· Komcie(0)
Kategoria Wyprawa
To jak spałem tej nocy mógłbym pominąć, ale nie pominę. Spałem tragicznie. Nie wiedzieć czemu mimo zmęczenia, nie mogłem usnąć. Ciągle wydawało mi się, że ktoś idzie, później gdy już trochę psychika się uspokoiła i włączyłem MP3 jakoś nie mogłem usnąć. Ani miejsca sobie znaleźć ani spać, no szlak mnie trafiał, bo żaden bok do spania nie był odpowiedni a oczy jak na złość się nie zamykały. Wreszcie zadzwonił budzik i wybiła 5:55 można było wreszcie rozpocząć normalnie dzień.
Po poprzednich dwóch dniach, jechało się nawet nieźle, choć od rana odczuwałem lekko zmęczenie jednego z Ahillesów. Im słońce było wyżej tym na dworze robiło się bardziej gorąco! Zaczęliśmy dzień od miejscowości Skopów, gdzie jemy śniadanie. Podjazdy w mojej wsi, wydają się być karkołomne, jakoś nie mogę się rozkręcić a na jednym z nich osiągam furię i katuje się niemiłosiernie wbrew swoim siłom jadąc prawie 15km/h. To jak się później okaże będzie skutkować głębszymi konsekwencjami.
Kilometry wpadają nie wiedzieć kiedy an zasługa jest sprzyjający po raz pierwszy od wielu dni wiatr w plecy. Zdobywamy Jarosław i dalej przesuwamy się ku górze. Wiatr w plecy to zarówno pomoc jak i udręka. Zdziwi to pewnie nie jedna osobę, jednak jak z nieba jest żar a wieje ci w plecy czujesz się, jadąc jakby nie było żadnego wiatru.
Efekt jest taki, że prędkość jest 23km/h ale upał odczuwa się w dwójnasób. Robimy regularne postoje, ale nie ma jak i gdzie się ukryć przed słońcem. Trasa na Bełżec, to dość malowniczy odcinek z lekka dawka tirów. Jedzie się w miarę przyzwoicie, jak na te rejony a ruch jest do wytrzymania.
Bełżec 70km, Bełżec 50km… Bełżec… Powoli daję się we znaki nuda długiego odcinka. Bełżec 8km… BEŁŻEC!
Szybkie zakupy i w Prawo na Hrebenne a w Lubyczy Królewskiej ku Północy!
Jestem na końcu świata! Wokół tylko pola, słaby asfalt i takie poczucie, jakby za chwile miała wyrosnąć spod ziemi tabliczka „koniec Polski”. Wsie dawno nie widziały rozwoju cywilizacyjnego, ludzie jacyś tacy wydają się stłamszeni a jednocześnie gdzie nie spojrzeć czuć i widać biedę. Mijamy szeregową zabudowę a przy niej siedzące dzieci na jakichś zdezelowanych rowerkach, w rowie jakichś dwóch ludków rozprawia o byle czym. Niby obraz typowej polskiej wsi, ale….
Jedziemy i jedziemy a słońce pali bez końca, bez końca pali słonce i słońcu nie ma dziś końca.
Do Łaszczowa docieramy gdy wielka żarówka już przygasa, jedzie się lepiej, ale daje się odczuć dystans. Noga boli gdy staje na pedały, jadę więc zachowawczo jedna tylko pedałując a drugą, tylko przesuwam pedał. Koślawo to idzie a prędkość już nie powala, jednak inaczej jedzie się naprawdę boleśnie. ,
Tyszowce – ostatnie 10km do tego miasta to po prostu katorga, nie mogę już jechać a chód sprawia mi ból, za Tyszowcami udaje nam się znaleźć nocleg w zajeździe. 171km zaliczone, Agnieszka ustanawia rekord z sakwami, ja natomiast czuje, że kontuzja jest dość spora.
Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,
Castle Ultra Race ,
Tour De Zalew
Po poprzednich dwóch dniach, jechało się nawet nieźle, choć od rana odczuwałem lekko zmęczenie jednego z Ahillesów. Im słońce było wyżej tym na dworze robiło się bardziej gorąco! Zaczęliśmy dzień od miejscowości Skopów, gdzie jemy śniadanie. Podjazdy w mojej wsi, wydają się być karkołomne, jakoś nie mogę się rozkręcić a na jednym z nich osiągam furię i katuje się niemiłosiernie wbrew swoim siłom jadąc prawie 15km/h. To jak się później okaże będzie skutkować głębszymi konsekwencjami.
Kilometry wpadają nie wiedzieć kiedy an zasługa jest sprzyjający po raz pierwszy od wielu dni wiatr w plecy. Zdobywamy Jarosław i dalej przesuwamy się ku górze. Wiatr w plecy to zarówno pomoc jak i udręka. Zdziwi to pewnie nie jedna osobę, jednak jak z nieba jest żar a wieje ci w plecy czujesz się, jadąc jakby nie było żadnego wiatru.
Efekt jest taki, że prędkość jest 23km/h ale upał odczuwa się w dwójnasób. Robimy regularne postoje, ale nie ma jak i gdzie się ukryć przed słońcem. Trasa na Bełżec, to dość malowniczy odcinek z lekka dawka tirów. Jedzie się w miarę przyzwoicie, jak na te rejony a ruch jest do wytrzymania.
Bełżec 70km, Bełżec 50km… Bełżec… Powoli daję się we znaki nuda długiego odcinka. Bełżec 8km… BEŁŻEC!
Szybkie zakupy i w Prawo na Hrebenne a w Lubyczy Królewskiej ku Północy!
Jestem na końcu świata! Wokół tylko pola, słaby asfalt i takie poczucie, jakby za chwile miała wyrosnąć spod ziemi tabliczka „koniec Polski”. Wsie dawno nie widziały rozwoju cywilizacyjnego, ludzie jacyś tacy wydają się stłamszeni a jednocześnie gdzie nie spojrzeć czuć i widać biedę. Mijamy szeregową zabudowę a przy niej siedzące dzieci na jakichś zdezelowanych rowerkach, w rowie jakichś dwóch ludków rozprawia o byle czym. Niby obraz typowej polskiej wsi, ale….
Jedziemy i jedziemy a słońce pali bez końca, bez końca pali słonce i słońcu nie ma dziś końca.
Do Łaszczowa docieramy gdy wielka żarówka już przygasa, jedzie się lepiej, ale daje się odczuć dystans. Noga boli gdy staje na pedały, jadę więc zachowawczo jedna tylko pedałując a drugą, tylko przesuwam pedał. Koślawo to idzie a prędkość już nie powala, jednak inaczej jedzie się naprawdę boleśnie. ,
Tyszowce – ostatnie 10km do tego miasta to po prostu katorga, nie mogę już jechać a chód sprawia mi ból, za Tyszowcami udaje nam się znaleźć nocleg w zajeździe. 171km zaliczone, Agnieszka ustanawia rekord z sakwami, ja natomiast czuje, że kontuzja jest dość spora.
Pozdrawiam
Księgowy
Organizator:
Legionowska Katorga,
Castle Ultra Race ,
Tour De Zalew